Krzysztof Lubczyński – Lektury arcyniemodne

0
38
Filip Wrocławski

Czerwon(oskór)y brat Winnetou

Prawdę mówiąc nie mam pewności, że to lektura arcyniemodna, bo zwyczajnie nie wiem, czy powieści Karola Maya mają w bibliotekach wzięcie czytelnicze czy nie, ale tego, że na topie nie są jestem raczej pewien. Przygody szlachetnego Winnetou z plemienia Apaczów i jego przyjaciela Old Shatterhanda,  a także innych starych „westmanów”, Old Surehanda i Old Firehanda poznawałem z wydania z 1969 roku, acz wydań przygodowych powieści Karola Maya ukazało się bez liku, od okresu II RP poczynając, a na ostatnich latach kończąc. Nie wiadomo czy będzie tak dalej, od kiedy, całkiem niedawno, zdecydowanie nadmiarowo i przesadnie, obok zdrowego rozsądku, pojęta, poprawność kulturowa, może uczynić cykl Maya, zwłaszcza o Winnetou, cyklem non grata w edytorstwie. Nie mam też pewności, a raczej wiedzy, czy cykl o wodzu Apaczów spełnia kryterium arcyniemodności. Nie wiem bowiem, czy jego przygody znane są bardziej z wydań książkowych czy z ekranizacji. Ekranizacje zostawiam, bo nie o nie chodzi. Do lektury „Winnetou” i innych powieści Maya (m.in. „Old Surehanda” czy „Skarbu w Srebrnym Jeziorze”) wracam co pewien czas, w ramach rytuału wakacyjnego powracania do przygodowych powieści z dzieciństwa. Lubię te seanse ożywiania zadawnionej pamięci wrażeń sprzed półwiecza. Ten „Winnetou” spełnia rolę wehikułu przenoszącego mnie sentymentalnie w przeszłość. I ani na jotę nie przeszkadza mi prymitywizm narracji, postacie proste jak kukiełki, infantylny komentarz autorski z „offu”, naiwne, często mimowolnie komiczne, przegadane dialogi. Bo kocham te obrazy prerii, lasów, pagórków, kaktusów, jezior, rzek, piaskowych traktów i tych przemierzających je konno westmanów, bandziorów czy Indian, te posiłki przy ognisku ze strzelbą na podorędziu, te podchody z odczytywaniem śladów ludzkich stóp i końskich kopyt, te pościgi, strzelaniny, tropy i mordobicia. Lubię też infantylną „psychikę” Old Shatterhanda w imponującym ciele odważnego i groźnego westmana, ten humorek jowialnego Sama Hawkinsa („hi, hi, hi”) czy nieco komiczną przez swój hieratyzm powagę „drogiego, kochanego Winnetou”.

Karol May –  „Winnetou”, „Old Surehand”, „Skarb w Srebrnym Jeziorze”, przekład Stanisław Rozwadowski, (wyd. polskie, Nasza Księgarnia, 1968, 1969)

Old school Niziury

I w tym przypadku mam wątpliwość, czy aby na pewno mamy do czynienia z lekturą arcyniemodną, bo w końcu Edmund Niziurski (1925-2013) jest już dziś klasykiem polskiej literatury i to właściwie nie tylko młodzieżowej, a przy tym przynajmniej jeszcze niedawno był bardzo poczytnym autorem. Co więcej, doczekał się – o ile tak się można wyrazić – monografii autorstwa Krzysztofa Vargi i szeregu uczonych esejów o ukrytych sensach swojego pisarstwa, w których część analityków dopatruje się jedynie pozorów gatunkowości młodzieżowej, pod którą kryją się, zaszyfrowane alegorycznie narracje dla dorosłych, w tym alegorie dotyczące mechanizmów władzy i życia społecznego. „Sposób na Alcybiadesa” to jedna z najbardziej klasycznych powieści Niziurskiego. Mamy tu wszystkie sytuacyjne atrybuty jego pisarstwa: szkołę, uczniów, nauczycieli, gry pozorów, tajemnicze hipotezy, sylogizmy, fantasmagorie ubrane w pozory szkolnego świata chłopięcego, no i ten charakterystyczny dla tego pisarza styl, dowcipny (z charakterystycznymi epitetami – „neandertalczycy”, „koczkodany”, grepsami i kalamburami, całą tą cudowną „niziurszczyzną”: „Pokolenia patrzą na was z obrzydzeniem…”, „Do zagadek stulecia należy to, jak doszliście do ósmej klasy”), pełen dobrotliwej ironii, dorosłych w stosunku do podopiecznych i odwrotnie. W „Sposobie na Alcybiadesa” grono uczniów, którzy kochają swojego nauczyciela historii zwanego Alcybiadesem absurdalnie wysila całą niebagatelną inteligencję i pomysłowość, aby stworzyć oszukańczy, fantasmagoryczny system skrywający nieprzyswajanie przez nich wiedzy. Jest tu też rodzaj ferdydurkizmu light, z jego opozycją Młodzi – Starzy i System – Antysystem. „Sposób” to przy tym jedna z wyraziście warszawskich powieści Niziurskiego, który częściej błąkał się po dość umownej prowincji. Mamy tu Żoliborz z Laskiem Bielańskim, Miodową, Krakowskie Przedmieście obok ASP, róg Trębackiej i Koziej, plac Zamkowy, Rynek Starego Miasta, Krzywe Koło, Mariensztat, Powiśle, Solec, Leszno. No i to, co najbardziej arcyniemodne: archaiczne już relacje między uczniami a nauczycielami. Prawdziwy old school.

Edmund Niziurski – „Sposób na Alcybiadesa”, Nasza Księgarnia 1969,  Seria: Klub Siedmiu Przygód

O paryskim „Wołyniu” z XVI wieku

Przed rokiem, bez najmniejszego echa, minęła 450 rocznica nocy świętego Bartłomieja w Paryżu (23/24 sierpnia 1572), gdy katolicy okazali swoje miłosierdzie protestantom urządzając im „Wołyń”, straszliwą rzeź na tle religijnym. Temu krwawemu zdarzeniu poświęcił swoją powieść „Kronika z czasów Karola IX” Prosper Merimée (1803-1870), pisarz niesłusznie słabo dziś pamiętany w przeciwieństwie do Aleksandra Dumasa-Ojca, choć podobny do niego profilem i bardziej wyrafinowany od niego artystycznie, także jako stylista. „Kronika z czasów Karola IX” jest w treści, duchu i stylu iście dumasowska, pełna intryg, przygód, romansów, ucieczek, pojedynków. W tej przygodowej i nieco umownej, konwencjonalnej aurze co prawda ginie nieco dramatyzm krwawej rzezi dokonanej przez katolickich oprawcach na chrześcijanach innego prządku, ale czyta się powieść wybornie, także jako arcyniemodne świadectwo nikczemności katolicyzmu i papizmu.

Prosper Merimée – „Kronika z czasów Karola IX” (PIW 1958)

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko