Piotr Müldner-Nieckowski
Łukasz Nicpan: Kawalerka z witrażem
Niedawno, po wielu latach milczenia, Łukasz Nicpan, którego pamiętam jako kolegę z Koła Młodych w dawnym Związku Literatów Polskich (lata 70.), poetę i redaktora dwutygodnika „Nowe książki” (do 1981 r., kiedy komuna negatywnie go zweryfikowała), potem tłumacza.
Wreszcie w dwudziestym pierwszym wieku zaskakuje nas prozą, opowiadaniami pt. Fajerwerki nad otuliną (PIW 2020), które przykuwają uwagę zarówno stylem, jak i treścią. I oto ukazuje się jakby dalszy ciąg tak zaczętego cyklu, pod tytułem Kawalerka z witrażem. To trochę inne utwory, jeszcze lepsze, pisane jeszcze bardziej przejrzystym i bogatym językiem, trafnym, układanym w brzmienia takie, jakby już na papierze głośno opowiadały ustami doskonale przygotowanego aktora.
Autor ma rzadką umiejętność komponowania tekstu, który korzysta z formy książkowej tylko jako chwilowego pośrednika, aby czytelnik nie musiał wkładać żadnego wysiłku w odbiór utworów. Te bowiem z zapisu drukowego przechodzą do umysłu w sposób niezauważalny. Nie znajduję innej formuły, aby opisać, na czym polega natychmiastowe przystosowywanie się czytającego do tekstu w tej książce. Sprawdziłem to na kilku osobach, wszystkie potwierdzają tę obserwację.
Czuje się przygotowanie poetyckie autora, ale w prozie często unika on metafory na korzyść mistrzowskiego tworzenia kompozycji słownych (kolokacji), które nie tylko niosą osobliwe i zarazem jasne, zrozumiałe znaczenia, ale dodatkowo ułatwiają odbiór przez swoją nowość (ta proza z góry nastawia odbiorcę na pewien styl obcowania z dziełem). Z talentem buduje narracje i dialogi tak, że niezauważalnie nastrajają klimaty i emocje. Przede wszystkim zaś doskonale operuje treścią, tak że co chwila jesteśmy zaskakiwani a to ciekawą obserwacją, a to niespodziewanym skojarzeniem, przecież naturalnym, lecz jednak odkrywczym (w danej sytuacji), przedstawiającym świat nam pozornie dobrze znany, ale tak naprawdę dopiero tu odkrywany, a przez to nowy; obcy, lecz dający się natychmiast oswoić. Jest to książka pozornie wspomnieniowa, ale pokazująca, jak w rzeczywistości niewiele się w ciągu minionego półwiecza zmieniło. Inne są rzeczy, inny jest sztafaż, przybyło trochę jakichś komórek i laptopów (co wiemy, bo sami się nimi posługujemy), dziwnych poglądów i pomysłów, ale człowiek, ten wciąż słabo poznany, nadal jest ten sam i nadaje się do analiz. Z tymi samymi problemami filozofii naukowej i codziennej, emocjami górnymi i chmurnymi, i zwyczajnymi:
„Tramwaj, którym jeździłem do liceum, wjeżdżał na plac od zachodu i od razu zaczynał zgrzytać, rdzawo piszczeć i gwizdać na łukach wąskich szyn. Ten zgrzyt, jak zardzewiałym sierpem po szybie, do dzisiaj pieści mi uszy. Ta muzyka konkretna, stalowa, jest hymnem mojej wolności”.
Aby tworzyć taką prozę, trzeba dostrzegać paradoksy, które tym rządzą, zastanawiać się, jak było i jak jest, co się z nami działo, jak się to kształtowało i jakie są skutki teraz, kiedy musimy sobie z tyloma pozornie nowymi sprawami na nowo radzić. Dawne rzeczy znikły, znikli też niektórzy ważni ludzie, ale pozostaje nasza pamięć. Jest też papier, który, jeśli rzeczy mają wartość, przyjmie to, zachowa dla następnych i im (też nam) przekaże.
Opowiadania Łukasza Nicpana, krótkie, zwięzłe, zawsze dobitne, zmuszające do zastanowienia i przeżycia (odszukania odpowiedzi w sobie, w czytelniczej wrażliwości), są zachwycające.
Biegnij do księgarni albo odszukaj je w Internecie, i miej tę książkę dla siebie.
Piotr Müldner-Nieckowski
____________
Łukasz Nicpan, Kawalerka z witrażem. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2022, str. 320. ISBN 978-83-8196-570-5
Piotr Müldner-Nieckowski
Krzysztof Bielecki: Zsunęła się z krzesła. Ciennik
Ciennik zapewne jest odmianą dziennika, wyciągniętego z cienia albo pisanego cieniami spraw i rzeczy, tworzonego niekoniecznie po kolei, nawet jeśli się zdarza porządek chronologiczny. Autor poświęca rzecz mamie, a właściwie Mamie (pisanej wielką literą), i niekoniecznie matce. Dlaczego tak? Bo również sobie. Rozpatrywaniem dobra, zła, tego co jeszcze nieznane. Znamy go jako autora i postać z poprzednich książek, które zawsze odstawały od innej literatury, jakiejkolwiek, zarówno stylem narracji, językiem, zasobami słownictwa, jak i przede wszystkim widzeniem świata. Może też właśnie widzeniem samego siebie, krytycznym i lirycznym, rozkołysanym i przewrotnym, ale tak realnym, że chwilami czujemy dotyk jego ręki, powiew jego oddechu i ubrania.
Tak, jest to rzecz o nim, ale filtrowanym przez rzecz o matce, z której się wziął i której, jak większość z nas, nie tylko nie może się wyprzeć, ale wręcz musi zwrócić ile się da, aby przetrwać na tym świecie. Bez niej się nie da. A była trudna (była, bo już fizycznie nie żyje), i zarazem łatwa, nieodzowna (jest, trwa, ale niekoniecznie duchowo). Sprawa zaczyna się serią pytań, o kim i o czym mowa, ale na które możemy odpowiedzieć tylko oddając się lekturze. Aby było nam łatwiej pisarz przenosi wszystko na inną planetę, żeby ani w opisie, ani w przeżywaniu go niczego nie uronić, ani nie zamazać, zamglić, zamaskować tym, co jest tu i teraz; nie zasłonić innymi matkami, kobietami, osobami, sprawami na pozór podobnymi.
W dodatku w każdym zdaniu otrzymujemy coś nowego, zaskakującego, co każe, nie odrywając się od lektury, iść przez opowieść razem z autorem i domyślać się, kim się jest, tak jak on sam. Opowieść wiedzie od miejsca urodzenia aż po kres życia matki, przez zdarzenia tyleż zwyczajne, co niesłychanie trudne. zapewne każdy z nas znajdzie tu odpowiedniki swojego losu i inności, ale podawane i przez cały czas wywoływane w tak niespodziewany sposób, że nagle z żalem docieramy do zakończenia, gdy czytamy ostatnie zdania powieści. A zakończenia jednak nie ma…
Powieści? Trudno powiedzieć, jaki to gatunek prozy, pewnie po prostu bielecki, bo w podręcznikach literaturoznawstwa takiego nie ma. Znajduje się w rozwarciu (niczym między dwoma palcami, środkowym i wskazującym, wysuniętymi z ręki zaciśniętej w pięść), w szparze między rozważaniami a odkrywaniem tajemnicy zdarzeń, poglądów i zachowań. Oto typowy dla tej książki akapit, który stawia czytelnika na znanym i jednocześnie dotychczas przez niego niezauważanym gruncie:
„Staw był prostokątny. Trumna mamy jest prostokątna. Mogła być inna, uszczypliwie zwana «szczypcami», ale ten kształt nigdy się mamie nie podobał. Tak przynajmniej utrzymywał brat. Częściej rozmawiałem z mamą o czasie niż o przestrzeni. Bo przecież i staw, i trumna to przestrzeń. Przestrzeń zamknięta w kształcie. Od jakiegoś czasu domyślam się szczęścia w kole. Ale kolista trumna nie byłaby mile widziana. Najpierw w kaplicy, potem w kościele, na koniec w grobie. Byłaby nieporęczna w tym absolucie koła. W tym ideale. Zatem prostokąt. Z lotu ptaka prostokąt. Na moją mamę stanowczo za duży, przesadnie przestrzenny, a mama nie lubiła przesady”.
Kim była mama i kim jest bohater tego utworu? Oto jest pytanie.
Piotr Müldner-Nieckowski
____________
Krzysztof Bielecki, Zsunęła się z krzesła. Ciennik. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023, str. 232. ISBN 978-83-8196-591-0