Poetycki azyl. Odosobnienie, zamknięcie. Ścisła klauzura. Oto żeński klasztor karmelitanek, (bo sprytni faceci-karmelici tak ścisłego odosobnienia nie mają).
Zacząłem ten tekst, oczywiście, od żartu, aby pokazać pewne związki poezji oraz klasztoru, bo przecież swoistym claustrum bywa poetycka pracownia.
I znowu „romantyczna” metafora. Bo o jaką „pracownię poetycką” może chodzić? Pokój, biurko, własne kolana, na których stawia się laptopa? Nie przesadzajmy więc. Ów azyl, samotnia, pracownia – to wewnętrzny świat samego poety; poezja, jeśli jest dobra i autentyczna, nie potrzebuje wyszukanego zewnętrznego sztafażu.
Akt twórczy nie znosi rozproszenia, wymaga najwyższej koncentracji, analitycznej obserwacji świata, a także reakcji i emocji samego podmiotu lirycznego. Ów akt jest kreacją. Wiersz powstaje z nieistnienia. Pojawia się dopiero wtedy, gdy jego autor zacznie dotykać piórem papieru. To jeszcze jedna zakrawająca na pretensjonalność metafora, bo dziś na ogół poeta stuka w klawiaturę, potem włącza drukarkę. Oczywiście, nie mówimy już o tym, że na początku powinien włączać swój własny intelektualny i emocjonalny aparat.
Takie też są wiersze Kaliny Kowalskiej. Nie znajdziemy tu ozdobników, wielosłowia ani też puszczonych na żywioł emocji. Poetka ma dar obserwacji, a to co ją otacza poddaje intelektualnej refleksji oraz artystycznym rygorom. Dodajmy przy okazji, że Kowalska tworzy swój własny, oryginalny język, z pomocą którego pokazuje otaczającą rzeczywistość w sposób niebanalny. Jej poezja sytuuje się pomiędzy słowem a olśnieniem:
Dopisuję cię do listy moich tęsknot.
To nie jest pusty gest.
To jest próba generalna przed śmiercią.
(Piątka z rachunkowości)
Wystarczą podobne trzy wersy, aby powiedzieć tak dużo. Nawiasem mówiąc, poezja Kaliny Kowalskiej jest niezwykle pojemna. To, co w niej napisane „zwykłym” językiem bywa równoważone olbrzymim ładunkiem znaczeniowym, uruchamiającym wyobraźnię czytelnika, wprost zmuszającym go do dialogu. Te wiersze niepokoją, każą do siebie powracać, za każdym razem objawiają coś nowego. I nie ma tu miejsca dla jednoznacznej tylko interpretacji, ponieważ ukazują one całą złożoność świata oraz ludzkiego wnętrza.
Trudno w tym miejscu nie zacytować w całości utworu „Mistyk”:
Poezja św. Jana od Krzyża
bywa nudna i przewidywalna.
Dla teologa ponad miarę
egzaltowana. A jednak jej wierzę.
Wierzę, że kiedy Jan
stanął przed Bogiem zupełnie nagi,
ze swoim przeraźliwie śmiertelnym ciałem
i ze swoją przeraźliwie nieśmiertelną duszą,
był tak zawstydzony, że musiał się okryć
czymś nieskazitelnie czystym.
Choćby czystą grafomanią.
W owej pozornej „przewidywalności” jest głębia. Przewidywalność można odnaleźć na poziomie samego języka. Język to tylko „kilka mlaśnięć i gwizdów” jak napisał inny poeta. Nie można więc zatrzymywać się wyłącznie na poziomie narracji. Przecież dalej są określone, niejednokrotnie dramatyczne konsekwencje. Oto Jan staje przed Bogiem „zupełnie nagi”, bo jakże przed Nim stawać inaczej? Tutaj niczego nie da się ukryć ani zamaskować. Czy Jan ma coś na usprawiedliwienie swojej nagości? Tak, ma. Poezję, choćby ona była „czystą grafomanią”. Świetna jest ta gra słów i znaczeń. Są takie rejony – wydaje się mówić poetka – gdzie wszystko, co jest zaledwie naleciałością znika, owa „grafomania” oczyszcza się pod spojrzeniem Boga. Staje się ekstraktem poezji i prawdy.
Trudno pisać o tym wiersz, ale Kalinie Kowalskiej to się udało. Każdy jej utwór przynosi coś nowego, odświeża język, pokazuje, że słowo ma pojemność niewyczerpaną. A reszta? Można powiedzieć: reszta jest talentem.
Poezja Kaliny Kowalskiej jest wielowymiarowa i wielotematyczna. Nie obraca się wyłącznie w kręgach mistycyzmu. Nie bywa w żadnym razie monotematyczna. Autorka prezentuje wrażliwość na konkret, barwę, nastrój; na wydarzenia dziejące się wokół niej, którym jednak nadaje wymiar ponadczasowy. Tak więc i tu mamy do czynienia z pewną „mistyką”, z wielopiętrowym słowem poetyckim, odbanalizowującym liryczne sytuacje:
Posiwiałeś i ładnie ci w czerwieni.
Tylko tyle miałabym do powiedzenia,
gdybym miała kłamać w żywe oczy.
W twoje żywe oczy, gdybym mogła
kłamać bez końca, że jestem
bez ciebie jakby nigdy nic.
(Fotografia)
Utwór ten budzi ważką refleksję. Oto do jakiego stopnia słowo jest w stanie unieść prawdę, opowiedzieć, zwyczajną w końcu, sytuację w sposób niezwyczajny. Kalina Kowalska często się posługuje niedopowiedzeniem, zaledwie zarysowuje jakieś sytuacje, które – poprzez wewnętrzne konotacje – stają się w gruncie rzeczy ekspresyjnymi oryginalnymi, poetyckimi komunikatami.
W „bosym karmelu” są wiersze o przemijaniu (który prawdziwy poeta nie doświadcza tego na sobie i wokół siebie), o mniej lub bardziej zracjonalizowanych tęsknotach; rzec by można: metafizycznych. Tyle tylko, że u Kaliny Kowalskiej to wszystko wpisane jest w jej osobowość twórczą. Stąd wiersze są tak bardzo naturalne, pozbawione patosu i egzaltacji. W wierszu „Nikt nas nie uczy żałoby” poetka pisze:
Znam poetę, który nieustannie dba,
żeby wszystko tęskniło. I zdaje się,
że mu to wychodzi. Ja nie dbam,
a też mi wychodzi albo też mi się zdaje.
(…)
Znam ludzi, którzy nieustannie dbają,
żeby się nic nie kończyło.
Podmiot liryczny jakby poddawał się naturalnemu biegowi rzeczy. Z iście metafizycznym, stoickim spokojem obserwuje wszystko to, co nam służy, i to – co destrukcyjne. Jaką postawę przyjąć wobec zjawisk, na które nie mamy wpływu? Wprawdzie poezja autorki „bosego karmelu” może wydawać się konstatująca, ale jest to konstatacja twórcza. Wszelkie obserwacje nie stanowią przedmiotu dosłownego opisu, ale są inspiracjami dla nowych sytuacji lirycznych opowiadanych w sposób odkrywczy, bardzo oryginalny. Ale Kowalska nie musi „nieustannie dbać, żeby się nic nie kończyło”, ponieważ jest to u niej naturalne niczym kolor włosów czy kształt nosa. Zresztą wydaje się, że dla podmiotu lirycznego, nastrojonego metafizycznie, bywa w zupełności obojętne, czy coś się kończy, czy dopiero zaczyna – jeśli chodzi o same następstwa potocznych zdarzeń.
Utwory Kowalskiej mówią o autentycznych doświadczeniach, opierają się na psychologicznej prawdzie, Dla większej ekspresji poetka posługuje się paradoksem:
A on musiałby mnie bardzo rozkochać,
a ja musiałabym go bardzo porzucić,
żeby powstał wiersz.
(Takie wiersze)
Niekiedy przekornie przestrzega:
Nie wolno wierzyć we wszystko,
co się kiedyś napisało.
To przynosi małą śmierć.
Ale wolno pisać
(byle nieufnie)
małe życie.
(Znaleźć coś pięknego i się tego uczepić)
Dużym atutem tej twórczości jest owa paradoksalna nieufność wobec poetyckiego słowa. Ta nieufność bowiem obliguje do ustawicznego precyzowania poetyckiej wizji, aby można było maksymalnie zbliżać się do samej istoty przesłania; istoty niejako „oczyszczonej” ze stereotypowych już to związków frazeologicznych, już to zbędnych słów, nietrafiających w samo sedno zawartych w wierszu treści.
Podkreślmy, że wielotematyczna i wielowątkowa jest poezja Kaliny Kowalskiej. Dużym atutem jest tutaj niepowtarzalność i rozpoznawalność – unikanie wszelkiej anonimowości. Te wiersze nie giną w tłumie innych. Autorka„Złodziejki głosu” od początku swej poetyckiej działalności zaznaczała wyrazistą artystyczną indywidualność, osobność widzenia świata i oryginalny, intelektualny sposób jego przedstawiania. A to jest bardzo istotnym zwycięstwem poetki.
Stefan Jurkowski
Kalina Kowalska, „bosy karmel”. Zaułek Wydawniczy Pomyłka, Szczecin 2021, s.44.