Ostatnio w mojej serii rozprawek o treściach dzieł sztuki można było przeczytać o Układzie Człowieka z Diabłem. Pytanie: czy można mówić o podobnym układzie ze Stwórcą? Adam i Ewa jako ostatni pojawili się w bożym dziele stworzenia. Gdy się pojawili w Raju już dużą aktywnością mógł się pochwalić Lucyfer. Miał tyle wewnętrznej siły, że mógł zmieniać się i przeistaczać. Oto przybrał postać węża i namówił pierwszych „ rodziców” do grzechu. Rodzi się pytanie o milczenie Boga w chwili, kiedy Ewa kusiła Adama do grzechu, a Adam dał się skusić. Skoro był stworzony na obraz i podobieństwo Boga, więc nie musiał okazywać własnej bezsiły. Dlaczego okazał? Albo – dlaczego Stwórca tak szybko po tchnięciu życia w pierwszych ludzi, wyposażył ich w różny, niezwykle konfliktogenny poziom miłości do siebie? Przykład – nie przyjął ofiary Kaina, który z zawiści zamordował bezgrzesznego brata Abla.
*
Oczywiście, spora część rodzaju ludzkiego nie ma o to pretensji do Pana na niebiosach. Ja właściwie również jej nie mam, bo gdzież bym śmiał. Ale po prostu Go nie rozumiem. Niestety, coraz więcej miliardów ludzi na ziemskim łez padole wyrażało i wyraża żal, a nawet pretensję do Stwórcy, że On milczy, gdy tyle zła dookoła. Powstają na ten temat od ponad dwóch tysięcy lat liczne dzieła artystyczne. Wybrałem kilka z nich – bardzo głośnych.
Kochajmy nieprzyjacioły swoje
Zacznijmy od filmu, który powstał kilkanaście lat temu; od Pasji w reżyserii Mela Gibsona (2002 rok). On to sięga do dzieciństwa i śmierci Syna Bożego, zatem do początków chrześcijaństwa. Opisuje jego ostanie dni ziemskiego życia, a w krótkich obrazkach retrospekcyjnych– wolą i artystyczną wyobraźnią reżysera – dzieciństwo i młodość w migotliwych retrospekcjach. Oto sympatyczne miniscenki – Matka woła Dziecko na obiad, Chłopiec coś dłubie w drewnie, w warsztacie stolarskim Ojca. Jednak głównie późniejsza śmierć krzyżowa tego chłopca, Jezusa dała początek nowej religii i trochę nowej, ewangelicznej wiedzy również o Ojcu – Stwórcy.
Film Gibsona przed laty spowodował pewien szum ; że sceny trudne w odbiorze przez przeciętnego widza, że naturalistyczne, że mega krwawe obrazy odbierają utworowi siłę autentyzmu. To, co widzimy, rodzi wątpliwości, czy „normalny” człowiek potrafiłby znieść tyle bólu i przelewu krwi; już w połowie „drogi” na Golgotę powinien wyzionąć ducha. Podzielam te zarzuty.
Już w pierwszych scenach nocnych, w ogrodzie oliwnym do modlącego się i płaczącego Syna Bożego podpełza wąż – szatan, by pojudzić się z bożą ofiarą za grzechy milionów ludzi. Diabeł syczy: „ Czy uwierzysz, że jeden człowiek uniesie brzemię całego świata?” Syn oblany łzami łka do Nieba: „Ojcze oddal ode mnie ten kielich goryczy… Ale niech się stanie wola Twoja”. Czyli Syn wie bardzo dużo o swojej najbliższej przyszłości, wie, co Go czeka jeszcze tej doby. Zna swoją misję na ziemi. Wie, bo przecież jest wcieleniem Ojca. Ale równocześnie jest człowiekiem z krwi i kości – i odczuwa człowiecze słabości. Diabła to niby zaskakuje, więc pyta: „ Kim ty jesteś, a kim jest twój ojciec?” Nie słychać odpowiedzi, na to pytanie. Ojciec – (Adonai; z hebrajskiego: Pan Wszechwiedzący) milczy.
Pojmany, skrępowany sznurami, wleczony w tłumie, już prawie poszarpany, pałką uderzany w coraz mocniej zakrwawione plecy… Ktoś w nocnym tłumie krzyczy: „To jakiś Galilejczyk… faryzeusze go nienawidzą…” Obity przez wojaków, przewraca się przed jerozolimskimi kapłanami. Pierwsze działania śledcze z towarzyszeniem tłumu. Pytania najwyższej wagi: „Czy ty jesteś mesjaszem, Synem Boga żywego?… Z jakiego rodu pochodzisz? … Gdzie twoje królestwo?… A może jesteś synem marnego cieśli?…Dlaczego milczysz?… W świątyni groziłeś, że ją zburzysz i w trzy dni odbudujesz – co to za twoja nauka? … Przyprowadzono cię tu jako bluźniercę… broń się!… Niektórzy zwą cię prorokiem Eliaszem – dlaczego z pychą na twarzy milczysz? … Arcykapłan wymierza Galilejczykowi policzek. Pierwsze Jego słowa: „Dlaczego mnie uderzyłeś… co złego powiedziałem?… Znowu krzyki: „On uzdrawia magią… przywołuje diabła i z jego pomocą uzdrawia… Jego działalność to przestępstwo!”… Znowu pytanie kapłana: „Skąd przychodzisz? …” Tajemnicza odpowiedź Syna: „ Przychodzę z niebieskimi obłokami od Ojca…” Tu wmontowana scena Piotrowego, trzykrotnego, apostolskiego zaparcia się znajomości Mistrza; zanim kur zapieje.
*
Po wschodzie słońca wloką Syna pod sąd od Kajfasza do Piłata Poncjusza, namiestnika rzymskiego cesarza w odległej, azjatyckiej prowincji . Pewne zaskoczenie – do żony Piłata już chyba dotarł przebieg nocnego przesłuchania podsądnego. Zaczęła nalegać na męża, by „oszczędził Galilejczyka”. Piłat tez już dużo usłyszał o podsądnym, bo na początku rozprawy zadaje tłumowi podchwytliwe (tak oceniam (WŁ) – pytanie: „Jak wytłumaczycie, że pięć dni temu krzyczeliście na widok tego człowieka Hosanna, a teraz chcecie jego śmierci…” Arcykapłan uzasadnia: „ To przywódca niebezpiecznej sekty,,, buntownik… podszywa się pod Dawida…” Piłat ma tak zwany „ciężki orzech do zgryzienia”. Nie widzi „materiału dowodowego” dla orzeczenia wyroku śmierci.
Wiekopomna rozprawa trwa. Piłat odchodzi z podsądnym na bok, by porozmawiać w „ cztery oczy”. Rozmawiają jakiś czas o królestwie Syna „nie z tego świata” i człowieczych korzyściach płynących z wiary w „synowską prawdę”. Piłat zdaje się być przekonany o niewinności podsądnego, ale tłum krzyczy „ ukrzyżuj go”. A może namiestnik się przestraszył buntu w dalekiej od Rzymu prowincji, która stanie „ w ogniu” z podburzenia arcykapłana? Jak wiemy z ewangelicznego opisu – Piłat jednak oddał podsądnego na pastwę tłumu. Wykonał gest „umycia rąk”, czym pozostawił po sobie na wiek wieków pamiątkę wyznawcom Ewangelii. Natomiast Ojciec „na niebiosach” milczał, bo taka była Jego wola. (Tu znów dygresyjka: Ojciec z nieba dał jednak dwukrotnie głos na ziemię wtedy, kiedy chciał – raz pierwszy przy chrzcie Jesusa w Jordanie, a drugi na Górze Przemienienia. Wierzący lud z całą pewnością pamięta frazę : „Ten jest Syn mój miły, w którym mam u podobanie – jego słuchajcie” . WŁ)
Dlaczego Ojciec teraz milczał, gdy skazanego Syna zawleczono na Golgotę i powieszono na krzyżu. Umierający wołał po człowieczemu : „ Boże, czemuś mnie opuścił” . Ale też wielkodusznie prosił Ojca: „Przebacz im, bo nie wiedzą co czynią”. Tu warto przypomnieć inne, retrospekcyjne, synowskie przykazanie z czasu ziemskiego nauczania: „Kochajcie nieprzyjacioły swoje…” . Z krzyża Jezus zapewnił właśnie, że jednego z powieszonych łotrów zabierze ze sobą do raju. Wydał jeszcze Matce i apostołowi (którego miłował) polecenie wzajemnej opieki do końca ich życia.
*
Dokucza mnie pytanie: dlaczego Ojciec nie oszczędził Synowi ewangelicznej męki i reżysersko utopionej we krwi śmierci, która w tamtych czasach była społecznie i historycznie uznana za „hańbiącą”? Tu już odważę się na indywidualną interpretację. Gdyby Ojciec uratował Syna od Golgoty, gdyby był tak surowy jak starotestamentowy Jahfe, to ziemscy, mądrzy autorzy (św. Paweł) opowieści ewangelicznej nie stworzyliby nowej, potrzebnej na nowe czasy, religii. Stworzyli ją o Bogu miłosiernym, przebaczającym, a nie tylko surowo karzącym. A politycy i historycy sprzed dwóch tysięcy lat nie ogłosiliby nowej ery w dziejach ludzkości; głownie dla na nowo kształtującej się Europy.
Ten jest Syn mój miły
W Europie średniowiecznej jednym z najgłośniejszych utworów literackich była poetycka „Boska komedia” Dantego Alighieri (ok.1265 – ok.1321). Uznano ją za dzieło artystycznie wybitne, choć według mnie niezwykle trudno przyswajalne nawet przez dzisiejszego czytelnika. Autor, patrycjusz, więc z bogatego domu we Florencji, wykształcony filozof, teolog, znawca retoryki i gramatyki, literat, napisał je jako pamiątkę po dramatycznej miłości do Beatricze, po jej przedwczesnej śmierci. Los zgotował Dantemu sporo niespodzianek. Wzniósł go na szczeble wysokich stanowisk urzędniczych, ale także wpędził w chaszcze polityki. Marnie się to skoczyło – poeta został wygnany z ukochanej Florencji. A grożące mu spalenie na stosie przeszło tuż obok. Wyznał, że na jego szczęście ta ziemska „marność nad marnościami” uchroniła go od wejścia w ostry konflikt z miłosiernym Stwórcą i jego ziemskimi, niemiłosiernymi, średniowiecznymi inkwizytorami – „wykonawcami – a jakże (WŁ) – bożej woli”. Pisarz – filozof nie obraził się na Pana Boga i poświęcił Mu i ludziom, poemat, który tworzył lata całe, a ukończył go tuż przed śmiercią (1321r.) Pisał strofami trzywierszowymi (tercyną). Budował zdania ze słów prostych, jasnych w treści, ale w składni przeważnie skomplikowanej, by nie powiedzieć – zagmatwanej. zniechęcającej do lektury. Natomiast zaskakuje odważne, osobiste wyznanie średniowiecznego twórcy, który przekonywał: teksty urzędowe należy pisać królewską łaciną, zaś poezję w języku narodowym, więc włoskim. I tak układał po włosku swoje tercyny w … Komedii
*
Trudno się doszukać w tym alegorycznym poemacie scen komediowych i równie trudno wyczuć komediowe tonacje strof wiersza. Narrator – sam Dante – wędruje po świecie pełnym – jak określa – „życia występnego, które należy oczyszczać ze zła”. Sam był jego ofiarą, bo rządzący rodacy zafundowali mu los wygnańca. Wielki artysta zbudował poetyckie obrazy Piekła, Czyśćca oraz Raju. Trzy wyimaginowane miejsca, bogate w ziemskie wydarzenia, filozoficzne treści i ludzkie odczucia. Dlaczego trzy? Bo – dziś byśmy kolokwialnie powiedzieli – Bóg lubi Trójcę. A Dante lubił Boga. Odwiedzając wyobrażone Piekło usłyszał w nim: tajemnicze westchnienia, płacz, „lament chorałem”, nieprzeliczone języki bólu, „wycie to ostre, to bledsze”. Stamtąd dochodziły okrzyki gniewu, bo to miejsce „nędznych, co w świecie żyli nieżywotnie” – jak osy kąsające. Od tych ukąszeń -„…krew tryska na lica, a dookoła kłąb glist natrętnych kołduny nasyca…”. Nie dziwmy się zatem, że artysta w ostatnim wersie tej części poematu ucieka od plugawych obrazów , by „znów ujrzeć gwiazdy”.
*
Czyściec Dante ocenia jako miejsce dusz „gnuśnych, obojętnych na dobro i zło”. One, pokutujące , „pną się ku niebu po tarasach; im większy grzesznik, tym pnie się z niższego tarasu”. Pozostawmy „gnuśnych”. Należy za to w ostatnim wersie tej części poematu uruchomić wyobraźnię: „ w pełni sił nowych wzlecieć w gwiazdy”
*
Przed nami Raj -niebo. Tu dłużej będziemy towarzyszyć poecie, bo warto. Bo tu: „ Miłość gwiazdy porusza i słońce”. Tu gwiazdy stale świecą, bo są nimi ci, co „odkupili swoje grzechy męką Chrystusa”. Dante głosi: Chwała Onego, co wszystko w ruch wprawia,/ przenika wszechświat cały i jaśnieje/ tu mniej, tam więcej, jak duch, co świat zbawia.// Jam w owym niebie był, co promienieje/ największym blaskiem i widziałem rzeczy,/ których powtórzyć to nie mam nadzieję,// bowiem duch tak się pogłębia człowieczy/ gdy się przybliży do swych pragnień celu, że pamięć potem się już nie uwsteczy,// Lecz com zachował z innych skarbów wielu/którem w najświętszej zaczerpnął krainie,//to pragnę w świętym opiewać weselu….”
Wygnaniec z ojczystej ziemi nie uskarża się na swój los. Wyznaje: „… Jeżeli ja mam dobrą wolę, / choć mi gwałt czynią, to czemu zapłatą/ mniejszą mam cieszyć się w tym niebios kole…” Przywołuje w Pieśni Czwartej: ”… Serafina, co mu Bóg najwięcej sprzyja/ Samuela, Mojżesza, i jednego i drugiego/świętych Janów, nawet Dziewicę Maryję// tam mają miejsce, gdzie te boże sługi,/coś je oglądał w blaskach tego świata:/ pierwszego kręgu niebios zdobią smugi// …” Dante czuje wsparcie większych od siebie bohaterów? Ci są duchami, lub niedowiedzionymi historycznie (czyli legendarnymi) postaciami?
Dostaje to wsparcie, choć go nie potrzebuje, bo sam jest wielki artystycznie i psychicznie; a chyba także fizycznie; malarz sportretował go jako „rosłego chłopa” – włoskiego patrycjusza. On przemawia do Nieba, natomiast nie ma śladu w poemacie, by Stwórca do niego przemówił przynajmniej jednym zdaniem i chociażby we śnie. Może za to okazał swoją hojność, bo go wyposażył w tęgi intelekt i twórcze talenty.
Poznajmy kilka z myśli Dantego: „ Im doskonalszy jest byt, tym mu więcej Dobro dogodzi, a zło dokuczy” . Rozumiem to tak, że mądrość sprzyja dobru, a jej brak złu. Dante: „Szlachetny owoc nie pleni się tam, gdzie chwastem zarosło pole”. Ja przestrzegam leniwych: umrzecie z głodu, bo chwasty zagłuszą was! Dante: „Natura jest sztuką Boga”. Mój żal: Szkoda że od wieków miliardy ludzi niszczą naturę, a Bóg chyba zapomniał wyjaśnić własnego nakazu: czyńcie sobie ziemię poddaną! Dante: „ Nadzieja przychodzi do człowieka wraz z drugim człowiekiem” . Moje pytanie: dlaczego niektórzy tak często wierzą, że człowiek człowiekowi wilkiem. Dante: „ Mało kocha ten, kto potrafi wyrazić słowami, jak bardzo kocha”. Dla mnie to jasne: bo słowa przeważnie nic nie kosztują i bardzo szybko rozpływają się w powietrzu. Dante: „ W miłości jest tyle szczęścia, ile cierpienia”. Próbuję zgadnąć: bo we wszystkim powinna być symetria; jej brak przybliża nas do katastrofy. Dante: „ Dobrze ten schował, kto schował w pamięci” Prawie płaczę: dlaczego tak szybko i dotkliwie tracę pamięć?
Boska i nieboska
Dante Alighieri przemówił do ludzi nie skarżąc się do nich na milczenie Boga. Na ludzi też się mocno nie skarżył, choć widział, że żyją „niegodnie”. Co prawdaskutecznie uchylał się od uiszczenia grzywny, którą go ukarano za działalność polityczną, ale i tu zachował się godnie. Mógł przecież „wywiać” do obcych krajów, jednak wolał wygnanie do innych miast, lecz włoskich; tworzył w tym czasie wielką literaturę w Rimini czy też w Rawennie. Dziś byśmy się uśmiali: co to za wygnanie? Prawdziwa komedyjka… Przypominam – my też mamy swoją Komedię…, ale nie średniowieczną a romantyczną. Nieboska Komedia Zygmunta Krasińskiego młodsza od Boskiej … o kilka wieków jest śmiertelnie poważnym dramatem o mękach polskiej niepodległości. Mamy w tym utworze wieszcza Zygmunta rewolucję, powstańców, szubienice gotowe do ”pracy”, rozstawione na leśnej polanie, dom wariatów, hrabiego Henryka, krwiopijcę chłopów pańszczyźnianych. Mamy też pijany lud, „gotowy” do walki narodowo – wyzwoleńczej. Jego rewolucyjny przywódca Pankracy nie wie, jak pokierować pijanym ludem. Dlatego umiera z bezradności. Zawoła jednak do milczącego Stwórcy: Galilaee vicisti (Galilejczyku zwyciężyłeś!). Przekonuję czytelnika: to dopiero poważna komedia! Nieboska … – nazwana nieboską przez trzeciego wieszcza. Może Krasiński chciał prze to „NIE” wyrazić i wysłać człowieczy żal do Nieba, bo milczało, gdy nam zabierano państwową wolność. Milczało również wtedy, gdy próbowaliśmy ją odzyskać w zrywach powstańczych. Tu nie zapominajmy o zachowaniach ludzkich, watykańskich gospodarzy bazyliki św. Piotra, podobno „ziemskich namiestników’ Syna Bożego. Zaś przypominają nam o tym w swoich głośnych dziełach poetyckich wieszcze: Adam i Juliusz.
