Rena Marciniak-Kosmowska – „CHCĘ, ŻEBY ZABRAŁO GŁOS ŚWIADECTWO”

1
120

Do „Chwil” Elżbiety Isakiewicz, po pierwszej lekturze w przedostatnim dniu minionego roku, wracałam kilkakrotnie. Już podczas pierwszego czytania zaznaczyłam sobie fragmenty, które głęboko mnie poruszyły bądź zafascynowały.

Zaczynem tej książki był pandemiczny dziennik (32 strony) wyróżniony w konkursie Instytutu Literatury. Ponieważ pandemia trwała nadal, autorka podjęła „grę z kalendarzowym czasem” i kontynuowała swoje zapisy z rzeczywistości inkrustując je „wspomnieniami dalekimi i bliskimi”, historiami osobistymi, rodzinnymi i społecznymi, refleksjami i obrazami.

” W ZARAZIE, JEJ GROZIE, JEJ NAPRĘŻENIU, JEST COŚ Z SYTUACJI, GDY PRZED OCZAMI PASAŻERÓW USZKODZONEGO SAMOLOTU PRZSUWA SIĘ ŻYCIE. Taśma z moim zacina się na dzieciństwie, by pomknąć w przyśpieszonym tempie dalej i zderzyć się z jakąś chwilą dekadę lub kilka później, a potem wirować, orbitować aż do zawrotu głowy.

Znów jestem dziewczynką, wakacje spędzamy w rodzinnej osadzie ojca, rozciągniętej na zboczu wzniesienia, u podnóża którego paraduje niestrudzenie pochłonięta sobą rzeka – ma zielone włosy z wodorostów i kłączy.”

Na promocyjnym spotkaniu poświęconemu „Chwilom”, ktoś z uczestników powiedział, że Autorka przeszła od dziennikarstwa do literatury.

Ależ ona właśnie zaczynała od literatury. Jeszcze jako licealistka z Sopotu wygrała konkurs w stolicy na opowiadanie do serii ” Ważne sprawy dziewcząt i chłopców”, ukazującej się w MŁODZIEŻOWEJ AGENCJI WYDAWNICZEJ. Od tego czasu obserwuję jej pisanie.

Parając się już zawodowo dziennikarstwem, opublikowała zbiór opowiadań i powieść. Ale pasja społeczna i dociekliwość sprawiły, że zajęła się przede wszystkim reportażem. Najpierw w tygodniku „ITD”, potem w innych znaczących tytułach. Opublikowała kilka książek.

Za zbiór reportaży pt. „Ustna harmonijka”, składający się z zebranych w Izraelu relacji Żydów, których ocalili Polacy, otrzymała Nagrodę Ministra Kultury w 2000 roku. Jej książki reportażowe były wielokrotnie nagradzane. Jednakże ja i parę osób, które znały jej wczesne publikacje literackie, zachęcaliśmy ją, by nie zapominała o literaturze pięknej.

Jej bogaty, poetycki wręcz język i dar narracji aż „prosiły się” o powieść. Ale ona brała na warsztat reporterski kolejny temat i zbierała relacje „jak porozsypywane perły, raz czarne, raz białe…”. Wydawała następne książki. Miały dobre recenzje. Przybywało nagród. Aż niespodziewanie w 2011 roku wszystko się zmienia.

E. Isakiewicz rzuca dziennikarstwo, bo jak wyznaje w „Chwilach”: -Na reportaż literacki, ów fenomen ukształtowany przez Krall, Szejnert, Kapuścińskiego praktycznie nie ma już miejsca. Nie interesuje mnie pisanie ze sztancy ani brudna polityczna bieżączka.”(…) A w innym miejscu dodaje:  –

“W wigilię rocznicy odzyskania niepodległości naszła mnie ochota na długo odkładane porządki w sypialnianej szafie.  Najwyższą półkę zajmują w niej resztki po dziennikarstwie. Żegnając się z tym zawodem, pozbyłam się większości materiałów pomocnych w pisaniu reportaży, wywiadów, felietonów czy raportów o stanie rozmaitych spraw i rzeczy w odradzającym się po dekadach komunizmu kraju. Zachowałam jedynie nagrania lub wydruki rozmów szczególnego znaczenia…”(s. 214) M. in. te z podróży do Izraela czy wywiad z Janem Nowakiem-Jeziorańskim, kurierem i emisariuszem Komendy Głównej Armii Krajowej i Rządu RP w Londynie, a także list od Niego.

W 2013 ukazuje się w wydawnictwie Sic! jej “(Przy)powieść o mężczyźnie i kobiecie KAPRYS”. Potem wychodzą inne publikacje prozatorskie, które sygnalizują, że autorka szuka własnego stylu i formy literackiej.

W opublikowanych pod koniec ubiegłego roku „Chwilach” sięga po różne gatunki i podejmuje wiele wątków tematycznych. Miksuje je fenomenalnie, dzięki czemu tworzy niepowtarzalny klimat tej książki. “Różnorodność gatunkową „Chwil”, od reportażu po prozę poetycką, łączy energia języka, wyłuskującego niecodzienne skojarzenia…”- czytamy na okładce.

To właśnie język uwodzi i zagarnia czytelnika prowadząc go przez meandry chwil, które autorka wydobywa z zakamarków pamięci lub ocala z teraźniejszości i zatrzymuje w słowach.

Pomocny okazuje się warsztat reporterski. Elżbieta Isakiewicz „wędrując ” śladami przodków wyławia z przeszłości, z okruchów opowieści i wspomnień bliskich oraz ze starych fotografii „zabłąkane echo” własnych korzeni, „genetyczną pamięć miejsc, zdarzeń i pojedynczych ludzi”, bo choć jest przekonana, że odnalazła swoją drogę, wciąż czuje się bezkorzenna.

“Ja wzrastająca w mieście, z pół zmiastowanych rodziców – przesiedleńców posługujących się takąż mową (…) tego poczucia nie mam. O żadnym miejscu na świecie nie powiedziałam dotąd „moje”. Tylko uczepiwszy się wiklinowej witki, tylko w pustce kresowego widnokręgu słyszę jakieś zabłąkane echo, z którego kiełkuje pragnienie – i słowo staje się wtedy ciałem”.

 Rozmaite doznania i refleksje zderza z pandemiczną codziennością bądź zanurza się w przeszłość czy dzieli się swoim odczytaniem rozmaitych lektur, odbiorem ulubionych dzieł muzycznych… Często towarzyszą jej Bach i Beethoven oraz Czechow, do którego wiele razy wraca w “Chwilach”, podobnie jak do poezji, „w której częściej niż w innych sztukach odzywa się ta magiczna zdolność spotkania chwili z jej następstwem.”, co pomaga zatrzymać jej ulotność.

Jak wyznała w wywiadzie, Czechowa odkryła jakieś 15 lat temu. „ZARAZIŁ” ją nim Piotr Wierzbicki. „Trzeba dojrzałości, by zmierzyć się z pewnymi dziełami literackimi”- oznajmiła i przyznała, że ten pisarz ją uwiódł.

„Prawda, jaką Czechow przekazuje o człowieku, nie oceniając jego czynów, tylko opisując, rejestrując zachowania, reakcje, poglądy, agonie, cierpienie, miłosne wzloty i porażki, zawiera taką siłę i jest takim samym fenomenem jak niektóre muzyczne tony, które bez słów wydrążają kanaliki do ludzkiej duszy, poruszając ją raptownym wzruszeniem, sięgając do jej najtkliwszych warstw.(…) Nikt tak jak on – dodaje kilkadziesiąt stron dalej – nie opisał człowieczego losu. Zaglądał w jasne i ocienione rejony duszy. Nie kłamał, że wszystko skończy się dobrze, bo przecież wszystko wieńczy odłączenie od tego, co znamy i kochamy.

Nie zamierzał pogrążyć czytelnika w beznadziei czy rozpaczy, okropne rzeczy zmiękczał serdecznym, empatycznym, podskórnym tonem. Nieraz obrywał od współczesnych, że nie wdaje się w polityczne bijatyki. Mędrzec – rozumiał, że przetrwa tylko to, co ponadczasowe, uniwersalne i że w tym uniwersum zawsze będzie krążyć niehisteryczny, głęboki, utrwalony ludzki smutek.”

Ale Elżbieta Isakiewicz nie zatrzymuje się tylko przy ulubionym, ważnym dla siebie pisarzu. Sięga do innych prozaików i poetów, m. in. do Eliasa Canettiego, Sandora Maraiego, Czesława Miłosza, Bolesława Leśmiana, Józefa Barana czy Janusza Drzewuckiego, do starożytnych i współczesnych filozofów i myślicieli.

Ten literacki miks zaskakuje i wciąga czytelnika w świat przedstawiony – wielobarwny, sugestywny kolaż przeżyć i wydarzeń osobistych, kulturowych, społecznych, politycznych, historycznych oraz rozważań estetycznych i filozoficznych, przetykanych ” doniesieniami” z codzienności.

„Przez pierwsze dwa tygodnie pandemicznych restrykcji ludzie obejmowali się e-mailami, SMS-ami, rozmowami telefonicznymi. Było w tym coś gorączkowego, impulsywnego jak szukanie rąk w ciemności. Teraz temperatura zelżała, krzywa szoku spłaszczyła się, każdy próbuje urządzić się w celi własnej wyobraźni i własnych mar.(…) Zaraza zasiewa ziarno destrukcji. Ludziom wydaje się, że więcej wolno, bo wolno mniej.” 

Wspomnienia i opowieści osadzone w sopockim dzieciństwie i wczesnej młodości, z poniemiecką kamienicą w tle ( układają się często w odrębne, samodzielne całości – niektóre z nich były prezentowane na portalu Pisarze.pl, m. in. „Ballada o wersalce”, „Ucieczka białego królika” czy ostatnio „Ćma odfrunęła”) przeplatają się z reporterskimi obserwacjami i wnikliwymi mini esejami o literaturze, sztuce, muzyce, filozofii czy relacjami o szukaniu korzeni i własnego miejsca, o spotkaniach i rozmowach z nietuzinkowymi postaciami ( m. in. Czesławem Miłoszem, profesorem Michałem Hellerem, Ryszardem Kuklińskim, Lechem Wałęsą czy wspomnianym już J. Nowakiem- Jeziorańskim) podczas zbierania materiałów do książek lub prasowych publikacji, a także z “wieloznacznymi historiami”.

„Wieloznaczne historie przybłąkiwały się do mnie zawsze, szły ulicą, wyskakiwały z okien, rosły na drzewach, przysiadywały się na ławkach skwerów, okupowały przystanki autobusowe i wyloty ulic, wypełniały treścią krótsze lub dłuższe chwile “-wyznaje autorka.

„W pandemii z zakurzonych pudeł, z przepełnionych szuflad, z domowych pawlaczy wydostają się zapomniane, zagubione fotografie, jakby doszły do wniosku, że to ich czas. Wpinają się ciszę – sojuszniczkę wspomnienia.”

To wszystko sprawiło, że Elżbieta Isakiewicz zmierzyła się z lockdown’ową teraźniejszością i czasem przemian, kiedy w kraju tworzyła się nowa społeczna i polityczna rzeczywistość oraz przywołała wiele istotnych wydarzeń z przeszłości ( m.in. strajki stoczniowców w 1970 i 1980 roku). Powstała z tego zaskakująca i ciekawa książka.

“To nie tylko pandemiczny dziennik, to po prostu dojrzała, mądra proza ” – napisał po spotkaniu promocyjnym krytyk literacki Wacław Holewiński na FB, a niedługo potem przeprowadził z autorką interesujący wywiad na antenie PR.

„Chwile” – o czym napomknęłam na wspomnianym spotkaniu – wymykają się wszelkim klasyfikacjom gatunkowym. Nie jest to ani klasyczny dariusz, ani stylizacja na pamiętnik. Przypominają mi one nieco swoją strukturą „Dziennik pisarza” Fiodora Dostojewskiego, w którym fragmenty beletrystyczne – zamysły opowiadań, nowel, sąsiadowały z wypowiedziami o literaturze i sztuce czy tekstami publicystycznymi, dyskursywnymi, dotyczącymi współczesnego życia społeczno-obyczajowego…, aktualnych gorących tematów oraz poglądów pisarza na rozmaite kwestie czy jego drogi twórczej i „kuchni” literackiej.

„Zapisuję swoje wrażenia wywołane tym, co najbardziej zwróciło mą uwagę” – wyznawał.

Elżbieta Isakiewicz podobnie skonstruowała swoją ostatnią książkę, choć nie można tu mówić o żadnym wpływie czy naśladownictwie. To po prostu podobne ujęcie i skomponowanie materiału zarejestrowanego z „tu i teraz” czy wydobytego z pokładów pamięci.

Tropienie roztoczańskich korzeni, zanurzanie się w sopockie podwórka i poniemieckie kamienice oraz  „rosolenie” pozwalają się Autorce zatrzymywać i wracać do niektórych wydarzeń osobistych czy społecznych z przeszłości bądź obłaskawiać teraźniejszość.

„Gotuję jej rosół(córce). Rosolenie ma charakter magiczny, jest kontynuacją rytuału mieszania w kadziach cudotwórczych ziół przez pradawne wiedźmy. Żółte oka mrugają jak świetliki rzeźbiące w ciemności szlak do zagubionego domu.”

W innym miejscu kontynuuje wątek rosolenia i dodaje:

„Rosolenie dostałam w dziedzictwie, wyssałam rosół zamiast mleka, ten zapach domowego miru, który wynosił na wyższy poziom biedę. W którym – niby w choinkowej bombce – chowała się ułuda ubaśnionej rzeczywistości jak wtedy, w sierpniu 1980 roku. Wydmy zachodziły coraz wcześniej cieniem, przybladłe słońce rozkładało się na plaży ze znużonym ciepłem ostatniej posługi, letnicy szykowali się do powrotów, wody Zatoki wysyłały na brzeg niemrawe fale, w gdańskiej stoczni zaczął się strajk.

– Zawieziemy im rosół – obwieściła matka. (…)

Rankiem niesiemy rosół w kankach, w zatłoczonym wagonie trójmiejskiej kolejki, w podekscytowanej szeptaninie pasażerów, którzy walą pod stocznię, z czym się da: chlebem, pierogami, owocami, kiełbasą. Pod główną bramą ścisk, na wartowni rygorystyczna kontrola: uważa się na esbeckich prowokatorów, na szmuglerów wódki.

– Ja z tą zupą nie wrócę – zarzeka się matka.

Cofamy się. Idziemy wzdłuż stoczniowego muru. Jak kury na grzędzie poprzysiadały tam chłopaki w roboczych drelichach, palą papierosy, odmachują ludziom pozdrawiającym ich zza szyb widocznej stąd kolejki. Mam plecak, w nim kanki z zabezpieczającym uchwytem.

– Rosół dla was! -wołam z dołu.

– A ty kto?

– Studentka.

Dwóch wyciąga ręce, wdrapuję się, opierając koniuszki tenisówek o wyłomy w cegłach. Ta chwila, gdy jestem na czubku historii.”

Ten obraz, podobnie jak rozmowy strajkujących, którym jeszcze kilka razy przynosiła zupę, już sama, bez matki oraz inny widok ze stoczni wracają do niej na ekranie pamięci.

„Na jednym Wałęsa, w dużej sali, po kolejnej dawce negocjacji z reżimowcami, oblężony przez doradców, dziennikarzy i robotników, pochyla się na krześle i obejmuje głowę dłońmi. Jestem głodna, jem zielonoróżowe jabłko, wydobywam z plecaka takie samo i podtykam mu pod nos. Ta chwila, kiedy zapach jabłka oprzędza czubek historii i główny jej bohater, chudy, mały facet z wąsami bierze je ode mnie i wgryza się w soczysty miąższ.”

Zmiksowane obrazy wyłaniają się, napierają. Niektóre z nich wyostrzają się. Pisarka dzieli się nimi. I tymi osobistymi, intymnymi, i tymi publicznymi.

Stanowią łącznik między pandemicznym „tu i teraz”, czasem zarazy, a bliższą i dalszą przeszłością.

Podobnym spoiwem bywają też w „Chwilach” sny.

„ – Coś nowego pojawiło się w moich snach – notuje. -Niby w galerii portretów przesuwają się w nich postacie złączone z mym losem, bliższe i dalsze, kochane i nielubiane, żywe i martwe, te, które poznałam osobiście i te wywodzące się z zasłyszanych bądź naocznych wieloznacznych historii, ludzie i zwierzęta, a także bohaterowie moich reportaży – wszystkie jednakowo wyraźne i równoprawne. Są w poniemieckiej kamienicy, w fabrycznym kominie, na brzegu morza, w koślawej komórce, na tatrzańskim szlaku – siedzą przy stole, biegną, płyną, fruną, zbierają monety, odśnieżają ulice, witają się z pustką lubyckiego placu.(…) Łączą przeszłość z teraźniejszością, scalają minione z istniejącym. (…) Sny mają ducha teorii strun, zakładającej, że w czasoprzestrzeni panuje wielowymiarowość. Krytykuje się tę koncepcję za nie możność jej dowiedzenia, Ale czyż sny nie są po to, żebyśmy doświadczali tego, co wymyka się strukturom matematycznym i laboratoryjnym ampułom? Tajemnicy nie da się dowieść, bo przestałaby nią być. Istnieje, żeby stale namacalnie ją odczuwać.”

I pisze o chwilach, w których doświadczyła dotknięcia nieznanego, o swoich metafizycznych przeżyciach i niezwyczajnych doznaniach. Sugestywnie, oszczędnie, bez epatowania, jakby to była oczywistość.

„Ta chwila, która mocą sekretnej erupcji skojarzeń, przywodzi mi ojca. Wieść o jego zgonie dotarła do mnie w maju 2012, w samolocie między Houston a Salt Lake City. Na wysokości dziesięciu kilometrów ujrzałam nad ziemią jak w tunelu ze świetlistych chmur, uformowanych w kaskaderską beczkę śmierci, popisywał się akrobacjami na motocyklu i śmiał się, cieszył, uwolniony ze skóry mężczyzny chłopiec.”

W tej książce wielokrotnie otrzemy się o Tajemnicę czy oddech Nieznanego.

Jak wyznaje Elżbieta Isakiewicz – coraz częściej o brzasku budzą ją przodkowie.

   „O brzasku korowody mych niepiśmiennych praojców i pramatek, co żyli wedle wschodów i zachodów, niezależnie od zaraz i plag, spoglądają na mnie blisko z odległego brzegu. Budzi mnie ich tępy znój, pomarszczony i wypalony od słonecznych cięgów. Zapach pożniwnych ściernisk kłuje mi skórę – w miejskim łóżku przewracam się z boku na bok z mym genetycznym dziedzictwem. I w tym łóżku otoczonym stosami książek, które zgłębiają zagadkę istnienia, chwytam się myśli, że moi protoplaści – analfabeci, obracając żarna, wyplatając wiklinowe kosze i dorzucając bierwion do pieca, wszystko już wiedzą. (….) Ach, stanąć jak oni na krawędzi poznania! I w tej mikrosekundzie, w której chwytam już Tajemnicę za rąbek, bo przodkowie objęci wiekuistym milczeniem właśnie otwierają usta, znów zapadam w sen, a oni wracają tam, gdzie mój zaczątek i ich kres wiąże familiarnie bezsenna pustka.”

„Chwile” uzmysławiają nam jak szybko „dzieje się” historia, jak odciska się na naszym życiu osobistym oraz pozwalają docenić wagę i urodę małych zdarzeń, obrazów, wspomnień  i olśnień, które wpisują się w naszą pamięć.

„Pozostaje ocalenie owego intymnego, nam tylko ofiarowanego zbioru doznań zgromadzonych przez pamięć i zmysły – skarbu dozgonnie zabezpieczonego w sejfie duszy” – przypomina autorka.

Zrobiła to mistrzowsko. Połączenie rożnych gatunków literackich w jednym utworze i zderzanie „wspomnień dalekich i bliskich” z teraźniejszością oraz podzielenie się swoim odbiorem „natury i kultury”, pozwoliło jej zobrazować i rozmaite oblicza „czasu zarazy” i poszukiwania tożsamości oraz własnego miejsca na mapie losu.

Synkretyczny charakter książki oraz niepowtarzalny język sprawiły, że jest to głęboka i ciekawa publikacja oraz literacki “portret” naszej rzeczywistości oraz nieodległej przeszłości.

 Elżbieta Isakiewicz, “Chwile. Wspomnienia dalekie i bliskie”, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2022, s. 235.

Reklama

1 KOMENTARZ

  1. Pięknie Pani to napisała. Autorka może być wdzięczna i szczęśliwa, że tak ktoś to przenika. Zupełnie nie znam jej twórczości, a dzięki Pani wiem, że jest mi ona bliska. Chętnie zapoznam się. Pozdrawiam.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko