Pytanie
A jeśli Bóg jest tylko Pamięcią;
wszechogarniającą melodią o nas wszystkich,
zapisaną w naszej jaźni ?
A jeśli zapomnimy ? Co będzie ?
Co będzie – spytajmy swej Pamięci ?
Jej nieodpowiedź budzi w nas
refleksję; ten głęboko skryty w nas
rezonans na pogłos kurantów !
(z katedry na Ostrowie Tumskim)
„My chcemy Boga…”
My poddani Pamięci,
wierni jej aż do śmierci…
A jeśli zginie wszelka o nas pamięć –
Co będzie ? Kto odpowie?
(Co zrobisz gdy umrę Panie ? – pytał Rilke
i nie otrzymał odpowiedzi…
choć jego Pamięć – w nas – jest ciągle
bijąca…)
Rana pamięci
Najpierw małe zadrapanie
drzazga słowa albo kolec
róży – wbity wymownym gestem –
zerwany z ogrodu milczenia
potem strumień świeżej opowieści
sączącej się zrazu wolno aż wykwitnie
drzewem które może sięgać
podniebnej sekwoi – jej celu
ale niebo nie schyla swego ronda
ono jest zbyt odległe
by pamiętać o nas
i o naszej przyziemnej egzystencji
o tych mrówkach słówek,
pełzających cicho szeptach,
codziennej rodzinnej rozmowie
i hałasach bijących z kościołów
albo o głuchym pobrzękiwaniu wiersza
w sakiewce serca;
bo za życie trzeba płacić
słono przelaną krwi daniną
aż obeschną zranione spojrzenia
a rana zostanie wygojona
by znów mogła błysnąć ostrzem
zdradliwego – poetów — języka.
2009 r.
Rondo
„ Sein Wunsch scheint erfüllt worden zu sein”
– powiedział pewien żebrak pochylony nad wysypiskiem
śmieci, tyle nazbierało się w całym życiu , powiedział
pewien człowiek czołgający się w wybroczynach swego języka,
deklamując na głos wszystkie zapamiętane wspólne lata,
lata gromadzonej makulatury i ścinków dokumentów,
fotografii wyrzucanej z ciemni pamięci i może jeszcze coś –
powiedział o tym zamiataczowi ulic, jego chudej miotle
opartej o bar krawężnika, tuż przy wlocie do kanału,
do czeluści piekła, skąd dochodziły jęki pokonanych;
więc to tyle trzeba nagromadzić, tyle zebrać rzeczy,
tyle się napocić i nadręczyć by dostąpić wcielenia,
ostatniego wcielenia w porządek duchowych zdobyczy,
ostatniej odsłony losu pochylonego nad zapisem,
nad inskrypcją wyrytą wśród papilarnych linii dłoni:
Sein Wunsch scheint…
Rozprawa
Wolno, niespiesznie czytać kroki
idącego po równi niewiadomej;
od bramy wiecznie otwartej –ciąg,
wieje, aż strach pomyśleć co może On ?
Co przenosi się w poczuciu winy,
co spada, leci, ogarnia lękiem,
tymczasem miarowy stęp losu
wyciska piętno na każdej twarzy.
Nikt nie wyrówna rachunku strat,
z otwartej rany sączy się światło
i coraz mniej go i coraz mocniej
smakuje pokuta, wina, żal…
Z cyklu: Reinkarnacje
Spowiednik
(Z „Kruków nad polem zboża” V. van Gogha, 1890.)
Jeszcze wtedy siedziałem w tym łanie
zboża zżółkłego od rozpaczy tego ,który widzi,
widzi je inaczej; bo jego wzrok już zbłądził
w okolice skończenia, a kruki śmierci wzlatywały
nad jego głową ; to ja je spłoszyłem i one
krążyły jak nieprzytomne pod granatem nieba
Byłem tam o kroków kilka od jego sztalugi
wbitej w twardą skorupę dłoni , która rodzi
w glebie malarskiego urodzaju. Teraz klęska – bo żar
nadwidzenia już wzniósł swoje sczerniałe słońce
i wypalał na skórze ziemi doświadczenia pręgi.
On będzie – przeczuwałem – w przyszłości zwycięski ,
a teraz w swym wyborze szaleństwa jest już za,
już za nimi kołuje ku swej uczcie końca.
Widziałem to z bliska – bo odkrył mnie,
wtargnąłem w jego widzenie i w jedno,
w jedno wstąpiliśmy szaleństwo wiary,
że sztuka zapłaci za to wszystko cenę
wyjątkowego doznania – lecz tym tylko,
którzy wierzą w moc wspólnej wyprawy
po runo piękna prawdy, a dobro zwycięży,
choć nie musi sprawdzać nasze winy
grzeszników . A było ich wielu i będą
zawsze poszukiwać tego spowiednika,
który wysłucha – jak słucha nas ona.
Syzyfowe wątpliwości
Mój „stary poeta” się słania
pod słów nadmiarem, które
dźwiga w mozole swego życia:
w pytaniach i nieodpowiedziach.
Ten ciężar wielu lat skupiony
w znaczącą metafor bryłę
wynosi na szczyt spełnienia
mozoląc się z czuciem i wiarą.
Rośnie z nim szacunek dla słów
spragnionych prawdy przymierza;
znoju podziemia z błękitem nieba,
tego co w wierszach się zadłuża.
Wreszcie gdy się mu przydarzy
sięgnąć samego szczytu dosłowności,
ten kamień z jego serca spadnie
znów – do podstaw wątpliwości.
Znów z mozołem musi taszczyć
swą poezję w górę niebosiężną,
znów wzrośnie z nadzieją słowa,
co u szczytu – ideałem błyśnie.
I nie spadnie – do stóp pomnika…
albo wniknie w księgi mitów,
gdzie wszystko spowite jest lękiem
bogów o losy ludzkich odczuć ?
Z cyklu : Reinkarnacje
Szyba (Skopofilia)
(Do „Wielkiej szyby…” Duchampa)
Tak, to ja zbiłem tę wielką szybę;
wtedy jesienią 1926, byłem zakochany w pannie
młodej- zauważonej w tafli mego widzenia
ale potem już jej nie oglądałem – bo zniknęła
po drugiej stronie, rozbierana przeze mnie jednak
do ostatniej sylaby kurzu osiadłego wtedy na jej
wielkiej lśniącej powierzchni niepojętego
absurdu zwichrowanego świata sztuki i jego apostołów
ustawionych rządkiem w kaplicy wierzących.
Wierzących w to co widzą; ja do nich należałem,
póki panna była przybrana w szaty interpretacji
ale później – wybaczcie miałem dość udawania,
miałem dość tej kpiny ze sztuki, która wkracza
w sferę mojej duchowości jak mól zagnieżdżony
w kurzu zwątpień. Wtedy ryzykowałem: dotykałem
nagiego ciała mojej wyobrażonej , dotykałem
skrawków jej aksamitnej skóry, jej nóg, piersi,
jej usta były tuż za odłamkami wzruszeń,
którymi nasyciłem ten ironiczny obraz pogardy
i zuchwałej drwiny z nas wszystkich .
Tak, jestem tym kawalerem doznającym olśnienia;
orgazm widzenia przemielony w czekoladę,
zaślepiający nas wszystkich – żądnych wyobrażeń
gdy już wszystko zostało wyobrażone i starte
na pył (kosmiczny). Więc strąciłem z siebie ten brud.
to całe ubabranie sztuką mojego czasu i moją nędzą;
ja – nieznany złoczyńca w klatce zapomnienia,
wychylający się z niej jak z własnej niemocy,
pożądający tej (panny) wprost nieprzytomnie,
a jednak gdy myśl skryta zbroi oczy do czynu,
wzmacnia poezją pięść bólu, w kamień,
którym uderzyłem moją bezsilność i jej nagość,
i rozbiłem tę przeszkodę – zgubną tamę ,
sztucznie odgradzającą mnie od mojej
panny rozebranej przeze mnie jednak
na zawsze.
Ulice Wrocławia
Z cyklu: Z nie-widzenia
1. Co panu jest ? – pytam przewodnika
wiodącego szlakami poezji Wrocławia
Idziemy obaj chodnikiem lecz on
ślepy a ja kulejący równiutko
step by step w przeciągu marnej ulicy
po której w obie strony pędzą smugi cieni
wiatr się ściga z przeciągiem na schwał
a czas jakby mgłą znad Odry wabił
nieprzytomnych o tej porze włóczęgów.
Poetów już zmiotło jak suche liście
jeszcze jakieś gałęzie muzyków
potem pień malarza głuchy na dźwięki
zostają tylko ci co spadli z obłoków…
2. Co pana boli, że blady księżyc tropi
nawet sny pryskają jak bańki wzruszeń
ciągnie od bram schludna nieprzystępność
cienie się kurczą ze strachu przewinień
sny spowiadane już milkną i znika
melodia nocy: tak wita nas słońce miasta
a późniejszy deszcz wspomnień zmywa
wyłożone ulice księżycowym pyłem.
Ciszej już nie można – tramwaj skręca
w przeszłość i znika jak mgła poranna.
3. Dokąd idziesz panie – spóźniony poeto ?
Ulice już zamknięte dla twoich wierszy
wymyte do cna przez pijackie wrzaski
obsikane prozą gołębich wzruszeń
kładą się równo płytami do swego snu
a sen nie spada prosto z nieba
sen się tarmosi w zaułkach pleśni
sen się kurczy w sobie warcząc zmierza
wzdłuż kolein tej wrocławskiej ulicy
którą spływa z miasta poezja wiary
spływa wprost do rozleniwionej Odry
I ginie wśród zawirowań promieni
tańczących po brzuchach wzdętych fal
lekko spychanych przez świeży powiew
Idący z zachodu gdy miasto wstaje do pracy.
Ziarno bólu
Ból jest substancją przechodnią;
rozlewa się między pokoleniami;
niewyczuwalny gdy śpią zmysły,
dręczący w czasie modlitwy, gdy
kołysze się w nas w takt uderzeń,
mamroczących cicho słowa serca.
Ból jest w nas wezwaniem Innego,
tkwi głęboko w pustynnej pamięci
i gdy czująca oaza widzenia
otwiera się ku naszym sennym powiekom,
ciężkie krople rozpalonego żalu
spadają wprost w nasze chłonne usta.
Krzycząc z pokorą odnosimy siebie
do tego wzorca, który w nas Inny
ułożył według własnej miary
krzyżem rozpinając na boleści żebrach;
On w nas istotny a niepowtarzalny –
kolec w każdym oddechu wolności.
Ból jest kroplą bezmiernego żalu;
płynącego stopu ziemi z niebem –
lawą wyciekającą z gardła krzyku
i nocą tak nocną, że tylko ślepy
dotyka ślepego w uśpionym kręgu,
a moc jego jest niewyczerpalna.
Przychodzę oto do Twoich stóp
jaskinio w skale mowy zawarta
i zamieniam swój głos na echo;
echem odbijam się od Twojej powały
Panie, który nie zamykasz ust nikomu,
kto pojął czym jest owe ziarno bólu ?
Z cyklu: Reinkarnacje
Mleczarka
(Do J. Vermeera)
Już trzecią godzinę upał drogi
– z Hagi do mojego Delf –
wił swoje cienie krętą ścieżką
i wzmagał moje pragnienie.
Szedłem znużony w pocie pyłu,
którym czas oblepiał mi ciało
i nawet myśli zwolniły kroku
wobec obrazu, który wymarzyłem.
Widziałem strugę jasnego światła
bijącą skądś – sam nie wiem skąd?
Była pragnienia cennym wyrazem
i moich zamiarów zaspokojeniem.
Wreszcie dotarłem – próg przekroczyłem;
świat widzialny w ryzach wzroku,
niemal chwyciłem kuchenną misę
dobrego napoju – nieba smaku.
W świetle mrącego popołudnia,
ona – Henrietta – wylewała z dzbana
strużkę świetlistego mleka:
wprost w moje wysuszone oczy.
Piłem zachłannie cichą zapowiedź;
spełnienie tematu obrazu,
który spokojnym rytem dłoni
wszedł w ten nurt – ust wymowy.
Cykl: W drodze
Z lustra
Nieznaną drogą poprzez zimne łany
powietrza, brnąc – tchu mniej w piersiach –
przystawałem, w pamięci licząc grudy
ziemi, rozbijane przyciężkimi krokami.
Szedłem jakby nie idąc w sobie ani
w nikim innym nie przenosiłem swojego
pamiętania o tej krętej drodze powtórzeń:
lustra odbijającego nie moje życie .
Wyszło tak, że droga była zapętlona
jak wstęga Mőbiusa – wracająca do zera.
Jestem tym, który zmierza do końca,
drogą odkrywania praw swego widzenia.
I powtarzam spojrzenie za spojrzeniem,
skrywam się za zasłoną – by być
prostą przeszkodą na drodze skojarzeń:
ciemno czy jasno – w lustrzanym odbiciu ?
Z niepamięci ?
być może poezja
jest szyfrem
do czego ?
do jakiego Pisma – pierwszego
wśród znaków tego świata
który się nam czasami śni ?
albo przypomina
z naszej niepamięci
czym jest ten klucz
otwierający furtkę serca
ku klauzurze umysłu ?
językiem u wagi
niezrozumienia ?
czy ciężarkiem znoju
celującym w sens?
może strugą chwili
wyciekającej z dzbana
pękniętego
w miejscu ust ?
być tą chwilą
słów dywanem
szybującej wyobraźni
a może to wszystko
tylko odsłoną fikcji :
matrix zaprojektowany
przez naszego Administratora?
—
Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
[email protected]