Lektury arcyniemodne Krzysztofa Lubczyńskiego

0
33
Filip Wrocławski

Kukurydza, cucaracha, marihuana i horror

Na barwnej, chociaż wyblakłej okładce „Meksyku” Egona Erwina Kischa, wielkiego, historycznego już klasyka reportażu, nazywanego Homerem tego gatunku, widnieje rysunek przedstawiający poletko kukurydzy i sylwetki Meksykanów w charakterystycznych narodowych kapeluszach.

To istna mozaika meksykańska: historia meksykańskiego XVI wieku, z hiszpańską kolonizacją Corteza, królestwem Montezumy, wiek XIX i XX, przemysł, rola marihuany w  życiu Meksykanów, historia cesarzowej narkomanka i jej nieszczęśliwego męża, cesarza Maksymiliana, rozstrzelanego przez ludzi Juareza w Vera Cruz (1867),  mistycyzm kukurydzy, uważanej przez zabobonnych Meksykanów za substancję ludzkiej egzystencji, rola nafty, okrucieństwo, wyzysk, duchy, wybujała, nasycona makabra i horrorem wyobraźnia – wszystko to tworzy malowniczy, wręcz bujny obraz tego niezwykłego kraju.

Arcyniemodny jest i taki obraz Meksyku i taki reportaż prasowo-książkowy, bo w naszej epoce nie ma on szans konkurować z reportażem internetowym i telewizyjnym. Jest tylko rodzajem obszernej, spóźnionej, przedatowanej gazety. Stary reportaż staje się jednak dokumentem przeszłości, tak jak nowy jest dokumentem teraźniejszości. Reportaż stał się literaturą, co potwierdziła recepcja dokonań Ryszarda Kapuścińskiego. Barwny, malowniczy język, dynamizm i wszędobylstwo Kischa sprawiają, że ten trącący myszką reportaż sprzed prawie stu, a po polsku wydany 73 lata temu, czyta się bajecznie. Kisch do dziś potrafi czarować swoim widzeniem świata, spostrzegawczością i stylem. Wiele się z tego zabytku literackiego dowiedziałem. Ot na przykład, o czym jest słynna na cały świat meksykańska przyśpiewka „La cucaracha”, której treścią mało kto spoza osób hiszpańskojęzycznych mało kto zaprzątał sobie głowę? Pojęcia nie miałem. „La cucaracha, la cucaracha/ya no puede caminar/Porque no tiene, porque le falta/Marihuana que fumar”. Co to znaczy, o czym to? O karakanie, wesołym, bo też pali marihuanę. Czy trzeba coś więcej dodać?

Egon Erwin Kisch – „Meksyk”, 1950

Sadyk Pasza – polski patriota i wierny Allaha

Arcyniemodność tej opowieści (wydanej w 1971 roku nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego w serii „Ludzie żywi”) polega na niestandardowości patriotyzmu polskiego tytułowej postaci. Sadyka Paszę czyli Michała Czajkowskiego (1804-1886), rodowity polski szlachcic herbu Jastrzębiec, uczestnik powstania listopadowego, los popowstańczy rzucił na emigrację jak tysiące mu podobnych, w ostatecznym rachunku do Turcji, głównie do Stambułu (nazywanego wtedy różnymi mianami, między innymi Konstantynopolem i Carogrodem), gdzie w rezultacie bardzo zaiste zawiłych losów został tureckim, a tym samym również muzułmańskim, jako że przekonwertował się na islam, dostojnikiem (może coś upraszczam, ale nie jestem turkologiem) i w tym charakterze oraz w dostosowanym do tej roli odzieniu wierzchnim, że się tak anachronicznie wyrażę, służył żarliwie i z wielkim poświęceniem idei odzyskania niepodległości przez Polski, próbując wykorzystać rozmaite prawdziwe bądź złudne koniunktury, które pojawiały się między latami trzydziestymi a osiemdziesiątymi XIX wieku. Choć mamy dziś wysyp promocji i krzewienia polskiego patriotyzmu, to Sadyk (Cadyk) Pasza, swego czasu postać niemal tak legendarna przez swoją przygodową barwność jak Maurycy Beniowski czy Krzysztof Arciszewski, to podobnie jak oni był zbyt ekstrawagancki jak na tradycyjne polskie wyobrażenia o patriotyzmie. Opowieść Joanny Chudzikowskiej jest bardzo barwna, potoczyście napisana, ilustrowana m.in. pejzażami Stambułu i innymi widokami orientalnych krajobrazów i scen.

Joanna Chudzikowska – „Dziwne życie sadyka Paszy”, „Czytelnik” 1971, seria „Ludzie żywi”

Ongiś

To jest dopiero arcyniemodna lektura! Całkowicie zarzucony, niegdyś często wydawany, płodny Stanisław Szenic, autor barwnych, popularnonaukowych opowieści z historii Polski XVIII i XIX wieku, między innymi o księciu Józefie Poniatowskim („Większy niż król ten książę”), o Powstaniu Listopadowym („Ani trumf ani zgon”) i wielu innych. Jednak „Ongiś” jest jeszcze bardziej niemodny, bo to obfity (grubo ponad sto sztuk) zbiór krótkich, esencjonalnych, smakowitych portrecików w przeważającej części kompletnie zapomnianych autorów z lamusa literatury i historii. Co prawda zbiór otwiera Władysław Ludwik Anczyc, autor słynnej sztuki „Kościuszko pod Racławicami”,  a tu i ówdzie pojawiają się dość znane nazwiska, jak Harriet Becher-Stowe, autorki „Chaty wuja Toma”, Jan Długosz, kilku Estreicherów, kilku Kossaków, ETA Hoffman czy Johan Wolfgang Goethe, ale większość nazwy to z punktu widzenia historii literatury i kultury „nonejmy”, postacie właściwie anonimowe, mimo posiadanych nazwisk (n.p. Jan Dekan, Ewaryst Estkowski czy Walenty Fiałek). „Anonimowe nonejmy”, to  ie znaczy postacie nieciekawe, przeciwnie, często bardzo barwne i nawt wybitne, ale nie każdemu wybitnemu udaje się dostac na karty podręczników, do pierwszego rzędu postaci. „Ongiś” to takie „silva rerum” (las rzeczy), mieszanina rozmaitych ciekawostek, osobliwości, rarytasów, cymeliów ze świata literatury, historii, sztuki etc. Bardzo niemodna, ale przyjemna i pożywna lektura.

Stanisław Szenic – „Ongiś” (Wydawnictwo MON 1975)

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko