Na okładce książki Wiesława Kępińskiego żółte litery tytułu „Upragniony syn Iwaszkiewiczów” to środkowe słowo: „syn” łączy dwie twarze starszych mężczyzn. Ta z lewej strony jest rozpoznawalna dla każdego, kogo interesuje polska literatura współczesna: to Jarosław Iwaszkiewicz, poeta i pisarz, autor m.in. „Dionizji”, „Lata”, „Xenii i elegii”, „Ucieczki do Bagdadu”, „Sławy i chwały” oraz wielu innych znakomitych dzieł, także sfilmowanych, wieloletni prezes Związku Literatów Polskich. Twarz po prawej stronie wydaje się znacznie starsza, i może byłoby ciekawiej, gdyby autor tego tomu lub wydawca postawili w to miejsce zdjęcie wcześniejsze, z okresu, kiedy młody chłopak zamieszkiwał w latach 1947-1955 w willi Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów, rodziców dwóch córek, jako przybrany syn, a potem – zawsze był obecny w życiu gospodarzy. Jest taka jedna fotografia w książce, gdzie Wiesław Kępiński przypomina swojego niemal rówieśnika, Marka Hłaskę, chociaż podpisano ją: Bikiniarz…
Nie wyrósł Wiesław Kępiński na pisarza tej miary co autor „Następnego do raju”. Jednak jego, daleką od schematów, autobiografię –wydarzenia czasu przedwojennego, okupacji i rodzicielskiej opieki Iwaszkiewiczów, uczestnictwo w życiu towarzyskim rodziny oraz niezliczonych imprezach literackich, spektaklach teatralnych u boku przybranego ojca – odczytuje się jak ważny, rzetelny dokument, który tylko on, dziecko ocalone z hekatomby wojny, mógł opisać tak prosto, spontanicznie i szczerze.
Czy zawsze musi zaistnieć pretekst do napisania tekstu? Nie musi, rzecz jasna. A jednak – zdarza się. Albo dzieje się odwrotnie. Zaczynasz pisać, i nagle pojawia się zbieg okoliczności…

Na poddaszu zamieszkał w 1947 r. osierocony Wiesław Kępiński. Fot. K. Konecka
Przed sierpniową rocznicą Powstania Warszawskiego, kiedy w mediach przypominano tamten czas, z udziałem ostatnich świadków dramatycznych wydarzeń, sięgnęłam po tę szczególną książkę. Autor, Wiesław Kępiński, poświęcił tragedii swojej rodziny w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego na warszawskiej Woli, zaledwie kilka stron. Ale to, co wtedy się zdarzyło, spowodowało, że jego losy zostały na zawsze splecione z życiem jednego z największych polskich literatów. O tym przeczytamy w autobiografii Kępińskiego pt. „Upragniony syn Iwaszkiewiczów”. I ten właśnie niezwykły, pełen wspaniałych przygód, okres, chcę przypomnieć, kiedy już nie można porozmawiać z autorem, jak to było niegdyś możliwe…
Zatem, niech będzie, że – preteksty…
13 sierpnia minie pół roku od śmierci 90-letniego Wiesława Kępińskiego. Jeszcze kilka lat wcześniej opowiadał przy wigilijnym stole w warszawskim Domu Literatury, że przygotowuje rozszerzoną edycję swojej pierwszej książki z roku 2008 pt. „Sześćdziesiąty pierwszy” – w której temat towarzyszącej mu przez całe życie traumy z pierwszych dni powstania przepracował po raz pierwszy. W roku 2019 wydawca Prószyński i S-ka przygotował ponad 280-stronicową książkę – „Upragniony syn Iwaszkiewiczów”. Życie potrafi sprawić wszystko. Że dziecko – tracące w jednej chwili całą rodzinę, rozstrzelaną na jego oczach przez hitlerowców, ciężko ranne, umyka spod kul – by narodzić się w zupełnie innych okolicznościach, w innym miejscu, w innej rodzinie, w innym świecie…
Piszę ten tekst 5 sierpnia, w sobotę (bo obiecałam Szefowi e-Dwutygodnika Pisarze przesłać go najdalej w niedzielę). Dzisiaj właśnie przypada 79 rocznica tamtych wydarzeń. Ten sam dzień tygodnia…


Stawisko, październik 2015. Wiesław Kępiński wśród uczestników 44 WJP.
W tym miesiącu skończy 83 lata. Fot. K. Konecka
„Piątego sierpnia, w sobotę, rano matka dopilnowała, byśmy się z Sylwusiem umyli, dała nam czystą bieliznę, nakarmiła, czym mogła, i tak trwaliśmy w ciszy i trwodze. Około godziny dziewiątej, a może dziesiątej zamarliśmy z przerażenia, bo nagle kolby karabinów niemieckich zaczęły wybijać szyby w okienkach. Ukazały się lufy i rozległ się wrzask: Raus, raus!”…
Sto kroków od cerkwi na Woli, w której podziemiach schroniła się rodzina, wraz z grupą 60 osób zostali rozstrzelani rodzice, starszy brat z żoną i najmłodszy Sylwester. 11-letni Wiesław w ostatniej chwili rzucił się do ucieczki, postrzelony zdołał umknąć. Tytuł książki „Sześćdziesiąty pierwszy” to numer tego, który – także uważany za zabitego – przeżył…
Wiesław Kępiński zawsze przywoływał ten moment dziecięcego dramatu, kiedy opowiadał o swoich późniejszych losach – dorastaniu w domu Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów. W październiku 2015 roku jego słuchaczami byli m.in. uczestnicy 44 Warszawskiej Jesieni Poezji. Przyjechaliśmy wtedy do Stawiska na uroczystość wręczania nagród im. Jarosława Iwaszkiewicza. Laureatami tej edycji zostali prof. Andrzej Gronczewski, wybitny znawca twórczości patrona nagrody oraz poeta Ireneusz Szmidt, prezes Oddziału ZLP w Gorzowie Wlkp. Gospodarzem wieczoru był nowy dyrektor Muzeum Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów – Mariusz Olbromski, poeta i prozaik, doświadczony muzealnik z Przemyśla (który wiosną tego roku zdystansował pozostałych uczestników konkursu na to stanowisko). Wiedzieliśmy, że na pewno będzie dobrym kontynuatorem działań swojej wieloletniej poprzedniczki – Alicji Matrackiej-Kościelny, która ogromną część swego życia oddała na rzecz utrzymania i rozwoju Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów, tworząc na Stawisku żywy, prężny ośrodek kultury i literatury.
To Mariusz Olbromski w swoim liryku pt. „Nawarstwianie” z cyklu „Wiersze ze Stawiska” (przywołanym jako wiersz dnia na Pisarzach w 2021 r.) tak opisał wnętrza dworu…
(…) Dom jak Sycylia albo dawna Ukraina:
nawarstwione prace: obrazy, sztychy,
z miłością książki gromadzone,
z gąszczami dedykacji, uwag, wierszy
w mgnieniu zatrzymanych… a przez
to wszystko toczy się wciąż życie
strumieniem barwnym i głębokim (…)

Fot. K. Konecka
Po tamtej uroczystości z roku 2015 goście mogli zwiedzać willę, a właściwie – neoklasycystyczny dwór w Podkowie Leśnej przy ul. Gołębiej 1, nazwany niegdyś Stawiskiem przez samego Jarosława Iwaszkiewicza, podziwiając wnętrza z zachowanym wyposażeniem, meblami, bogatym księgozbiorem, dziełami sztuki. Wnętrza, które bywały domem wielu osób z zewnątrz, przygarnianych przez gospodarzy: krewnych, artystów i literatów w latach okupacji (m.in. Czesława Miłosza). Wiesław Kępiński stał z boku – przecież był u siebie – i poprzez rozległe schody z ciemnymi balustradami spoglądał w górę. Może myśląc o swoim pierwszym pokoju na poddaszu, gdzie zamieszkał w lutym 1947 roku, dzieląc to miejsce z Józefem Zakrzewskim, młodym sekretarzem pisarza, a po latach – z bratem, który powrócił z wywózki do Niemiec? Nie śmiałam podejść i zapytać…
W książce – albumie, bo tak można nazwać autobiograficzny tom Wiesława Kępińskiego, wypełniony w połowie tekstem, a w połowie fotografiami i dokumentami (w tym reprodukcjami stron z dziennika pisanego od roku 1947) już pod koniec umieszczono zdjęcie przy stole, z podpisem: „Na Stawisku do dzisiaj czuję się jak w domu. Spotkanie w 70. rocznicę mojego pojawienia się w tym domu”. Zatem jest to luty 2017 roku. Obok autora – dyrektor Mariusz Olbromski. Ale tych szczegółów nie dopisano.
