Agnieszka Czachor – Piszę, mówię czy paplę?

0
78

Antoni Słonimski w 1928 roku napisał krótki artykuł skierowany do kobiet piszących, ale główną adresatką była Maria Kuncewiczowa. Swój artykuł zatytułował: „ O mówieniu i paplaniu”. Stąd również mój tytuł dzisiejszego tekstu.

Słonimski pisze o dwóch rodzajach paplaczy. Na pierwszym miejscu stawia tych, którzy piszą listy do redakcji, przemawiają na wieczorach autorskich i po prostu kibicują literaturze. Chodzi o osoby, które przyzwyczaiły się, że zawsze mają rację. „Paplanie – to tak wielka przyjemność, że nie każdy matoł pozbawia się tej rozkoszy.” Pisze Słonimski w „Wiadomościach Literackich” nr 45, s.4. Jednak zdaniem pana szanownego gorszy od pierwszego jest drugi rodzaj paplaczy. Ten pierwszy mówi wprost i można  z nim po prostu nie dyskutować, ale ten drugi gmatwa, kręci, „rozdyma swoje myśli”. Dotyczy to pisarza, który umie pisać, ale nie umie myśleć. On to papla i puszcza słowa na wiatr. Jednak taki wstęp Słonimski zrobił nie dla lepszego efektu, choć może trochę także, ale by swoje słowa wycelować w kogoś konkretnego.

Maria Kuncewiczowa była gorącą zwolenniczką, żeby nie powiedzieć, wyznawczynią metafor. Sama kochała metafory i to metafory „każde”. Uważała, że skoro w stylu pisarek dwudziestolecia się pojawiły, to należy dać im czas na dojrzewanie. Na razie kwitną, ale czekajmy na owoce. A te metafory  faktycznie kwitły, jak łąki przed sianokosami i nie było jak tego kwitnienia powstrzymać. Dlatego do boju ruszyła Irena Krzywicka. Po swojemu, konkretnie i surowo powiedziała, co myśli w artykule zatytułowanym: „Jazgot niewieści czyli przerost stylu”. No i się zaczęło. Kuncewiczowa cała w pąsach. Ale jak to?! Metaforyzm to jedna forma wyżycia się artystycznego niektórych gatunków! Krzywica na całej stronie w swoim teście przytoczyła najbardziej niedorzeczne metafory, jakie znalazła u młodych pisarek.

 Krzywicka: „Chwilkę jeszcze czekała, aż odplącze się serce z żółtych krostowatych alg… Wypłynęła wreszcie na czyste wody poranku. Wtedy uszy zgodziły się słyszeć nikłe ćwierkanie nadziei”.

Kuncewiczowa: „Pozwólmy dojrzewać!”

Słonimski: „A ja twierdzę, że artyście nie wolno iść po drodze najmniejszego oporu.”

Krzywicka: „(…) i jego żółte oczy, zwieszone nad jej twarzą, roztapiały się w uśmiechu, jak tłuste oka na rosole”.

Kuncewiczowa: „ Że to teraz nikogo nie obchodzi, co się czuje…” „Nie obchodzi jednego snoba, co czuje drugi histeryk.”

Słonimski: „Pani Kuncewiczowa powiada: „Wszystkie gatunki mają równe prawo do życia – chodzić winno tylko o doskonałość gatunków”. Istnieją gatunki bakterii bardzo doskonałe, ale bardzo szkodliwe. Np. bakterie paplania, choroby, na którą zapadają bardzo nawet wybitni literaci.”

Z opublikowanych artykułów na łamach „Wiadomości Literackich” z 1928 roku wynika, że Irena Krzywicka i Antoni Słonimski byli w opozycji do Kuncewiczowej. Wzajemnie siebie popierali i coraz złośliwiej odnosili się do upartej powieściopisarki. Choć nie stali przeciwko niej samej, jako osoby, co przeciwko metaforyzmowi, który ona wychwalała. Równocześnie nie odmawiali jej talentu pisarskiego, choć ze swojego punktu widzenia muszę wspomnieć, że artykuły Krzywickiej nawet współcześnie dobrze się czyta, a Kuncewiczowej wiele gorzej, właśnie przez te metafory. Udana metafora to skarb testu, ale nadmierne używanie metafor, do tego jeszcze nieudanych, ośmiesza tekst jak i jego twórcę a do tego utrudnia czytelnikowi zrozumienie toku myślenia autora.

