* * *
napisałem wiersz
napisał się wiersz
napisało się kilka słów
poczułem radość i pustkę
że to już
że to już
gdy uchyliłem okno
żeby wpuścić trochę grudniowego powietrza
żywioł zdmuchnął litery
wiersz się schował i milczy
znajdę go jeśli tylko
znów zacznie we mnie oddychać
* * *
w dzieciństwie
ktoś opowiedział mi piękną baśń
której fabuły właściwie
już dziś prawie nie pamiętam
wciąż jednak słyszę trzask gałęzi w ogniu
i ten dziwny niespokojny
korzenny zapach
potem przez kilka dni
bolała mnie głowa
pękała ziemia
rozstępowały się znaczenia
nie poznawałem twarzy gestów słów i barw
* * *
zaczęła się wielka budowa
we wnętrzu mojej duszy
wszystko rozgrzebane
ustawiono rusztowania
zabezpieczono chodniki
robotnicy wywiercili otwory na haki
w dziurawe okna
wstawiono półprzezroczystą folię
zaczęła się wielka budowa
we wnętrzu mojej duszy
pokryto tynkiem
każdy centymetr mojej wyobraźni
misterna konstrukcja
zawali się
od jednego kwaśnego podmuchu
* * *
schowałem się w szafie
jest ciemno
ale to mnie chroni
przed mrokiem pokoju
przede mną
obok skręconych
wysuszonych skórek cytryny
rozkładają się
jak kiełki ziemniaków na wiosnę
zimne obce ręce
wyciągnięte
z moich wspomnień
* * *
prześladuje mnie sen
rano jednak nic nie pamiętam
czuję się później trochę nieswojo
wieczorem zasypiam
bez zbędnego myślenia o rzeczy
tak niepewnej i kruchej
jak poranek
przecinek i kropka
* * *
dokąd
od ściany do ściany
z kąta w kąt
od sufitu do podłogi
dokąd
przekątna równoległa
prostopadła i sieczna
ostatecznie może być sieczna
albo jeszcze lepiej promień
na przykład światła
które rozbłyska w moim ciemnym pokoju
* * *
patrzę w lustro
mija dzień i noc
mija noc i nic
mój dzień powszedni i święto
i noc powszednia
i dzień świąteczny
i noc świąteczna
patrzę w lustro
nie dostrzegam twarzy
jedynie kilka zmarszczek
grymasów zwichnięć
jak w filmie rysunkowym
kilka grubych uproszczonych pociągnięć
patrzę w lustro
odkręcam kran z gorącą wodą
para szybko osiada na szkle
i jestem już po drugiej stronie wieczności
dotykam swojej twarzy od środka
* * *
idę
tak idę
idę w siebie
idę w ogień
idę w wodę
idę w powietrze
idę w ziemię
idę w popiół
idę w błoto
idę w pył
idę w piach
idę
idę żeby nie stać
żeby nie być tu
żeby być tam
żeby być
* * *
modlę się
bo chcę żyć wiecznie
odmawiam litanię do świętego franciszka salezego
koronkę do świętej dymfny
patronki osób zmagających się z depresją
wypełniam serce hymnem przybądź duchu święty
otwieram modlitewnik z 1978 roku
pamiątkę pierwszej komunii świętej
czerpię nadzieję z litanii do świętego józefa
i wszystkich świętych
naprawiam złe uczynki
bo chcę być zbawiony
nie potrafię cofnąć wypowiedzianych słów
wciąż budzą mnie po nocach
choć rozpuściły się w powietrzu
choć ostrza niektórych wykrzykników
wygładził wiatr lub deszcz
grzeszę i proszę o rozgrzeszenie
czy umiem modlić się inaczej niż wierszem
* * *
myślałem że jestem sam
bez nikogo bez siebie
tylko z brulionem smutnym jak moja bezradność
a tu niespodzianka
na białej ścianie pająk
wspina się żwawo
na brudnej szybie ćma
zagląda do pokoju
szczekanie psa i miauczenie kota
płyną przez otwarte okno
trzeba mi tylko znaleźć spójnik „i”
by połączyć to wszystko w nic
—
Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl