Długo przymierzałem się do „Dziedzińca pogan”, Marcina Cieleckiego. Czułem, że nowa książka będzie wymagała ode mnie szczególnego podejścia. Nie byłem zresztą przekonany, czy warto zamknąć się z autorem w zakonie sióstr karmelitanek bosych, w klasztorze pod wezwaniem Trójcy Przenajświętszej i Bożej Rodzicielki Maryi, w Spręcowie, w pokoju numer trzy. Z drugiej strony byłem ciekaw, czy klaustrofobiczne wnętrze ułatwiło autorowi odnaleźć drogę, na poszukiwanie której inni stracili swój zapał. Z tymi pytaniami siadłem w fotelu, obejrzałem ascetyczną okładkę i zacząłem czytać.
Spacerując z pisarzem po jego „Dziedzińcu”, odnosiłem wrażenie, że klasztor w Spręcowie jest „punktem odniesienia w krajobrazie życia”, miejscem, które ułatwia wyrównać rachunki ze sobą i Bogiem. Kołakowski, Bauman, Korczak, Pascal, a także inni nie wymienieni przeze mnie myśliciele, byli partnerami Cieleckiego do filozoficznych i religijnych dociekań. W klasztornych murach olsztyński autor szukał samotności, by pisać w spokoju ducha, ale wydawało mi się, że im dalej uciekał od cywilizacji, tym głośniej słyszał pytania, które kazały mu zamknąć się w zakonnej celi. Chciał, czy też musiał, pobyć ze sobą na osobności?
Pisarz jest zawodowym belfrem, który widział niejedno: „Na trzydziestoosobową klasę blisko dziesięciu uczniów żyje bez któregoś z rodziców. Wszyscy, wszyscy chcą tylko jednego, a właśnie tego rodzice nie mogą lub nie chcą im dać. Ja nie pracuję w szkole, ja pracuję w emocjonalnym sierocińcu”. I takim mocnym cytatem mógłbym może nawet zakończyć swoje rozważania, ale „Dziedziniec”, to coś zdecydowanie więcej niż próba psychicznego odreagowania. To zaproszenie do podróży w głąb siebie, do świata do którego nie daje się wejść bez specjalnego zezwolenia. Podróżowałem więc z autorem od brewiarza do jelonka, od wykładu o regułach zakonnych do śledztwa w sprawie zatopienia „naszych” w morzach Barentsa i Białym. Szukałem manuskryptu powieści „Mesjasz” Brunona Schulza i, niestety, czego bardzo żałuję, nie znalazłem go. Przez kilka wieczorów przebywałem z olsztyńskim prozaikiem w ciasnej celi. Paliłem z nim fajkę i strzelałem z łuku do krowy-tarczy, rzecz jasna, w wyobraźni, i morsowałem spoglądając na brzeg jeziora Kortowskiego, na którym woda zmyła ślady nieobecnych. Przestałem gdzieś pędzić. Zwolniłem bieg nucąc za Krzysztofem Cugowskim: „Dokąd płyniesz bracie, dokąd gnasz? Po co tak zabijać się?” Szukając określenia dla tej prozatorskiej pozycji przyszło mi do głowy – „literackie selfie”.
Namawiam do sięgnięcia po „Dziedziniec pogan” Marcina Cieleckiego, bo tych pytań, które stawia za nas, znajdziemy więcej. Ów nieretuszowany wizerunek pisarza powstał tam, gdzie ważne są: cisza, samotność i milczenie. Po „Archipelagu Lewiatana” to kolejna interesująca pisarska pozycja w dorobku tego autora.
Marcin Cielecki, Dziedziniec pogan, PIW, Warszawa 2023 r.