W dwudziestoleciu rozpoczęła się dyskusja na temat „literatury kobiecej”, która wówczas zalała cały kraj, jednak ta dyskusja nie zakończyła się do dzisiaj. Cały czas ma zwolenników, przeciwników i ludzi, którzy w ten sposób nie dzielą literatury. Ona jest dla nich jedynie dobra lub zła bez względu na płeć autora. Mnie samą przeczytane artykuły z „Wiadomości Literackich” bawią, choć czuć w nich irytację i oburzenie autorów, jednak nie bawią mnie złe emocje, a dysputa na tak nieistotne tematy jak metafory. Są różne szkoły pisania. Jedne są za metaforami inne przeciw, jedne propagują styl iście barokowy, inne go zwalczają. Którą drogą pójdzie pisarz zależy od niego, ale warto zwrócić uwagę na to, że im bardziej styl oszczędny w ozdobniki tym utwór trwalszy, bo nawet kilka kolejnych pokoleń będzie go mogło przeczytać. Im bardziej udziwniony, to modny tylko na chwilę, a młodsi czytelnicy po pierwszych zdaniach się znudzą.

Pisarki dwudziestolecia zajmowały się tematami, których nie poruszali wcześniej mężczyźni, bo one nie leżały w ich strefach zainteresować. Małżeństwo, ciąża, poród, macierzyństwo. Panie nieco przesadzały z opisami dojrzewania u dziewcząt, ze sprawami fizjologicznymi, bo tak jak wcześniej na ten temat literatura milczała, tak w dwudziestoleciu kobiety głównie o tym. Co mogło irytować mężczyzn, bo ich zdaniem literatura była od spraw wyższych a nie od kuchennych, domowych, prozaicznych. Oprócz nadmuchanego stylu, zarzucali paniom to iż ograbiły literaturę z tajemnicy i wyższości. Zdarły ją ze świecznika i zrobiły z niej tubę dla własnego głosu. Nie zajmowały się sprawami ważnymi, bo potrafiły ogarnąć jedynie własne podwórko.

Atrybutami kobiet były: wrażliwość, intuicja i emocjonalność. Jeśli nie pisały powieści ważnych, to opisywały siebie nawzajem w artykułach, rzadko siebie wzajemnie chwaląc, a częściej wbijając w koleżanki szpileczki.

Taki sztandarowy artykuł stworzyła także Kuncewiczowa, sztandarowy, bo przeszedł już do historii i jest chętnie cytowany. Chodzi o „Niedyskrecje o niektórych pisarkach”. Jest on śmieszny i gorzki. W zabawny sposób charakteryzuje pisarki, które znamy z historii literatury, a gorzki, że to robi. Nie przebiera w słowach.

W dwudziestoleciu oburzeni „aktywnością kobiecych piór” mężczyźni nie wierzyli, że kobieta może kształtować światopogląd narodu. Uważali, że jej umysł nie jest w stanie ogarnąć tego wszystkiego, co dzieje się na świecie. Nie potrafi tego przetworzyć i wyciągnąć wniosków. Tylko czy powinna? Która by chciała to jak najbardziej, ale czy to przymus, aby pisarz na podstawie pewnych zdarzeń był zmuszony, do przewidywania przyszłości?

Mężczyzna jako – w większości przypadków właściciel umysłu analitycznego – patrzy na świat zupełnie inaczej niż kobieta, choć nie każda. Według mnie to, że kobiety w dwudziestoleciu zaczęły pisać o swoich, kobiecych, domowych sprawach, o których wcześniej milczała literatura, sprawiło, że literatura stała się całością. Panowie piszą o innych również ważnych sprawach, a panie o innych. Jedne drugim nie przeszkadzają. Dopełniają się.

Podoba mi się stwierdzenie Kundery, że za pisarza ma mówić jego tekst. Nie wygląd, nie płeć, nie zachowanie, a tekst i tylko z tego co w tym tekście napisał powinien być rozliczany. Tekst dla pisarza jest jego bronią, ale i marką. Podobnie twierdzi Paul Auster. To, co chciał powiedzieć o świecie zawarł w swoich powieściach.

Polskie kobiety dwudziestolecia, tak sobie wyobrażam, miały wrażenie, że muszą się bronić. Dopiero tworzyły swoją drogę literacką. Nie miały planu, wiedziały tylko, że chcą zmienić swoje życie, ale też i siebie. Jedne były zdolniejsze, o innych już nikt nie pamięta, mimo że w swoim czasie były popularne. Chciały opowiedzieć o przestrzeni życia przemilczanej przez mężczyzn, bo mężczyźni byli zwykle poza rodziną, a nie wewnątrz niej. Oni prędzej interesowali się sprawami świata niż własnej rodziny. W tamtym czasie rzadko uczestniczyli w wychowywaniu dzieci. Tymczasem kobiety zaczęły mówić o tym, co panów irytowało, ale co było paniom doskonale znane. O ciąży, o strachu o dziecko i o strachu dotyczącym zmian fizycznych, które ich będą dotykać. I co najważniejsze, czy te zmiany się cofną.

Zdaje się nam współcześnie, że tylko my, jako kobiety jesteśmy poddawane presji doskonałego wyglądu. Czyli, żeby w ciąży tylko dziesięć kilo przytyć, a tuż po porodzie od razu wrócić do wagi pięćdziesięciu kilo. W dwudziestoleciu było podobnie. Tylko nie mówiło się o tym głośno. A ówczesne literatki pisały  między innymi o tym właśnie. Jak choćby Kuncewiczowa w opowiadaniu „Przymierze z dzieckiem”. Do momentu nim kobiety zabrały głos w literaturze, to o macierzyństwie i o wszystkim innym, wypowiadali się głównie panowie. Pisali zatem o stanie błogosławionym i oczywistej radości bycia matką. Nie rozumieli i nawet nie chcieli wiedzieć, co wówczas dzieje się w umyśle i ciele kobiety. Jak ona ten stan odczuwa, dlaczego ma zmienne nastroje i czemu bywa zalękniona. Tworzyli bohaterki swoich opowieści według własnego postrzegania świata, dlatego Anna Kareniana porzuca męża i syna. O ile porzucenie męża – w jej sytuacji – wydaje się mało bolesne o tyle porzucenie dziecka wielu matkom może nie mieścić się w głowach. Większość kobiet-matek dobro dziecka przedkłada ponad swoje dobro, dlatego wiele z nich zrezygnowałoby z romansu, aby nie stracić kontaktu z dzieckiem. Karenina jednak decyduje się na ten krok, ale musimy pamiętać, że twórcą tej bohaterki jest mężczyzna…chociaż, ale to już współczesne są autorki. One potrafią dla swoich bohaterek być wiele bardziej okrutne. Jak choćby Toni Morrison pisząca o matce podcinającej swojemu dziecku gardło.

Kuncewiczowa w swoich opowiadaniach opisuje proces dojrzewania do bycia matką. Myślę, że każda matka, kiedy już pogodzi się z utratą figury, zdaje sobie sprawę, że do końca życia nie przestanie się bać o swoje dziecko. To jest lęk, który będzie z nią na zawsze. Lęk sprawiający, że w środku nocy się poderwie i popędzi na pomoc swojemu dziecku, nawet wtedy, kiedy jest już dorosłe, bo poczuje, kiedy to dziecko jest w rozpaczy.

Dlatego ten dyskurs o literaturę kobiecą czy męską jest, według mnie, bezcelowy. Jednak bardzo dobrze, że w dwudziestoleciu panie doszły do głosu, bo kiedy czyta się męskie opowieści o damskim dojrzewaniu to głos się na głowie jeży. Co nie oznacza, że te dwa sztuczne kierunki literatury – męskiej i kobiecej – kierunki raczej umowne i funkcjonujące głównie w mowie potocznej powinny ze sobą konkurować. Nie powinny.

Co do metafor, to zgadzam się z Krzywicką i Słomczyńskim mimo sympatii dla Kuncewiczowej.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko