Księga opętania
Jest czarna muzyka i biała muzyka
Biel
I czarny punkt
Muzyka zawsze wypływa otworem płciowym
Komóreczka wypatruje komóreczki
Nutka w nutkę
Na golaska
Wisienki śmierci
Wilcze jagody życia
Dziury dziurawe
Oko zezowate
Na czarnym tle biały kwadrat
Okręt świeżo wybielony niczym nieobciążony
Lekki wiekuiście
Przemierza czerń z prądem tego co ciemne
W czerni napierają drogi falują szlaki
Rozbawione białym kwadratem
Czarny kwadrat na krawędzi rozumu
Z kółkiem w nosie
Wisienka Boga z kółkiem w nosie
Mówili święci że erekcja to rezurekcja
Białe kółeczko w mleku bieli
Gdzie nie ma śmierci nie ma nadziei
Przypływ zaczyna się przy pełni
I wszystko okazuje się lustrem
A lustro kochane ma w nosie kółko
I trzęsie kółkiem
Wiśnie śmierci słodkie
Przez gałęzie migają gwiazdy
Pod stopami wyrocznie z piasku
Jak baby brzuchate piersiste
Dalej morze pachnie jodem jak to morze
I kuliście za horyzontem się zagina
Ciemne jak przypływ wieczorem
Kiedy świat to śmierci wiśnia
Koło czarne jak biała plama
Kiedy się burzy to jak żyły na skroni
Jasność dokoła świat jak wielki mózg
Wiosłuję falują fale snów
W bruzdy się spływa bruzdami wypływa
A na dnie oceanów zasysa wodę każdym rowem
Szparą dna ściąga ku sobie kontynenty
Uderza im w jakieś ścięgna
Mięso ziemi rozumne jak mózg
Muzykalne jak lira jak mandolina
Chwała dziurze
Chwała szparze
Gardło morza ściśnięte aż góra w górę się wspina
Falami falami
Dziurami eksplozjami
Z dziur wylatują ptaki całe stada ptaków roje pszczół roje much
Wyrastają pałeczki z leszczyny do wróżb
Drzewa wojny topola klon
Psy bezdomne dziewczyny w kwiecie pomarańczy
Małpy rozbawione w zegara mechanizmie
W błękicie pachnącym przepoconą wełną habitu
Kręcą kółkami każde w dziureczek ostrych aureoli
Wahadłami huśtają pełnię witają
Pełnia jest snem
I małpy też
Plama śni o swoim tle
Księżycowi noc się śni
Ptakom śnią się jajka
A śmierci niezapominajka
My ich nie zbudzimy
My się ich boimy
Muzyczny cień
Mam teraz biały cień
i on płynie, potrafi falować, drgać,
potrafi stawać dęba.
I wtedy przyświecam sobie cieniem,
dosiadam cienia, kąpię się ze świata i Boga.
Bardzo dbam,
aby go nie uświnić żadnym sacrum,
nie ogłupić żadną granicą
szaleństwa
z muzycznym uśmiechem
eh stary Boże
ciosany grubo w głazach w pniach
Boże szorowany na kości bestii
Na zdrewnieniu na skamienieniu
Z dźwiękiem właściwym
Ponoć wszelka religia ma źródło
W punkcie gdzie spina się cokolwiek
I ten
odpowiedni mu dźwięk
a w uchu
jeśli smuga cienia
to nie ma
objawienia
czerwona klamra sensu
padlina muzyki
taka sama jak zwierzątka na łące
zakochana para a tu raptem na ścieżce
padlina patrz
zasłuchane ucho
wyłażą zeń białawe
sonaty kantyczki czastuszki
i suną muzyce jak paluszki
po brzuchu
po głuchym brzuchu
po lnianym fartuchu
kręcą ci się, stary Boże
jak drewniane dzieciątka na ołtarzu
jak zorza w huraganie
jak zdrowaśki na podołku
i łza w oku
otrzemy łzy fartuchem
prawda? a zmorę walniemy obuchem
prawda Boże?
cienie twoje są świetliste
struny przezroczyste
—
Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl