Pamiętniki Dalajlamy
Na autobiografię Dalajlamy postanowiłem przekornie spojrzeć jako na twór pisarski, literacki, całkowicie abstrahując od kontekstu politycznego. Zbyt często bowiem zaangażowanie polityczne stanowi środek służący żyrowaniu wartości literackiej dzieła autora. „Słowo „dalajlama” bywa różnie rozumiane. Dla jednych oznacza, że jestem żyjącym Buddą, ziemską emanacją Awalokiteśwary, Bodhisattwy Współczucia. Inni uważają je za imię „boga króla”. Pod koniec lat pięćdziesiątych oznaczało stanowisko wiceprzewodniczącego Stałego Komitetu w Chińskiej Republice Ludowej. Później, gdy opuściłem swój kraj, udając się na wygnanie, nazwano dalajlamę kontrrewolucjonistą i pasożytem. Sam rozumiem to słowo zupełnie inaczej. Dla mnie „dalajlalama”, to tytuł, określenie urzędu, który sprawuje. Ja zaś jestem po prostu człowiekiem, i przypadkowo, Tybetańczykiem, który postanowił zostać buddyjskim mnichem. I właśnie jako zwykły mnich chcę opowiedzieć historię swego życia, choć w żadnym razie nie jest to książka o buddyzmie. Robię to z dwóch powodów. Po pierwsze coraz więcej ludzi chce dowiedzieć się czegoś więcej o dalajlamie. Po drugie, jest to dla mnie okazja, by dać bezpośrednie świadectwo wielu faktom historycznym. Swoją opowieść przedstawiam po angielsku – sądzę, że taki jest wymóg czasu, w którym przyszło mi żyć. Nie było to łatwe, ponieważ moja zdolność wysławiania się w tym języku jest bardzo ograniczona. Zdaję sobie sprawę z możliwej różnicy między tym, co chciałbym przekazać, a sensem, jaki mogą mieć moje angielskie wypowiedzi. Ale podobnie miałaby się rzecz z przekładem z tybetańskiego. Powinienem również zastrzec, że wiele materiałów źródłowych było dla mnie niedostępnych, a moja pamięć jest również zawodna, jak pamięć każdego innego człowieka (..) – tak napisał Dalajlama w 1990 w formie słowa wstępnego do wydanej właśnie wtedy jego autobiografii.
W tym słowie wstępnym uderza skromność Dalajlamy, jego dystans do siebie samego, do pełnionej funkcji i właśnie ona, skromność i prostota należą do najbardziej uderzających cech jedną z cech jego autobiografii. Przekłada się to pozytywnie na formę narracyjną jaką przyjął sławny autor, odznaczającą się stylem niemal ewangelicznej prostoty, pozbawionej nawet cienia megalomanii, grandilokwencji czy popisów intelektualnych. Na tę prostotę narracyjnego przekazu autobiograficznego Dalajlamy na pewno wpłynął wspomniany przez niego fakt, że napisał swoją autobiografię w języku angielskim, co istotnie ograniczyło możliwość szczególnie subtelnego cieniowania sformułowań, opinii, relacji. Dało to jednak ten efekt, że jego autobiografia została napisana prostym, pozbawionym stylistycznych meandrów językiem, co czyni ja dostępna dla masowej publiczności czytelniczej na całym świecie. A że życie Dalajlamy było bardzo bogate, obfite w zdarzenia, przeżycia i przemyślenia, tym bardziej atrakcyjna jest ta lektura, którą czyta się jak zupełnie niezłą powieść, chciałoby się rzec, choć może to zabrzmi nieco zbyt lekko jak na jej problematykę, fragmentami dramatyczną, przygodową. Same jednak tytuły niektórych rozdziałów sugerują „przygodowy” charakter części przynajmniej narracji: „Pan Białego Lotosu”, „Lwi Tron”, „Ucieczka”,, Wilk w szatach mnicha”. Może ktoś oburzyć się takim podejściem do postaci i biografii Dalajlamy, wszakże przystępowałem do tej lektury przede wszystkim jako czytelnik zainteresowany dobrze, atrakcyjnie podaną opowieścią wybitnej postaci współczesnego świata. Autobiografię Dalajlamy wzbogaca appendix zawierający istotne informacje o administracji tybetańskiej, o języku, religii, spore fragmenty poświęcone historii Tybetu itd. Całość kończy „oświadczenie w sprawie kolejnego odrodzenia”, poświęcone następnej inkarnacji Dalajlamy i przyszłości pełnionego przez niego urzędu, w tym objęcia następstwa po nim.
Dalajlama – „Wolność na wygnaniu. Autobiografia”, przekł. Adam Kozieł, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2021, str. 391, ISDN 978-83-8196-191-2
Roberta Walsera proza tajemnic
Dwóch jest pisarzy języka niemieckiego o nazwisku Walser. Jeden to żyjący do dziś Martin Walser (rocznik 1927), autor m.in. głośnej powieści „Małżeństwa w Philippsburgu” (1957), „Jednorożca” (1971) a także „Śmierci krytyka” (2002), podejmujący głównie problematykę społeczno-polityczną powojennych Niemiec zachodnich, ale nie o tego w tym przypadku chodzi, lecz o Szwajcara Roberta Walsera (1878-1956). Od roku 1972 („Willa pod Wieczorną Gwiazdą”) do roku do 2020 („Zbój”) ukazało się dziewięć jego powieści w przekładzie polskim. To pisarz o skomplikowanej i dramatycznej biografii (m.in. trudne życie praktyczne i konieczność wykonywania wielu zawodów, choroba psychiczna , pobyt i śmierć w zakładzie psychiatrycznym). Skomplikowana jest także linia przebiegu jego twórczości, która charakteryzowała się meandrycznością tematyczną, bogactwem i zmiennością stosowanych technik stylistycznych, od secesyjnej poetyki snu i wyobraźni po jednoznaczny realizm, lawirowanie między tematyką wielkomiejską a osadzeniem akcji utworów w kontekście natury. Meandry dotykały też recepcji czytelniczej twórczości Walsera, który po okresie sukcesów przeżył też długi okres zapomnienia, by ponownie przyciągnąć, już po śmierci, zainteresowanie publiczności czytelniczej i krytyki. Dziś o randze jego twórczości świadczy choćby działalność szwajcarskiej fundacji zajmującej się nią od 1967 roku, dziś znanej jako Fundacja imienia Roberta Walsera Berno, a także Centrum imienia Roberta Walsera, także działające w Bernie. „Utwory Walsera są najczęściej mocno osadzone w kontekście autobiograficznym, nie mają wyraźnej linii fabularnej i tematów wiodących, a wręcz ostentacyjne zarzucają rozpoczęte wątki. Ponadto charakteryzuje je spontaniczność, uczuciowa ekspresja, fantazyjność, pogoda ducha, niewolna wszakże od melancholii i egzystencjalnych lęków. Istotnym rysem tego pisarstwa jest zmysł obserwacyjny (odnoszący się zwłaszcza do sytuacji z codziennego życia), ciepła ironia, do tego zabawa konwencjami literackimi i oczekiwaniami czytelniczymi, impresyjność, aluzyjność, wielogłosowość, intermedialność (nawiązania do malarstwa, muzyki, teatru, tańca, radia, fotografii, kina), intertekstualność (nawiązania do innych twórców literatury i innych gatunków literackich). Dla Walsera fabuła stanowi w istocie tylko pretekst do ukazania przeżyć spontanicznych i nieukierunkowanych. To autor proteuszowy, nieustannie dający do zrozumienia, że jest gotowy na każdą ewentualność; że nie pozwoli się zwieść określonej tendencji czy idei przewodniej. W jego utworach można zauważyć silną nieufność wobec jakichkolwiek definitywnych rozstrzygnięć oraz splatanie motywów przewrotnie czerpanych z literatury wysokiej i trywialnej” (…) W swojej twórczości prozatorskiej Walser stosował liczne zabiegi auto- i metafikcjonalne, poetykę maski (narrator często przedstawia się jako człowiek naiwny, dyletant, poczciwy głupiec), strukturę mozaikową, gry językowe nawiązujące do języka potocznego i/lub języka mówionego. Opisywane wydarzenia Walser łączył zazwyczaj nie na poziomie fabuły, lecz dzięki analogiom, przeciwieństwom, figurom retorycznym, luźnym skojarzeniom. Jego utwory wymykają się tradycyjnym podziałom gatunkowym: wiersze przechodzą prozę, proza w dramat liryczny, dramat liryczny w opowiadania, opowiadania w powieść i na odwrót. Z tych wszystkich powodów twórczość Walsera z jednej strony wykazuje pokrewieństwo z eksperymentalnymi i awangardowymi nurtami literatury nowoczesnej pierwszych dekad XX w., z drugiej, ze względu na radykalność stosowanych zabiegów literackich, jak również ze względu na jedyny w swoim rodzaju sposób zapisu wielu tekstów (mikrogramy) jest zjawiskiem osobnym i wyjątkowym na mapie literatury ostatniego stulecia. Obecnie stawia się ją na równi z dokonaniami największych innowatorów literatury XX w., takich jak Franz Kafka, Marcel Proust, James Joyce, Robert Musil. Herman Broch” – czytamy w jednej z analiz prozy Walsera.
Akurat w „Jakubie von Gunten” wspomnianej intermedialności i intertekstualności jest właściwie niewiele, natomiast inne atrybuty tej prozy rzeczywiście znajdują w tekście odzwierciedlenie. „Jakoba” trudno nawet zakwalifikować gatunkowo. Nie jest to ani powieść, ani duże opowiadanie, ani opowieść, ani pamętnik. Także określenie jej w podtytule jako „dziennika” niczego nie wyjaśnia, jako że atrybutów tego gatunku pisarstwa także daremnie w tym tekście szukać. O ile w sensie wymowy społeczno-moralnej (obraz szkoły dla lokajów) sens tego tego tekstu jest dość oczywisty („Nauczyć się tu można niewiele, brak sił pedagogicznych i my, chłopcy z Instytutu Benjamenty, nigdy do niczego nie dojdziemy, to znaczy w przyszłości będziemy wszyscy czymś małym i podrzędnym”), o tyle z formalnego punktu widzenia ten zapis przemyśleń, odczuć, obserwacji i doświadczeń młodego człowieka jest pretekstem do licznych interpretacji, domysłów, intuicji. W gruncie rzeczy czytanie tego niezbyt obszernego, ale wieloznacznego tekstu jest rodzajem gry czytelniczej z jego zawartością. Ma on w sobie coś z klasycznego bildungsroman (powieści o procesie formowania młodego człowieka), ale jednocześnie wygląda na jego okrutną parodię. Można „Jakoba” odczytywać także jako alegorię szkoły i wszelkiego procesu wychowawczego, jako alegorię społeczeństwa. Ma też „Jakob” warstwę dotykającą sfery psychologicznej, relacji między rodzeństwem, relacji miłosnych, hetero i homoseksualnych. To wszystko jednak przeniknięte jest aurą tajemnicy, poetyką snu, marzenia, wyobrażenia, fantasmagorii, niejednoznaczności. Autor bardzo interesującego posłowia do „Jakuba”, Piotr Paziński też niczego nie wyjaśnia, lecz stawia pytania i formułuje wątpliwości. W ostatnich zdaniach czyni nawet paralele między prozą Walsera a „Sanatorium pod Klepsydrą” Bruno Schulza i „Akademią pana Kleksa” Jana Brzechwy, a wcześniej czyni porównanie do „Zagłady domu Usherów” Edgara Allana Poe czy do „Niepokojów wychowanka Torlesa” Roberta Musila, ale każde z tych porównań jest bardzo dalekie i żadne nie ułatwia interpretacyjnego „okiełznania” prozy Walsera. Nie ułatwiają go także niewątpliwe aspekty autobiograficzne współtworzące „Jakoba von Gunten”. Reasumując powyższe uwagi, nie sposób zaprezentować tego tekstu w sposób klarowny i oczywisty. A to dlatego, że jest to tekst wielostronny, wielowarstwowy, wieloznaczny, z literackiego punktu widzenia – rebus, szyfr do odczytania, przykład literatury nieoczywistej. To proza dla tych, którzy nie szukają w literaturze gotowych treści podanych na talerzu, poznawczych oczywistości, mimetycznych tautologii, lecz dla tych, których pociąga wyzwanie tajemniczości, niejednoznaczność, labirynty i zasadzki zastawiane przez autora na czytelnika. Dla tych, którzy gotowi są zmierzyć się z tekstem jako szyfrem, jako trudnym rebusem do odczytania, do rozwiązania. W gruncie rzeczy zagłębienie się w inne omówienia czy opracowania tego tekstu nie przybliża nas do jakichkolwiek oczywistych konkluzji, ale na pewno wzbogaca, poszerza możliwość spojrzenia na „Jakoba”. Skorzystałem z tej możliwości i wysłuchałem w internecie zapisu godzinnej dyskusji wokół „Jakoba von Gunten”, jaka w siedzibie wydawnictwa odbyła się między tłumaczką Małgorzatą Łukasiewicz (translatorką większości przyswojonych polskiemu odbiorcy powieści Walsera), a autorem posłowia Piotrem Pazińskim. Oboje rozmówcy raczej skomplikowali obraz „Jakoba von Gunten” niż go rozjaśnili. Zwrócili n.p. uwagę, że wartym uwagi motywem „Jakoba” jest sugestia rzeczywistości podziemnej, podskórnej, skrytej za utartymi szlakami. Daje się tu zauważyć stan zawieszenia między jawą a snem, życiem rzeczywistym i pozornym, życiem, a „nieżyciem”, także „sekrety wychowawców, starannie poukrywanych w niedostępnych dla uczniów pomieszczeniach budynku”. Już samo to zapowiada, jakie rozkosze łamania czytelniczej głowy czekają tych, którzy świadomie sięgną po tę lekturę.
Robert Walser – „Jakob von Gunten”, przekł. Małgorzata Łukasiewicz, posłowie Piotr Paziński, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2021, str.173, ISBN 978-83-8196-201-8
Czy roboty zastąpią ludzi w miłości?
Do niedawna motyw robota (sztucznego człowieka) kojarzył mi się z „Księgą robotów” (1961) i „Bajkami robotów” (1964) Stanisława Lema, a także z falą filmów science fiction o „robokopie”, „terminatorze”, animowanych „transformersach”, cyklem „gwiezdnych wojen”, fantastycznym uniwersum stworzonym przez Georgesa Lucasa, czy z artystycznym uwieńczeniem tematu w postaci filmu „Ja, robot” Alexa Proyasa (2004), opartego na motywach nowel i powieści o robotach Isaaca Asimowa. To ten pisarz, podobnie jak Chris Columbus w filmie „Człowiek przyszłości” (1999) po raz pierwszy podjęli problematykę sztucznej inteligencji robotów, czyli ich „uczłowieczenia”. Definicja ze „Słownika mitów i pojęć kultury” Władysława Kopalińskiego określa robota jako „automat przypominający wyglądem człowieka, spełniający pewne mechaniczne funkcje istoty ludzkiej”. Jako przykład przywołuje legendarnego praskiego Golema z XVI-wiecznej hebrajskiej legendy (robota uformowanego nie z metalu czy tworzyw sztucznych, lecz z gliny i mułu), której artystyczny kształt literacki nadał w swojej powieści (1915) Gustaw Meyrink. Zekranizowali ją w 1920 roku niemieccy twórcy kina niemego, a w 1937 roku już w filmie dźwiękowym, Jean Duvivier. Motyw robotów pojawił się także m.in. w „Metropolis” Fritza Langa (1927). Twórca samej nazwy „robot” to czeski pisarz Karel Capek. Pochodzi ona z jego sztuki „R.U.R. (Rossumovi Univerzální Roboti)” (1920), choć pierwszy motyw tworu robotopodobnego można napotkać w „Odysei” Homera i pojawia się on w różnej postaci w kulturze kolejnych wieków (android Leonarda da Vinci), szczególnie w literaturze XVIII i XIX wieku. W literaturze ostatnich lat nazwa robot zastępowana jest często przez określenia „android” czy „cyborg”. W cyklu Asimova „Roboty”, stworzone przez ludzi, humanoidalne i inteligentne maszyny odgrywają kluczową rolę w wykreowanym przez autora świecie. Roboty są istotami bezgranicznie dobrymi i troszczącymi się o rasę ludzką.
Jednak zauważalna ostatnio w mediach wzmożona fala materiałów o sztucznej inteligencji, która jak się okazuje coraz intensywniej wnika w życie dzisiejszej cywilizacji sprawiła, że na dość abstrakcyjny do tej pory dla większości z nas temat „robotów” zaczynamy spoglądać nieco inaczej. I właśnie temat ten w sposób dotąd niespotykany podjął angielski noblista literacki (2017) pochodzenia japońskiego Kazuo Ishiguro, a jego powieść „Klara i Słońce” uważana jest za odpowiedź na głośne „Maszyny takie jak ja” Iana McEwana.
Oddajmy głos wydawnictwu „Albatros”, które powieść noblisty wydało: „Świat widziany oczami niezwykłej narratorki. Rzeczywistość, którą od naszej dzieli tylko krok… a może nawet mniej. Odwieczne pytania o to, co człowieka jako jednostkę czyni istotą wyjątkową. Czy jest coś takiego jak ludzka dusza? Czy jedną osobę można zastąpić drugą? I wreszcie najważniejsze: czym jest miłość? Klara to Sztuczna Przyjaciółka, wprawdzie nie najnowszej generacji, ale posiadająca niezwykłe zdolności poznawcze, pamięć i – co najważniejsze – empatię. Z witryny sklepu obserwuje ulicę, czekając na klienta, który ją stąd zabierze. Kiedy wreszcie los się do niej uśmiecha, jest gotowa jak najlepiej służyć nastolatce, dla której zostaje zakupiona”.
Oddajmy też głos niektórym krytykom, którzy powieść bardzo komplementowali. „Ishiguro mierzy się z tematem sztucznej inteligencji. Jednak „Klara i słońce” to powieść optymistyczna i pełna ciepła. Tytułowa bohaterka stanowi kopię człowieka, ale też przewyższa go w altruizmie, pokazuje, czym jest miłość bezgraniczna. (…) Ishiguro wyraźnie wskazuje na nieco baśniowy klimat, czego symbolem jest relacja zasilanej energią solarną Klary ze słońcem. To baśń technologiczna”. (Marcin Zwierzchowski, „Polityka”); „Zręcznie napisana dystopijna bajka o niewinności robota stawiająca ważne pytania egzystencjalne” – ocenił powieść nieco chłodniej Jon Day z „Financial Times”.
Choć na ogół stronię od literatury o kolorycie sentymentalnym, to podzielam powyższe opinie i gorąco polecam tę powieść o samotności, problemie poszukiwania miłości, stawiającej pytanie, czy człowiek coraz bardziej zatracający zdolność kochania może zostać w tej mierze zastąpiony przez sztuczną inteligencję. Zwłaszcza problem samotności, narastającego procesu zrywania międzyludzkich więzi i izolacji człowieka znalazł się w centrum zainteresowania w skutek trwającej pandemii koronawirusa. Atrakcyjna lektura na czasie.
Kazuo Ishiguro – „Klara i słońce”, z angielskiego przełożył Andrzej Szulc, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2021, str. 31, ISBN 978-83-8215-365