ELŻBIETA MUSIAŁ – Światło odbite słów. Czy algorytm można (po)lubić

1
554

Czy wiemy już wszystko o fenomenie poezji, a może odkryliśmy tajemnicę tworzenia? Sam akt twórczy – to napięcie i zaznawanie wiecznego teraz, ten wgląd w pozawidzialną rzeczywistość – fascynował poetów i teoretyków równie mocno jak sam utwór. Ale mimo niezliczonych podejść do tajemnicy, tajemnica wciąż nią pozostawała. Złożoności zjawiska z pogranicza duchowości i mentalu nadal nie daje się precyzyjnie opisać. Jeszcze nie uporaliśmy się z tą zagadką, a już stajemy przed kolejnymi pytaniami, czy kreacyjność, jako ta przyrodzona cecha ludzka, jest zarezerwowana tylko dla nas? I czy sztuczna inteligencja, która zadomawia się w sferze sztuki, jest w stanie dorównać w tej mierze człowiekowi? Czy zdolna jest pisać poezję?

Sztuczną inteligencję (SI) zaimplementowaliśmy już w zdecydowanej większości dziedzin naszego życia. SI nam pomaga, wyręcza nas, współdziała z nami, ale też śledzi nasze kroki. Jej możliwości i sprawność na niektórych poletkach są doskonalsze od naszych, na przykład w obliczeniach czy grach strategicznych, choć podobno w szachach to człowiek pokonał ją ostatnio. Jedynym obszarem, w którym nie zagościła do tej pory na dobre jest właśnie sztuka, ale tylko we wspomnianym wymiarze (s)twórczym.

Codzienność pokazuje, że nawet artyści nie wyobrażają już sobie swojej działalności w takim zupełnym oderwaniu od programów komputerowych i zero-jedynkowych kodów. Bez nich choćby techniczna reprodukcja utworów i tym samym ich funkcjonowanie w przestrzeni publicznej nie byłoby możliwe na taką skalę, jak to obserwujemy. Wszak każdemu zależy na rozpowszechnieniu efektów jego pracy. W samych zrywach twórczych też nie poprzestają tylko na farbie i pędzlu, na kartce papieru z nutami na pięciolinii. Zamieniają je na algorytmy. I dopóki są one tylko narzędziem do urzeczywistnienia wizji, dzieło powstałe przy jego pomocy może być podpisywane nazwiskiem wyłącznie artysty. Jeśli jednak ingerencja algorytmu będzie stawała się coraz większa, być może autorstwem powinien podzielić się z maszyną równie wspaniałą jak jej twórca. Oj, SI nieźle może namieszać w zastanym porządku, a dylematy natury nie tylko estetycznej, ale i etycznej, siłą rzeczy będą się mnożyć. Tylko jak zważyć wartość artystyczną oraz procentowo oszacować wkład pracy? Równie dobrze spór o autorstwo może zejść na dalsze plany i ponad wszystko zostanie postawiony artefakt. Hmm, czy aby w historii sztuki już tak kiedyś nie było? Wszak najdawniejsze dzieła były anonimowe. Dopiero potem akcent przesuwał się stopniowo w stronę autora, a teraz w grę wchodzi często wieloautorskie wykonanie utworów, a nawet obiektów.

Ale wróćmy do krzemowej technologii, którą rozpętał człowiek. Dziś tak często sięgamy po jej dobrodziejstwa, jakby były przedłużeniem naszych rąk i myśli. Uzależniliśmy się od niej. Zaczyna nam towarzyszyć na co dzień i od święta, więc jak z bliźniaczą figurą dzielimy się z nią myślą, uczymy ją i upodabniamy do siebie. Ekspansji sztucznej inteligencji nie da się już zatrzymać. Byłoby to równoznaczne z porzuceniem dążenia do rozwoju (transgresja) i poznania (ontologia). Ciekawość ludzka w tej mierze jest tak duża, że nie powstrzyma jej żadna granica. Teraz człowiek chce udowodnić, że stworzy maszynę równą jemu, zdolną myśleć i czuć tak jak on, i która potrafi kreować nawet artefakty. Do sprawczych i autonomicznych zdolności jest jej już coraz bliżej. Lecz dopóki zależy ona od nas, wszystko utrzymuje się we względnej równowadze. 

Inteligencja ludzka stworzyła sztuczną inteligencję. Na obraz i podobieństwo swoje? Co prawda kod cyfrowy nie przypomina naszego genetycznego, ale oba mają coś wspólnego – zasadę powtarzalności, na której opierają się biosynteza białka oraz algorytm maszyny. I to jest dosyć ciekawe podobieństwo, mocno poruszające wyobraźnię. Obie inteligencje już nie tylko przyglądają się sobie, ale zaczynają „wchodzić sobie w słowo”.  Roboty zadziwiająco szybko „czytają” książki i muzykę. Wystarczy zapoznać je z dokonaniami artystów, kompozytorów, malarzy, pisarzy, by te po swojemu „wyciągnęły wnioski”. Pozbawione świadomości algorytmy bez angażowania wzruszeń postawiły już pierwsze kroki w tworzeniu muzyki i wierszy. Niektóre potrafią nawet rozpoznawać emocje ludzi na zdjęciach, a następnie namalować abstrakcyjny portret ukazujący ten stan. Lecz czy są podmiotowymi artystami? Raczej nie. Jeszcze nie. Samo podejście do aktu kreacyjnego stanowi tu fundamentalną różnicę. Człowiek artysta w swych twórczych zamierzeniach i działaniu ma być nieobliczalny i wychodzić poza schematyczność. Maszyna z definicji jest obliczalna, opiera się na bezdusznej liczbie i liczbie powtórzeń oraz na przyswojonych wzorcach, które dostarczył jej człowiek. Lecz, w moim pojmowaniu, nie dysponuje osobowościową wyobraźnią władną tworzyć sztukę „auryczną”. Co nie znaczy, że kiedyś nie przekroczy i tego progu. No bo skoro rozpoznaje już emocje, może się zacząć nimi kierować. W swoim poemacie z 2015 roku „Czwarty wymiar”, poświęconym Katarzynie Kobro i jej przestrzennej rzeźbie, u podstaw której leży liczba (zapowiedź wirtualności), napisałam: „Doskonała liczba i nieśmiertelna. Oto, czego nie ma ciało”. Tym samym dostarczyłam sobie dowodów na intuicyjne prowadzenie w akcie twórczym, czego pozbawione są algorytmiczne maszyny. Tyle że algorytmy tworzy człowiek, a jego zauroczenie liczbą też może być przebłyskiem intuicji, która podpowiada, że liczba jest czymś odwiecznym i nieustającym, natomiast białko szybko się zużywa, potrzebuje wody, pożywienia, co czyni go bytem mało ekonomicznym i zaczyna obciążać planetę matkę. Może więc w procesie ewolucji będzie chciał sam nieśmiertelnemu przekazać to, co jest w nim nieśmiertelne, co jest istotnością, czyli… boską iskrę życia. W tym momencie myśl podpowiada mi fresk Michała Anioła na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej „Stworzenie Adama”, a ten był pierwszym biblijnym człowiekiem. Iskra – albo mgnienie, bodziec, napięcie lub impuls jaki przetwarzają choćby nasze synapsy. Gdyby tak dłużej roztrząsać zjawiska i mechanizmy, którymi rządzi się istota ludzka i algorytm, zapewne zdalibyśmy sobie sprawę z innych jeszcze podobieństw.  

Poniosła mnie chyba wyobraźnia, przejdę więc do tego, co nie podlega dyskusji. A mam na myśli niepodważalne zdolności odtwórcze SI. Weźmy na to te wirtualne ludziki na ekranie, które do złudzenia przypominają znanych artystów. Odtwarzają wszystko z dokładnością, głos, ruch i wizerunek sceniczny, co z entuzjazmem jest przyjmowane przez młodych oglądaczy, tak, zwłaszcza przez nich. I to jest kolejny próg, który przekroczyła sztuczna inteligencja. Na tym nie poprzestaje, teraz pisze swoją muzykę, wiersze. Potrafi naśladować stylistyki pomnikowych twórców. Informatycy wytwory robotów nazywają sztuką generatywną. Oto jeden tylko przykład. W roku 2012 została wydana płyta zatytułowana lamus, utwory SI wykonała Londyńska Orkiestra Symfoniczna. Podobno nawet znawcom muzyki współczesnej nie przychodziło do głowy, że autorstwo należy właśnie do SI. Lecz kompozycje – co też należy podkreślić – wykonywali artyści muzycy, zatem utwory uświęcone zostały talentem ludzkim, co mogło być decydujące przy odbiorze.

Postęp w branży informatycznej wskakuje na coraz wyższe poziomy, przykładów wkraczania SI w różne dziedziny sztuki przybywa. Ze swoją propozycją pojawiła się też Xiao Bing (inaczej Little Ice). Zaprojektowany system reguł i „wpojone” wzorce pozwalają jej na konstruowanie wierszy. Najpierw te przyswojone przez siebie rozbraja do pojedynczych słów i zbitek wyrazowych, które są jej bankiem danych, a potem je organizuje wg własnych obliczeń. Zestawione w ten sposób słowa są jak obrazy ze szkiełek w kalejdoskopie. Każde ze słów niesie ze sobą jakąś przestrzeń semantyczną, choć dla Xiao Bing znaczenie poszczególnych słów jest bez znaczenia. Ona po prostu liczy na naszą wyobraźnię. To bardzo sprytne podejście. W 2017 roku pojawił się tomik młodej Xiao Bing, w którym pomieszczono 139 utworów wybranych spośród (i tu uwaga!) dziesiątek tysięcy. Ale wcześniej „zapoznana została” z utworami 519 najbardziej cenionych w świecie poetów i pisarzy. Recepcja tomiku była niejednoznaczna, przeważały głosy krytyczne. Ale był też zachwyt, zapewne ten należał do informatyków.  

Może warto zawczasu pospekulować, czy my, poeci, w przyszłej krzemowej rzeczywistości będziemy musieli swój przywilej twórczy scedować na algorytmy. Gdyby tak się stało, a to zapowiadają artyści informatyki, swoją kreacyjną postawę poeta zamieni na współautorską, a przy tym nie pierwszoplanową. To on będzie epigonem, będzie „chodził po śladach robotów”, gdyż pozostanie mu jedynie interpretowanie generatywnej sztuki. Stanie się jej odbiorcą. Owszem, swoją wrażliwość wciąż będzie mógł ćwiczyć jako czytelnik, i tylko w tym sensie pozostanie twórcą wewnętrznych obrazów na użytek własny. I dopóki nie skarleje w nim wyobraźnia, odczytywanie zbitek wyrazowych, czyli „impulsowników”, nadal zaliczyć będzie mógł do aktów twórczych, bo wciąż to jego wyobraźnia nadawać będzie utworom SI ludzki wymiar. Ale gdy algorytmy nabawią się już naszej wyobraźni, czego wykluczyć nie można, ta ludzka przestanie być potrzebna. Smutna to konstatacja, lecz czy nie postawiliśmy już pierwszych kroków w kierunku uczłowieczania robotów? Oby tylko nie doprowadziły nas do odczłowieczenia ludzi.

Nie bez kozery mówię o stopniowym uczłowieczaniu SI. Artyści przecież współdziałają z nią, korzystając przy tym z własnych zasobów kognitywnych. Na przykład grupa szczecińskich poetów weszła w poetycki dialog z Xiao Bing. Był to pierwszy w Polsce eksperyment, którego wyniki poddane zostały pod dyskusję również humanistów i informatyków. Eksperyment zakładał, że do kilku wybranych generatywnych wierszy przetłumaczonych przez Joannę Krenz z chińskiego na polski poeci dopiszą własną wersję, jako współgrę. Każdy osobno miał pracować wyłącznie z wierszem Xiao, pod jej wersem wstawiać własny, tak jak dyktuje mu wyobraźnia. Nie zazdroszczę tym poetom. Do mnie nie przemówiły propozycje Xiao Bing. Nie doszukałam się w nich świadomego prowadzenia myśli, przyczynowości czy poetyckich wzruszeń. Były sumą „impulsowników” wprowadzających w jakąś przestrzeń wyobrażeniową, w której nagle rwały się tropy bądź stawało się we mgle. Owszem, czasem zbitka słów błysnęła nikłym światłem odbitym. I otóż właśnie – światłem odbitym, nie własnym! Tego światła czytelnik, obcując z wierszem SI, musi szukać w sobie, by animować jakikolwiek obraz.

Przytoczę jeden z wierszy Xiao Bing, który po dołożeniu dwóch „widzeń” szczecińskich poetek jest utworem zauważonym przez Leszka Dembka, pomysłodawcę i opiekuna projektu. Ja też brałam go pod uwagę z tego względu, że jego „lustro” upodabnia się do współczesnych wierszy wolnych. Choć z kolei wielu innym utworom generatywnym tak pięknie można by wytknąć echa dawnych poetyk, które odrzuca współczesne ucho. Można by doszukać się zależności i wzorowania na znanych utworach. A tak pozostaje mi uznać tylko jeden wers Xiao Bing, który brzmi całkiem intrygująco: „we śnie szukając snu popadam w bezsenność”. Sen mara, Bóg wiara zawsze ciekawiły ludzi, więc Xiao miała z czego wybierać. Cóż jednak można z tej frazy wydedukować? Człowiek pragnie snu jak powietrza, lecz bywają stany poruszenia wewnętrznego, które zakłócają równowagę. Nasuwa się pytanie, co spowodowało owo poruszenie u bohatera lirycznego. Ze strony Xiao nie otrzymujemy żadnego sygnału zbliżającego do odpowiedzi. Idąc dalej w rozważaniach, „we śnie szukając snu” pracuje jak obraz szkatułkowy, w którym doszukać się można poetyckiego sensu. Wszak nasze życie można przyrównać i do snu.  
Oto wiersz Xiao Bing w tłumaczeniu Joanny Krenz.

 
POSZUKUJĄC SNU POPADAM W BEZSENNOŚĆ

Cambridge

świeży
łagodny wiatr nie depcze już po piętach
we śnie szukając snu popadam w bezsenność
jestem długim mostem
możesz odszukać moją świeżą miłość
opromieni cię światło nadziei
a może to będzie wiatr

Czego się domyślam po tak skonstruowanym wierszu? Podmiot liryczny, „mówiące ja” (pierwsza osoba liczby pojedynczej), którego wiek ani płeć nie zostały zasugerowane, doznaje niejakiego poruszenia. Otrzymujemy dwa sygnały pozwalające na takie rozumienie. Po pierwsze – świeży wiatr zamienia swą łagodność na bardziej stanowczą, stromą (?), a po drugie – „mówiące ja” popada w bezsenność. W każdym razie jego stan równowagi został zachwiany. „Mówiące ja” identyfikuje się z mostem, jakby próbowało nawiązać z kimś kontakt. Wygląda na to, że i czytelnik może być adresatem słów. W semantyce słowa „most”, oprócz realistycznej budowli, mieści się jeszcze wyobrażeniowe „łączenie dwóch brzegów” (konceptualizacja emocji?). „Mówiące ja” jest więc zarówno brzegiem, jak i jego długim ramieniem przerzuconym na przeciwległy brzeg. Jest „prośbą” o bliższy kontakt, zwłaszcza że już w następnym wersie pada słowo „miłość” (takie kwantyfikatory nie są mile widziane w poezji).
Tylko z jakiego powodu miałoby to być mówione do mnie? Dlaczego próbuje mi się dać nadzieję na miłość, choć mówi beznamiętnym językiem i jakimś zunifikowanym kodem. Nie, nie czuję się adresatką tych prawd objawionych (jeśli znajdę miłość – to opromieni mnie światło albo nie światło, tylko to będzie wiatr). Jako czytelnik – siłą rzeczy – muszę postawić się poza nawiasem wiersza. Choć wolałabym być wciągnięta w tę grę i poczuć żarliwy ogień, niźli czytać płasko, niemal bezbrzmieniowo stawiane słowo „miłość”. Wolałabym wiedzieć, kim jest „mówiący”, móc go zidentyfikować. Little Ice (to właściwszy przydomek), chcę ci powiedzieć, że twój bohater liryczny nie może mi być bliski, gdyż jest nieokreślony, właściwie abstrakcyjny. Abstrakcyjny! Zrobię więc woltę i wyobrażę go sobie jako sztuczną figurę (SI) powołaną do życia w Cambridge (by użyta w wierszu nazwa na coś się przydała). Taki byt nie-byt, który próbuje przekonać ludzi do siebie ich słowami, a który jeszcze nie zna języka indywidualizacji nieodzownego w poezji. Dlatego słowa, którymi się posłużył nie otwierają moich (naszych) prywatnych światów. Ani rzeczowniki (wiatr, pięty, most, miłość), ani przyległe przymiotniki (świeży, łagodny, długi), ani też czasowniki nie są z rodzaju tych niepowtarzalnych, jednostkowych i niepodzielnych. Nadużyciem więc byłoby mówić o konceptualizacji emocji za ich pomocą. Nawet wyrażenia odnoszące się do przestrzeni i rzeczy właściwie też są bez znamionowe, użyte poza poetycką świadomością. Układy słów, co prawda oparte na systemie leksykalnym języka, popadają w schematyczność i wchodzą na zbyt duży poziom uogólnień. Rozpływają się w niedookreśleniach, można rzec, w wacie. I nie generują poetyckich olśnieni. Wartość wiersza jest więc wątpliwa. Co najwyżej potraktować można go jako ciekawostkę informatyczną.  
Gdy jednak poeci weszli w mentalną interakcję z Xiao Bing, mowa wiązana zaczęła nabierać rumieńców. Pojawiły się próby indywidualizacji i uściślania treści. Na przykład dopisane przez Małgorzatę Hrycaj wersy zawęziły niektóre pola domysłów i wprowadziły obraz, który pozwala wiersz nazwać erotykiem. Mocno sensualny przekaz wypowiadany jest przez bohaterkę liryczną (z pozycji kobiety), co może być podejściem odczytywanym jako elektryzujące.


ekscytujący
poryw orkanu przełamał tamy
pierwotny instynkt rozbudza szaleństwo
pomiędzy moim i twoim pragnieniem
rozchylam brzegi ud jak morze czerwone
znajdziesz u schyłku dnia przebłysk poranka
rozniecający wygasające fascynacje

(Małgorzata Hrycaj)

Wiatr ma tu swoją nazwę. Orkan to przecież nie wietrzyk, a huragan przełamujący wszelkie tamy. Takich wyznaczników emocji i napięcia jest tu kilka. Bohaterka liryczna niesiona nie tylko swoim pragnieniem rozchyla brzegi ud… mój Boże. Bezpruderyjny obraz z wydźwiękiem intymnym, prawie „dotykalny”. Rozumie go chyba każdy, i nieważne, czy czytelnikiem jest kobieta, czy mężczyzna. Bo są to nasze doświadczenia, i to do nich odwołuje się Małgorzata Hrycaj. Temperatury tego wiersza nijak nie da się porównać z beznamiętnością wersji Xiao Bing. Znacznie mniejszy dystans między „widzeniami” zaproponowała natomiast Magdalena Sowińska. 

pełen życia
otulający pęd powietrza dogonił mnie
w sennych marzeniach szukając odpoczynku czuwam
/ jestem/ drogą
możesz odnaleźć we mnie czysty ogień
zapłoniesz nadzieją
/ może/ pełnią życia

(Magdalena Sowińska)

Również w tej wersji widać, że do obrazu wprowadzone zostały wyraźniejsze i bardziej zdecydowane kontury. Przede wszystkim poetka uporządkowała przestrzeń liryczną, którą sprowadziła do wewnętrznych odsłon. Najpierw do rozważań o stanie ducha, które potem przeradzają się w namowę do wstąpienia na jej ścieżkę doznań. Liryczne „ja” akurat doświadcza spokoju, „otulający pęd powietrza dogonił” i pomaga w drodze. Droga już nie jest uciążliwością. Prosty zabieg poetycki pozwala „drogę” utożsamić z życiem. Droga równoważy się z życiem. Z niej się nie schodzi, idzie z nami do końca. Magdalena Sowińska zastąpiła „most” (u Xiao) „drogą”, otwierając tym samym inne możliwości interpretacyjne, pozostające jednak w symbolice obecnej w naszej poezji. 
Po zestawieniu powyższych trzech wierszy w „trójwidzenie”, co było w założeniach projektu, otrzymujemy wiersz konfiguracyjny „Poszukując snu popadam w bezsenność”.

Cambridge
……………
…………….

świeży
ekscytujący
pełen życia

łagodny wiatr nie depcze już po piętach
poryw orkanu przełamał tamy
otulający pęd powietrza dogonił mnie

we śnie szukając snu popadam w bezsenność
pierwotny instynkt rozbudza szaleństwo
w sennych marzeniach szukając odpoczynku czuwam

jestem długim mostem
pomiędzy moim i twoim pragnieniem
/ jestem/ drogą

możesz odszukać moją świeżą miłość
rozchylam brzegi ud jak morze czerwone
możesz odnaleźć we mnie czysty ogień

opromieni cię światło nadziei
znajdziesz u schyłku dnia przebłysk poranka
zapłoniesz nadzieją

a może to będzie wiatr
rozniecający wygasające fascynacje
/ może / pełnią życia

(Xiao Bing / Małgorzata Hrycaj / Magdalena Sowińska)

Poetki tylko pod „Cambridge” nie wpisały własnej propozycji. Widocznie i dla nich nazwa miejscowości była bezużyteczna, gdyż pozostawała odległa i bez jakiegokolwiek związku z ich wyobrażeniami. Ale w pamięci dawnych poetów, od których Xiao Bing zapożyczyła nazwę, miasto musiało zapisać się w szczególny sposób (może przynależeli do niego). Wg mnie tylko Małgorzata Hrycaj mogła pokusić się o dopisanie Opola, Suwałk lub innego dowolnego miejsca. Ale wtedy wiersz byłby spersonalizowanym zapisem chwili adresowanym do jednej osoby. Tymczasem z pominięciem tego jednego konkretu zyskuje uniwersalność, jest mową kobiety do mężczyzny. W pozostałych zwrotkach „powtórzenia” (wersje) pracują ze zmiennym szczęściem. Niekiedy nużą („świeży / ekscytujący / pełen życia”), ale bywa też, że służą rozwijanej treści i wprawiają w metafizyczne rozważania („jestem długim mostem / pomiędzy moim i twoim pragnieniem / / jestem/ drogą”). Gorzej, jeśli w przekazie ukryta jest sprzeczność („łagodny wiatr nie depcze już po piętach / poryw orkanu przełamał tamy / otulający pęd powietrza dogonił mnie”; orkan nie może być otulający). Jednakże efekt konfiguracyjny (poetki nie znały swoich wersji) nie był do przewidzenia, zupełnie tak jak w poczynaniach Xiao Bing. Ot, taka mała loteria. Co jeszcze zwraca uwagę? To, że poszczególne wiersze żyją własnym życiem, a w konfiguracji te życia mieszają się. Coś się powtarza, przytakuje głową, a coś się odpycha. Coś się układa w bardziej składny przekaz, by już po chwili razić poetycką watą. Tę przypadkowość widać. Więc póki co, jestem za życiem pojedynczych wierszy i za udziałem jednostkowym, jednoautorskim.  

W niniejszym odniesieniu nie skupiałam się na wystawianiu jakichkolwiek ocen wartościujących. Chciałam jedynie odnaleźć jakiś jasny przekaz w wierszu Xiao Bing, który mógłby wprowadzić mnie na czytelne ścieżki emocji – to po pierwsze. A po drugie – zależało mi na porównaniu wierszy zrodzonych w wyobraźni człowieka z wierszem generatywnym, w którym powtórzone zostały najczęstsze zestrojenia słów, jakie padają w utworach literackich, co siłą rzeczy musi prowadzić do unifikacji języka, a nie jego oryginalności. Tymczasem nie o to w poezji chodzi. Ten „wyjściowy” wiersz, należący do Xiao Bing, wygląda mdło i bezbarwnie w porównaniu z propozycjami obu pań. Nie nosi znamion sztuki, nie widać w nim twórczego zamiaru, poetyckiego rozmachu ani też nieobliczalnego stanu świadomości, jakiego doznają poeci z krwi i kości. Bo to my nosimy w sobie „wewnętrzne obrazy”, które w stanach twórczych umiemy wyciągać z naszej pamięci i ustawiać w dowolnych konfiguracjach, ale z przyświecającą temu intencją. Wciąż wyróżnia nas indywidualne podejście i doświadczenie jednostkowe. Wciąż akt tworzenia wyzwala niepojętą alchemię. Pytanie tylko, przez jak długo utrzymamy tę wyłączność.

Elżbieta Musiał    


Szkic jest specjalnie napisany na zapotrzebowanie redakcji rocznika „Pryzmat Literacki” nr 2, którego kolejne wydanie planowane jest w Szczecinie na listopad 2021 r.
 

Reklama

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko