„istny diabeł, którego zesłał mi sam Szatan”
Jak o tej, świetnej, co muszę od razu zaznaczyć, książce pisać? Bo jest z nią kłopot oczywisty. Autor w roku 1998 został oskarżony o to, że na początku lat pięćdziesiątych, kilku jego kolegów, dzięki jego zeznaniom, wylądowało w czechosłowackim więzieniu. I choć to powieść nie tylko o tym, to jej początkiem, ale i zwieńczeniem jest jednak zło, które się wydarzyło, miało miejsce.
Ota Filip nie zaprzeczał faktom, próbował jednak opisać fakty. Nie żeby się bronić – poniósł, zapłacił za przeszłość niewyobrażalną cenę. Jego syn, po wyjściu na jaw ponurej przeszłości ojca, popełnił samobójstwo.
Napisał „Siódmy życiorys” po to, by zrozumieć. Także samego siebie.
Siódmy życiorys.
Bo było ich siedem.
Ten pierwszy, może najszczęśliwszy to dzieciństwo w międzywojennej Czechosłowacji. W rodzinie nieźle sytuowanej, ojciec był właścicielem kawiarni prowadzonej wraz z matką.
Drugi znacznie gorszy, traumatyczny, po zajęciu jego kraju przez Niemców. To wtedy ojciec, człowiek niewątpliwie słaby, wygrzebał dokumenty, które pozwoliły mu na wpisanie rodziny na niemiecką listę narodową. Ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Mały Ota nie czuł się Niemcem, nie znał języka, nie miał niemieckich kolegów. Zapierał się przed pójściem do niemieckiej szkoły. Krzyczał i płakał. Panujące tam obyczaje były mu na wskroś obce. Przeżywał upokorzenia. Ale po latach docenił, że wyniósł z tej szkoły znajomość języka, znajomość, która w przyszłości dała mu szansę na normalne życie. Pierwsza szkolna miłość i pogarda, gdy maszeruje w kolumnie, a byli koledzy, czescy koledzy, plują na jego widok.
Tyle, że wojna nie skończyła się tak, jak sądził ojciec Oty. Szczęśliwie zdezerterował z niemieckiej armii przed pierwszą swoją bitwą, a broń, przez syna, przekazał partyzantom. Zapłacił jako kolaborant więzieniem, obozem, odtrąceniem. Także przez syna. A może nie odtrąceniem, przecież młody Filip gotów był na ucieczkę z ojcem, nawet uciekł, tylko… tylko nie doczekał się ojca. Więc jeśli nie odtrąceniem, to… uznaniem, że ich rachunki są wyrównane.
Lata powojenne to dla przyszłego pisarza czas szczególny, fabryka mydła, dwuosobowa manufaktura z wujkiem, ortodoksyjnym komunistą, który na chwilę wypisał się z partii. I dziwny status człowieka bez czechosłowackiego obywatelstwa.
Wszystko to na tle dokonujących się przemian, demonstracji, zdobywania władzy przez komunistów. Ale i dziwnych, nietypowych miłości, inicjacji seksualnej z jakimś potworem, żoną dozorcy, który jest jednocześnie i cinkciarzem, i agentem bezpieki.
Potem jest to, co najgorsze. Wojsko, nie-wojsko. Batalion „czarnych”. Tych, którzy mieli „złe” pochodzenie, którzy się zaplątali w niewłaściwe znajomości, którzy nie chcieli zaakceptować zaboru świata przez komunistów. W Polsce wysyłano takich na początku lat pięćdziesiątych do kopalni, w Czechosłowacji czyścili latryny z „SS-mańskiego gówna”.
Pili wódkę i rozmawiali o wolności, o ucieczce do innego świata, do słuchania jazzu, zajmowania się filozofią.
A ktoś inny pisał ich życiorysy. Tworzył wielopiętrową intrygę. Aby się zasłużyć? Bardziej aby obronić samego siebie, swoją pozycję, a może i życie.
W tej historii Ota Filip był agentem Intelligence Service, brytyjskiego wywiadu. Bo tę grę prowadziło wielu ludzi. Jego przyjaciel, którego zmuszono do współpracy, agent, który go prowadził, jego zwierzchnik, który miał „sowieckich” nad sobą. A w tych latach droga na szubienicę była w Czechosłowacji niezbyt długa. Jeszcze ciotka, była ciotka, teraz żona czechosłowackiego ambasadora w Paryżu. Na nich też zbierano papiery. I na końcu był Ota Filip, który długo nie wiedział, że jest w środku tej intrygi.
Załamał się, nie chciał uciekać. Wiedział o polach minowych, o strzelających do uciekinierów pogranicznikach. Wolał więzienie niż ryzyko. Pojechał do wujka, teraz znów w partii. I nie miał już wyjścia. Przesłuchania, bicie, zeznania, których nie pisał, ale podpisywał. Zgoda na wszystko. Ocalił życie, przeżyli także ci, z którymi miał uciekać. Kwestią jest cena, jaką zapłacili.
Siódmy życiorys napisał mu pułkownik František Fic, szef I Wydziału Sekcji 6 SWW, 8/4281, „istny diabeł, którego zesłał mi sam Szatan”.
Filip napisał piękna powieść o smutnym życiu. Miał zapewne też szczęśliwe, to po emigracji z Czechosłowacji w 1974 roku (wcześniej, w 1968 roku przesiedział 18 miesięcy w więzieniu), ale o nich nie pisał. Szczęśliwe do 1998 roku. Bo przeszłość go dopadła i musiał się z nią zmierzyć.
Nie żeby się oczyścić, tu nie ma żadnego khatarsis, fakty są, jakie są. Inaczej niż większość donosicieli nie poszedł w zaparte. Ale jak osądzić to życie, w jakich kategoriach, jakie przyłożyć normy moralne?
Nie ulegam łatwym moralnym rozgrzeszycielom. Staram się, przesiedziawszy swoje w więzieniu, zrozumieć. I nie oceniać.
Ota Filip – Siódmy życiorys, przekład Jan Stachowski, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2022, str. 384.