Mam przed sobą „grę miejską”, debiutancki tomik Agnieszki Tyczyńskiej laureatki tegorocznego Konkursu Poetyckiego im. Wilhelma Szewczyka wydany w tym roku przez , Stowarzyszenie Salon Literacki. Debiuty zawsze mają w sobie posmak zaciekawienia, tym bardziej w czasach „literackiej zarazy” za jakie poczytuję sytuację, gdy literatura, czytaj – poezja stała się towarem dla wydawcy, to znaczy, że jeśli mam pieniądze i mu zapłacę, to on wydrukuje wszystko. Ta zgryźliwość nie dotyczy kilku szanujących się jeszcze wydawców (nie będę ich wymieniał, bo nie o to w tym tekście chodzi, dodam jedynie, że Salon Literacki też nie wydaje „wszystkiego”).
Zacznijmy od przytoczenia wiersza „próba opisu”:
ulica Głucha wcale nie jest głucha
podźwiękuje w otwartych oknach
drapie kotem o szyby
zwisa strzepniętym popiołem zza firanek
wypranymi dziećmi z trzepaków
buja się bluszczem w podwórku
pogwizduje na kobiety które tylko przechodzą
odrosła kolejna trawa tynki pozabliźniały
kamienica daje się rozpoznać po klinkierach
witrażowych konturówkach
wokół ust
Czyż to nie brzmi ożywczo? Kondensacja treści bez nadmiaru środków stylistycznych. Poetka cały urok wyczarowuje właściwie samym opisem, zestrojem scen, które jej bystre oko obserwuje nadając im własny literacki szlif. Powiało mi tu też Białoszewskim i to wcale nie naśladowniczo. Wygląda na to jakby poetka złapała ten sam tembr poetyckiego głosu, co mnie bardzo ucieszyło, bo już myślałem – jak to się utarło – że Białoszewski jest tak wsobny, jednostkowy, niepowtarzalny, że żadnej kontynuacji, żadnej inspiracji nie będzie. A jest! Oczywiście piszę tu o swoim odbiorze, nie śmiem wymądrzać się na temat meandrów procesu twórczego Agnieszki; piszę raczej o tym, co kiedyś ktoś nazwał, że wiersze są mądrzejsze od samych autorów, co pozwala mam krytykom mądrzyć się po swojemu. No to pomądrzmy się dalej na temat wiersza „gra trzecia: kwadraty”:
najpierw rysowało się kredą kwadraty
przerzucało się piłkę z pola na pole
jednym kopnięciem
to było coś
być dopuszczonym do gry
ze starszymi chłopcami
jedenastoletnimi dorosłymi
ćmiącymi papierosy
niskimi już na zawsze
piłka krążyła między nami jak wódka
linia wyznaczała granicę
do starcia
Te wiersze to takie puzzle, z których układa się współczesne miasto: fragmenty domów obserwowanych ukradkiem, aby nasze wścibstwo nie zostało źle odebrane, mecze na przyszkolnych boiskach np. na Mińskiej czy w Parku Skaryszewskim, albo ludzkie twarze tak samo szare jak kamienice, odbijające się w lustrach nowych biurowców. Agnieszka Tyczyńska rozmawia z Warszawą, ze swoją Warszawa, ale to nie ma znaczenia, bo miasta stają się dość podobne w tym, co w nich nowe, nawet, gdy wbudowane w stare. Stare jak my sami, nawet gdy jesteśmy młodzi jak Agnieszka, która jednak potrafi zauważyć przemijanie w sposób wskazujący i na – powiedziałbym – wyprzedzające doświadczenie (bo cóż ona „biedna” w swoim wieku widzieć może o starzeniu się) i na dużą dawkę poetyckiej werwy i humoru, jak w wierszu „”(zu)życie”:
umyłam porzucone kości
zgarnęłam resztki niedojedzonego snu
zamknęłam się w paru kartkach nasennej lektury
nabrałam ciężaru i runęłam w bezruch
rachunek sumienia uregulowałam oddechem
i z przymrużeniem oka
zasnęłam
Wiersze Agnieszki Tyczyńskiej są stosunkowo krótkie (tonie zarzut) a mimo takiej formy a może dzięki niej, są tłuste, treściwe, pozbawione poetyckiej waty. A czasem ta kondensacja ociera się o poetycką doskonałość jak w wierszu „Paragraf 22”:
Gdzie nie skręcić
Kamionek
I ostatnie już przytoczenie, „gra dziewiąta: barykada”:
między kroplą a kroplą
kryją się kawiarnie
drepczemy udając dystans
między kroplą a kroplą
bańka mydlana na powierzchni stawu
Baryka w berecie boryka się z barykadą
nabiera odwagi napiera na mur żołnierzy
Lech wałęsa się po Belwederze
niepokoi wśród opuszczonych pokoi
w oparach eteru kropla goni kroplę
wszystko zlewa się w jedno miasto
Persefona schodzi do podziemia
zaraz wracam mówi do matki
Ciekawi mnie jakim tomikiem wróci do nas Agnieszka. Czekam na taki, w którym – mam nadzieję – poetka wyjdzie poza zderzenie świata z jego pogłębionym i poetycko przefiltrowanym opisem, bo gdyby pojawił się kolejnym tomiku miałbym wrażenie stagnacji, a sądzę, że „gra miejska” wskazuje na coś więcej, na potencjał, który jeszcze eksploduje. Chciałbym zobaczyć tę poezję dwa kroki dalej, bo w tomiku „gra miejska” miasto się dopiero otwiera, ja-czytelnik czuję się jak przybysz, któremu dano do ręki wciągający, ciekawie zrobiony „przewodnik po mieście”, a przecież wiemy, że przewodnik to zawsze wstęp do czegoś więcej. I na to, Agnieszko, czekamy.
(Z negatywów, czyli z recenzenckiej upierdliwości jedna rzecz – wyrzuciłbym wiersz „ostatnie tango” (ze strony 38). To dobry wiersz, tylko nijak nie pasuje, do całości, jakby wyjęty z innego świata, czyżby z konkursu – nie pamiętam, jak on się nazywa – na poetyckie prezentacje obrazów?. Odniosłem wrażenie, że poetce szkoda go było nie pokazać – bo dobry! – no ale nie pasuje. Może te pretensje trzeba by zgłosić do dwojga redaktorów tomiku).