Misję Instytutu Literackiego Kultury Paryskiej sformułował w Rzymie jego założyciel, Naczelny redaktor, Jerzy Giedroyć w rok po II Wojnie (1946) . Jako były żołnierz generała, Władysława Andersa marzył, by Kultura stała się: „…Ruchem społeczno-politycznym, w którego kręgu odnajdą swą godność polityczną i niezałganą wierność ideałom społecznym wszyscy europejscy wygnańcy z Polski…” .
W dziele tworzenia pomagali Giedroyciowi: Gustaw – Herling Grudziński, Zofia Hertz i Józef Czapski. Inicjatywie sprzyjał także sam generał Anders, ale tylko przez pierwszy rok, by dość szybko wejść w konflikt z Naczelnym. Zdecydował on przenieść Instytut… do Paryża, jako do centrum europejskiej kultury i „odwiecznego” centrum życia i działania polskiej emigracji. Rozwijał misyjną filozofię w formowaniu się dzieła: „…Stworzenie kanonu swobodnej i sensownej myśli, utrwalenie silnego nurtu polszczyzny i pomoc w budowie swobodnego domu polskiego, swobodnej przestrzeni duchowej – polskiej, europejskiej, ludzkiej, w formowaniu nowoczesnej kultury polskiej, wolnej od megalomanii…”
Kanon Instytutu… materializował się przez lata jego żywotności (1946 – 2000). Ukazało się ponad 630 numerów miesięcznika, ponad 170 numerów Zeszytów Historycznych oraz ponad 400 tytułów książek z Polski, Europy i świata. Tu znaleźli miejsce publikacji swoich dzieł literackich również tacy, światowi mistrzowie pióra, jak Tomas Eliot, Andre Malraus, Borys Pasternak, Anna Achmatowa, Aleksander Sołżenicyn, Albert Camus. Hojnymi finansowo wspomożycielami Instytutu …okazali się polscy arystokraci, którzy pozostali po wojnie na stałe w krajach zachodnich. Im nie w smak był powojenny powrót do ojczyzny, gdzie wolność i odwieczne barwy biało-czerwone z orłem były przykrywane sowiecką czerwienią z sierpem i młotem. Kultura Paryska nabierała charakteru centrum antykomunistycznej, wolnej, polskiej myśli i działań kulturowych. One za sprawą Giedroycia coraz intensywniej przebijały się przez Żelazną Kurtynę nie tylko nad Wisłę. Naczelnemu, dziecku wschodnich rubieży dawnej, mocarstwowej Polski, ciągle na sercu leżały losy – Ukrainy, Litwy i Białorusi sowieckiej, niegdyś, przez wieki stanowiące wschodnie rubieże Rzeczpospolitej Obojga (trojga, WŁ) narodów.
*
Tu, do willi Maisons – Laffitte przyjął Giedroyć takich wybitnych rodaków jak Czesława Miłosza, Leszka Kołakowskiego, Zygmunta Baumana, Zbigniewa Herberta, Marka Hłaskę, Witolda Gombrowicza; ich lista jest bogatsza.
Wielu twórczych rodaków, literatów zawdzięczało Giedroyciowi sławę. Spośród nich na wstępie wybieram Witolda Gombrowicza. Autor Ferdydurke, żył już od przed wojny w dalekiej Argentynie. Może nawet by przepadł w powojennym gąszczu rodzimych autorów, którzy nie uciekli z kraju. Byli pogodzeni z umacnianiem się tu tak zwanej władzy ludowej. Kraj tracił kulturowo od 1945 samego siebie, bo nawet jego wybitni autorzy sławili swoimi utworami partie – polską i radziecką, generalissimusa Stalina oraz innych przywódców. Najstarsi z nas pamiętają obraz półprofilu czterech głów: Marks-Engels-Lenin-Stalin. „Kwitły” – poezja, proza, publicystyka polska a także tłumaczenia z Kraju Rad i „obozu socjalistycznego”.
Gombrowicz klepał biedę w Argentynie, bo jego wielkości literackiej nie potrafili (a i nie mieli możliwości) odkrywać komunistycznej Polsce i światu rodzimi badacze oraz translatorzy. Właśnie Jerzy Giedroyć „ściągnął” go na rodzimy kontynent. Zapewniał mu miejsca pobytu i środki do życia w Instytucie – Paryskiej Kulturze. Tu nawet chyba pomógł mu „ „znaleźć” żonę. Wielki pisarz – przed wojną nazywany jednak „bełkotliwym szaleńcem” – odwdzięczył się wzbogaceniem literatury polskiej (a równocześnie światowej ) znaczącymi dziełami prozatorskimi i dramaturgicznymi; również wzbogaceniem myśli historycznej, literackiej i filozoficznej.
Odkrywam i rozważam na nowo śmiałe twierdzenia autora podczas aktualnej, powtórnej lektury jego Dziennika. Wielu krytyków uważa to dzieło za największe osiągniecie Gombrowicza. Już w pierwszych akapitach dzieli on literaturę „na poważną i niepoważną”. Twierdzi to w połowie lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. „Literatura niepoważna” usiłuje rozwiązywać problemy egzystencji człowieka, zaś „literatura poważna” może je tylko stawiać. Czytam: „… Literatura poważna nie jest po to, by ułatwić życie, tylko żeby je utrudnić. Problemów egzystencji nie załatwi jeden człowiek, jeden autor najmądrzejszego nawet dzieła. To ludzkość zaledwie próbuje rozwiązać te problemy. Każdy autor od początku świata dokłada zaledwie kolejną cegiełkę do wielkiego gmachu ludzkości, którego budowa nigdy się nie skończy. Ona czasami pnie się ku gwiazdom, ale jakże często budowniczy obracają ją w pył; jedni obalają drugich…”. W tym miejscu swoich rozważań Autor przypomniał w Dzienniku , że po ukazaniu się Ferdydurke (1936 r.) był przez wielu „współbudowniczych” uznany za „bełkotliwego szaleńca”.
Przypomnijmy „cegiełki” Gombrowicza. Z Instytutem Literackim związał się w 1950 r. Od tego czasu każdy krok konsultował z Giedroyciem. Ten po latach wyznał zaskakująco w Autobiografii na cztery ręce: „…Moja współpraca z Gombrowiczem możliwa była tyko dzięki temu, że bezpośrednie kontakty między nami były bardzo rzadkie…” Jednak skrupulatnie odnotowywał Naczelny nagrody przyznawane Autorowi przez europejskie i światowe gremia. Oto niepełna wyliczanka: w 1962 r. Gombrowicz otrzymał nagrodę londyńskich „Wiadomości” za Dziennik ; w 1966 r. nagroda Fundacji A. Jurzykowskiego w Nowym Jorku; w 1967 r. Międzynarodowa Nagroda Literacka Wydawców (Prix Formentor). Niedługo potem ( 1969 r.) za kolejną nagrodę laureat kłaniał się w podzięce Królewskiej Akademii Nauk w Sztokholmie.
Dzięki stypendium Fundacji Forda Gombrowicz mógł parę lat wcześniej opuścić Argentynę. Zaczął namiętnie podróżować po Europie. Rok spędził w Berlinie Zachodnim. Potem wylądował we Francji, w Maisons-Laffitte. Potem opuścił Paryż. Znów pojechał do Berlina. Znów przybył do Paryża. Następnie zatrzymał się w opactwie Royaumont, gdzie mieścił się dom pracy twórczej Fondation Royaumont. Poznał tam swoją przyszłą żonę, Marię Ritę Labrosse. Wreszcie się ustatkował, zamieszkał z żoną w Vence niedaleko Nicei.
Wydawnictwo swoich dzieł powierzył Giedroyciowi Należał do najważniejszych współpracowników i autorów oficyny. Zadebiutował fragmentem Trans-Atlantyku w majowym numerze pisma z 1951 r.
Dzięki Konstantemu A. Jeleńskiemu, bliskiemu współpracownikowi Jerzego Giedroycia, twórczość Gombrowicza znalazła uznanie wśród wydawców Zachodu; była tłumaczona na wiele języków. Czytam zaskakujące oceny Autora Dziennika dotyczące funkcjonowania, pozycji i znaczenia Kultury… dla Polski i poza Polską … „ Ona stała się biegunem, wokół którego jęło się skupiać życie naszej powojennej emigracji. Jeśli jeszcze cokolwiek się żyje tutaj, to w jej klimacie…” Ten klimat sprzyjał Autorowi w wyrażaniu i zapisywaniu górnolotnych i ciekawych myśli – choć nierzadko zawiłych w formie. Cytuję więc: „… Literatura nie jest odkrywaniem Boga, tylko odkrywaniem Szatana. Jakaż bezsilność literatury – i sztuki w ogóle – wobec Boga! Wobec cnoty! Ona nie ma absolutnie nic do powiedzenie na ten temat – ona, tak zmysłowa, pochłonięta „wcieleniem”. Bóg nie rusza się. Cnota też (po co, jeśli osiągnęła doskonałość, czyli stan spoczynku?) Tylko grzech stwarza ruch, którym sztuka oddycha. Literatura zajmuje się odkrywaniem coraz nowych diabłów i to jest jej historyczne zadanie. Rozwój polega na komunikowaniu się demonów. Porównajmy diabłów Szekspira z diabłem Dostojewskiego….”
Oto autorska, Gombrowiczowska filozofia tworzenia sztuki w kontrze z jej owocami. Jakże trudno mi za autorem prozy Transatlantyka czy dramatu Ślubtu osiągnąć harmonię śmiałych i tak różnych jego poglądów; połączyć jedno z drugim!. Jakże ty – biedny czytelniku – możesz to zrozumieć? Jeżeli jednak możesz, to ci zazdroszczę! Nie dziwię, że i Naczelny z Maisons-Laffitte przez ponad pół wieku wolał rzadko przebywać i nie za często dyskutować z takim autorem. Jednak nie przestawał inwestować własne siły materialne i duchowe w jego twórcze dzieło.
*
Historycy literatury wymieniają drugiego, zrazu biednego materialnie i raczej mało znanego autora przedwojnia, wojny i pierwszych lat władzy ludowej. Jemu, czyli Czesławowi Miloszowi, już autorowi poetyckiego tomu Ocalenie, także bardzo szybko Naczelny podał rękę. T
Miłosz w tym czasie postanowił i zdążył przytulić się do władzy ludowej. W jej pierwszych latach został urzędnikiem nie byłe jakim, bo ta władze mu zaufała i wysłała służbowo za granicę. A poeta – urzędnik „w podzięce” władzy odwrócił się do niej plecami. Był jednym z pierwszych, który został na Zachodzie. Giedroyć go przyjął, choć wielu emigrantów i sponsorów Kultury było przeciwnych tej decyzji Naczelnego. Uważano, że Miłosz, zdrajca, renegat został „wsadzony” przez krajowych komunistów do redakcji miesięcznika i paryskiego środowiska po to, by szpiegować i je rozsadzać od środka. Historycy literatury uważają ten „myk” z Miłoszem za jedno z największych osiągnięć Giedroycia. Na przykład – Gustaw Herling-Grudziński twierdził, że Czesław Miłosz mógł prawdziwie, autorsko zaistnieć w kraju i na świecie właśnie dzięki Kulturze. Natomiast Naczelny – człowiek „oschłego, surowego charakteru”, współtworzył miesięcznik i dyskutował nad jego pozycją i wartościami, nie tyko literackimi, w atmosferze osobistego dystansu prawie z całym zespołem redakcyjnym. Jednak dokonania Miłosza cenił szczególnie, bo to on – już jako profesor amerykańskich uniwersytetów – był łącznikiem między Paryżem a dalekim geograficznie i najważniejszym w świecie kontynentem. Mimo wszystko między panami nie kwitła przyjaźń; raczej panował wzajemny dystans. Miłosz, już autor wybitnych dzieł prozatorsko – publicystycznych, miedzy innymi Zniewolonego umysłu, czy Doliny Issy nie dał się „wodzić za nos”. Zatem panowały między Panami relacje: wybitnego literata (także tłumacza Biblii) , z wybitnym politykiem. Tu warto przypomnieć, że właśnie ten polityk, Naczelny, z lekceważeniem wyrażał się o Radiu Wolna Europa. Jej audycje i programy nazywał „bzdurami”. . Natomiast Miłosz, późniejszy Noblista uważał: „… Kulturę za pismo niezwykle ważne, reprezentujące światowy poziom intelektualny, przezwyciężające „nadwiślański prowincjonalizm”; choć w pewnym trudzie….” Tymczasem historycy literatury uważają listy krążące między Paryżem a amerykańskimi uniwersytetami, Berkeley i Harvarda, gdzie już pracował Miłosz, za jedno z najciekawszych, polskich wydarzeń literackich drugiej połowy XX wieku.
*
Pora dać głos trzeciemu, wielkiemu redaktorowi i równocześnie autorowi Kultury : Gustawowi Herling – Grudzińskiemu. Zanim los doprowadził go do paryskiej „przystani”, pisarz i krytyk literacki uprawiał dziennikarską reporterkę już w latach trzydziestych II Rzeczpospolitej. Późniejszy los nim pomiata. Pan Gustaw dostał się i cierpiał w sowieckim, syberyjskim łagrze ( książka: Inny świat), stamtąd dostał się do armii Andersa, potem wojował z Niemcami pod Monte Cassino… Dwukrotnie się żenił.
Z Kulturą i Jerzym Giedroyciem pan Gustaw związał się od chwili powstania Instytutu… Drukował dużo jako redaktor miesięcznika i jego autor. Obsypywano go licznymi nagrodami. Trudno się ich doliczyć. Zdaje się, że jako jeden z nielicznych współpracowników cieszył się zaufaniem Naczelnego i przyjaźnią z nim; tak przyjaźnią! Naczelny wyznał kiedyś, że każdy kolejny numer miesięcznika zaczyna od lektury nowego odcinka Dziennika pisanego nocą, autorstwa właśnie Herlinga – Grudzińskiego! I masz ci los: cztery lata przed śmiercią Naczelnego rozeszły się przyjacielskie drogi Gustawa z Jerzym, co ten drugi opisał w Antologii na cztery ręce.
Ten pierwszy zostawił po sobie niezwykły zbór utworów różnego gatunku: literacko-autorskiego, literacko-krytycznego i publicystycznego – w wydaniu książkowym, prasowym i radiowym. Pan Gustaw potrafił pisać i mówić o każdym, znaczącym autorze prozy i poezji z czasów PRL i III Rzeczpospolitej. Gdy się go teraz słucha w radiowych archiwaliach ciśnie się na usta ocena: nawet tembr tego głosu świadczy, że oto mówi przyjaciel ludzi i literatury. Ale mówi również wnikliwy obserwator rzeczywistości politycznej. Posłuchaj zatem czytelniku jednej z jego opinii. Wybrałem tę dawniejszą – o zmierzchu polskiej. komuny. Niby dawniejsza, historyczna, ale nie tylko przebrzmiała: „… Systemu społeczno-politycznego nie można szybko obalić, ale można go powoli zmieniać. Trzeba w ludziach pobudzać plastyczność myśli, słowa i działania. Pobudzenie ludzi to walka z apatią, bezruchem umysłowym od elity w dół …”
*
Jednego trzeba żałować – Jerzy Giedroyć nie zostawił po sobie kolejnych lat z kolejnymi numerami Paryskiej Kultury. Szkoda, że umarła razem ze śmiercią jej założyciela.