Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
38

Zapłaciła cenę najwyższą

„Dziennika rosyjskiego” nie da się czytać inaczej niż poprzez życiorys jego autorki. Nie da się go też czytać, choć przecież pisany był niemal dwadzieścia lat przed agresja rosyjską na Ukrainę, bez oglądania skutków tego, co Politkowska dostrzegła, opisała, przed czym ostrzegała.

Przeżyła ledwie 48 lat i stała się synonimem odwagi. Odwagi mówienia wprost o całym źle, jakie niesie ze sobą Rosja pod obecnym kierownictwem. Zapłaciła za swą nieprzejednaną postawę cenę najwyższą, zginęła w zamachu w Moskwie, 7 października 2006 roku. Pewnie nie bez przyczyny, polski wydawca, napisał na okładce, że to ta książką zmusiła bandytów z Kremla do skutecznego wyeliminowania jednej z ostatnich dziennikarek, która potrafiła sprzeciwić się Putinowi i temu, co ten kagebista reprezentuje.

„Dziennik” podzielony na trzy części, obejmuje czas od grudnia 2003 roku do sierpnia 2005. To czas wyborów Putina na drugą kadencję, wyeliminowania z parlamentu praktycznie całej opozycji, fałszerstw wyborczych na skalę w Europie nie do pomyślenia. Ale też czas koszmaru pacyfikacji Czeczenii, czas prób, oczywiście nieudanych, rozliczenia winnych śmierci w teatrze na Dubrowce, wreszcie zamachu i koszmaru zakładników w szkole w Biesłanie.

Polski czytelnik, nawet ten zainteresowany Rosją, niewiele wie, to smutny, ale oczywisty wniosek, o współczesnej Rosji. O nastrojach tam panujących, o tym, jaka jest skala manipulacji społeczeństwem, jakie są granice oporu przed dyktatorem i jego kliką. O tym na przykład, że pozbawiono, tak naprawdę, z naszej perspektywy, minimalnych przywilejów weteranów wojennych (tymi weteranami są także „afgańcy” i uczestnicy pacyfikacji Czeczenii). I że taka sprawa dwadzieścia lat temu potrafiła zmobilizować, nielicznych, to prawda, ale jednak, do prób oporu. Anna Politkowska te próby rejestrowała. Można wzruszyć ramionami, gdy w kraju liczącym 140 milionów ludzi, protestuje dwadzieścia, pięćdziesiąt czy dwieście osób. Można. Z drugiej strony, ile trzeba mieć odwagi aby w tak zglajchszaltowanym społeczeństwie unieść głowę. Kto wie, że w opisywanym czasie to nie skłóceni wewnętrznie i z każdym dniem tracący wpływy demokraci, stanowili główny szaniec oporu przeciw „Jednej Rosji” i prezydentowi autokracie, a młodzi bolszewicy? Tak, tak. Wydaje się to z naszej perspektywy nierealne, a jednak…

Protesty… Nie, chyba nic nie jest dziś w stanie poruszyć tego społeczeństwa. Łamano konstytucję – nic. Odbierano wolność, także poprzez wybory gubernatorów – nic. Ginęły dzieci w Biesłanie – nic. Naprawdę nic. Znalazł się prokurator, który chciał prowadzić uczciwie śledztwo w sprawie znikania ludzi, został zamordowany – nic.

Ten dziennik to zapis koszmaru Czeczenii. Codziennych porwań, mordów, brania zakładników. To też rozmowa z obejmującym rządy Ramzanem Kadyrowem. Mało kto z nas, nawet czytając pełne buty, arogancji, pogróżek wypowiedzi tego człowieka, zdaje sobie sprawę, kim jest. Można czytając zapis tej rozmowy uświadomić sobie, że dla tego watażki nie istnieją żadne, naprawdę żadne, granice człowieczeństwa.

Strach. Przed zamachem, utratą korzyści, nawet tych najmniejszych, mówieniem prawdy. Autocenzura jako podstawa pracy dziennikarskiej. Polega „głównie na próbach odgadnięcia, co należy powiedzieć, a czego nie można wspominać, jeśli chcesz utrzymać wysokie notowania.”

Mówi Politkowska: „Jedna z przyczyn strasznej niemocy Rosjan jest potworny cynizm władz, które na każdym kroku sprzedają ludziom zafałszowany obraz rzeczywistości.” Tak, można Rosjan przekonać do wszystkiego, na przykład do totalnej nienawiści. Hasło „Rosja dla Rosjan” jest skłonnych zaakceptować 53% społeczeństwa – społeczeństwa, które przecież jest dziedzicem ZSRR. Autorka „Dziennika” mówi o tych 53 procentach, jako o faszystach. Nawet jeśli posuwa się za daleko, to czy naprawdę znacznie przekracza tę granice? Można tez stworzyć okołorządowa organizację obrońców praw człowieka. Tylko po to aby namieszać w głowach, aby wyeliminować tych, którzy naprawdę chcieliby bronić tych praw. Można tolerować człowieka, który stanie się za kilka lat marionetkowym, ale jednak, prezydentem Rosji, Dmitrija Miedwiediewa, twierdzącego że wybory są „zagrożeniem dla stabilności” Rosji.

Bardzo to pesymistyczna książka. Przede wszystkim dla Rosjan, z których, bodaj 54%, gdyby zarobiło duże pieniądze, natychmiast wyjechałoby z tego kraju i osiedliło się gdzie indziej. Ale pesymistyczna też dla Polski, Europy, świata. Komunizm, a potem pseudodemokracja Jelcyna, lata rządów Putina, zniszczyły w Rosji jakikolwiek odruch buntu. Pisze o tym Politkowska wprost. Kończy swój „Dziennik” króciutkim rozdziałem zatytułowanym „Czy odczuwam strach?” Pisze tam: „Ludzie mówią mi często, że jestem pesymistką; że nie wierzę w siłę naszego narodu; że mam obsesję na punkcie przeciwstawiania się Putinowi i poza swoja walką świata nie widzę.” Akapit dalej dodaje: „Mój tok myślenia jest taki, że grzyb rosnący pod dużym liściem nie może mieć nadziei, że przeczeka spokojnie do końca grzybobrania. Jest prawie pewne, że ktoś go tam wypatrzy, zetnie i pożre. Jeśli urodziłeś się człowiekiem, nie możesz zachowywać się jak grzyb.”

„Dziennik” Politkowskiej mógł być, powinien był być przestrogą. Z perspektywy mordów na Ukrainie, stał się, niestety, wyłącznie aktem odwagi. Heroicznej!

Anna Politkowska – Dziennik rosyjski, przekład Robert J. Szmidt, MOVA, Białystok 2023, str. 478.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko