Krystyna Konecka – LEON TARASEWICZ – ZAPRZEDANY SZTUCE

0
357
Katalogi wystaw Leona Tarasewicza z lat 80-tych XX w.

     Leon Tarasewicz. Profesor Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, laureat najwyższej rangi nagród za dokonania twórcze (o fenomenie jego talentu wypowiadał się na początku tego roku na naszym portalu artysta i koneser malarstwa, Zbigniew Kresowaty). Współczesny malarz wywodzący się z białoruskiej mniejszości, zamieszkującej kresowe zakątki, gdzie „diabeł mówi dobranoc”, a przed którym otwierają swoje wnętrza – i z zaufaniem oddają dla jego twórczych dokonań – najbardziej renomowane galerie świata. Artysta, który na przestrzeni blisko 40 lat na kilkudziesięciu wystawach eksponował swoje odkrywcze postrzeganie sztuki, przecież inspirowane tym, co człowiekowi najbliższe – nieprzemijającą urodą i tajemnicą natury. Pod koniec czerwca A.D. 2022 na Uniwersytecie w Białymstoku prof. Leon Tarasewicz otrzymał tytuł doktora honoris causa.

     Zauważony jeszcze w okresie studiów w warszawskiej ASP, nieustannie intrygował własne środowisko, entuzjastów sztuki, publiczność w kraju, w Korei Południowej, Nowym Jorku, Wenecji czy w Paryżu. Z wielkiego świata wciąż powracający do swojego miejsca na ziemi – rodzinnych Walił koło Gródka na Białostocczyźnie. Temu środowisku i jego rdzennym mieszkańcom służy swoim autorytetem, budując mosty pomiędzy społecznościami białoruską i polską oraz wspierając przedsięwzięcia lokalne, promujące kulturę białoruską. W tym celu w roku 2009 wraz z pisarzem Sokratem Janowiczem, twórcą Stowarzyszenia Villa Sokrates w przygranicznych Krynkach – powołał Fundację Villa Sokrates, której obecnie prezesuje. Od wielu lat oddaje się z pasją hodowli kur ozdobnych. W roku 1995 Joanna Skoczylas na łamach „Wiadomości Kulturalnych” nazwała artystę „Pustelnikiem z wyboru”.

     Za swoje nowatorskie i odkrywcze prace Leon Tarasewicz został uhonorowany m.in. Nagrodą Jana Cybisa, Nagrodą Fundacji Zofii i Jerzego Nowosielskich, Paszportem „Polityki”, Nagrodą Stulecia ZAiKS-u. Wśród entuzjastów jego malarstwa znalazła się Anda Rottenberg, kierująca Państwową Galerią Sztuki „Zachęta”, gdzie artysta miał swoją wystawę w roku 1999. Po 16 latach, kiedy m.in. projektem tzw. „sztuki do miejsca” Leona Tarasewicza zainaugurowano otwarcie nowej siedziby Muzeum Śląskiego w Katowicach, to właśnie Anda Rottenberg przygotowała omówienie, honorującej region instalacji, w wyjątkowym katalogu pt. „Modry. Leon Tarasewicz”.

     Nie, o swoim regionie artysta nie zapomniał. W roku 2010 „twarzą”, czyli nowym logo województwa podlaskiego stał się żubr – unowocześniony przez prof. Leona Tarasewicza, bo utworzony z mnóstwa jaskrawo kolorowych pikseli. Dla świata to może drobiazg, dla regionu – zaszczyt. Świat zachwyca się odkrywczymi propozycjami artysty z Białostocczyzny, który …maluje światłem i betonem, przełamuje schematy, przekłada rzeczywistość na język obrazu i przestrzeni – jak to zdefiniował edytor, Wydawnictwo Czarne – zapraszając do lektury, wydanej w roku 2021, pasjonującej książki Małgorzaty Czyńskiej pt. „Nie opuszczam rąk. Rozmowa z Leonem Tarasewiczem”. Znajdzie tu czytelnik m.in. zwierzenia artysty na temat zarówno obrazów na płótnie (a nie jest to malarstwo figuratywne) – gdzie z roku na rok oszczędna gama kolorystyczna wzbogacana była coraz bogatszą feerią barw, coraz bardziej świetlistą – aż po kompozycje wypełniające wnętrza galerii i odkryte przestrzenie.

     Rezultaty wieloletnich doświadczeń artysty przecież na początku miały swój inny wymiar. Przecież rodziły się wraz z jego dojrzewaniem, wraz z oswajaniem najbliższego otoczenia i akademickiego środowiska z indywidualnością spojrzenia na sztukę, z podejmowaniem nieustającego dialogu zwyczajnie dobrego, młodego człowieka z opresyjnością dnia codziennego.

20 czerwca 2022. Przygotowujący wystawę L. Tarasewicz w rozmowie z prorektorem ds. kształcenia Uniwersytetu w Białymstoku, prof. Krzysztofem Korotkichem. Fot. K. Konecka

     Mając przed laty możliwość spotkań i rozmów z Leonem Tarasewiczem – który chyba już wtedy miał wyobrażenie, w jakim kierunku rozwinie się jego talent – zapraszam czytelników do przypomnienia tej dziennikarskiej przygody z roku 1989 na łamach miesięcznika  „Kontrasty” w reportażu pt. „Gorzki smak sławy, czyli LONIK Z WYSRANKI”.

x

     W 37. Numerze „Kultury” z 14 września 1988 roku po raz pierwszy została zamieszczona lista rankingowa polskich artystów plastyków. Zastrzegając się, iż jest to forma zabawy, pismo prezentuje jednocześnie kryteria, według których wypunktowano setkę twórców („upodobania estetyczne, stylistyczne i inne” krytyków i historyków sztuki, „obecność na zachodnim rynku, festiwalach i wystawach międzynarodowych” oraz obserwacje handlowe wytypowanych galerii).

     Pierwszą lokatę na liście otrzymał Leon Tarasewicz (695 punktów) przed Magdaleną Abakanowicz (numer 4, 575 punktów), Tadeuszem Kantorem (numer 6, 475 punktów), Jerzym Dudą-Graczem (numer 11, 355 punktów)…

     Pierwsza setka z listy rankingowej na Zachodzie to – jak pisze „Kultura” – „nie tylko określone ambicje twórcze, to także ogromne fortuny, inwestycje i znakomicie prosperujący rynek”. Co lista rankingowa oznaczała w Polsce: willę z basenem? Najnowszy model cadillaca? Prywatne przedsiębiorstwo? Hektary? Własne galerie? Uznanie?

     Po odpowiedź pojechałam do Leona Tarasewicza.

x

     W szwedzko-angielskim katalogu z wystaw artysty w 1986 roku w Bolbrino Gallery i w Galerie Nordenhake w Sztokholmie oszczędna nota biograficzna: Leon Tarasewicz was born in Stacja Waliły, Grodek, Poland in 1957, where he still lives and works. Studied painting of the Academy of Fine Arts, Warsaw, 1979-84. Urodził się w Stacji Waliły, Gródek, Polska w 1957, gdzie dotąd mieszka i pracuje. Studiował malarstwo w Akademii Sztuk Pięknych, Warszawa 1979-84. W katalogu warszawskiej Galerii Foksal SBWA (luty 1988) informacja jest bardziej precyzyjna i aktualna. Studiował w pracowni prof. Tadeusza Dominika. Mieszka i pracuje we wsi Waliły, woj. białostockie.

     Telefonistka z Gródka łączy abonentów w Królowym Moście, Zubkach i Waliłach. Wykaz w książce telefonicznej rozmija się z prawdą: szkoła w Waliłach nie istnieje od ośmiu lat, natomiast numery  telefoniczne posiadają także sołtys i artysta Leon Tarasewicz…

     Pierwsze spotkanie wypadło we wrześniu. Po prawej stronie lipowej alei prowadzącej do wsi, równa płaszczyzna gruntu zaczyna staczać się w dół, w przestrzenną dolinę z kępami drzew na polach, zamknięta na horyzoncie ścianą lasu. Na tym wzniesieniu drewniany budynek ze spadzistym dachem z eternitu o ciemnobrązowych ścianach i białych obramowaniach okien, wygląda estetycznie i świeżo. To dawna siedziba nieistniejącej szkoły. Od dwóch lat gospodarzem jest tutaj artysta. Dwumetrowy, szczelny płot na podmurówce izoluje niegdysiejszą wiejską własność od ciekawskich spojrzeń sąsiadów.

     Szczupły, młody mężczyzna o pogodnej okolonej zarostem twarzy wychodzi przed swoją palisadę. Leon Tarasewicz ma zaledwie  31 lat. Głośno o nim w Warszawie i Gródku, w Wenecji i Glasgow, w Nowym Jorku i w puszczańskich Waliłach. W majowym numerze „Literatury” krytyk napisał:

     Tarasewicz urodził się i żył na wsi i podobno wraca tam ze swoich pełnych sukcesów wypadów do rozrzuconych po świecie miast… Tarasewicz przedstawia przyrodę. Wyróżnić można powtarzające się „tematy”: pejzażowo ujęte obrazy ziemi o naturalnej morfologii, bądź też przeciętej jakby bruzdami pługa, kompleksy drzew wyraźnie fascynujących artystę dwiema kontrastującymi formami – kształtem igreka utworzonego przez wyciągnięte w górę gałęzie i stożkowatą formą, jaką przybiera np. świerk. Są jeszcze roje znaków utworzonych przez rozpostarte w locie skrzydła ptaka.

22 czerwca 2022. Leon Tarasewicz odbiera tytuł doktora honoris causa z rąk rektora UwB, prof. dr. hab. Roberta W. Ciborowskiego. Fot. K. Konecka

     Na górze artysta urządził sobie mieszkanie – pokoik z kuchnią. Na dole jest miejsce na twórczość. Na szaro pomalowanych deskach podłogi, wielobarwne pasma wzdłuż ścian. To farby kapiące z pędzla. Pierwsza w życiu Tarasewicza własna pracownia gotowa jest od niedawna. Za drzwiami na solidnych stelażach równo poukładane blejtramy, część już obciągnięta płótnem…

     – Stosunek ludzi do mnie? – zastanawia się Tarasewicz. – Gdybym przyjechał tu z Warszawy, to byłbym – pan z Warszawy. A tutaj znali moich rodziców, wiedzą, że jestem po prostu syn Waśki, Lonik z Wysranki. Mówią, że wróciłem, bo mi się nie udało. To jest konserwatywne środowisko. Ludzie tu przeszli rewolucję po wojnie. Zrównali się z panami. Teraz ładują w rodziny, w swoje dzieci w mieście, w ich wille. Ten budynek jest z 1934 roku. Cieszę się, że ratuję go, i będę się starał, żeby został uznany za zabytek. Walczyłem o telefon. Z początku jak zamawiałem rozmowy do Nowego Jorku, to pani pytała: – Co pan, głupi?!!

x

     W „The New York Times” z datą 5 czerwca 1987 Michael Brenson zrecenzował dwie wystawy Leona Tarasewicza, w Edward Thorp Gallery i w Damond Brand Gallery: W pracach przedstawionych na pierwszych amerykańskich wystawach Leona Tarasewicza, trzydziestoletniego malarza polskiego zamieszkałego we wsi przy granicy radzieckiej, pasy, linie i punkty przesycone są światłem i rytmem lasów Europy Wschodniej. Wystawy pokazują, do jakiego stopnia artyści żyjący z dala od głównych nurtów poinformowani są obecnie o najnowszych wydarzeniach w świecie sztuki. 

      Z katalogu wydanego z okazji wystawy w Muzeum Narodowym we Wrocławiu wypisuję refleksje Mariusza Hermansdorfera: Geometria Tarasewicza jest geometrią opłotków wiejskich, drzew, traw, promieni słońca w lesie. Jest doznaniem, wrażeniem, a nie systemem (…) Tarasewicz (…) przede wszystkim jednak jest sobą – artystą, który w utworzonym przez nas sztucznym świecie zachował pierwotny instynkt (…) Czy coraz częściej przebywając w metropoliach świata, włączony w grę art-businessu nie zostanie oddzielony od ludzi, z którymi żyje, od kultury i natury, która go ukształtowała?

     Podsuwam artyście artykuł z „Literatury” Janusza Jaremowicza  „Natura w kulturze”: Tarasewicz pokazał także obrazy w otoczeniu, które jakby w autokomentarzu ukazują związki jego zredukowanych wizerunków z naturalnym „modelem”. Są to studia pionowych pasm drzewnych prezentowane na stelażach ze świeżego drzewa, na tle wysokopiennego lasu rysującego się jak palisada…

     – Tytuł „Natura w kulturze” obraża mnie – mówi. – Sztuka zawsze wynikała z natury, a ja zajmuję się sztuką, nie kulturą. Wystarczy wziąć definicję sztuki i definicję kultury, żeby zorientować się, że są to dwa różne zjawiska.

x

     W październiku 1988 roku Leon Tarasewicz uczestniczył w otwarciu wystawy w Grodnie na Białorusi. W styczniu miał indywidualną ekspozycję w Muzeum Narodowym we Wrocławiu, następnie w macierzystej Galerii Foksal w Warszawie. W tym samym czasie prezentował swoje prace na zbiorowych wystawach warszawskich „Co słychać?” i „Radykalny realizm, abstrakcja konkretna”. W sierpniu, jako jeden z nielicznych, reprezentował polską sztukę współczesną na wystawie w Seulu z okazji Olimpiady. We wrześniu wystawiał w Oxfordzie w Museum of Modern Art. w towarzystwie Magdaleny Abakanowicz, Jerzego Beresia, Edwarda Dwurnika, Izabelli Gustowskiej i Jerzego Nowosielskiego. Na początku listopada wyjeżdżał na wernisaż do Mińska na Bałorusi, w kilka dni potem – do Glasgow. Dom w Waliłach znajdował się w tym czasie pod opieką przyjaciela Eugeniusza Samojlika, pracownika Domu Kultury w Gródku. W kilka dni potem rozmawiamy przez telefon.

     – Dziwiłem się początkowo – mówi Gienek – że Leon podjął taką decyzję. Ale z czasem zrozumiałem, że to, co on robi, ma głęboki sens. Jest to człowiek pełen energii i zapału. Tytan pracy. Może jego spojrzenie na świat różni się od tego, które mają tutejsi ludzie, ale myślę, że jest to jedyne wyjście z obecnego chaosu.

     Naczelnik Urzędu Gminy w Gródku, gdzie zajrzeliśmy przy sposobności, Eugeniusz Popławski dopowiada już podczas kolejnej, listopadowej wyprawy do artysty :

     – Dla nas to jest pozytywna wizytówka, że taki naukowiec, można powiedzieć, osiedlił się tutaj. Uważamy, że takim ludziom naszym obowiązkiem jest pomagać, a i trochę za granicą kapnie coś na dobro naszej Polski.

 x

     Z pracy magisterskiej Leona Tarasewicza pt. „Obecność pejzażu…” wypisuję fragment:

     Ciągle żyłem w otoczeniu przyrody i robię wszystko, by w nim pozostać. Nie uciekam od społeczeństwa, ale w naturze czuję się po prostu bardziej pewny i spokojny. Imponuje mi ta równowaga eliminująca wszystko co chore i zwyrodniałe.  Stwarza to piękną harmonię regulującą samą siebie.

     …przeglądając swoje prace zauważyłem, że często przewija się w nich motyw pejzażu, a w ostatnich latach jest wręcz dominujący. Nie wiem, jak to się stało, ale inne tematy zeszły na dalszy plan. Ta obecność pejzażu przedtem nie odczuwalna, teraz staje się coraz bardziej oczywista.

     Po drodze do szkoły w Waliłach – Stacja Waliły. Pierwsza posesja od lasu za niskim drewnianym płotem szarzeje w śniegu jeszcze nie skażonym. Drobniutka siwowłosa kobieta w progu to Nadzieja Tarasewicz, matka artysty.

     Urodził się w tym domu – mówi wysokim, śpiewnym głosem. – Pani, on malutki był, my zeszytów nie mogli nakupić. To jak przyjdzie lato, to on patykiem po ścieżce malował. I rzeźbił. Jemu ja mówiła: idź na zawodówkę, to prędzej będziesz miał swoje. Nie chciał. No i jak chciał, tak zrobił. A mnie mówił: Ty nie słuchaj nikogo. On i teraz wnimanja nie zwraca co kto gada.

     W miniaturowym pokoiku prosty tapczan, torby z ostatniej podróży. Regał pęka od nadmiaru książek polskich i zagranicznych, w pięknych obwolutach – o sztuce, ornitologii, białoruska encyklopedia przyrody w kilku tomach, katalogi wystaw. Jeszcze tu jest syn, jeszcze pomieszkuje… Czarne pnie drzew wyrastające z kobaltowego wieczorem śniegu. Stado ptaków, uproszczone symbole ptaków, zgęszczone w jednym rogu płótna, w zszarzałym błękicie. Na kartce kredowego papieru odręcznie zanotowana przez Tarasewicza refleksja:

DHC Leon Tarasewicz otwiera na Uniwersytecie swoją ekspozycję – na tle jednego z najstarszych obrazów z roku 1984. Fot. K. Konecka

     …Jest jakaś potężna siła w masie przelatujących ptaków nad głową. Nie mogłem nigdy być obojętny wobec tego zjawiska, które powoduje, że czujesz się mały i nie możesz tego zrozumieć. A przecież wokół ciebie tylko gołębie przed Sukiennicami, mewy na przelotach u ujścia Wisły lub noclegujące kawki w lasku koło domu. I tak jesteś z wielką tajemnicą, która w pewnym momencie po prostu rozlatuje się, by kiedyś ponownie powrócić.

     …Na domu tabliczka z jedynką. Tartaczna 1. Dla ludzi – wciąż jeszcze Wysranka. Żegna mnie śpiewny monolog.

     – Tu ros las. I do lasu chodzili załatwiać się. I stali potem budować się. I jak taki pytał gdzie, to mówili – a tam, na Wysrance. To tak jeden okścił, co go już nie ma.

     W Waliłach sołtys Mirosław Dziermański, zanim ponownie odwiedzę Leona Tarasewicza, usprawiedliwia jego decyzje w kwestii szkoły.

     – Widzi pani, każdy człowiek kultury i sztuki to trochę dziwak. Ludzie mówią: zabrał szkołę, zrobił płot w stylu ruskim. Dziwak. Ja go rozumiem – spieszy z zastrzeżeniem. – Bo jestem jego kolegą.

x

     …Na sygnał domofonu artysta idzie do uchylonej bramy przez śnieg w pomarańczowym kombinezonie upstrzonym, podobnie jak twarz, odpryskami ultramaryny. Wchodzimy do pracowni, gdzie ten sam kolor połyskuje jeszcze na płótnie po ostatnim pociągnięciu pędzlem. Ostre, duszące wyziewy chemikaliów tamują oddech.

     – Jak można pracować w takich warunkach?

     – Pokaż mi miejsce w Polsce, gdzie mógłbym kupić wentylator…

     Przy stoliku pod ścianą siadamy na starych fotelach wymontowanych z samochodu.

     – Tak mi się życie złożyło, że gdyby nie ten łańcuch galerii, to nie wiem…

     Wypisałam wcześniejsze zwierzenia Leona w „Gazecie Współczesnej”:

     Wystawiałem jeszcze w czasie studiów na ASP w Warszawie, m.in. w Galerii „Pracownia Dziekanka”. Byłem też obserwowany przez Galerię Foksal i potem mi zaproponowano, żebym tam pokazał prace robione na dyplom (…). Potem udział w wystawie „Dialog” w Sztokholmie (…) Zaproszono mnie do Moderna Museet, gdzie prezentowano m.in. prace Stażewskiego, Krasińskiego, Gostomskiego. Zostało to tak zorganizowane, że każdy artysta z Polski mógł zaprosić kogoś ze świata. Wybrałem Iana Mc Keevera z Londynu (…). Wystawę w Galerii Foksal oglądał dyrektor Moderna Museet, Björn Sprinfield – w tej chwili dyrektor Kunsthalle w Malmö – wspólnie z galerzystą Klausem Nordenhake i rolnikiem, który ma 2 i pół tysiąca hektarów ziemi i poza tym gromadzi dzieła sztuki. Właśnie ten farmer zaproponował mi trzymiesięczny pobyt u siebie (…). Po wystawie w Sztokholmie zaczęła kręcić się koło mnie prasa, telewizja. Następnie Nordenhake pokazywał mnie w Chicago. Tak powstał „łańcuch” przez Szwecję do Nowego Jorku (…). Zostałem m.in. zaproszony do Galleria del Cavallino w Wenecji. Po roku miałem indywidualną wystawę w niekomercyjnej galerii Riverside Studios, finansowanej przez miasto Londyn (…). Duże znaczenie miała dla mnie także wystawa „The Forest” w Galerii Arnolfini w Bristolu razem z Mc Keeverem, Penone, Kirkeby oraz „Overland” w Ikon Gallery w Birmingham, gdzie pokazywałem swoje prace obok Davida Nasha.

     – Powiedziała mi sklepie pani Basia, że mi koledzy zazdroszczą – uśmiecha się artysta. – A przecież w końcu wszyscy tutaj uczyliśmy się w Supraślu i każdy maluje. I nie wiem, czy zazdrościliby, gdyby znali moje życie.

 x

Monumentalne prace inspirowane przyrodą, zawsze bez tytułu, opisane w katalogu towarzyszącym wystawie. Fot. K. Konecka


     Od stelaży na blejtramy pachnie świeżo przyciętą deską.

     – Zanika u nas sztuka wyrobów z drewna – mówi Tarasewicz słodząc sobie i mnie herbatę.

     Sam kiedyś zajmował się snycerką. Zrobił część ikonostasu w cerkwi zabłudowskiej i w Klejnikach. Z cerkwi w Gródku pamięta, że dostawał od ojca w łeb, kiedy zamiast patrzeć na ikonostas, gapił się na freski. W Supraślu był w klasie tkackiej, ale w ASP ukończył malarstwo ścienne. Pracę magisterską u profesora Dominika zamierzał pisać na temat obecności gołębi w sztuce. Z ornitologicznej pasji, dobrze podbudowanej teorią, został członkiem związku hodowców gołębi ozdobnych… W widocznych od drogi wielkich klatkach fruwa siedemdziesiąt „weisschwanzów” berlińskich i biało-brązowo-czarnych krymek białostockich.

     – Zacząłem je hodować, bo nie przypuszczałem, że mógłbym utrzymać się z obrazów. Dla matki wszystko było „zausiody jak nie u ludziej”. Obecnie, jak kupiłem pralkę, lodówkę, telewizor, to jej opinia i rozumowanie są zupełnie inne. Matka do emerytury pracowała w „Karo”. Ojciec zbudował Białystok. Był murarzem, tynkarzem. To ostatni Mohikanin, jeszcze wierzy w pracę. Powinni dla takich zrobić skansen. Myślę, że dobrze, że odszedłem z domu, z Wysranki, bo tam ciągle przybywały wycieczki i pod jednym dachem zrobiły się dwa domy.

     I to jeszcze mówi artysta:

     – Rodzice to sprawa moralna. Jestem tu z nimi. Na tym jest zbudowane moje malarstwo. To, co maluję, jest w ogóle sumą mojego życia. Mówią, że jestem homoseksualistą, kacapem, Żydem, że „siłą antysocjalistyczną”. Ale prawie nikt nie widzi w tym, co robię, normalnej pracy.

     I to:

     – Nie potrafię narysować obrazu hiperrealistycznego, bo nie wychowałem się wśród wielkich reklam, tylko na Wysrance. Nie mogę robić pop-artu i używać sedesu do sztuki, bo mam problemy z jego kupieniem. Nie mogę w malarstwie wyjawiać treści politycznych, jak moi koledzy w Warszawie, bo ja mam zupełnie inne problemy. Dlaczego np. w Białymstoku nikogo nie poruszała rok temu wystawa w BWA, która była już po nowojorskiej, a obrazy z tej wystawy, które są teraz w Muzeum we Wrocławiu, były pokazywane na biennale w Wenecji, w San Paulo, w Oxfordzie? Dlaczego wtedy cała prasa milczała? Dlaczego nikt nie pisał co robię, jak robię? A teraz każdy pyta – gdzie można zobaczyć moje obrazy!…

     – Dzisiaj – mówi Tarasewicz – otrzymałem zaproszenie do Holandii. W przyszłym roku będę tam malował całą ścianę w Muzeum Sztuki Współczesnej w Appeldorf.

Dom artysty w Waliłach pod Gródkiem od dziesięcioleci ten sam. W progach wita gości ikona według wizji Leona Tarasewicza. Fot. K. Korotkich

     Ogromny czarny pies łasi się przyjaźnie do swojego i do obcych. Psy są trzy. Pilnują otoczonego palisadą domu na wygwizdowie.

     – Chciałbym, żeby ta szkoła ożyła znowu. W inny sposób. Chcę, żeby przyjeżdżali tu twórcy i pracowali przez jakiś czas. Nie myślę szczekać tylko do psów. Bo człowiek rozwija się wyłącznie w rozmowach z ludźmi.

Krystyna Konecka

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko