Eugeniusza Kurzawy lista obecności
To jedna z tych nielicznych książek, którą czytać można w dowolnej kolejności haseł, a bodaj i od końca. Ale warto zapoznać się z całą, by z rozproszonych obrazów złożyć osobliwe „przedstawienia(e)”. To rodzaj puzzli. Najpierw z odłamków wspomnień wyłania się czyjaś postać i kolejne postaci, a te umocowane są w realiach zdarzeń i czasu. Co ciekawe, suma pojedynczych przedstawień, zogniskowanych na bohaterach pierwszego planu, układa się w coś więcej – w życiorys autora. Ów życiorys, co prawda, dyskretnie wtapia się w tło, ale jest.
A zatem, 66 rozdziałów, a każdy opatrzony nazwiskiem osoby powszechnie znanej, mniej znanej lub wcale mi nie znanej. Za to znanej Eugeniuszowi Kurzawie, autorowi „Spisu treści. 66 postaci, które…”. Które pojawiły się w jego życiu i z jakiegoś powodu odcisnęły swój ślad lub które przemknęły jak meteor i rozbłysły na jedno krótkie zdarzenie; <<Hasła-szkice starałem się ułożyć (…) w takiej kolejności, jak ich bohaterowie wchodzili na scenę mojego życia. (…) Przy czym nie ukrywam, iż złożyło się (w życiu i na kartkach tej pracy), że ci z początku „listy obecności” – po latach okazali się dla mnie najważniejsi.>>
Bez wątpienia do tych najważniejszych i najdłużej trwających przyjaźni zaliczył autor tę z Andrzejem K. Waśkiewiczem, poetą, krytykiem, redaktorem, badaczem literatury i edytorem; „historia przyjaźni z Andrzejem – zdecydowanie więcej niż połowa mojego życia” – napisał. W naturalny sposób połączyło ich miejsce zamieszkania i pracy (1975), czyli Zielona Góra oraz redakcja wydawanego tam dwutygodnika „Nadodrze”. AKW pracował jako dziennikarz, a Eugeniusz, wówczas student pedagogiki kulturalno-oświatowej, znalazł zatrudnienie w zespole opracowującym jedną z kolumn pisma. Od niewielkich uszczypliwości, zabawnie ujętych w książce, zaczynała się znajomość podsycana wspólnymi zainteresowaniami i działaniami. Czy przyciągnęły ich do sobie podobne skłonności, postawy? Ja dostrzegłam w obu zdolności sprawcze i jeszcze naturę wiecznych poszukiwaczy ciekawych wszystkiego. Na dodatek każdy wypracował w sobie nawyk dokumentalisty. Obu zależało na stworzeniu życia kulturalnego (literackiego) i to nie tylko w swoim regionie. Stopniowo rodziła się potrzeba „przegadanych godzin”, w tym o poezji i zwykłej ludzkiej codzienności. Znajomość wchodziła na wyższe poziomy. Nie zmieniły tego nawet przeprowadzki, Waśkiewicza do Gdańska, a Kurzawy do Suwałk i Białegostoku. Pozostawały telefony i wspólne literackie wypady. W maju 2011 doszło do realizacji ciekawego „Projektu Waśkiewicz”. Pod tą żartobliwą nazwą krył się prezent na 70. urodziny AKW zaaranżowany przez Eugeniusza. A była to podróż sentymentalna jubilata po miejscach, w których za młodu mieszkał i się uczył. Podróż została nagrana przez studentów filologii polskiej (przyszłych doktorantów). Powstał dokument, a w rok później przybrał jeszcze formę reportażu literackiego „Andrzej K. Waśkiewicz – miejsca opuszczone” (Toruń, 2012). „(…) ostatni raz rozmawialiśmy telefonicznie mniej więcej tydzień przed jego śmiercią. Powiedziałem Andrzejowi, że wreszcie znalazłem wydawcę książki o nim”. Nie zdążył wziąć jej do ręki, ale treść znał, gdyż był wtajemniczony w redagowanie i na bieżąco uzupełniał brakujące dane.
„Gdy 16 lipca 2012 r. jechałem na pogrzeb, odruchowo złapałem słuchawkę, chciałem uprzedzić Andrzeja, że na pewno będę na Cmentarzu Łostowickim i zjawię się około godziny 13.00…”
Eugeniusz Kurzawa zebrał rozproszony dorobek krytyczny AKW odnoszący się do życia literackiego na Ziemi Lubuskiej, zdobył pieniądze od miasta na wydanie trzech książek: „Lubuskie środowisko literackie. Szkice z lat 1963–2012” (Zielona Góra 2014), „O literaturze lubuskiej (szkice, recenzje i inne teksty” (Zielona Góra 2016) oraz „Jedzenie jest niezdrowe. Ale przyjemne…” (Zielona Góra 2016, II wyd. 2018). I tak Eugeniusz zyskał miano strażnika pamięci po Andrzeju K. Waśkiewiczu.
Eugeniusz Kurzawa z Andrzejem K. Waśkiewiczem przy wejściu do byłej redakcji „Nadodrza”.
A skoro już jestem przy środowisku literackim, warto wymienić i inne postaci, o których napisał z wielką życzliwością. Janusz Koniusz, Krzysztof Gąsiorowski, Zbigniew Jerzyna. Niestety, tych znakomitych poetów i nieocenionych krytyków literackich też już nie ma wśród nas, ale pozostali (wraz ze znaczącym dorobkiem) w naszej świadomości. Należeli do Związku Literatów Polskich, podobnie zresztą jak i sam autor memuarów. To od nich rozpoczęłam lekturę. Chciałam skonfrontować własne obrazy ze wspomnieniami Gienia (tak do niego mówię). Potem przystąpiłam do rozdziałów o Piotrze Kuncewiczu, Janie Kurowickim, Marku Wawrzkiewiczu, Romualdzie Mieczkowskim i o wielu innych. Przy okazji odświeżyłam pamięć i powróciłam do kilku znanych mi sytuacji i zdarzeń.
Nigdy nie poznałam Jerzego Leszina-Koperskiego, z tym większym zainteresowaniem pochłonęłam fragmentaryczną opowieść o nim i ambiwalentnych emocjach, które towarzyszyły spotkaniom dwóch panów, Koperskiego i Kurzawy. A wplecione cytaty z prywatnych listów słanych A.K. Waśkiewiczowi należą do zabiegów udanych i dla mnie poruszających. Jakże czytelne było w nich wewnętrzne rozdarcie Leszina. Następstwo wyborów? Oto niektóre cytaty: „A ja jak taki głupol służyłem poetom! Po co?! A Ojczyzna? Kochany, ja chyba zwariuję! Nie do opisania ani opowiedzenia! Już tylko zostały mi ulicznice” (list z 12 czerwca 2003). I datowany na rok później: „Żyłem jak głupiec, opętany poezją i sensem swojego działania (z Tobą). Teraz tylko gorycz” (list z 29 sierpnia 2004).
Lista pisarzy, poetów, krytyków jest znacznie dłuższa, a każde nazwisko przywołuje kolejne. Bywa, że przytoczone sytuacje przypisane jednym, łączą się i zazębiają z innymi. I powstaje coś na kształt krajobrazu środowiska literackiego i nie tylko.
Jako się rzekło, w „Spis treści” wczytywać się można wybiórczo, a nawet kierować dziedzinami. Zapewniam, że każdy znajdzie własny klucz i ustali swoją kombinację. Znajdą się tacy, których przyciągną nazwiska polityków (dwóch prezydentów i premier) lub znane osobowości sceny muzycznej, aktorskiej, dziennikarskiej (Krzysztof Teodor Toeplitz, Jerzy Waldorff, Stanisław Tym, Magda Umer, Joanna Rawik, Leszek Możdżer). Będą też tacy, którzy skupią się na artystach plastykach, że wspomnę w tym miejscu rzeźbiarza Gustawa Zemłę, rysownika i satyryka Henryka Sawkę czy Andrzeja Strumiłłę, renesansowego twórcę i mistyka w każdej z uprawianych dziedzin sztuk pięknych. Z nim również łączyły autora szczególne więzy. Znali się parę dekad i do ostatnich dni mówili sobie na „pan”. Zetknęli się przy okazji wywiadu do suwalskiego tygodnika „Krajobrazy” (Kurzawa już wtedy mieszkał w Suwałkach). Młody nieopierzony dziennikarz miał go przeprowadzić z mistrzem. Potem przyszły kolejne służbowe pobyty (wówczas jeszcze) w domu pracy twórczej nad Wigrami, czyli klasztorze pokamedulskim. Wydarzały się tam cykliczne seminaria „Kultura i środowisko” (od 1977 r.), które przy udziale wybitnych osobistości nauki i sztuki organizował profesor Strumiłło. Tak budowały się podwaliny cennej znajomości, trwającej do 9 czerwca 2020 roku, do dnia śmierci mistrza. Który pewnie już ją przeczuwał, gdy na kilka dni wcześniej dzwonił znad Czarnej Hańczy na drugi kraniec Polski do Eugeniusza.
„To było jego pożegnanie, chociaż żadne patetyczne słowo nie padło. Przeciwnie, zwyczajnie pogadaliśmy. Stało się niemal identycznie, jak w przypadku Andrzeja Waśkiewicza, też po raz ostatni rozmawiałem z nim nieświadom, że się żegnamy”.
Ale zanim nastąpiło ostateczne, zrealizowali kilka wspaniałych przedsięwzięć. No, choćby wystawę ilustracji profesora w Zielonej Górze oraz grafik w prywatnym „Ogrodzie sztuk” w Wilkanowie, gdzie Kurzawowie zamieszkali już na stałe (dla Eugeniusza powrót na zachód). Były też działania edytorskie. W 2006 r. Gienio podjął się pracy niemożliwej, przez dwa lata z wrodzoną sobie skrupulatnością zajmował się redakcją pamiętników Strumiłły z lat 1978-2006. W grę wchodziła przecież wszechstronność i wielowymiarowość twórcza wielkiego artysty. Monumentalne dzieło „Factum est” wydane zostało w 2008 roku w Łomży. Zawsze jakieś twórcze działanie jednało ich i prowadziło do następnego. Nadmienię, że od „To wszystko nic” (1990), każdy kolejny tomik poezji Eugeniusza opatrzony został projektem okładki lub grafikami Andrzeja Strumiłły. A ten robił je gratis i zawsze z liczebnym „naddatkiem”, by było w czym wybierać. I zgromadzili Kurzawowie piękną kolekcję prac, pęczniała też teczka z własnoręcznie wykonanymi przez profesora kartkami świątecznymi, nigdy o nich nie zapominał.
Andrzej Strumiłło i Eugeniusz Kurzawa w pracowni mistrza w Maćkowej Rudzie.
Świetnie czyta się te ciepło i z pominięciem mainstreamowego stylu napisane retrospektywy i przypomnienia, które z założenia spełniają rolę ciekawostek historycznych i zeszytu wspomnień. Sporo w nich humoru i dużo lekkiego pióra. Wątki i zdarzenia poparte zostały datami, udokumentowane zdjęciami (prawie setka). Są skany pożółkłych notatek, dedykacji i kartek pocztowych z odręcznym pismem oraz wiersze. Wszystko zaświadcza o tamtym czasie, minionym. Stanowi piękne tło uzupełniające charakterystykę sylwetek. A jeśli gęsto jest od nazwisk (580), jeśli są odwołania i cytaty, to – siłą rzeczy – muszą znaleźć się również indeksy nazwisk, ważniejsze skróty i bibliografia. Oj, praca to benedyktyńska, lecz Eugeniusz Kurzawa doskonale radzi sobie z takimi zadaniami. Skrupulatności nigdy mu nie brakowało, a pamięć daje się przywołać, no choćby gromadzoną przez lata dokumentacją. A tę zawsze ma pod ręką, czyli w domu. Półki po sufit wypełnione są archiwaliami i… na wpisy czeka kronika „Ogrodu sztuk”. Wiem, bo widziałam. Uczestniczyłam w jednym z corocznych seminariów „Andrzejki Waśkiewiczowskie”. To był rok…, no właśnie, który? Powinnam spytać o to Gienia.
Elżbieta Musiał
Eugeniusz Kurzawa, „Spis treści. 66 postaci, które…”, projekt okładki oraz ilustracje Aleksandra Kurzawa (córka), nakładem własnym, Wilkanowo – Zielona Góra 2020, 368 s.