Andrzej Dziurawiec – BRZYTWĄ W WOŁOSEWICZA!

0
554
Andrzej Dziurawiec
Andrzej Dziurawiec
  1. Raptem od kilku miesięcy bawię się pisaniem felietonów dla PISARZY.PL, a już zostałem nobilitowany. Doczekałem się mianowicie polemiki. Polemika to marzenie każdego felietonisty. Nic tak nie napędza felietonowej weny, jak polemika. Im bardziej zjadliwa tym lepiej. Niestety, ze smutkiem muszę wyznać, że tekst pana Wołosewicza bardzo mnie rozczarował. Zamiast przywalić mi prawym na wątrobę i poprawić podbródkowym Wołosewicz kulturalnie pacnął mnie w czoło. Delikatnie, ale za to Norwidem. Nawet nie bardzo mogę dać pryncypialny odpór, bo z jego tezami w zasadzie się zgadzam. No to co to za polemika, ja się pytam?
  2. A mogło być tak pięknie! Wołosewicz mógł mnie przecież normalnie, jak uczciwy, polski intelektualista zwyzywać od ignorantów, dowieść, że na literaturze znam się, jak ten wół, co był cielęciem, przywołać klasyka i kazać mi kury szczać prowadzić a nie wymądrzać się w szacownym piśmie pana Wrocławskiego. Ja bym mu odpowiedział, on by skontrował i obaj mielibyśmy zajęcie przez dobrych kilka tygodni. A tak, ani ja nie mam powodu, żeby dawać odpór, ani on nie dostanie szansy na kontrę. Powiedzmy sobie wprost: Wołosewicz demonstrując ostentacyjnie swą kulturę osobistą i literacką zmarnował wielką szansę.
  3. Mało tego. Mój polemista był kiedyś bokserem, ja w młodości trenowałem zapasy. Można by zorganizować spektakularną walkę. Wystarczyłoby kilka dyskretnie wręczonych łapówek, żeby media ogłosiły to starcie literacką walką stulecia i mielibyśmy publicity, jak nigdy. Tym bardziej, że obaj mamy już swoje lata, więc pewnie bez poważnych obrażeń by się nie obyło, co znakomicie podniosłoby atrakcyjność widowiska. Ja na pewno wylądowałbym w szpitalu, Wołoswicz by mnie odwiedzał z tradycyjną wiązanką dobrej whisky a skorumpowane media by relacjonowały. Ech, marzenia…
  4. Precedens już jest, odbyła się taka walka boksera z zapaśnikiem. Wprawdzie żaden z nich nie był literatem, ale mimo to było zabawnie. W 1976 roku Muhammad Ali, mistrz świata wszechwag zmierzył się z japońskim zapaśnikiem Antonio Inokim. Przebiegły Japończyk od razu położył się wygodnie na macie i Ali mógł tylko bezradnie krążyć wokół niego. Przecież nie będzie bił leżącego! Podstępny skośnooki nie miał takich skrupułów i precyzyjnymi kopnięciami obijał nogi mistrza świata wszechwag. W ciągu piętnastu rund Ali zadał raptem sześć ciosów ale za to nabawił się poważnej kontuzji. Groziła mu nawet amputacja nogi. Już nigdy nie odzyskał dawnej formy. Komentatorzy zgodnie uznali, że była to najnudniejsza walka wszechczasów a zawiedziona tokijska publiczność głośnym buczeniem dawała wyraz swemu oburzeniu. Nic więc dziwnego, że promotorzy poszli nomen omen za ciosem i zaczęli masowo organizować turnieje mieszanych sztuk walki. Cieszą się coraz większym powodzeniem.
  5. No dobrze, żarty żartami, polemika Wołosewicza mało polemiczna, ale odpowiedzieć wypada. W swoim felietonie pisałem o pisarzach wybitnych, których powieści mnie rozczarowały. Na pierwszym miejscu umieściłem „Księgi jakubowe” Olgi Tokarczuk. Uważam, że autorka uległa logorei, nie zapanowała nad rzeką słów. Że powieść jest zwyczajnie „przegadana”. Wołosewicz stanął nie tyle w obronie noblistki, ile prawa pisarza do pisania tekstów dowolnej długości. I, oczywiście, ma rację.
  6. Tyle tylko, że ja nie mam nic przeciwko obszernym powieściom, przeciwnie – lubię. Powieść, którą uważam za najwybitniejsze dzieło dwudziestego wieku, czyli „Rozmowa w katedrze” llosy liczy blisko 700 stron. Inna z moich ulubionych książek „Życie i los” Grossmana niemal tysiąc. A trzy tomy „Sagi moskiewskiej” Aksionowa to ponad 1600 stron. A przecież i tak odkładając je czułem niedosyt.
  7. Chciałoby się je czytać jeszcze i jeszcze, jak Wołosewicz Gombrowicza. I tutaj też się zgadzam z moim polemistą. Gombrowicza chce się czytać, wciąż i wciąż, bez względu na długość wywodu. Rzecz bowiem nie w tym czy dzieło literackie jest krótkie, czy długie, lecz w tym, czy autor potrafi „odpowiednie dać rzeczy słowo”. Wołosewicz uderzył mnie cytatem z Norwida, odpowiadam innym  cytatem z wieszcza. Otóż Gombrowicz potrafi „odpowiednie dać słowo”, Tokurczuk nie zawsze.
  8. Na swój prywatny użytek dzielę literatów na pisarzy i autorów. Autorem może być każdy, nawet Mróz Remigiusz, pisarzy jest niewielu. Żeby zasłużyć na to zaszczytne miano autor musi mieć osobisty, rozpoznawalny język, wyczucie rytmu, frazy. Własną melodię języka. Prozę Gombrowicza czy Konwickiego rozpoznajemy po kilku zdaniach, teksty większości autorów są formalnie identyczne, mógłby je napisać każdy. Potrafią posługiwać się jedynie „stylem zero”, jak celnie go nazwał Robert Ostaszewski.
  9. Tak naprawdę rozmawiamy o formie, o najszerzej rozumianym pisarskim warsztacie. O wartościach merytorycznych, poznawczych nawet nie wspominam, bo to oczywiste. Tekst musi być „o czymś”. Autorom rzadko zdarza się zmieścić w swej prozie jakąś istotną treść, pisarze najczęściej mówią o rzeczach najważniejszych. Najczęściej, ale nie zawsze.   
  10.  Bardzo ucieszyła mnie nagroda Nike dla Masłowskiej. Chyba po raz pierwszy w historii ważnych nagród literackich doceniona została wirtuozeria formalna. Masłowska ma niebywały talent językowy, jej pierwsze książki to arcydzieła formalne. Co prawda pisze o niczym, jej forma nie zawiera żadnej treści, ale uznałem, że jest tak młoda, że na znalezienie ważnych tematów ma jeszcze czas. Jak dotąd młoda wciąż pisarka ma z tym szukaniem problem. Serdecznie jej kibicuję.
  11.  Podobnie, choć już na innym poziomie jest z prozą Pilcha. Wszyscy kochaliśmy tę rozbuchaną, barokową frazę nie przejmując się tym, że  jego powieści są niemal zupełnie pozbawione akcji. Nie dla akcji przecież czytało się Pilcha, ale dla dzikiej przyjemności obcowania z jego melodyjną prozą. Chociaż i on w końcu przedobrzył. W „Wiele demonów” wszystkiego jest już zbyt wiele. I zabawy frazą, i stron, i demonów. Cóż nawet najlepszym się zdarza.
  12.  Niemniej również słabsze powieści Tokarczuk czy Pilcha, to wciąż dzieła pisarzy wybitnych. Nawet jeśli rażą nadmiarem słów, to przecież zawsze znajdziemy w nich fragmenty, które zachwycają. U większości autorów, że pozostanę przy swoim rozróżnieniu, próżno szukać takich momentów. Ich rozpasane gadulstwo niczemu nie służy. Radosna twórczość Mroza, w końcu najpoczytniejszego polskiego pisarza, wróć!, autora, jest najlepszą egzemplifikacją tej tezy. Mróz nawet gdyby się zabrał za haiku, to i tak byłyby one mocno przegadane.
  13.  Tak więc mój szanowny polemisto w moich „Lekturach niedokończonych” nie chodziło mi o ilość słów, ale o ich nadmiar. Pan przywołał Norwida i Czechowa, przy czym pod cytatem z tego drugiego („ Umiejętność pisania, to umiejętność skracania”) mógłbym się podpisać obiema rękoma, ja również wsparłem się Norwidem. Remis.
  14.  Nieśmiertelny duch sportowej rywalizacji nie pozwala mi zadowolić się tym polubownym wynikiem więc na koniec sięgam po argument ostateczny, po brzytwę. Konkretnie po brzytwę Ockhama i jego metodologiczny aksjomat wszechczasów: „Nie należy mnożyć bytów ponad niezbędne potrzeby!” Amen!
Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko