Marek Jastrząb – Inteligent z taśmy

2
552

Świat się zmienia, a my razem z nim: inne są nasze sposoby na opisywanie rzeczywistości. Różnymi też dysponujemy środkami ekspresji.  Współczesny człowiek skazany jest na uproszczenia, na ustawiczne bombardowanie tendencyjną papką podawaną mu w zależności od przekaźnika. 

*

Pisanie powinno być teraz oszczędne i niemęczliwe. Puszyste utwory w rodzaju  Czarodziejskiej Góry, lub Nędzników, są dla dzisiejszego czytelnika za długie i z tej przyczyny, wycofane z użycia. Tak, styl T. Manna nie nadaje się do współczesnego odzwierciedlania zdarzeń, nastrojów i przeżyć. Jest to spowodowane przez czas: nikt nie ma tyle, co gdy mieliśmy go pod dostatkiem, gdy pisarz prowadził nas przez wyobraźniowy ocean charakterystyk swioch bohaterów, a nam, gdy przytrafiało się siedzieć w towarzystwie bujanego fotela i szklaneczki czegoś na weselsze trawienie. Gdy, zapatrzeni w płomienie, zasłuchani w trzaskające odgłosy kominka, lewitowaliśmy po  fabule razem z wszechwiedzącym autorem. Powoli, leniwie, smakowaliśmy niezłą prozę, wiedząc, że w każdej chwili możemy powrócić do ulubionych fragmentów.

Nie ma w tym nic dziwnego, bo świat się spieszy: konsument literatury ma większy wybór tego, co powinien przeczytać. Jest zawalony pstrokacizną dzieł godnych lub niegodnych wzroku. Książki, gazety, całe to mrowie lekturowych możliwości, zaczyna go dusić, nużyć, grać mu na nerwach. Niecierpliwić ilością trudnych słów i zawiłych zdań, zdań tasiemcowych, najeżonych nieznanymi pojęciami, pojęciami odległymi od jednoznaczności, stosowanymi oburzająco często. Słów, których zrozumienie wymaga poznania definicji.

*

Obserwuję inwazję literackich apostołów, którym wydaje się, iż można pisać bez znajomości podstaw. Widzę narastającą falę samozwańczych pisarczyków tworzących z doskoku. Ludzi wygórowanego mniemania o sobie.

Nie bez powodu pragną wyskoczyć z ram anonimowości, bo od czasu upowszechnienia się Internetu mogli przekonać się, że pisze każdy, kto chce. Tym bardziej, że nie ma cenzury i prawnych ograniczeń. Jest za to wolność wypowiedzi, czyli dematerializacja kryteriów i samokrytyki.

Nastąpił okres wzmożonej walki z nieprzeciętnością. Dopadło nas powszechne przekonanie, że trzeba być na widoku, w centrum zainteresowania; daliśmy się złapać w sidła rozpędzonych czasów, wmanewrować w obowiązek błyszczenia wyjątkowością, wyróżniania się spośród reszty. Robienia za masowego indywidualistę i rozgdakanego oryginała.

Moim zdaniem owa maniera jest zabawna: skoro każdy chce wyróżniać się tym samym, co pozostali, to wszyscy, jak wynika ze słupków i tabel, są genialnie identyczni, jak stado jednakowych – niepowtarzalnych. Tak więc ujednolicony indywidualizm jest określeniem bardzo tu pasującym.

*

Autor, to charakterologiczny filtr do przekazywania indywidualnych refleksji. Jego myśli są wynikiem nastroju. Aktualnych lub wspomnieniowych wrażeń: życiowych doświadczeń. Jest jednoosobowy. Indywidualistą jest, a to oznacza, że pisze odrębniej, niż Obywatel Wredniacki i trudno go pomylić z Obywatelem Obszczymurem. Nie reprezentuje mitycznego zbiorowiska twórców mających stadny gust, lecz ma własny sposób wyrażania się w tym, co i jak pisze. Ma swój styl, rytm, specyficzne słownictwo; jak rysownika po kresce, tak jego po układzie zdań, ich konstrukcji i rozłożeniu akcentów, poznajesz od razu. Od pierwszej linijki tekstu wiesz, kogo czytasz.

Natomiast obecnie zapanowała niezrozumiała moda na brak stylistycznej oryginalności i ujednolicenie tekstów. W efekcie twórczość Obywatela Patałacha niczym się nie różni od twórczości Obywatela Epigona.

Ten sam problem z indywidualnością ma ewentualny czytelnik tekstu. Bo jeżeli autor ma własny gust, również i odbiorca utworu go ma. Z czego wynika, że te rozbieżne upodobania są powodem komentatorskich nieporozumień.

*

O ile od literatury oczekujemy duchowego wzbogacenia, to od obecnej, opartej na „ekonomicznej moralności”, można spodziewać się zrogowacenia doznań; twórczość wymaga od autora i odbiorcy wysiłku i w odróżnieniu od potocznych wyobrażeń, nie jest bezmyślną balangą.

Artysta jest nim po to, by dawać swój głos. A daje go poprzez dzieła. Udane, złe, ale skrojone na miarę własnych możliwości: bez wyrażania swoich zapatrywań, nie egzystuje. Zaś gdy milczy, przechodzi na wewnętrzną emeryturę i stoi z boku.

*

Poeta, prozaik, architekt dzieła jakiegokolwiek formatu i gatunku, nie może być człowiekiem cichym. bo jego obowiązkiem jest REAKCJA. Natychmiastowa odpowiedź na zło, etyczny autyzm, agresywną wulgarność czy społeczny tumiwisizm. Ponieważ każdy tekst, obraz, muzyka itd., są to jego ilustracje i komentarze do otaczającej rzeczywistości. Jego prywatne próby zinterpretowania dookolnych zjawisk. Zjawisk bolesnych niekiedy, a niekiedy po prostu – głupich.

*

Literat nie powinien odbierać świata w sposób obojętny. Nie może mieć bezszmerowych poglądów na to, z czym się styka. Jeżeli obojętnie przechodzi do porządku dziennego nad zjawiskami coraz powszechniejszego idiocenia kultury, skoro utrzymuje się w mniemaniu, że nie ma takiego obowiązku bo spraw ta go nie dotyczy, to może warto zapytać, kim jest, dlaczego i dla kogo tworzy. Czym różni się od ludzi chorych na społeczną znieczulicę. Od ludzi – kibiców własnego istnienia, prześlizgujących się przez życie.

Nieprzypadkowo powiedziałem o OBOWIĄZKU. Twórca ma OBOWIĄZEK pokazywania odbiorcy, jak jest. Powinien go niepokoić, zachęcać do sprzeciwu wobec bredni. Wrzeszczeć a nie usypiać. Krzyczeć a nie popiskiwać. Twórca musi być aktywny, iść pod prąd sezonowo słusznych mód. Być penetratorem rzeczywistości i burzycielem konwenansów.

Rejterada z aktywności, ucieczka w szukanie wytłumaczeń dla swojego przemęczenia, zgoda na to, co jest, przyzwolenie na degenerację pojęć, to kapitulanctwo. Cisza dobra jest na urlopie dla frustratów rojących o wlezieniu do jamy ze świętym spokojem. Natomiast dla wyczerpanych obserwacją rozpadu dzisiejszego ducha, dla zdegustowanych współczesnymi konwulsjami kultury, droga jest określona i wyraża się w zapisie.

*

Wystarczy uzmysłowić sobie, że padnie prąd, urwie się kabelek, sfajczą laptopowe baterie, nagle przestanie działać Word zaprogramowany na względnie poprawną pisownię  tudzież znikną słowniki i rozmaite Wikipedie. Z mety nastąpi odsiew prawdziwych pisarzy od gryzipiórków. Z punktu okaże się, że bycie artystą nie należy do fraszek i bez literackiego przygotowania jest się ciemnym jak tabaka w rogu, a prócz tego, że się umi i wi, trzeba odstać swoje w kolejce po um.

*

Niemrawym uchem wyobraźni słyszę docierające pomruki oburzenia pod adresem moich wypowiedzi, istne kaskady pretensji na temat malkontenctwa, goryczy, przejaskrawień i dosadności. Żem w swoich tekstach zbyt ostry, napastliwy a zwłaszcza – kasandryczny i niesprawiedliwy. Lecz czy mogę być inny, kiedy zaczynam konfrontować naszą rozmydloną rzeczywistość z zaprzepaszczonymi ideałami? Wyrażam się w ten sposób o ludziach, którzy godzą się na kulturalne idiotyzmy. Przy sposobności oświadczam z dumą, że wolę być frustratem, niż zwolennikiem uśmiechania się przez łzy, zamknięcia się w wieży ze słoniowej kości, wejścia do getta dla wybranych i siedzenia na duchowym przypiecku.

Nie rozumiem egoistycznej filozofii rezygnacji z pomnażania dostępu do powszechnego dobra. Nie mogę przystać na aprobujące traktowanie obecnych zjawisk. Zgodzić się na planowe niszczenie programów lektur i likwidację i przeprofilowanie wydawnictw, tudzież kulturalnych czasopism. Zaślepiła nas pogoń za zyskiem. Wszystko, co robimy, musi być rentowne. Niszczy nas dochodowe, koniecznie opłacalne, biznesowe patrzenie na kulturę; mam wrażenie, iż rozmnożona ponad miarę administracyjna rzesza niekompetentnych ludzi z Ministerstwa Kultury, uczyniła dbanie o nią ubocznym, a szkodzenie jej, swoim głównym zajęciem.

Nadzwyczajny dodatek

Nie można umieć na 100%. Człowiek pobieżny, uważający się za erudycyjnego macho, popełnia śmiertelny grzech pychy, ma skażone, toksyczne, ograniczone pole manewru, dysponuje chybotliwym zestawem argumentów, które są w zasadzie słuszne, niejako  właściwe i ogólnie wyznawane, dopóki nie trzaśnie się w łeb i nie odkryje nowych.

Im mniej wie, tym łatwiej mu lawirować pomiędzy interpretacjami. Orientuje się co prawda, że komuś biją dzwony, lecz co to za powód do dumy, skoro nie zna ich znaczenia dla samotności dzwonnika, ma blade rozeznanie o jego rodzinie i jeszcze skromniejsze pojęcie o ilości spróchniałych schodów prowadzących na wieżę, gdzie mieszka, nie mówiąc o ewolucji ludwisarstwa w Kolumbii.

Lecz kiedy już nareszcie przekopał się przez encyklopedyczną wiedzę o kraju, skąd bije dzwon, i gdy stał się niekwestionowanym autorytetem w temacie „Kolumbia”, jedzie po mapie spłoszonym wzrokiem i widzi, że tuż  obok rozciąga się Wenezuela, jego następna,  rozdzwoniona ignorancja, kolejna przestrzeń nasycona sidłami dylematów, przestrzeń w której dzwony stanowią ledwie szczyt góry lodowej, bo oto pojawiają się przed nim dodatkowe, towarzyszące zagadnienia związane z dziejami metalurgii podczas wypraw krzyżowych. A gdy przebrnął przez problemy związane z dzwonami, dowiaduje się, że w Hiszpanii, krainie byków i Picassa, też jest co nieco do przyswojenia i tam też można popisać się nieuctwem.

Reklama

2 KOMENTARZE

  1. Twórcy są niczym kopacze futbolówki, grają w różnych ligach, od ekstraklasy po LKS Sobótka w B klasie. O ile każdemu wolno kopać piłkę, to już nie każdy kopacz jest musi być gwiazdą.

  2. Zgadzam się, że wielkie dzieła, którymi kiedyś się zachłystywaliśmy, teraz bywają nie do przebrnięcia, bo nużą dłużyznami czy erudycją, której źródła już nam z pamięci wyparowały. Rozczarowałam się, wracając podczas pandemii do “Józefa i jego braci” T. Manna. Być może ogólne przygnębienie nie sprzyjało takiej lekturze. Jeszcze do niej powrócę. Podobno to obcowanie z internetem i innymi nośnikami informatycznymi a do tego pośpiech i nadmiar bodźców, jakie chcemy sobie przyswoić, tak przebudowuje nasz umysł, że męczą nas dłuższe informacje, długie opisy i rozważania, że wiele z uroków dawnej literatury odpada. A młodzi, nierozmiłowani w tamtych książkach, już nie potrafią ich czytać, nawet, gdy chcą. Zresztą mają coraz mniej czasu na czytanie.
    Inną sprawą jest zalew literatury łatwej i przyjemnej, romansów, kryminałów, sensacji. W pewnym klubie dyskusyjnym, nasza guru mocno się zdziwiła, że nam nie podobała się taka właśnie lekka, a bezmyślna książka, gdy inni o takie się dobijają. Jednak czynnik ekonomiczny powoduje napływ takich książek, bo wydawnictwa muszą zarabiać. Ambitne mniej się opłacają, chyba, że na okładce stoi: zagraniczny bestseller, sprzedany w milionach egzemplarzy zaraz w pierwszych dniach, a w środku czasem dobry, a czasem sałatka słowna, jak o języku wariatów mówią psychiatrzy.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko