To nie są czasy dla Montaigne’a
Czytałem poprzednią, sprzed blisko czterdziestu lat, edycję „Ja, Michał z Montaigne’a” Józefa Hena (który w listopadzie bieżącego roku ukończy 100 lat życia) w czasach wolniejszych niż obecne. Używając słowa „wolniejszych” nie mam jednakowoż na myśli wolności, lecz tempo życia. Wtedy, choć już żyliśmy w epoce wysokiego tempa i pośpiechu, żyło się jednak nieco wolniej. Pamiątką, że tak było, jest dziś dla mnie wspomnienie licznych spotkań towarzyskich, które towarzyszyły mojemu trybowi życia. Gadało się przy herbacie, piwie czy winie nieraz nawet godzinami, był na to czas. Dziś przydarza się to znacznie rzadziej i na pewno nie w tak długich sekwencjach, bo wszyscy gdzieś ciągle pędzą.
Przywołuję kwestię tempa życia, bo kojarzy mi się to z henowskim obrazem niespiesznego życia wielkiego francuskiego filozofa czasów Renesansu, autora sławnych „Prób” w jego zamku w Montaigne, gdy czas dzielił na niespieszne i płodne życie rodzinne oraz czytanie i pisanie w samotni na piętrze. Wbrew tytułowi, Józef Hen nie nadał swojej opowieści, z cechami eseju, cech quasi-pamiętników Montaigne’a, choć jako pisarz znany jest z imperatywu zjednywania się tożsamościowo z bohaterami swoich książek, tak jak stało się to zarówno w przypadku króla Stanisława Augusta Poniatowskiego („Mój przyjaciel król”), jak i Tadeusza Boya-Żeleńskiego („Błazen, wielki mąż”). Ową wspólność czuje jednak Hen również z Montaigne’em, odczuwa bliskość z renesansowym filozofem, którego życie i dzieło przypadło na jedne z najbardziej dramatycznych czasów w historii Francji, czasów religijnych wojen. Dlatego rozlewna, acz błyskotliwa, barwna opowieść o życiu i przewodnik po dziele francuskiego myśliciela jest także jego, Hena, wyrazem życiowego credo. Jest „Ja, Michał z Montaigne” również panoramą ówczesnej historii Francji i Europy. „Prób” Montaigne’a, przyswojonych polszczyźnie, niestety bardzo późno, co było ze stratą dla polskiej tradycji kulturalnej, przez Tadeusza Boya-Żeleńskiego, nie czyta się już dziś łatwo, na pewno trudniej niż kiedyś bo i myśl Montaigne’a i język Boya bardzo się od współczesnej polszczyzny oddaliły. Lubuję się w dawnej literaturze, uważam że z różnych powodów warto po nią sięgać, mam w związku z tym do niej wiele cierpliwości, a przecież przedzierałem się przez „Próby” z trudnością. Dlatego właśnie warto potraktować opowieść Hena jako wartościowy ersatz tego, czego większość z nas nigdy nie zrobiła lub nie zrobi – poznania owych sławnych „Prób” , a przy okazji ciekawego, choć na pozór monotonnego życia ich twórcy.
Józef Hen – „Ja, Michał z Montaigne”, Wydawnictwo MG, Warszawa 2022, str. 432, ISBN 978-83-7779 – 847-8
—
Fanatyk realizmu politycznego
Wbrew ostro brzmiącemu tytułowi „Dzieje głupoty w Polsce” Aleksandra Bocheńskiego (1904-2001), wydane przez krakowski „Universitas”, nie są ostrym pamfletem historyczno-politycznym o zwartej, jednolitej tezie, w rodzaju „Legendy Młodej Polski” Stanisława Brzozowskiego, „O fałszywej historii jako mistrzyni fałszywej polityki” Józefa Szujskiego, „Polskiej anarchii” Pawła Jasienicy ani też nie odznaczają się brawurą i dezynwolturą pisarstwa Stanisława „Cata” Mackiewicza, Karola Zbyszewskiego („Niemcewicz z przodu i z tyłu”), Jana Kotta czy Jerzego Łojka. Bliski był mu raczej umiar publicystyki Juliusza Mieroszewskiego. „Dzieje” są zbiorem szkiców historycznych poświęconych ważnym postaciom i ważnym zdarzeniom z historii Polski minionych trzystu lat jej historii. Bohaterami części szkiców są także wybitni historycy, którzy wykraczali poza uprawianie czystej, uniwersyteckiej historiografii i formułowali także uogólnione tezy historiozoficzne, tacy jak Adam Skałkowski, Wacław Tokarz, Olgierd Górka, Walery Przyborowski, Stanisław Koźmian, Oswald Balzer, Władysław Konopczyński, Joachim Lelewel, Józef Szujski, Walerian Kalinka, Szymon Askenazy. Swoje szkice Aleksander Bocheński poświęcił też m.in. Sejmowi Czteroletniemu, polityce Stanisława Augusta, Adamowi Jerzemu Czartoryskiemu, Aleksandrowi Wielopolskiemu i szeregu innym, a także licznym zagadnieniom o bardzo szczegółowej problematyce, są także polemiki z innymi autorami.
Nawet jednak w tych fragmentach, w których formułuje wyraziste tezy, Bocheński zachowuje elegancki, wyważony styl, daleki od agresji i nadmiarowej retoryki. W całym tekście zbioru ani razu (poza tytułem) nie pojawia słowo „głupota”, co nie znaczy, że nie wybrzmiewa ono często niejako w domyśle. Jan Sadkiewicz, autor posłowia zatytułowanego „Realizm słabych” nazywa go „fanatykiem realizmu politycznego” i przywołuje napisaną jeszcze w 1925 roku, wspólnie z bratem Adolfem (poległ jako żołnierz II Korpusu Polskiego pod Anconą w 1944 roku), broszurę „Tendencje samobójcze narodu polskiego” oraz akcentuje jego niechęć do polskiego kultu bohaterstwa militarnego, do polskiej tromtadracji i idealizmu oraz jego obstawanie przy politycznym realizmie. Sadkiewicz przywołuje też ewolucję recepcji „Dziejów głupoty” na przestrzeni dziesięcioleci od momentu ich ukazania się. „Dzieje głupoty (…) – zwraca uwagę autor posłowia – pozostają jednym z najciekawszych i najbardziej inspirujących dzieł polskiego pisarstwa politycznego. Nie tylko jako głos w sporze o historyczne wybory, ale i jako oparta na solidnych podstawach próba stworzenia teoretycznych ram dla strategii politycznej państwa słabego, położonego między mocarstwami”.
Aleksander Bocheński Dzieje głupoty w Polsce”, Universitas, Kraków 2020, str. 542, ISBN 978-83-242-3451-6
—
„Szpot” – światły reakcjonista
Był w okresie PRL kimś w rodzaju Euelenspiegla, Dyla Sowizdrzała, trefnisia, błazna. Tyle, że nie był to błazen powszechnie znany, bo niecenzuralność spychała go na margines, a jego pisanie – do podziemia. Janusz Szpotański (1929-2001) zasłynął jako autor kilku wierszowanych pamfletów na PRL-owską władzę, na Władysława Gomułkę i Mieczysława Moczara („Gnom. Cisi i gęgacze, czyli bal u prezydenta”), na ZSRR („Caryca”), na PZPR („Towarzysz Szmaciak, czyli wszystko dobre co się dobrze kończy”), na zachodnioeuropejską świadomość („Bania w Paryżu”). Te utwory, wraz fragmentami nienapisanej przez Szpotańskiego autobiografii, pakietem wierszy oraz wspomnieniami o nim Ireny Lasoty i Antoniego Libery, tworzą pierwszą pełną edycję dorobku Szpotańskiego, którego sam Gomułka wymienił w swoim słynnym przemówieniu w Sali Kongresowej 19 marca 1968 roku, po pierwszej fali wypadków marcowych, określając „Gnoma” jako „pornograficzne obrzydliwości ziejące sadystycznym jadem nienawiści do naszej partii i organów władzy ludowej, na które mógł się zdobyć tylko człowiek tkwiący w zgniliźnie rynsztoka, człowiek o moralności alfonsa”. O cyklu „Szmaciak” tak napisał autor zbioru Libera: „to potężny groteskowy fresk peerelu, przepleciony z wnikliwą analizą i interpretacją złożonych procesów społecznych, politycznych, i ekonomicznych, w formie historiozoficznych, lecz zawsze przezabawnie wyłożonych dygresji. Szpotański podsumowuje całą swoją wiedzę o dwudziestowiecznej historii Polski i ruchu komunistycznym i w błazeński, a zarazem kunsztowny językowo sposób przedstawia swoje rozumienie tego, co zaszło w tym czasie”.
Czyta się te pamflety Szpotańskiego naprawdę dobrze, przy całej świadomości upływu czasu i zmian, jakie od tamtego czasu dokonały się w postrzeganiu procesów historycznych i politycznych. Bogata frazeologia, wyobraźnia, soczyste poczucie humoru i dezynwoltura sprawiają, że czyta się to wartko i z przyjemnością. „Genialny Szpot” – jak zwano go w środowisku peerelowskiej opozycji, a później w szerokich kręgach „Solidarności” – zawsze tak wyczulony na sytuację polityczną, oto zza grobu raz jeszcze daje o sobie znać jako swoisty barometr czasu, jako szyderczy, ale i pełen goryczy Stańczyk”. Nie trzeba lubić ani sprzyjać formacji politycznej, dla której „Szpot” był guru, by z przyjemnością czytać jego utwory, jako że tępienie każdej głupoty, niezależnie od politycznej barwy, jest zawsze pożyteczne. I zawsze trwa ponadpolityczna solidarność szyderców.
Janusz Szpotański – „Bo mnie stać na blagę. Zebrane utwory satyryczne w opracowaniu Antoniego Libery”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023, str. 487, ISBN 978-83-8196-604-7
—
Przyjaciołom Ukrainy
O genezie i przebiegu mordów Ukraińców na Wołyniu, na ludności polskiej, latem 1943 roku opowiada wydana nakładem wydawnictwa „Replika” książka Marka A. Koprowskiego „Mord na Wołyniu. Do wielu ukazanych przez autora zdarzeń istotnych dla genezy tych krwawych wydarzeń należy m.in. sprawowany nad nacjonalistami z OUN i UPA patronat niemieckiej Abwehry oraz ukraiński sojusz z Niemcami. Koprowski zwraca uwagę na to, że eksterminacja ludności polskiej była perfidnie zaplanowana, włącznie z kłamstwem wołyńskim, że to Polacy mordowali Ukraińców. „Odpowiedź, skąd brało się okrucieństwo Ukraińców, żeby nie powiedzieć zezwierzęcenie, wobec Polaków podczas rzezi wołyńskiej jest złożona. Główną przyczyną była nacjonalistyczna antychrześcijańska ideologia propagowana przez OUN, której filar stanowiło 10 przykazań ukraińskiego nacjonalisty, „Dekalog” – tymi słowami rozpoczyna Koprowski rozdział „Rżnąć, rżnąć i jeszcze raz rżnąć!”. Opowiada też o próbach obrony polskiej ludności, o realizacji hasła „Na pohybel, smiert Lachom”. Oto niektóre z opisów-relacji świadków wydarzeń: „Widok, jaki tam zastaliśmy, przechodził ludzkie pojęcie. Maleńkie dzieci powbijane na kołki w płocie. Kobiety leżały na podwórku z rozprutymi brzuchami. Jedna z nich była w ciąży. Wyrwany z jej brzucha płód leżał obok niej. Mężczyźni mieli odrąbane siekierami głowy”/ „Widziałam, jak naszej sąsiadce Wasylkowskiej odrąbywali na pieńku głowę”/„Czołgając się (…) doczołgałam się do drogi i z przerażeniem zobaczyłam odartego ze skóry, przywiązanego do drzewa człowieka, a to był mój ojciec. Odrąbana i leżąca obok głowa sąsiadki Wasylkowskiej pokryta była mrówkami”/ „Wiele zwłok było porąbanych siekierami na kawałki. Wiele dzieci było porozdzieranych. Część ofiar miała porozcinane brzuchy. Niektóre były przybite do ziemi kołkami. Niektórzy uratowani, gdy zobaczyli, co Ukraińcy zrobili z ich najbliższymi, doznało szoku. Kilka osób zmarło, oglądając efekty ukraińskiego zbydlęcenia”/ „Pewnej nocy upowcy wdarli się do domu wuja. Kazali w jednym z pokojów rozpalić wszystkie świece, które były w domu. Później w jednym z kątów ustawili wuja, a w drugim ciocię z dziećmi. Rozebrali wuja do naga i na oczach najbliższych porąbali go na kawałki”. Tę bogatą w fakty, daty i personalia, wyposażoną w przypisy, indeks nazwisk oraz bogatą bibliografie przedmiotu, obszerną opowieść o okrutnej, ukraińskiej rzezi Polaków, o „Mordzie na Wołyniu”, wypada dziś w jego 80 rocznicę, zadedykować Ukraińcom i wszystkim przyjaciołom Ukrainy. Ku pamięci.
Marek A. Koprowski – „Mord na Wołyniu. Przemilczane ludobójstwo na Polakach”, Replika, Poznań 2023, str. 520, ISBN 978-83-67639-58-3
—
Stan wojenny okiem – nie tylko – prasy
Obrazowi stanu wojennego wprowadzonego w Polsce 13 grudnia 1981 roku, postrzeganemu i ukazywanemu przez pryzmat trzech odmiennych kolorytem politycznym gazet: „Trybuny Ludu” (oraz ich następców: „Trybuny” i „Dziennika Trybuna”), „Gazety Wyborczej” i „Naszego Dziennika” poświęcił politolog Jakub Krupa wydane przez Ośrodek Myśli Politycznej w Krakowie studium, „Stan wojenny w narracjach prasowych. Analiza rocznicowych numerów wybranych dzienników ogólnopolskich”. Z tych tytułów jedynie „Trybuna Ludu” odnosiła się do przyczyn, przebiegu i następstw stanu wojennego na bieżąco, jako gazeta istniejąca w momencie ogłoszenia stanu wojennego i następującej po nim niepełnej dekadzie lat 1982-1989. Zarówno „Gazeta Wyborcza” (wcześniej) jak i „Nasz Dziennik” (później) powstały na fali przemian 1989 roku, podobnie jak następczynie „Trybuny Ludu”, „Trybuna” i „Dziennik Trybuna”, która zaczęła się ukazywać na początku 1990 roku. Jest to istotne nie tylko dlatego, że „Trybuna Ludu” działała w warunkach pełnej cenzury państwowej, a „Gazeta Wyborcza”, „Nasz Dziennik” i „Trybuna” oraz „Dziennik Trybuna” były ( i są) od tego wolne, ale także dlatego, że na przestrzeni lat zmienił się modus prasy dziennikarskiej, techniki pracy, charakter prasy, jej znaczenie i rola. Praca Jakuba Krupy podzielona jest na trzy zasadnicze rozdziały. Pierwszy, wyjściowy, rozpoczyna się od omówienia roli mediów w komunikacji, struktury ich odbiorców, czyli publiczności czytającej, charakteru i znaczenia politycznej stronniczości poszczególnych mediów prasowych (stronniczości – w każdym przypadku odmiennej). Rozdział drugi („Rys historyczny”) poświęcony jest obrazowi drogi prowadzącej do stanu wojennego, jego zawieszenia i zniesienia, dekretowi Rady Państwa z 12 grudnia 1981 roku, a także jego uzasadnieniom i ocenie sposobu jego wprowadzenia. W tym rozdziale posłużył się autor licznymi już poświęconymi stanowi wojennemu publikacjami książkowymi takich renomowanych historyków, jak Andrzej Paczkowski, Antoni Dudek, Jerzy Eisler, Andrzej Friszke, Antoni Czubiński i inni Rozdział trzeci („Stan wojenny w narracjach prasowych”) dotyczy tych samych zjawisk, ale już przez pryzmat wspomnianych tytułów prasowych. Mowa w nim także o kontekście społeczno-politycznym towarzyszącym wprowadzeniu stanu wojennego, ocenie jego autorów, ocenie samego stanu i jego rezultatów. Istotną uwagę poświęcił autor temu, co określa się jako uniwersum symboliczne danego tytułu prasowego. Odnosząc się we wstępie do kwestii obrazu stanu wojennego w przywołanych tytułach prasowych, autor sformułował hipotezę, że „publicyści „Trybuny Ludu” konsekwentnie bronią decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego, piszący do „Gazety Wyborczej” przedstawiają ja jako negatywną, która jednak przyniosła w długofalowej perspektywie pozytywne skutki, a publicyści „Naszego Dziennika” jako jednoznacznie negatywną. Ujmując rzecz w inny sposób: publicyści „Trybuny Ludu” mają do decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego stosunek afirmatywny, „Gazety Wyborczej” – ambiwalentny, „Naszego Dziennika” – negatywny”.
Krupa obficie cytuje też jednak „Trybunę” i „Dziennik Trybuna” (obficie cytowane w książce), następczynie „Trybuny Ludu”, których spojrzenie na stan wojenny jest bliski, acz nie identyczny ze stanowiskiem poprzedniczki. W celu opisania różnych opcji prasowych autor posłużył się także pracami o tematyce metodologicznej, n.p. „Analizą tekstu w dyskursie medialnym” Małgorzaty Lisowskiej-Magdziarz. Przywołuje też pracę Kamili Kłysińskiej „Debata nad stanem wojennym w Polsce. Publicystyka „Gazety Wyborczej”, „Naszego Dziennika”, „Rzeczypospolitej”, Trybuny” oraz „Życia” z lat 1989-2008” (2013), która, jak wynika z tytułu, obejmowała szersze niż Jakub Krupa spektrum tytułów prasowych. Warto dodać, że studium Krupy jest bardzo drobiazgowe i nie ogranicza się do generalnych konkluzji, ale daje też obraz bardzo detalicznych zagadnień, choćby takich jak częstotliwość i rytm ukazywania się w omawianych tytułach tekstów o stanie wojennym, proporcje objętościowe w podejmowaniu szczegółowych zagadnień, czy stosunek polskich respondentów do tego historycznego zdarzenia oraz wiele innych kwestii.
Jakub Krupa – „Stan wojenny w narracjach prasowych. Analiza rocznicowych numerów wybranych dzienników ogólnopolskich”, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2021, str. 256, ISBN 978-83-66112-58-2