Wizytówką książki nazywam jej rekomendację na okładce, zapraszającą do lektury. Związane z Wiesławem Kępińskim mam dwie wizytówki. Ta, na odwrocie okładki, informuje:
„Wiesław Kępiński został osierocony jako 11-latek podczas Powstania Warszawskiego. W trakcie rzezi Woli 5 sierpnia 1944 roku zginęli jego rodzice i dwóch braci. Sam cudem ocalał. Tułał się dwa lata po Polsce, ale nikt nie miał warunków, żeby go przygarnąć. Po wojnie na apel redaktor Karoliny Beylin w „Ekspressie Wieczornym” reagują Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie, którzy w połowie lat 30. stracili nienarodzone dziecko (…) 23 lutego 1947 roku biedny chłopak z robotniczej Woli staje się wychowankiem domu na Stawisku i wchodzi w centrum życia kulturalnego i intelektualnego ówczesnej Polski…”.
Druga wizytówka, ta rzeczywista, jest szczególną pamiątką, podarowaną mi przez samego Wiesława Kępińskiego w grudniu 2015 roku, podczas wspomnianego już spotkania wigilijnego pracowników Fundacji Domu Literatury i administracji oraz członków Zarządu SPP i ZLP. Spośród innych, pospolitych wizytówek ten kartonowy prostokąt wyróżnia rysunek willi na Stawisku w kolorze sepii. I zabawna „ksywa” pod nazwiskiem: „STAWINOGA”.

Fot. z archiwum K. Koneckiej
– Tak nazwał mnie Jarosław – mówił śmiejąc się, pan Wiesław. – Byłem okropnym wychowankiem. Wciąż znikałem z domu, biegałem po całym Stawisku, i dalej, jak powsinoga. Dlatego zostałem nazwany Stawinogą, i tak to do mnie przylgnęło, że musi być i na wizytówce. Ma pani mój telefon. Proszę przyjechać znowu do Stawiska, przejdziemy się po wszystkich moich ścieżkach, po parku i okolicach.
Może przyjadę, obiecałam, może też napiszę o pana przygodach. Piszę. Dopiero teraz, po niemal ośmiu latach od tamtej rozmowy, konfrontując wspomnienia i zapiski w książce z zapamiętanymi obrazami z posiadłości Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów…
Najbardziej wyraziste znaki z autobiografii… Zdjęcie kilkuletniego Wiesia w stroju ułańskim, trzymającego za uzdę konika na biegunach, z którym obchodził podwórka wędrowny fotograf. Na grzbiecie konia posadzono malutkiego Sylwka. Mieli razem dorastać w biedzie, na robotniczej Woli… Wspomnienia scen powitalnych na Stawisku, gdzie 14-letni Wiesław dotarł w towarzystwie, matkującej mu z wielkim trudem po wojnie siostry Heni. Pierwszy sweter od Anny Iwaszkiewiczowej, nazywanej potem przez niego ciocią Hanią. Opisy zapamiętanych z początków na Stawisku zwyczajów, obrzędów, pomieszczeń, wypchanego niedźwiedzia, mebli, nocnej szafki z marmurowym blatem, na którym Jarosław Iwaszkiewicz zostawiał wciąż nowe książki. Wspólne, coraz częstsze wyjazdy po kraju, odwiedzanie teatrów, poznawanie coraz to nowych gości o wielkich nazwiskach, uwiecznionych w książce w osobnych „rubrykach”. I tak – aż do powołania do wojska, i potem, i kiedy Wiesław Kępiński, pracujący w teatrze przy dekoracjach, założył własną rodzinę (i wzruszające zdjęcie, kiedy ku jego pierworodnemu synkowi Michałowi nachyla się autor „Sławy i chwały”). I liczne reprodukcje listów pisarza z serdecznymi nagłówkami: „Synusiu najmilszy!”, „Mój synku… najdroższy przyjacielu!”, „Wiesieczku kochany! (…) Twoi Anna i Jarosław”… I ten fragment listu: „…nie wątpię, że kiedyś napiszesz pamiętnik o Stawisku, który będzie materiałem do mojej biografii!! I to pierwszorzędnym!”.
Tutaj – proszę wybaczyć moment prywatności… Przy wigilijnym stole w „Literatce” A.D. 2015 siedział z nami m.in. Janusz Termer, literat, dziennikarz, krytyk literacki, członek zespołu redakcyjnego internetowych Pisarzy. To on właśnie podsunął wtedy myśl, żebym zaczęła przysyłać teksty na ten portal, cieszący się zainteresowaniem czytelników. Kiedy chwilę później zapytałam Wiesława Kępińskiego, co zrobiłby na moim miejscu, odpowiedział krótko: – Pisałbym… Zdecydowałam się, i na początku roku 2016 pojawił się mój pierwszy materiał, poświęcony zmarłemu rok wcześniej Tadeuszowi Konwickiemu. Od tamtego czasu współpraca z e-dwutygodnikiem Pisarze trwa… Zatem teraz – chwila wspomnień dla Wiesława Kępińskiego.
