Małgorzata Kulisiewicz – Burzliwe lata „Dziewięćdziesiąte”

0
343

Znakomita książka „Dziewięćdziesiąte”, której autorem jest Sławomir Shuty, to zbiór opowiadań, które powstały na podstawie felietonów pisarza opublikowanych wcześniej w czasopismach „Kmag”, „Art @Biznes” i Aktivist”. Znaczna dawka znakomitego humoru, dynamizm i soczystość języka oraz odzwierciedlenie skansenu życia codziennego lat 90. w Polsce to najważniejsze zalety tej prozy. Jest ona nie tylko autobiograficzna (nieprawdziwe są podobno tylko niektóre szczegóły), ale  stanowi też w dużej części swoistą odmianę prozy inicjacyjnej i literatury drogi.

     Lata dziewięćdziesiąte, dynamiczne dni transformacji ustrojowej i obyczajowej w Polsce, nie doczekały się do tej pory zbyt wielu realistycznych i pełnych odzwierciedleń w literaturze, na podstawie których można by snuć dywagacje o przemianach społecznych. Opowiadania Sławomira Shutego świetnie wypełniają tę lukę. Bieda tasiemcowych kolejek lat 80., szał pierwszych hipermarketów lat 90. to przeżycia wszystkich Polaków urodzonych nie później niż w latach 70. Sławomir Shuty opisuje je raczej, niż analizuje. Tworzy na przykład współczesną wersję baśni o trzech pomarańczach. Owoce te nabyte po długim oczekiwaniu w kolejce, ustawione później jak relikwie na peerelowskiej meblościance, długo niekonsumowane, paskudnie zgniły. Zdarzenia związane ze zdobyczą ówczesnej techniki, odtwarzaczem VHS, nabytym na nowohuckim bazarze i jak się okazało, uszkodzonym, a także z z kolorowym telewizorem i podłączonymi do niego grami komputerowymi oraz  pierwszymi prostymi komputerami, tworzą koloryt tamtych lat. Opisy pokątnego handlu (żeby zarobić na komputer) na bazarze pod Budapesztem i transport waluty w slipach to okruchy najlepszej klasy humoru. Pełne literackiej werwy są relacje o udomowionej kawce, która robi pogrom na weselnym stole lub o skutkach spożywania trunku o dumnej nazwie Royal czy opowieści o ochotniczej służbie wojskowej, gdzie „służyliśmy, grając w karty, pijąc tanie wina i oglądając pornosy”. Sławomir Shuty zabawnie opisuje też miejski folklor krakowskiej kamienicy na Kazimierzu, którą zamieszkiwał „typical Polish Gar”, ojciec-Steryd czyli świeżo upieczony, ogolony na łyso biznesmen w białych skarpetkach i laczkach, jego żona i dzieci. Znakomicie odtwarza pierwsze objawy dzikiego kapitalizmu, promującego kult siły i cynizmu.

     Urodzony w 1973 roku pisarz świetnie odtwarza intensywnie przeżywany czas młodości, przejście od fascynacji zachodnim dyskotekowym kiczem do zachwytu punkrockową muzyką  i  utworzenie muzycznej formacji NH+. Założony przez niego zespół wykorzystywał industrialne sample, do których dźwięki znajdował w otoczeniu kombinatu – Huty imienia Lenina. Industrialowi towarzyszył ciężki bit i przesterowane gitary oraz dźwięki wiertarki. Inną opisywaną pasją jest fotografia. „Pracowałem na slajdach, wkrótce moja biblioteka była pełna obrazów, które miksowałem i rzucałem na ściany podczas imprez.” „Dziewięćdziesiąte” to rodzaj twórczego pamiętnika, świetnie odtwarzającego klimat Nowej Huty z tamtych lat. Dwa kina „Świt” i „Światowid”, wchodzące do nich oficjalnie przeboje światowego kina i kinowe „konie” terroryzujące otoczenie, wyprawy z Nowej Huty do „podziemia narkotykowego” Krakowa po dragi, które okazały się być zwykłym zeschniętym smarkiem z nosa, to rzeczywistość opisana z niezwykłym humorem i swadą. Sławomir Shuty podobno nie ruszył się z Nowej Huty do Starego Miasta aż do 15 roku życia.

     Przez całe lata 90., jak pisze, szukał sensu życia, nawet w łemkowskiej wiosce czy w sekcie.  „W latach 90. granice kraju otwarły się na szeroko rozumianą mistykę, (…) oferty przebudzenia. Pisarz szukał swego miejsca w świecie. „Na krótką chwilę stawał się muzykiem, robotnikiem, handlowcem, księgowym, ogrodnikiem, kierowcą, a nawet testerem leków.” Gdy po skończeniu kierunku ekonomicznego dostał posadę asystenta bankowego w Olkuszu, pierwszą poważną po studiach, rzecz też skończyła się humorystycznie.

    Pierwszym fascynacjom, pierwszej pracy, pierwszym kobietom czyli pełnej inicjacji życiowej   towarzyszyły liczne podróże: do Turcji na rowerze o nazwie „ukraina”, do Gruzji, do Rosji nad Morze Białe i do Murmańska, na Ukrainę i nad Morze Bałtyckie i również zarobkowe wyprawy do Wiednia i Wielkiej Brytanii. Lwia część książki poświęcona jest podróżom i to nieprzypadkowo. To inny sposób inicjacji, poznawania świata.  Język prozy Shutego młodzieńczy, dynamiczny, pełen energii i zabawnych porównań: „popędziłem na czarnej ukrainie do miasta Krakowa, jak Batman na Batmotorze”, znakomicie wyraża świat lat 90. w Polsce. Warto przeczytać i poczuć smak wspomnień lub, jak w przypadku młodszych czytelników, poznać ten świat.

Sławomir Shuty

„Dziewięćdziesiąte”

Wydawnictwo: Korporacja Ha!art

Kraków 2013 r.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko