***
zaczynam wierzyć że moja fascynacja śmiercią
staje się obsesją ostatnio coraz częściej
we śnie kopię grób nie wiem dla kogo
sen mija zawsze zanim poznam zakończenie
nie wiem czy ten ktoś jeszcze żyje
czy dawno zmienił się w popiół
i teraz jest rybą porostem lub wodą
odbija księżyc unosi liście płynie
czasami też płynę do tego samego morza
na tę samą wyspę chcę być
janem bez ziemi bez tożsamości dat i wieka
nie dam szansy larwom choć studiuję chemię śmierci
teorię rozkładu zmianę stanów skupienia
odkupienia
kamienienia
***
zaplanuj swój pogrzeb za życia, pomyślałam dziś w nocy,
zaplanuj go starannie, bo jaką masz pewność, że to będzie
kataklizm, asteroida, wojna albo jakikolwiek inny koniec,
inny niż szpitalne łóżko, powolny rozkład, bezruch.
zaplanuj brak ciętych kwiatów, jaskółkę uwięzioną, polny kamień i modrzew,
z dala od zgiełku zmarłych, ich narzekań, wspomnień, niezałatwionych spraw.
moja śmierć niech będzie moja, ze wszystkimi dziwactwami, które z wiekiem rosną,
pęcznieją, zmieniają wszystkie stałe punkty w płynne i ruchome.
czasami budzę się w nocy i czuję jak wciąga mnie bagno,
czuję wyraźny zapach stojącej wody, siarki. wiem, że to już blisko.
tuż obok śpi pies, głęboko i spokojnie. o niczym nie wie. niczego nie przeczuwa,
zwierzęta ponoć widzą ciut więcej niż ludzie, więc być może to tylko rozgrzewka, próba.
być może generalna.
***
ojciec przychodzi w snach
nie żyje a zaraz potem wychodzi z domu
jest tak jakbyśmy ja śniąca i ja ze snu spotkały się na chwilę
chcę spytać ojca dokąd idzie ale ona milczy
pewnie wie dokąd wychodzą zmarli
dlaczego nie zabierają zegarków i parasolek
zimno mi tato słyszę swój głos
ona nie odwraca głowy
macha ręką na pożegnanie uśmiecha się jak tamtego lata
kiedy ojciec puścił kij przy rowerze i on pojechał
pojechał tak jakby ręka ojca wciąż trzymała kij
jakby wciąż trzymała moją rękę
***
I.
pamiętasz jak odrastały nam ręce.
w każdą niedzielę po mszy
święty graal pachniał grzechem,
a hostia pęczniała w ustach.
byłam Judytą, Salome, tamtą dziewczyną z parku
zaciskałam dłonie na twoich włosach,
i krzyczałam tak głośno, że upadało Jerycho.
poiłeś mnie winem, pamiętasz.
tanim winem o smaku siarki.
nie można mieć więcej
niż jest zapisane.
ta noc była bezgwiezdna,
więc zgubiłam drogę do Betlejem,
złoty róg i czapkę niewidkę.
II.
widzisz miasto w dole – to Niniwa,
tam spadła pierwsza kropla,
tam wracamy – nie strawione resztki
z brzucha wieloryba.
Tamar, Abigail, Batszeba, wszystkie kobiety
schodzą z gór i tańczą. zatańczę z nimi,
a ty umyjesz mi stopy.
taka jest księga odwróconego prawa
bez sędziów i liczb. zaufaj,
zaufaj ziemi.
z niej powstałam i w niej mam upodobanie,
Spartakusie, Torquemado, niebieskooki aryjczyku,
gliniana figurko.
III.
powiedział: zostaniesz prządką,
a ona otworzyła dłoń i wyfrunął motyl,
błękitny jak odległe laguny, niebo południa,
płaszcz na ramionach Miriam.
splątane nitki to pozorny chaos,
wystarczy znaleźć początek
pod dębami Mamre, w Gat Szemanim,
w Dolinie Cedronu. wciąż płoną róże
przy dźwiękach Little Gidding.
popiół, wszystko popiół. sziwa
o sześciu ramionach.
IV.
to miało być antidotum, wyjątkowa kompozycja genów,
alabastrowe ciało pachnące gajem oliwnym.
w języku izraelitów twoje imię brzmi „ukochany”,
ale tu nie chodzi o imię – rudy pastuszek z Betlejem,
młody Bachus, Tadzio. przykłady można by mnożyć.
kiedy dłoń obejmie dłuto, nie ma już drogi powrotnej,
nie ma żadnego antidotum, tylko trucizna
i „wdzięki twoje niezrównane jako odbicie nieba
w ziemskim pyle”.
V.
nie pamiętam kiedy umarłam, ale to fakt
bez znaczenia. z Comali nie można wrócić
nawet jeśli zna się zaklęcie.
w budynku straży syreny wyją
arię dla poety, miejscowy grajek gra
romancę z filmu Vavry.
jaskółki obniżają lot. będzie deszcz
albo nie będzie słońca. wrzeciono czasu
wciąż się rozwija. kiedy otworzę oczy
zobaczę ten sam zaciemniony pokój,
metalowe łóżko, pościel zbitą do krwi
i dłonie bez paznokci.
VI.
być albo nie być. z tobą czy z kimkolwiek,
jaka to różnica: Ofelia, Carmen, szalona wieszczka
przy drodze pomiędzy Betel i Ramach.
mogłam być Deborą, mogłam siedzieć pod tym drzewem,
pisać o wojnie, zdobywcach, karmazynowych płaszczach.
lubię grę na wielu instrumentach i nie pasuję do wspólnego łoża,
więc dobrowolnie wejdę w krąg kobiet wyklętych.
kiedyś zbudują dla mnie stos.
kiedyś poczuję to, co czuła matka Joanna,
wykrzyczę wszystkie imiona: Amnon, Nabal, Jefte.
słowa, słowa, słowa.
VII.
nie będzie między nami wierszy, bo choć gustujesz
w Filistynkach, a ja w siłaczach o dziewczęcych rysach,
wypędzą cię stąd, chłopcze.
to kurewskie miasto, a ja byłam kurwą
na długo przedtem, zanim się urodziłam.
nie boję się gwałcących prawo i mam talent,
większy niż inne. próbowały cię uwieść,
ale żadna nie znała sekretu – „czułość bywa
jak plecionka długa z włosów blond”.
VIII.
fini la comedie to znaczy wstań i idź,
nieważne w którą stronę i tak wszystkie drogi
wiodą na dworzec kurski. tam zaczyna się podróż,
tam też się kończy, cokolwiek na ten temat powiedziałby Gorki,
Turgieniew i jeszcze paru innych specjalistów od życia.
tylko stary Lew wiedział jak jest naprawdę,
tylko on wsiadł we właściwy pociąg.
miałeś wybór, chłopcze, ale nie miałeś szczęścia.
prawo pięści to też prawo, może lepsze
od złych obietnic, marnych zwycięstw,
boga, który tym razem nie okazał się miłosierny.
zresztą, co to jest miłosierdzie. ręka z brzytwą,
cofnięta w ostatniej chwili.
IX.
i oto kolejny dzień, w którym odegramy swoje role Karolu Bovary,
Aleksjeju Karenin i ty Nabalu, pachnący owczą wełną i winem.
kobieta powinna być żoną, inaczej nie będziesz mógł jej pożądać,
nie będziesz mógł upaść sześćset dwudziesty trzeci raz.
postaw ciepłe kapcie, niedzielny obiad
i wczasy w Tunezji w zamian za jedną noc z Helą Bertz.
poker.
po coeur
X.
przez bramę przechodziło wielu,
choć nie zawsze bab-ilu znaczyło to samo.
mówimy we własnym narzeczu, wynoszę cię ponad
język ludzi i aniołów. nie jestem ani cierpliwa, ani łaskawa,
ale mam dar prorokowania. wiem: pewnego dnia
przestaniesz mnie rozumieć.
***
wyrosłam na mitach – baba
wielka
mocna
Penelopa o gościnnych biodrach
Abigail myjąca stopy mężczyznom
schodzącym z gór
żona Kaina
matka
urodziłam słońce i noc
z ruchomym świętem Pesach
księżycem zawieszonym u szyi
z wodą żywą
ławicami ryb
i pustynię przesypującą się
z dłoni do dłoni
ucho igielne
przez które przejdą
słoń i traszka
chwilę przed pierwszą kroplą
ucieknę z Niniwy
czas płynie tylko z nami
tylko w nas się odmierza
miasta
dzielnice
kwatery
pojęcie sensu
słone jak morska woda
***
kiedy zrozumiałam że jestem poliamoryczna
może na własnym weselu wtedy poszłam z fotografem
może jeszcze wcześniej – na koloniach piątka chłopaków
zamknęła się ze mną w łazience
na trudne pytania nie ma łatwych odpowiedzi nie pytaj
dlaczego to robię dlaczego kolejny raz skaczę w mętną topiel
powtórzę za pisarzem – nie ma takiej rzeczy której człowiek
nie zrobiłby z głodu lub z bólu powiesz że bluźnię być może
ale zaryzykuję tezę – głód emocjonalny to też głód
a niespełnione ambicje zawiedzione nadzieje
stale rozdrapywane rany są jak ręka Kostylewa
im coś jest głębiej tym dłużej przetrwa więc może dlatego
a może z wielu innych powodów których sobie nie uświadamiam
zakochuję się równie łatwo jak zmieniam rajstopy
puszczam oczko
***
od kilku dni nie dajesz znaku życia nie wiem czy badasz
dziesiąty krąg piekła miejsce wyrzutków i odmieńców
życiowych rozbitków Konradów Kordianów Giaurów
czy może umarłeś naprawdę razem ze swoją winą
i tym milczeniem powtarzasz jak mantrę – widzisz
mówiłem że możesz mi zaufać nie ufam
przede wszystkim sobie boję się widoku ruin
pogorzelisk widziałam to już tyle razy tyle razy
obracałam w nicość całe swoje życie z tobą
byłoby podobnie pewnie nawet gorzej oboje
mamy skłonność do autodestrukcji nie zbudujemy
żadnego domu możemy jedynie posadzić las
wypuścić kosy i zięby pić sok z brzozy
napar z gałązek świerku tulić się do drzew tak długo
aż pokryjemy się korą
***
czas zatoczył koło i dzisiaj jestem w miejscu
w którym byłam jedenaście lat temu wtedy też
ktoś się pojawił powiedział pisz wiersze pomogą
znaleźć słowa i proporcje nazwać co jeszcze szuka nazwy
dzisiaj wiem że to nieprawda wiersze burzą spokój
zaciemniają obraz mącą wodę są nachalne i wścibskie
mimo to piszę bo tylko tak choć przez chwilę jestem
gdzieś indziej niż tutaj choć na chwilę zapominam –
– wybór to żadna wolność takie jak ja nie powinny go mieć
nie powinny ani przez chwilę stawać na rozdrożu
zbyt łatwo daję się zwieść krętym ścieżkom dzikim ogrodom
manowcom za bardzo lubię zmiany ten który przywiódł mnie tutaj
i stawia przed kolejną próbą doskonale wie – nie wyjdę z niej zwycięska
zostanie swąd palonej ziemi nikomu niepotrzebne słowa
***
jaką wartość ma słowo wypowiedziane kolejny raz
jakie są jego sprawcze moce jeśli zaklinasz rzeczywistość
słowami bądź i zawsze zaprzeczasz naturalnemu porządkowi
nic nie jest na zawsze wszystko jest na chwilę
zanim jednak dasz się zwieść faustowskiemu zaklęciu pamiętaj
w tym dramacie mam diabelską maskę
nie pragnę zła ale nie czynię dobra niszczę
przede wszystkim siebie i też zaklinam rzeczywistość
słowami szczęście i kiedyś choć dobrze wiem
kiedyś to pułapka ciemność
do siebie samej sprzed lat albo prezent przed kolejnym krokiem w niebyt
co mogłabym ci powiedzieć gdyby nasza rozmowa
kiedykolwiek byłaby możliwa co powinnam zataić
chorobę czy wiersze może parę nieudanych
skoków w mętną wodę albo pewność że w miarę
upływu lat wcale się nie mądrzeje ty jeszcze wierzysz
poetom i wróżkom za chwilę wyjdziesz za mąż
właściwie tylko po to by zrozumieć że ta rola
nie będzie oscarowa ani w tym sezonie ani w następnych
wiele mydlanych baniek pryśnie nim dojrzejesz
do świadomości że bycie odmieńcem to nie hańba
dopiero kiedy wejdziesz w swoją ciemnię zobaczysz światło
odtąd będzie już łatwiej płynąć pod prąd budować zasieki
przestać się uśmiechać
wiersz ostatni
gdybym miała już więcej niczego nie napisać i gdyby ten wiersz
miał być ostatni to chcę wejść w obraz Nino Chakvetadze
powiedzieć tej dziewczynce że smutek może być dobry
tak jak dobre może być życie że nie trzeba bez przerwy uciekać
można zapuścić korzenie można być dobrą żoną pewnie nawet matką
można znaleźć radość w codziennych czynnościach piec chleb
malować obrazy grać na pianinie albo tańczyć można być wierną aż do śmierci
chcę zająć czymś tę dziewczynkę zabrać ją na lody albo na plac zabaw
albo w jakiekolwiek inne miejsce byle tylko nie weszła do tego mieszkania
nigdy nie poczuła lepkiego dotyku nie poznała znaczenia słowa wstręt
—
Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl