Januszowi Krasińskiemu
Piękny ten obraz malował ktoś,
kto nie wie, jak się trzyma pędzel.
Przypadkowy niczym chmury na niebie.
Niejasne plamy uderzenia, niezrozumiały
wątek płótna jak błyski słońca w krzewie.
Lecz oto człowiek, nie prosty – pochylony,
i kto nań spojrzy, musi go uwielbić.
A za nim psy, ujadają, lecz w zgodzie
i z dala. Drzewa wyraźnie – to widać –
chłoną wodę, ostatki z piasków
rozpełzłej pustyni. A zamiast trawy
światło rozbite przez pryzmaty cierni.
Nie można oczu oderwać od twarzy,
jej wyraz się zmienia w kątach grubej farby.
Wreszcie – brakuje perspektywy, a jednak
przestrzeń nie do zasłonienia.
Jesteś świadkiem: tą ręką Bóg kierował,
gdy odkładała bez myśli i celu
tymczasowe ślady niewinnej czerwieni.
Jakby szukała w tej wizji dźwięku.
No bo istotnie, dzwonki rozrzutnie
biją coraz mocniej, pachnie arcydzięgiel.
2003