Tadeusz Gajcy. Tragiczne piękno egzystencji i poezji
Piękną edycję albumową poświęconą Tadeuszowi Gajcemu (1922-1924), jednemu z najpiękniejszych talentów poetyckich tragicznego pokolenia poetów i krytyków urodzonych w latach 1921-1922, do którego należeli także m.in. Wacław Bojarski, Zdzisław Stroiński, Tadeusz Borowski, Andrzej Trzebiński oraz uważany na ogół za największego z nich – Krzysztof Kamil Baczyński, przygotował Państwowy Instytut Wydawniczy. Czterej pierwsi należeli do kręgu pisma „Sztuka i Naród”, Baczyński był w tym względzie osobny. Wszyscy zginęli: w akcji bojowej, pod ścianą lub w powstaniu. Najpełniej napisał o nich ich kolega z konspiracji, Lesław M. Bartelski w „Genealogii ocalonych”. Kapitalny esej o Trzebińskim, Bojarskim, Gajcym i Borowskim opublikowała w 2001 roku Elżbieta Janicka. Tragiczna historia tego niezwykłego kręgu, który można nazwać poetycką plejadą okupowanej Warszawy, jest jednym z najbardziej fascynujących epizodów w dziejach polskiej poezji, być może trzecim tak niezwykłym od objawienia się Romantyzmu i od objawienia się, kilkadziesiąt lat później, fenomenu Stanisława Wyspiańskiego.
Od wzmianki o pięknie estetycznym tej edycji wspominam na początku, bo nie zwykła to książka, lecz album „Opowieść z tamtego świata”, wzbogacony o piękny reprint tomu „Widma” poezji Gajcego, wydanego w podziemiu w 1943 roku pod pseudonimem Karol Topornicki w ramach „Biblioteki Sztuki i Narodu”. Także sam album w dużej części składa się z wierszy Gajcego, acz uzupełniony jest o dwa szkice literackie o jego biografii i poezji. To „Młodość w cieniu wojny. Biografia Tadeusza Gajcego” i „Uśmiechem pozna mnie męczeńskim” Rafała Brasse oraz „Między Kafką a Chestertonem. W sprawie piękna „chudego śpiewu” Tadeusza Gajcego” Rafała Brasse. Intelektualizm, zawiła składnia, poetyka letargu, snu, ukryty sens metafor, ich kunsztowność, barokowość, nadrealizm, kłębowisko myśli i skojarzeń, atmosfera nabrzmiała grozą, śmierci, zagłady, apokalipsy, przytłoczenie ogromem dziejów, klimat tamtego czasu – oto główne cechy wspaniałej poezji Tadeusza Gajcego. Co znamienne i paradoksalne, w jego poezji, podobnie jak w poezji jego wybitnie utalentowanych kolegów brak realiów okupacyjnych, choć przecież odruchowo niemal kojarzymy ich ściśle z czasem okupacji w Warszawie. Ta nieobecność wspomnianych realiów brała się być może z faktu, że nawet nie przychodziło im do głowy, by dokumentować oczywistości. Nie byli kronikarzami, lecz poetami gigantycznego doświadczenia egzystencjalnego jakim była dla nich wojna, okupacja i walka. Ich przeznaczeniem był i los poetów piszących wiersze na papierze i los tragicznych, bezbronnych wojowników, którzy złożyli ofiarę z życia na „płonących łąkach krwi”. Album uzupełniony jest o liczne fotografie z życia poety, skany rękopisów jego wierszy i korespondencji. Piękna, poruszająca serce edycja.
Tadeusz Gajcy – „Opowieść z tamtego świata”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2022, str. 160, ISBN 978-83-8196-534-7
—
Jak Węgry modernizowały się duchowo
Węgierska proza z pierwszych dziesięcioleci XX wieku, która tworzy ten tom wydany przez Państwowy Instytut Wydawniczy, tylko po części powstała zupełnie spontanicznie. Węgierski modernizm był w istotnym stopniu kierunkiem indukowanym. Grono pisarzy i krytyków skoncentrowanych m.in. wokół czasopisma „Nyugat” („Zachód”), które ukazywało się w latach 1908-1941 w Budapeszcie, zapragnęło „potrząsnąć senną Hunnią”, „cmentarzem ducha”, „ugorem zaludnionym przez gromadę tępych pastuchów, głuchych na pieśni nowe czasów nowych”, czyli Węgrami. Używano nawet określenia „rewolucja „Nyugatu”, bo wyprowadziła literaturę i kulturę węgierską z opłotków prowincjonalizmu narodowo-ludowego. Impulsy dla tej rewolucji płynęły głównie z Paryża. Heroldami węgierskiego modernizmu byli m.in. frankofil Zsigmond Justh, József Kiss, Ernö Osvát, a nade wszystko wybitny prozaik Endre Ady. Węgierski modernizm literacki tworzył się głównie w niezliczonych budapeszteńskich kawiarniach, których było podobno więcej niż w Wiedniu. „Bez kawiarni nie ma literatury” – powiedział nie zaliczający się do świata modernistów, ale bliski im generacyjnie i tak naprawdę również duchowo, Sándor Márai.
Na tom „Halandża” składa się blisko siedemdziesiąt nowel i opowiadań piętnaściorga węgierskich pisarzy, reprezentujących ogromne bogactwo, różnorodność stylów, form, światopoglądów artystycznych, tematów. Tom otwierają opowiadania Endre Ady przepełnione uduchowioną tematyką fatalnej miłości, mistyką śmierci, sporami z Bogiem, mesjańską misją artysty, kultem rewolucji, ale też obrazem narastającej potęgi pieniądza. Jego prozę przepaja również „atmosfera namiętności, gwałtownych pożądań, nienasyconych zmysłów, demonicznego erotyzmu i perwersyjnego flirtu Erosa z Tanatosem” – napisała w wieńczącym tom eseju Elżbieta Cygielska. Opowiadania Gezy Csátha przesycone są tragizmem cierpiącej jednostki, frenetycznymi przeżyciami psychicznymi (czerpanymi przez pisarza z autopsji), nerwicami, obłąkaniem, namiętnościami erotycznymi, wizjami sennymi i czerpanymi z zażywania narkotyków, co było udziałem pisarza i co doprowadziło go do tragicznego finału egzystencji. Gyulę Krúdy’ego nazywano, „węgierskim Proustem”. Był autorem prozy liryczno-impresjonistycznej, która w warstwie opisowej ukazywała nostalgicznie ginący świat węgierskiej szlachty. Był też autorem znanego i ekranizowane w latach siedemdziesiątych cyklu o Sindbadzie. Dezsö Kosztolányi od wyznawania hasła „sztuka dla sztuki”, od krańcowego estetyzmu przeszedł ewolucję w stronę wysokiej próby realizmu. Zsigmond Móricz zajmował się problematyką wsi, chłopstwa, które najpierw ukazywał idealistycznie, a później w duchu naturalizmu, bliskim metodzie Reymonta, a w końcu został mistrzem węgierskiego realizmu krytycznego. Był też krytykiem szlachty z pozycji ludowych, a także autorem powieści historycznych. Mihály Babits posiłkował się swym klasycznym wykształceniem i literacką erudycją, tworząc poezję osnutą na wątkach zaczerpniętych z mitologii i literatury antycznej, z Renesansu, Biblii, etc. Pisywał jednak także realistyczną prozę, przesyconą wpływami freudyzmu, jak również udzielał się jako krytyk, eseista i historyk literatury („Historia literatury europejskiej”, 1934-1935). Margit Kaffka uprawiała prozę psychologiczną, wnikającą w wewnętrzne przeżycia bohaterów, a także estetyzującą, impresjonistyczną, koncentrując się często na losach kobiet szlacheckiego pochodzenia. Emma Ritoók była literacką eksponentką rodzącego się ruchu wyzwolenia i równouprawnienia kobiet, co czyniło jej prozę jednorodną tematycznie. Sandor Bródy był wyczulonym na problemy społeczne naturalistą nie stroniącym od brzydoty, ale też od stylistyki romantycznej, ukazującym zwykłe życie węgierskiej wsi i miasta. Podobną metodę stosował neoromantyk Károly Lovi, z tym że ukazywał w sposób krytyczny życie węgierskiej arystokracji. Victor Cholnoky był humorystą i autorem prozy fantastycznej, zaludnionej galerią osobliwych postaci. Laszló Cholnoky, w poetyce groteski i oniryzmu, pełnej zjaw i halucynacji, ukazywał życie bohaterów zmagających się z biedą, samotnością, uzależnieniami, a stale towarzyszył mu motyw samobójczej śmierci. Sándor Hunyady, autor między innymi głośnej, zekranizowanej noweli „Dom pod czerwoną latarnią” był natomiast regularnym realistą, ukazującym życie węgierskiego mieszczaństwa. Proza Frigyesa Karinthy’ego, autora tytułowego opowiadania „Halandża”, była na tyle różnorodna, że trudno podciągnąć ją pod jakikolwiek wspólny mianownik tematyczno-stylistyczny. Károly Pap, żołnierz Węgierskiej Republiki Rad, zajmował się głównie zagadnieniem tożsamości żydowskiej, asymilacją Żydów i ich religijnością. Jako komunista, bardzo krytycznie odnosił się do współczesnej mu rzeczywistości społeczno-politycznej. Wypada tylko zarekomendować tę pasjonującą przechadzkę o świecie noweli węgierskiej sprzed ponad stu lat. Naprawdę warto.
„Humanizm i terror”. Abstrakcyjny eter spekulacji
Postawa wielu francuskich, włoskich i hiszpańskich lewicowych intelektualistów, nie tylko zdeklarowanych komunistów, także sympatyków („poputczików”, „towarzyszy drogi”) w stosunku do stalinizmu (zasadniczo aprobatywna) i jego ofiar (obojętna, relatywistyczna) była obiektem zainteresowania i negatywnej oceny moralnej, zwłaszcza ze strony części intelektualistów wywodzących się z Europy wschodniej, zza „żelaznej kurtyny”. Jednym z wyrazów tej oceny był głośny swego czasu namiętny oskarżycielski list Czesława Miłosza do Pabla Picasso z powodu jego komunistycznego zaangażowania. Długo natomiast nie był powszechnie znany fakt, że to prawdopodobnie wpływy Francuskiej Partii Komunistycznej sprawiły, że aż do 1986 roku nie ukazało się francuskie wydanie „Innego świata” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Zachodni intelektualiści długo tematu łagrów nie podejmowali lub podejmowali je wymijająco, względnie wyrywkowo. Dopiero nieżyjący już brytyjski historyk Tony Judt, w swoich dwóch studiach: „Historia niedokończona. Francuscy intelektualiści 1944-1956” i „Brzemię odpowiedzialności. Camus, Blum, Aron i francuski wiek XX” w sposób syntetyczny podjął ten temat, koncentrując się na najbardziej miarodajnej grupie, jaką do roku 1980, czyli do śmierci Sartre’a byli lewicowi intelektualiści francuscy. Należał do nich m.in. Maurice Merleau-Ponty (1908-1961).
„Zerwanie. Humanizm i terror” jest zbiorem tekstów o ruchu komunistycznego w pierwszej połowie XX wieku dokonaną przez dwóch wybitnych myślicieli francuskich, właśnie Merleau-Ponty’ego i Jean-Paul Sartre’a (1905-1980). W tomie dominują poglądy Merleau-Ponty’ego, choć pomieszczony jest w nim także tekst Sartre’a o Merleau-Ponty’m („Merleau-Ponty nie umarł”), listy, jakie wymieniali a także tekst Merleau-Ponty’ego, „Sartre i ultrabolszewizm”. Jako filozof, Merleau-Ponty pozostawał pod wpływem fenomenologii Edmunda Husserla, był subtelnym intelektualistą dalekim od skłonności do uproszczeń, co akcentuje w swoim wstępie („Filozofia i polityka: Przypadek Merleau-Ponty’ego”) autor przekładu Jacek Migasiński. Na pamięci M-P ciąży przede wszystkim autorstwo jego głośnego eseju „Humanizm i terror”, w którym – ujmując zagadnienie najprościej – dopuszczał prawo komunistów do terroru i represji w stosunku do przeciwników, o ile stoi za nim wyższa racja, jaką jest dobro mas pracujących. Nie był jednak Merleau-Ponty bezkrytyczny. Polemizował z dogmatycznym traktowaniem przez marksistów walki klas polegającym na jej absolutyzowaniu i doszukiwaniu się jej w każdym zjawisku społecznym, politycznym i historycznym. W innej warstwie rozważań snuł dywagacje na temat tego co jest, a co nie jest „słusznym myśleniem marksistowskim”. Miał w pewnym okresie ambicje głównego egzegety marksizmu. To on wyznaczał co jest „prawidłowym” myśleniem marksistowskim a co błędem czy herezją, mogącą grozić relegowaniem z szeregów partii komunistycznej. Co charakterystyczne, w swoich rozważaniach MP jako głównego przeciwnika marksizmu, komunizmu wskazywał liberalizm. To właśnie słowo, a nie „kapitalizm” czy „system burżuazyjny” pojawia się w nich najczęściej, przy czym MP nie definiuje liberalizmu precyzyjnie, a właściwie w ogóle go nie definiuje, używając tego słowa jako głównej antykapitalistycznej pałki. Uważał liberalizm za „przykrywkę politycznej ekspansji i przemocy”. Dla komunizmu miał MP taryfę ulgową. Uważał, że komunistyczna przemoc w typie stalinowskim „może stworzyć ludzkie stosunki” i warto zapłacić cenę przemocy za zbudowanie społeczeństwa bezklasowego. Przemoc komunistyczna jest lepsza od każdej innej, ponieważ prowadzi do humanizmu. Generalną przesłanką MP było to, że przemoc i tak jest wszechobecna, a prowadzi do utrwalania „nieludzkich stosunków”, więc jeśli przemoc komunistyczna, jako jedyna, prowadzi do lepszego społeczeństwa, nie należy jej odrzucać w imię abstrakcyjnego humanizmu, lecz zaakceptować w imię humanizmu prawdziwego. Tych, którzy uważali inaczej, MP traktował jako pięknoduchów i estetów czystego sumienia, lękających się „ubrudzenia rąk”. Jednak w analizie „Ciemności w południe” Artura Koestlera traktuje komunizm jako system naznaczony wewnętrznymi sporami między różnymi racjami. To był pierwszy krok do późniejszego rozluźnienia jego związków z partią komunistyczną. MP w tym sensie okazał postawę intelektualisty, że zrelatywizował racje komunistów w wewnętrznych sporach, ale marksistą pozostał niewzruszonym. Był naówczas wiernym ortodoksą marksizmu, ale nie odwracał głowy od „błędów i wypaczeń” dokonywanych przez partię. W swoich rozważaniach MP nie uwzględnił, przynajmniej expressis verbis, Gułagu, Wielkiego Głodu itp. zbrodni totalitarnych. Tadeusz Bartoś nazywa argumentację MP „sofistyczną ekwilibrystyką słowną”: „Komunizm jest dla niego problemem intelektualnym, sporem o słowa. Osobliwym, bo wykluczającym wielość interpretacji, poszukującym jednej prawdziwej i ostatecznej. Ta skłonność komunistów do uniwersalizacji tekstów ojców założycieli ma swoje kulturowe źródło. To chrześcijańska maniera (analogicznie islamska i żydowska) traktowania „świętych ksiąg” za bezbrzeżną krynicę wiedzy o wszystkich. Jedno źródło, w którym znaleźć można odpowiedź na każde pytanie. To paradygmat. Rozproszenie znaczeń, sensów, płynność i niedefiniowalność jawią się jako wróg, zwany zwykle nihilizmem i relatywizmem. Wspólny wróg każdej ideologii”.
„Humanizm i terror. Esej o problemie komunistycznym” (1947) stał się tym tekstem MP który kompromitował go w oczach opinii antykomunistycznej i liberalnej, choć swoje rozważania snuł nie językiem stalinowskiego politruka, lecz subtelnego filozofa-fenomenologa Jedno z kluczowych zdań tego tekstu, to aprobatywne przywołanie zdania Lwa Trockiego z 1920 roku: „Kto z zasady odrzuca terroryzm, tzn. Środki zastraszania i represji w stosunku do uzbrojonej kontrrewolucji, powinien również odrzucić odrzucić panowanie polityczne klasy robotniczej, jej rewolucyjną dyktaturę – a kto odrzuca dyktaturę proletariatu, odrzuca rewolucję społeczną i kładzie krzyżyk na socjalizmie”. W innym miejscu M-P napisał: „Wszelka krytyka komunizmu czy ZSRR, która posługuje się izolowanymi faktami, nie odnosząc się do ich kontekstu i problemów ZSRR – wszelka apologia rządów demokratycznych, która pomija milczeniem ich zbrojną interwencję w innych częściach świata czy przenosi ją za pomocą buchalteryjnych machinacji na rachunek specjalny, wszelka polityka jednym słowem, która nie stara się „zrozumieć” społeczeństwa przeciwnika w jego całokształcie i może służyć tylko do maskowania problemów kapitalizmu (…)”. Jednak jego lektura sauté, dziś, deformuje całościowy wizerunek MP jako myśliciela i człowieka. Zapomina się, że w kolejnych latach poglądy MP w tym wymiarze ewoluowały. Po 1953 roku, po ujawnieniu zbrodni stalinowskich w „raporcie Chruszczowa”, odciął się od komunizmu. We wstępnej rozmowie poprzedzającej teksty M-P i Sartre’a Adam Michnik powiada, że „w „Humanizmie i terrorze” Maurice Merleau-Ponty zawarł niezwykle inteligentne, przenikliwe i logiczne uzasadnienie potrzeby istnienia stalinizmu. Ciekawe, że robił to z pozycji całkowicie niestalinowskich” (…) Nie jest dogmatykiem ani ortodoksem marksistowsko-leninowskim. Ale przygląda się światu i głęboko wierzy, że jedyną jego przyszłością jest komunizm”. Wcześniej jednak deklaruje, że po lekturze tekstu „walnął nim o podłogę ze złości”. Podobne emocje zdradza inny z rozmówców. A przecież w eseju wstępnym do zbioru, Jacek Migasiński przypomina, że już „tylko do klasyki” należą owe rozważania między filozofią a polityką „zaprawione abstrakcyjnym eterem spekulacji”. Panowie! Oczywiście, że Aleksander Macedoński był wielkim wodzem, ale po co zaraz łamać krzesła!
Życie i myśl Maurice’a Merleau-Ponty i Jean Paul Sartre’a obrazują bardzo reprezentatywny przykład presji nacisków, jakim filozofie i filozofowie poddawani byli w XX wieku oraz meandrów i slalomów jakie wykonywali, aby wymknąć się pułapkom politycznym, etycznym i intelektualnym tamtej epoki.
Maurice Merleau-Ponty, Jean Paul Sartre – „Zerwanie. Humanizm i terror”, przekład Jacek Migasiński, Agora, Warszawa 2021, str. 488 , ISBN 978-83-268366-4-0
—
Zbrodnia w wieku siedemnastym
Akcja powieści „Crimen”, którą po latach wznowiło Wydawnictwo MG, rozgrywa się na początku XVII wieku, kiedy I Rzeczpospolitą wstrząsały krwawe i wyniszczające wojny ze Szwecją, Rosją i Turcją. Główny bohater, nazwiskiem Tomasz Błudnicki jako siedemnastoletni chłopak brał udział w jednej z nich. Uczestniczył w zbrojnej wyprawie na Moskwę, by wesprzeć Dymitra Samozwańca I. Wzięty do niewoli, spędził w niej blisko dziesięć lat. Kiedy udało mu się wrócić do ojczyzny, był już innym człowiekiem. Nawet strój wyróżnia go spośród mieszkańców rodzinnego Sańska, na pogranicze polsko-ukraińskie. Pod czerwoną czapką ma głowę wygoloną niemal do gołej skóry. Puste i wypalone jest również jego wnętrze. Błudnicki, mimo wciąż młodego wieku, niczego już od życia nie oczekuje. Wręcz przeciwnie – czeka na śmierć. Ze wstrętem odrzuca zło i przemoc, z którymi obcował tak długo. Za długo. Niestety, po powrocie do rodzinnego miasta dowiaduje się od przyjaciela, że jego ojciec nie żyje. Co gorsza, najprawdopodobniej nie zginął śmiercią naturalną. Chcąc nie chcąc Błudnicki postanawia jeszcze raz wziąć broń do ręki i znaleźć zabójców ojca. Okazuje się jednak, że to ojciec prawdopodobnie był krzywdzicielem i jego śmierć była wynikiem zemsty”.
Podtytuł napisanej w 1973 roku powieści Józefa Hena jednoznacznie wskazuje na jej gatunkowy charakter, więc może nie byłoby zbyt lojalne w stosunku czytelników zdradzanie treści tego „kryminału” i jego kryminalnej zagadki. Jednak wydaje się, że nie intryga kryminalna, sensacyjna, usytuowana w realiach XVII, sienkiewiczowskiego wieku, odgrywa w tej powieści rolę nadrzędną, lecz mroczny nastrój i jej obyczajowo-polityczne tło. Pisarz odmalował je barwnie, kreśląc na jego tle znakomite, sugestywne sylwetki szlachciców, szlachetków, chłopów, zbójów, łotrów, włóczęgów, infamisów, katolików, prawosławnych, muzułmanów, arian, Żydów itd.
Józef Hen nie jest pierwszym współczesnym polskim pisarzem, który w poszukiwaniu fabularnej inspiracji sięgnął do epoki, która długo kojarzyła się najczęściej z Trylogią Henryka Sienkiewicza, a w znacznie mniejszej skali z prozą Józefa Ignacego Kraszewskiego czy Zygmunta Kaczkowskiego. Akcję swoich powieści umieścili w XVII wieku Teodor Parnicki i Andrzej Stojowski. Co znamienne, zarówno „I u możnych dziwny” Parnickiego, jak i „W ręku Boga” nawiązują wprost to sienkiewiczowskiej Trylogii: kluczową postacią pierwszej jest pan Jan Onufry Zagłoba, a druga stanowi, napisaną stylem naśladującym Sienkiewicza, „kontynuację”, „sequel” cyklu sienkiewiczowskiego i losów jego bohaterów. O ile jednak obaj wspomniani pisarze wykorzystali sienkiewiczowskie tworzywo do polemicznej i przekornej w stosunku do wizji Sienkiewicza gry literackiej i intelektualnej, o tyle Hen „jasnej” (mimo wszystko), napisanej „ku pokrzepieniu serc” perspektywie twórcy „Potopu” przeciwstawił perspektywę „ciemną”, mroczną, ponurą. Polski siedemnasty wiek nie jest w „Crimenie” rycerski, waleczny, komiksowo podzielony na strefę dobrą i strefę złą, lecz obciążony grzechem, podstępny, zbrodniczy, gnijący, pesymistyczny, posępny, do tego stopnia, że można by odnieść wrażenie, iż powieść ta została napisana przez jakiegoś młodopolskiego pisarza w tonacji „findesieclowego” katastrofizmu, tak jakby XVII stulecie zostało potraktowane jak figura przełomu wieków XIX i XX. Można by się w klimacie „Crimenu” dopatrzeć nawet, w rysunku psychologicznym głównego bohatera , choćby i odległych pogłosów egzystencjalizmu. Trafnie określa klimat tej powieści sformułowanie, że „snuje się ona jak dym po rzece”. I tylko – bez czego Hen nie byłby Henem – kobieta i miłość, która spotyka głównego bohatera, rozświetlają mrok tej powieści w tonacji „lugubre”.
Józef Hen – „Crimen. Opowieść sensacyjna z XVII wieku”, Wydawnictwo MG, Warszawa 2021, str. 552, ISBN 978-83-7779-770-9
—
Wielka Polska jako religijny wampir
„Wielka Polska” Rafała Ziemkiewicza wydana nakładem „Fabryki Słów” jest publicystycznym pamfletem na współczesną Europę lewicowo-liberalną. Ziemkiewicz jej nie lubi, nie cierpi tak, jak jego ideologiczni przyjaciele, „promocji LGBTQ”, praw kobiet, panoszenia się „lewackich ideologii”, idei federacyjnego lub tym bardziej scentralizowanego państwa europejskiego w miejsce „Europy narodów”, dominacji Niemiec w strukturach Unii Europejskiej („Stary Bismarck na nowo”) i tak dalej. To kanon publicystyczny, który możemy znaleźć w dowolnym tytule prasowym czy portalu prawicowym, nacjonalistycznym czy konserwatywnym, w tekstach Zdzisława Legutko, Zdzisława Krasnodębskiego, Bronisława Wildsteina i wielu innych. Poza tymi zasadniczymi zarzutami pod adresem współczesnej Europy unijnej, Ziemkiewicz skrzętnie wyszukuje też jej specyficzne detale, konkretne schorzenia, wady, absurdy, nonsensy. Nie jest to bardzo trudne zadanie, ponieważ Unia Europejska jako twór ludzki niewątpliwie obarczony jest niejedną wadą i potrafi to dostrzec nawet taki euroentuzjasta jak piszący te słowa. Ziemkiewicz jest publicystą, obserwatorem i analitykiem, który te wady skrzętnie odnotowuje, wytyka, pietnuje. Czyni to sprawnie i ta warstwa jego publicystyki, i poprzedniej, i tej tworzącej zawartość „Wielkiej Polski”, jest prawdziwie interesująca, a fragmentami nawet pouczająca w lekturze. Słowem – tam gdzie celem autora jest diagnoza istniejącego stanu rzeczy, tam naprawdę (choć nie całkowicie bynajmniej) miewa on sporo racji. Schody zaczynają się tam, gdzie po diagnozach przychodzi czas na budowanie wizji Europy lepszej niż ta „lewacka”, „federastyczna”, niemiecka. Wtedy okazuje się, że w szufladzie „konserwatywnych” (cudzysłów jest tu uzasadniony, ponieważ to co po prawej stronie określa się jako konserwatyzm, z klasycznym konserwatyzmem ma zazwyczaj niewiele wspólnego), prawicowych ideologów jest niewiele poza antyunijnymi epitetami, antyunijnymi resentymenty i szydzeniem z „lewacko-liberalnych ideologów”. Na czym miałaby polegać realna, konkretna przewaga prawicowych i konserwatywnych projektów, jakimi sposobami miałby one uczynić życie Europejczyków? Na czym miałby polegać ten „Nowy, Wspaniały Świat” prawicy i konserwatystów? W czym miałby być lepszy od obecnego, tak, obarczonego wadami? Naprawdę trudno dociec. Z tytułu najnowszej książki Ziemkiewicza i z reprodukcji, która zdobi jej okładkę (podniesienie dzwonu Zygmunta z obrazu Jana Matejko – czas szczytu chwały I Rzeczypospolitej) wynika, że „projekt” Ziemkiewicza polega na wizji reaktywacji „Wielkiej Polski”. Co prawda endeckie pojęcie „Wielka Polska” nikły ma związek z wielonarodową I Rzeczpospolitą w apogeum jej świetności, ale niech tam… Za punkt wyjścia swoich wizji przyjął Ziemkiewicz książkę amerykańskiego futurologa George’a Friedmana „Następne sto lat. Prognoza na XXI wiek”. Ma z niej jakoby wynikać, że Friedman widzi przyszłość Polski w roli przyszłego „mocarstwa nad Wisłą”. Jednak czytelnik, którego wizja ta zaintryguje, próżno będzie szukał u Ziemkiewicza przywołania szczegółowych argumentów, sformułowanych przez Friedmana dla uzasadnienia swojej prognozy. Wywód Ziemkiewicza i tu rozpływa się w ogólnikach, a w miejsce przytaczania jego argumentacji autor odwołuje się do Romana Dmowskiego i kardynała Wyszyńskiego, czyli zamiast w przestrzeni zakreślanej przez futurologię, wchodzimy do muzeum przysypanego naftaliną. A oto próbka tego, jak źródła swojej optymistycznej wizji postrzega Ziemkiewicz. Używa on oto metafory wampira. „Wymierająca, starzejąca się zachodnia Europa za cenę różnych funduszy, z których większość i tak do niej wróciła, wyssała nas z krwi i podtrzymała w ten sposób swą kondycję, niczym stary wampir-hrabia, który obdarzył łaskami jurnego parobka, by mu regularnie upuszczać krwi, wykorzystując naiwny zachwyt obdarowanego (…) Jak wie każdy, kto czytał fantastykę (…), ofiara wampira sama staje się wampirem i zmuszona jest wysysać krew z innych. Chcąc nie chcąc takim właśnie wampirem stajemy się dla Ukrainy i innych wschodnich sąsiadów”.
Wizja to może efektowna, ale zdecydowani mało realna. Jeśli do tego dodać tezę, w której Wildstein uważa, że polski sukces polityczny i cywilizacyjny przełoży się na ożywienie wiary Polaków i wzrost szacunku dla wartości chrześcijańskich, to jesteśmy w pełnoskalowym science-fiction, w fantastyce, czyli w gatunkach literackich, które Ziemkiewicz uprawiał niegdyś jako prozaik. Jak na dłoni widać bowiem, że wzrost cywilizacyjny Polski w ostatnim trzydziestoleciu doprowadził do radykalnego krachu religijności w Polsce, zwłaszcza w najmłodszym pokoleniu.
Reasumując: warto poczytać „Wielką Polskę” Ziemkiewicza jako ciekawą utopię, fragmentami niezłą analizę, ale realność wniosków wysnuwanych z tego przez Ziemkiewicza trzeba między bajki włożyć. Żadnej „Wielkiej Polski” nie będzie.
Rafał Ziemkiewicz – „Wielka Polska”, Fabryka Słów, Lublin-Warszawa 2022, str. 322, ISBN 978-83-7964-840-5