Wiersze tygodnia – Kalina Kowalska

0
808
Bogumiła Wrocławska
Bogumiła Wrocławska

wiersz o przyrodzie

myślałam że można się przygotować
na żal – nie można

najpierw był mglisty poranek
zaparowane szyby autobusu
sen który się nie chciał kończyć
tego dnia miało być miasto
zamiast kamieni chodnik
dużo słów zamiast ciszy
 
myślałam że można się przygotować
na zbędność – nie można

potem było czekanie na godzinę
przez godzinę tyle dymu z wypalonych iluzji 
w pustym pokoju wolno krzyczeć  to nie las 
albo milczeć – to nie spotkanie przyjaciół
po latach
 
miało być o przyrodzie:  
bolą mnie wszystkie drzewa
                                                             (z tomiku „Za mną przede mną”)


matce Pawła

co powiem

że nigdy nie jest tak
jak się nam wydaje
– jest gorzej
           
zimna płyta

przecież to może być
duży talerz z wędliną
mogę tak skojarzyć
– wiem że tak

mogę
bo moje dziecko
jest ciepłe – nie myśl

co będzie teraz
– oddychaj
oddychaj
                                                (z tomiku „Za mną przede mną”


                     *     *     *

oglądałam film medyczny
ratowali topielca
lekarz rozdał wszystkim
woreczki z krwią
żeby je sobie przyłożyli
do brzucha – mówił że krew
najszybciej można ogrzać
własnym ciałem

to był film o miłości


chłód
nie wiem może za długo stałaś na zewnątrz masz skostniałe ręce
i naprawdę nie jestem w stanie napisać wiersza o kokonie jedwabnika
jak chciałaś albo o ćmie lecącej do ognia bo to ogrzane tematy
mogłabym najwyżej stworzyć nową Sagę o Ludziach Lodu ale  musiałabym
najpierw zadbać o jakieś barwne tło historyczne a wokół mnie biel

rozgarniam ją sztywnym słowem śnieg szukam w nim po omacku
gładkiej tafli w której być może zastygły już twoje usta ale jeszcze
nie tracę ich pamięci – nadzieja drętwieje ostatnia Żulietto

jakby wierzyła jeszcze w ogień w inny świat w Tengelazwanego Dobrym
który przed śmiercią otacza spokojem i sam nie umiera jakby wierzyła
że ten wiersz jest sagą o kostce lodu spływającej po rozgrzanym ciele kobiety
erotykiem męskiej wyobraźni w którym zimne i gorące nie przeczą sobie

dlatego próbuję cię jeszcze odkopać a jeśli nie zdołam wbiję w to miejsce
puentę w której po raz ostatni wypowiesz nostalgiczną prawdę o antypodach
mrozu i tropiku i o tym że najwięcej uczymy się wtedy gdy przegrywamy


                                                                                                       (z tomiku „Światło”)


Afrodyta

najdłużej bolały mnie twoje wywody o nieuchronności
powtarzałaś uparcie: czas ucieka i niedługo już nikt
nie zechce cię dotknąć
a kiedy próbowałam zaprzeczyć
popłynęły mi łzy w tamtej chwili jedyny dowód na to
że byłam kobietą przez pół godziny mogłam umrzeć
trzydzieści razy na minutę Żulietto a później

później wyszłam z morza stanęłam na otwartej muszli
okryłam nagie łono kaskadą złotych loków
i stałam się boginią piany własnym mitem

stałam się na tyle niechronologiczna
że mogłam się stracić w dowolnym momencie
i odzyskać już po czasie i miało to coś wspólnego
z greckim poczuciem piękna zmysłem żartu
Helladą splecionych w tańcu ramion
z jakąś cudowną wielką katastrofą

                                                                               (z tomiku „Światło”)


Grawer

Tak się uparłam, żeby pisać, jakby chodziło o życie,
nie o pamięć. O samo życie, o ciebie. Jakby mi kazało
zostawić cechę na złocie. To moje kiedyś milczenie

w tym twoim kiedyś patrzeniu. Otulisz mnie ciepłą kołdrą,
ułożysz ręce i głowę przekręcisz do okna, by chociaż jedną
wiązkę światła rozżarzyć w mlecznych szkiełkach oczu.

I kiedy będę przy tobie już tylko kimś, kto oddycha,
prześpię bezradnie cichy gniew. Przeczekam cierpliwie.
Ten kiedyś w tobie smutek w tej kiedyś mojej pustce.

Byś z tego, co zapisałam, mógł wyprowadzić dowód.
Na moje nadal istnienie. W tobie. Jeszcze przez chwilę.

                                                                             (z tomiku „Złodziejka głosu”)


Mateusz

Napisz o mnie. Napisz,
że się nie boję. Straszniej było
przed maturą. Teraz luz.
O tym teraz wie się wszystko
i nic. I nikt cię nie zapyta, jak to jest.
Dla każdego inaczej. Napisz,
że się nie boję tak bardzo,
aż mnie zatyka. Razi mnie
świat i światło. Zamykam oczy,
ale wtedy nie boję się jeszcze bardziej.
Czasami chcę, żeby trochę bolało,
bo to jakiś znak, że się trochę jest.
Na etyce mówili o dobrej śmierci.
Nie ma takiej. Albo może jest, tylko
agnostycznie nieudowodniona.
Napisz, że tuż przed, brak dowodu
nie ułatwia niczego. A ja stałem się
wątłym humanistą. Dla mnie teraz
mylić się jest rzeczą tak ludzką
aż strach.

                                                           (z tomiku „Złodziejka głosu”)


Miało być jasno

Przecież nigdy się nie kończy,
co się naprawdę zaczęło.
To jest zapisane w Fabula rasa.
To nie może się mylić, ulegać zmysłom.

Temu nie wolno kłamać, że kiedyś
nadejdzie już jutro i obejmie ciebie.
Coś tak niemożliwego
będzie twoim udziałem.

Miało być jasno,
do jasnej cholery,
miało być jasno!

(z tomiku „Bosy karmel”)


Jestem Bogiem

Jestem Bogiem i mówię – wstań!
Idź się ogolić, połóż na twarz jogurt,
zmyj ciepłą wodą, kiedy zaschnie.
Potem pogładź policzki.

Zrób kawę. Zapomnij, ile cukru.
Spytaj, czy byłam u lekarza,
zgłośnij radio na wiadomości sportowe,
spytaj znów, czy byłam u lekarza.

Podaj mi ręcznik. Przypomnij sobie,
że jestem Bogiem i jeśli jeszcze raz spytasz,
czy byłam u lekarza, to cię zabiję.
Spytaj po raz trzeci, czy byłam u lekarza.

Spóźnij się. Wystaw moją cierpliwość na próbę,
moją łaskawość, aksamit, zapach różanego olejku,
zielone jabłuszko, szampon piwny w saszetkach,
nieskończony PRL. Zadzwoń. Teraz
mam cały telefon dla siebie – uwierzysz?

Jestem Bogiem tego wiersza.
Mogę wszystko. Otwieram groby,
z urn wysypuję popioły, zawracam rzeki do źródeł,
odtwarzam ścieżkę dźwiękową z Krzyżaków – Bitwa pod Grunwaldem,
gaszę światło na klatce schodowej w najważniejszym momencie, mówię – wstań!
Żyj przeze mnie. 

                                                                                         (z tomiku „Bosy karmel”)


Plan

                               Tomkowi, Jadzi, sobie

Miałam pisać wiersz o miłości
i od kilku tygodni o niczym innym
nie myśleć. Jest już po północy.
Pora wrażliwa.

W szpitalu umiera na raka
przyjaciel. Zupełnie sam. I ja,
która miałam pisać wiersz,
czyniąc mniejsze zło, nie mogę zasnąć
i gówno mnie obchodzi, co o tym sądzi
czyjekolwiek ciało. Nie powinno umierać
bez trzymania za rękę.

Spod twojego serca, spod moich palców
wychodzi na światło łagodne. Sam. I ja,

kiedy cię wreszcie zobaczę za kilka dni,
wezmę w ramiona, w największy banał świata.
Innej miłości nie ma.


Czułe słówka humanistów

Pierwszym stopniem poznania jest poznać
choćby byle jak – przeczytałam u Erazma z Rotterdamu,
a miało się już ku zachodowi i miałam się już nie wtrącać,
nie pytać. Miałam zniknąć za horyzontem,
pozostawiając za sobą urzekający kicz nieba.

A gdybym mogła wybierać?
Jaką władzę – nad ciałem czy nad umysłem –
ma mi odebrać mój wiersz albo miłość,
kiedy ją wypowiem na głos? Książę,

pierwszym stopniem kochania jest kochać
choćby byle jak.


Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko