Arrivederci Roma!
Spędziłem w Rzymie wiele miesięcy, byłem w nim blisko dwadzieścia razy, przeczytałem o nim dziesiątki książek i obejrzałem wiele filmów z miastem w tle, a także szereg razy pełniłem rolę (w trybie towarzyskim) przewodnika po Wiecznym Mieście i tak je kocham, że gdy wziąłem do ręki obszerny tom „Rzym. Najpiękniejsze wakacje” autorstwa Agnieszki Zakrzewicz, wydany przez „Czarną Owcę”, poczułem się tak, jak koń kawaleryjski czuje się podobno na dźwięk trąbki. Z Agnieszką Zakrzewicz i Elizą, bohaterką jej powieści-przewodnika łączy mnie miłość do Rzymu – u autorki ugruntowana latami w nim pobytu, u młodej turystki Elizy zrodzona w pierwszym już zachwycie i podnieceniu w momencie przylotu. Podnieceniu, które jakże dobrze znam z momentu każdego przyjazdu lub przylotu, gdy mój wzrok natrafiał na jakiś pierwszy z brzegu słynny rzymski obiekt. Lektura „Rzymu. Najpiękniejszych wakacji” tak mnie rozhuśtała sentymentalnie, że gotów bym się rozpędzić i sięgając do własnej pamięci, do źródeł pisanych oraz do mojego pękatego kajetu z niezliczonymi cytatami z niezliczonych „rzymskich” powieści, poematów i filmów, opowiadać o „moim” Rzymie. Ot choćby, między innymi, wspomnieć o via Cavour, przy której Stefan Żeromski usytuował jeden z fragmentów akcji swojego mało znanego opowiadania „Pavoncello”, zekranizowanego przez Andrzeja Żuławskiego, o moich długich pomieszkiwaniach u kolegi w podrzymskiej Prima Porta, o wędrowaniu rzymskimi śladami Marcella Clerici, bohatera powieści Alberto Moravii i filmu Bernardo Bertolucciego „Konformista”, śladami bohatera „Urzędu” Tadeusza Brezy (najbardziej rzymska powieść polska), Lafcadia z „Lochów Watykanu” André Gide’a, czy „Irydiona” Zygmunta Krasińskiego, o wizycie w ponurych Fosse Ardeatine, o maleńkim kościółku-kapliczce San Giovanni in Oleo, położonym nieopodal via Appia, na którego progu natrafiłem na przywołany w powieści Jean d’Ormessona, tytułowy napis „Z łaski Boga”, o kilkudniowym poszukiwaniu grobu Aleksandra Gierymskiego na cmentarzu Campo Verano, o willi przy via Giacomo Carissimi 26, w której mieszkał, jako mąż włoskiej arystokratki, przedwojenny polski reżyser Michał Waszyński, o peryferyjnej, a lubianej przeze mnie okolicy Ponte Milvio czy i okolicy obelisku Mussoliniego z napisem „Mussolini Dux” (słusznie nie obalono go – uczcie się Polacy), o kąpielach w Ostii i Terracinie (Rzym jest w końcu miastem położonym nad Morzem Tyrreńskim!), czy o niezmiennej przyjemności przy oglądaniu „Romy” i „Dolce vita” Federico Felliniego, a także znakomitego „Wielkiego piękna” Paolo Sorrentino, bardzo zmysłowo oddającego aurę Rzymu, o których autorka także wspomina. Mógłbym tak w nieskończoność, ale muszę się opanować i pohamować, bo nie o moim Rzymie mam opowiedzieć, ale o „Rzymie” Agnieszki Zakrzewicz i jej powieściowej bohaterki Elizy…
Sam pomysł nadania przewodnikowi po Wiecznym Mieście formy fabularnej, powieściowej, jest przedni. Każdy bowiem, nawet najlepszy przewodnik, jest jednak zazwyczaj nieco suchy i bezosobowy, więc przekazanie ogromnej wiedzy o mieście w formie fabuły naprawdę ma sens i gdybym znalazł czas i siły, to chętnie nadałbym taką postać także mojemu „Paryżowi. Przewodnikowi historyczno-literackiemu” (1997). Pokazanie Rzymu oczyma i przez pryzmat wrażeń młodej polskiej turystki nadało całości przekazu powieściowego wdzięk i soczystość, niezależnie od (całkowicie tu uzasadnionej) standardowości narracji. Do tego „ociepla” wizerunek Rzymu, który jednak w końcu, przy całym swoim czarze i uroku, ma w sobie ogrom monumentalnego dostojeństwa i hieratyczności. I tu istotna uwaga o „naturze realizmu”. Zastosowana przez autorkę technika polegająca na tym, że wartka fabuła powieści przetykana jest gęsto, na każdej stronie, niezliczonymi dygresjami o budowlach, ulicach, placach, kościołach Rzymu, o jego jego historii i kulturze – i tych, pierwszorzędnych, z popularnych przewodników i z rzymskiej legendy, i tych mniej znanych, ale nie mniej wspaniałych – może się komuś na pierwszy rzut okaz wydać nierealistyczna. Ktoś może zapytać, czy to możliwe, że wędrując po Rzymie (czy po jakimkolwiek innym mieście), co chwilę serwujemy sobie i innym potężną dawkę encyklopedycznej wiedzy? A jednak tak! To bardzo realistyczne ujęcie! Znam to z autopsji. Sam oprowadzałem po Rzymie, w różnych okresach, sporo znajomych i właśnie z podobną obfitością obrzucałem ich wiedzą o mieście, dziś myślę sobie, że nieraz rzeczywiście w skali nadmiarowej, bo nie każdy dobrze ten nadmiar absorbował. Zdarzyli mi się i tacy „podopieczni”, którzy woleli godzinami „kontemplować” miasto przy restauracyjnym stoliku. Wtedy ich zostawiałem, umawiałem się w jakimś miejscu za dwie-trzy godziny i ruszałem w dalszą wędrówkę z osobami złaknionymi jej bardziej niż obiadu. Inna sprawa, że po całym dniu wędrowania po ogromnym, ruchliwym jak ul mieście, po wchłonięciu niezliczonych wrażeń, każdy chyba z przyjemnością pochłonie miskę „spaghetti alio, oglio, peperoncino”. Stąd obecne w tekście książki liczne „dygresje kulinarne” są bardzo uzasadnione.
„Rzym. Najpiękniejsze wakacje” składa się z siedmiu rozdziałów i blisko stu podrozdziałów, z których każdy zatytułowany jest nazwą jakiegoś słynnego rzymskiego obiektu. Aż w głowie się kręci, a przecież to tylko, z konieczności, créme de créme Rzymu, bo gdyby poza tymi sławnymi nazwami (Janikulum, Zatybrze, Koloseum, Plac Hiszpański, Piazza Navona, Fontanna di Trevi, Piazza Venezia, Panteon, Campo de Fiori, Kapitol, Circus Maximus, rzymskie łuki i fora, Bazylika Świętego Piotra i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej, także niewymieniony wśród tytułów i podtytułów Piazza del Popolo, na który tyle razy docierałem każdego dnia, dojeżdżając kolejką z Prima Porta do Flaminia, z monumentalnym parkiem Villa Borghese nieopodal) wymieniać obiekty mniej znane, poboczne uliczki, placyki i zaułki (mój ukochany to ten czarujący jak teatralna dekoracja placyk-zaułek przed kościółkiem San Giorgio in Velabro, obok łuku Janusa), małe świątyńki, pałacyki etc., to na ich wyliczenie nie wystarczyłoby nawet być może i całego rocznika egzemplarzy „Dziennika Trybuna”. Zdarza mi się, że gdy sięgam po jakąś publikację o Rzymie, zwłaszcza po pobieżny, popularny przewodnik turystyczny, miewam odruch niemądrej pychy i prycham: ja to wszystko znam, mnie nie trzeba uczyć, mam to w jednym palcu! Szybko jednak włącza mi się w kontrze mądrzejszy odruch skromności. Rzym, Wieczne Miasto jest rzeczywistością tak, w niezliczonych aspektach, kolosalną, tak nieogarnioną i tak nieprzebraną, że jednego ludzkiego życia nie wystarczyłoby, by to wszytko poznać. Nie zdołałby tego dokonać nawet zamożny, rodowity Rzymianin, który przez całe swoje życie nie robiłby nic innego niż tylko zwiedzał i poznawał swoje miasto. Tak więc również z powieści-przewodnika Agnieszki Zakrzewicz zaczerpnąłem wiele nieznanych mi informacji, dzięki czemu wzbogaciłem swoją wiedzę. Wspaniała to lektura, bo pobyt w Rzymie, nawet pośrednio, przez lekturę, zawsze jest wspaniały, tak jak zawsze najwspanialsze z wszystkich wakacji są „rzymskie wakacje”, stawiam je nawet nad paryskimi. Kilka już lat niestety, zatem o wiele za długo, nie byłem w Rzymie, więc, zainspirowany także tą lekturą, zamierzam, przy najbliższej nadarzającej się okazji, ponownie się tam wybrać (nie tylko dlatego, że jak dotąd nie miałem okazji zwiedzić, przy tylu pobytach, choćby Złotego Domu Nerona!). Z książką Agnieszki Zakrzewicz w walizce między innymi, której za tę benedyktyńską pracę serdecznie, jako samowolnie „przybrany rzymianin”, serdecznie dziękuję (pani Agnieszce, nie walizce). Zatem: Arrivederci Roma.
Agnieszka Zakrzewicz – „Rzym. Najpiękniejsze wakacje”, Wydawnictwo „Czarna Owca”, Warszawa 2023, str. 742, ISBN 978-83-8252-378-2
—
Manipulacja – bezcielesna, ale realna bohaterka naszych czasów
Każdy kto ma ambicję rozumienia współczesnej polityki, powinien sięgać po prace profesora Mirosława Karwata. Jego ogromny dorobek naukowy zaowocował książkami, bez znajomości których świadomość mechanizmów polityki może być tylko iluzoryczna i w najlepszym razie „amatorska”, intuicyjna. „Manipulacja w polityce. Niezbędnik wyborcy”, „Sztuka politycznej manipulacji”, „Podstawy socjotechniki”, „Leksykon pojęć politycznych”, „O karykaturze polityki”, „O perfidii”, „Teoria prowokacji”, „O demagogii” – już same tylko tytuły wskazują jak aktualna i jak praktyczna jest zawarta w nich wiedza.
W szczególności jest Karwat znawcą zagadnienia manipulacji, którym zajmuje się od trzydziestu lat i której poświęcił szereg książek. Nie będzie jednak od rzeczy przywołać na początek dwóch uczonych, którzy o wydanym przez oficynę „Difin” fundamentalnym studium Mirosława Karwata „Manipulacja” wiedzą najwięcej i najbardziej kompetentnie, bo byli jego recenzentami. „Bez wątpienia recenzowana książka jest swoistym ewenementem – nie podejmuje kolejnej fragmentarycznej, wycinkowej, aspektowej, „dyscyplinowej” eksplikacji „manipulacji”, lecz zawiera całościową, zintegrowaną syntezę zjawiska – napisał dr. Hab. Leszek Sobkowiak – Wykład problematyki ma charakter oryginalny, nowatorski i erudycyjny. Rozważania mają holistyczny charakter, prowadzone są na płaszczyźnie etymologicznej i semantycznej, teoretycznej i empirycznej, normatywnej i behawioralnej. (…) Autor wnikliwie analizuje istotę badanego zjawiska, konteksty i teorie manipulacji, wyróżnia techniczne,, proceduralne i behawioralne/relacyjne ujęcia, poszukuje uniwersalnych właściwości manipulacji; rewizji poddaje kilkanaście stereotypów zawierających między innymi błędy metodologiczne, zaniedbania semantyczne., brak odpowiedniej delimitacji metod wpływu społecznego, aksjologizację problematyki w postaci „grzechu moralistyki”, spłycenia kwestii podmiotowości i uprzedmiotowienia uczestników manipulacyjnych działań/procesów, nikłą obecność refleksji nad zjawiskiem automanipulacji, pomijania stopniowalności różnych właściwości manipulacji (n.p. spontaniczności, skrytości, premedytacji), i wiele innych. Podsumowując: wysoki poziom teoretyczno-metodologiczny oraz walory empiryczne i dydaktyczne pracy „Manipulacja. Rewizja stereotypów”, pozwalają sadzić, że stanie się ona znaczącym wydarzeniem intelektualnym”.
Drugi z recenzentów „Manipulacji”, prof. Jan Hudzik zwraca uwagę na inny aspekt studium i odwołuje się do innego, bardziej praktycznego pola doświadczeń. „W świecie wszechobecnej reklamy każdy czegoś od nas chce – do czegoś chce przekonać, przed czymś przestrzec, od czegoś innego odstręczyć. Jak nigdy dotąd mamy więc prawo obawiać się, że jesteśmy obiektami powszechnej „manipulacji”, dokonując pejoratywnej redukcji znaczeń tego pojęcia (…) Autor przywraca pojęciu manipulacji w tym kontekście należną godność. Wszystkie moralistyczne zabiegi na nim wykonywane uważa za arbitralne, poznawczo jałowe i niepotrzebne. Czyżby nie istniały – pyta retorycznie – manipulacje rodziców powodowane troską o dzieci, mechanizmy konformizmu, uniformizacji, nawet „tresury” jednostek pedagogiczne, terapeutyczne, polityczne czy religijne? Słowo to zamieniło się w „wytrych”, wykręt przed merytoryczną dyskusją, mający zamaskować własną bezradność i zdyskredytować partnera – jako przeciwnika lub wroga”.
W kolejnych rozdziałach, po zdefiniowaniu złożonych treści i kontekstów pojęcia manipulacji, autor analizuje takie zagadnienia, jak osobliwa kariera i ewolucja pojęcia manipulacji, manipulacja jako monstrum nowoczesności i ponowoczesności. Analizuje też pojęcie „podstępu” jako rdzenia i prototypu manipulacji. W ramach „manipulacji jako pojęcia kłopotliwego” – „kontredanse” wokół nazwy i kryteriów, zamieszanie terminologiczno-pojęciowe. W ramach „pejoratywnego wizerunku manipulacji” – negatywny stereotyp amoralnej manipulacji, kryteria i spektrum moralnej oceny manipulacji, relacje między nieprawdą a niewiadomą. W ramach „stereotypowego schematu zaprzeczenia podmiotowości” – mylące kryterium instrumentalizacji, kwestię manipulacji jako pozbawienia podmiotowości. W ramach „zagadnienia niewidzialności i (nie)dostrzegania” – nieprecyzyjne i chybione kryterium skrytości, wieloznaczne i błędnie sugerujące kryterium nieświadomości. W ramach zagadnienia „samosterowności manipulanta” – między samokontrolą a żywiołowością i automanipulacja, czyli manipulacja samym sobą. W ramach zagadnienia „od błędów i uproszczeń do uściśleń” – metodologiczne ułomności stereotypów konsekwentnych, kwestia czym i kim manipulujemy, relacji między niejednorodnością zjawiska a syntezą pojęciową. Zarówno we wstępie jak i w posłowiu Mirosław Karwat akcentuje kwestię potrzeby rewizji i weryfikacji utrwalonych nawyków pojmowania manipulacji, wyzbycia się utartych etykietek. Wiem, że niektórzy mogą zżymać się na hermetyczny język tego wywodu, ale zagadnienia podjęte przez Mirosława Karwata są na tyle skomplikowane, że niełatwo wyłożyć je w potocznym języku. Już sama bowiem manipulacja zakłada działanie nieoczywiste, często trudno rozpoznawalne, wielowarstwowe, zakamuflowane.
Jak pokazuje samo tylko enumeratywne wyliczenie głównych zagadnień i szczegółowych kwestii będących tematyką tej książki, w tym jej niełatwa terminologia – lektura „Manipulacji” Mirosława Karwata wymaga myślowego wysiłku. Jednak poddani bezpośrednio, zewsząd wszechobecnej manipulacji, powinniśmy zdobyć się na uzbrojenie się w intelektualne instrumenty chronienia się przed nią. Jedynie uważne przestudiowanie tej książki da nam ten efekt.
Mirosław Karwat – „Manipulacja. Rewizja stereotypów”, wyd. Difin, Warszawa 2022, str. 556, ISBN 978-83-8270-154-8
—
Spy’s playground – od Chillonu do Miłobędzkiej
Sparafrazowałem w tytule tytuł słynnej historii Polski autorstwa Normana Davisa „God’s playground” („Boże igrzysko”), bo fraza „Szpiegowskie igrzysko”, do tego podana po angielsku, dobrze i efektownie brzmi, tym bardziej, że, jak zakładam, język angielski jest uniwersalnym językiem szpiegów (agentów, wywiadowców) tak, jak w ogóle jest uniwersalnym językiem ludzkości.
Zacznę jednak od tego, że „Oko smoka” i „Chichot hieny” Tomasza Turowskiego czyta się rewelacyjnie jako literaturę z gatunku tzw. powieści szpiegowskiej i nie uważam za przesadę określenie go jako „polskiego Le Carré, choć Turowski podobno znacznie przewyższa Anglika skalą doświadczeniem w pracy wywiadowczej. Czytałem obie te powieści z ogromnym zainteresowaniem, choć akurat detalicznie nie jestem jakimś szczególnie fanatycznym fanem, a tym bardziej znawcą tego gatunku. Przy tym od razu, niejako „na wejściu”, przyszło mi na myśl, że w tym przypadku nie mogę mojej czytelniczej percepcji oddzielać od osoby i profesji autora. Nie mamy bowiem do czynienia z pierwszym z brzegu „cywilnym” autorem, amatorem tematyki, który postanowił dać upust swej pasji i fantazji oraz zdobytej z trzeciej ręki wiedzy o działalności wywiadowczej, szpiegowskiej czy jak ją tam nazwać. Bowiem autor, Tomasz Turowski, to postać szczególna. Żeby czegoś nie pomylić, zacytuję ze skrzydełka egzemplarza: „Tomasz Turowski (ur. 1948) jest autorem szeregu poczytnych powieści, w których pokazywał – poprzez atrakcyjne fabuły kulisy i tajniki pracy wywiadowczej. Znał taką działalność z autopsji, bowiem przez wiele lat był funkcjonariuszem polskiego wywiadu (karierę zakończył w stopniu pułkownika). Wykonywał różnorodne zadania – jako jezuicki kleryk pracował w Watykanie i w Paryżu, studiował filozofię na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim, był dziennikarzem Sekcji Polskiej Radia Watykańskiego i w tym charakterze kontaktował się z papieżem Janem Pawłem II. Po pozytywnej weryfikacji w 1990 r. Pracował w dyplomacji – m.in. jako ambasador RP na Kubie i ambasador tytularny w ambasadzie w Moskwie (w tym charakterze 10 kwietnia 2010 roku, w czasie katastrofy smoleńskiej, był na lotnisku Siewiernyj). (…) W 2013 roku został opublikowany wywiad-rzeka z im p.t. „Kret w Watykanie”. Dotąd ukazały się takie jego książki jak powieść „Egzekucja” oraz cykl powieściowy „Bohaterowie cichego frontu”. Warto przy okazji wspomnieć m.in, że grana przez Jerzego Zelnika postać najwyraźniej inspirowana postacią Tomasza Turowskiego pojawia się w tendencyjnym, powstałym z inspiracji władzy PiS filmie fabularnym Antoniego Krauze „Smoleńsk”.
Wracam do punktu wyjścia. Podczas lektury miałem w tyle głowy profesję i doświadczenie autora, co wytwarzało we mnie uczucie kontaktu z autentyzmem, jako że byłoby nonsensem przyjęcie założenia, że choć powieści mają formę prozy beletrystycznej, to tak doświadczony oficer wywiadu mógł zupełnie abstrahować od swojej zawodowej praktyki i puścić wyłącznie wodze fantazji, choć zapewne są w nich także pasma fikcyjne, bo to w końcu proza literacka a nie raport czy reportaż. Co jako czytelnicy otrzymujemy? Grę i walkę wywiadów (głównie mózgową, choć broń palna też czasem się odzywa), wszelakie związane z nią dramatyczne i sensacyjne sytuacje, barwne, intrygujące postacie, interesujące miejsca na mapie, a także, dla amatorów, niewielką dawkę „ostrego seksu”.
W oczekiwaniu na trzeci tom trylogii Tomasza Turowskiego, „Wzrok Cerbera”, gorąco rekomenduję lekturę dwóch pierwszych części. A dlaczego w tytule pomieściłem nazwę szwajcarskiego zamku Chillon (wsławionego przez Byrona w poemacie romantycznym „Więzień Chillonu”) i warszawskiej ulicy Miłobędzkiej? A, to sprawdźcie sami podczas lektury.
Tomasz Turowski – „Oko smoka. Zabij pożyczonym mieczem”, Fundacja Oratio Recta, Warszawa 2021, str. 398, ISBN 978-83-64407-89-5
Tomasz Turowski – „Chichot hieny. Zabij pożyczonym mieczem”, Fundacja Oratio Recta, Warszawa 2023, str. 378, ISBN 978-83-67220-06-4
—
Pamięci Eugeniusza Kabatca
Ten wspomnieniowy tom, wydany nakładem Biblioteki Res Humana. Eugeniuszowi Kabatcowi (1930-2020) się należał. Był wybitnym pisarzem i szlachetnym, czarującym człowiekiem. Tom poprzedza wstęp autorstwa Janusza Termera, przypominający główne zarysy twórczości Kabatca, jego zakorzenienie zarówno w kulturze śródziemnomorskiej, łacińskiej, zwłaszcza włoskiej, a także wschodniej, białoruskiej, prawosławnej, „kresowej”, jego upodobanie do wina, pojmowanego nie tylko jako przedmiot konsumpcji, lecz także jako element kultury, przyjaźni z Jarosławem Iwaszkiewiczem. Ważnym składnikiem ostatnich lat aktywności twórczej Eugeniusza Kabatca była jego fascynacja postacią i dziełem Stanisława Brzozowskiego (1878-1911), która zaowocowała opowieścią o filozofię zatytułowaną „Ostatnie wzgórza Florencji”. Przypomniał też Termer o dramaturgicznych próbach Kabatca, o „Bibliotece” i „Zamachu na ulicy Smolnej”, jak również o jego działalności w Stowarzyszeniu Kultury Europejskiej (SEC). Na to składają się wspomnienia i refleksje przyjaciół Eugeniusza: Andrzeja Lama, Marii Szyszkowskiej, Wacława Sadkowskiego, Krzysztofa Lubczyńskiego, Stanisława Nyczaja, Macieja Andrzeja Zarębskiego, Elżbiety Banko-Sitek, a także teksty rozmów z Kabatcem, m.in. Bożeny Termer i Ryszarda Ulickiego, fragmenty tekstów Pisarza, a także krytyczno-literackie opinie o jego prozie, Stanisława Burkota, Leszka Bugajskiego, Włodzimierza Maciąga, Grzegorza Wiśniewskiego, Stefana Jurkowskiego, Wacława Sadkowskiego. Tom zamyka tekst wspomnianej sztuki „Biblioteka”, osnutej wokół wyobrażonego spotkania-dialogu między Józefem Piłsudskim i Feliksem Dzierżyńskim na zamku Radziwiłłów w Nieświeżu.
„Eugeniusz Kabatc 1930-2020. Świadectwo pamięci”, Biblioteka Res Humana, Warszawa 2023, str. 198, ISBN 978-83-956355-7-1