Zastyganie bez ruchu
Wielki pisarz rosyjski, Lew Tołstoj (1828 – 1910; mało mu brakowało do nagrody Nobla) też rozprawiał ziomkom w swojej prozie literackiej i publicystycznej o przyczynach i skutkach milczenia Stwórcy. Trzecią powieścią chciał się jeszcze bardziej zbliżyć do sił Nieba, bo nazwał ją znamiennie: Zmartwychwstanie (1899 r.)_Autora Wojny i pokoju oraz Anny Kareniny już od lat rosyjskie elity społeczne oraz prosty lud uznawali za „najwyższy autorytet moralny”. A on nie ustawał w dawaniu kolejnych dowodów, że relacje między nim a ludem oraz relacje z „Tym, co nad nami” nabierają rosnącej mocy. Ale równocześnie pisarz nieustannie dokuczał sobie, że „Ten z góry” tylko obserwuje, co się dzieje na dole i za słabo wpływa na dobre dla ludu zmiany na smutnej, rosyjskiej ziemi. Szczególnie interesowały go jako artystę i filozofa – stosunki między władzą świecką a władzą cerkiewną. Chyba dlatego przywołał to wyjątkowo ważne słowo dla wszystkich obrządków chrześcijaństwa; zmartwychwstanie. Wszyscy, dla których Ewangelia jest głównym źródłem sił duchowych dobrze pamiętają, jego znaczenie . („ Gdyby Jezus nie zmartwychwstał – to próżna by była nasza wiara” – to możemy czytać w wiekowych pismach i od wieków słyszeć z ambon). Na końcowych stronach powieści autor przywołuje fragmenty Ewangelii w brzmieniu św. Mateusza jako materiał swoich literacko – religijnych rozważań. Tych kilka powieściowych stron można nazwać ewenementem w historii literatury ostatnich wieków. Czyta się je jak teologiczny podręcznik lub wykład dla klerków seminarium duchownego. Bóg „na niebiosach” tajemniczo milczy, a jego żarliwy wyznawca, hrabia z urodzenia, mieszkaniec z Jasnej Polany w pobliżu Tuły ( tylko 200 kilometrów od Moskwy) tęskni do „żywych”, aktualnych słów „ od Góry”. Nie może się ich doczekać, skutkiem czego sam, jako filozof traci wiarę, ociera się o ateizm, a niedługo potem, tworzy y coś na podobieństwo radykalnej sekty. Nazywa ją „chrześcijaństwem anarchistycznym”. Wiedział, że cieszy się autorytetem wśród chłopstwa – rozdał i im na własność liczne hektary z własnych dóbr, a dzieciom chłopskim wybudował kilkanaście szkół wiejskich. Część rosyjskiej klasy wyższej także kochała autora Wojny i pokoju. Dlatego odważył się przemówić nie tylko do nich bezpośrednio, publicystycznie, ale także do milczącego Stwórcy. Za tę odwagę dość szybko został ukarany – jako heretyk – ekskomuniką (1901 r.) Cerkwi prawosławnej.
Zanim wysłuchamy fragmentów Tołstojowego nauczania teologicznego, przybliżmy w krótkim akapicie opowieść fabularną Zmartwychwstania. Jej główny bohater, to także hrabia – Dymitr Iwanowicz Niechludow (w dużym stopniu porte parol autora Lwa…) zasiada w miejscowym sądzie jako ławnik przysięgły. Sądzona jest Katiusza Masłowa, piękna dziewczyna lekkich obyczajów . Hrabia szybko rozpoznaje w niej panienkę, którą kiedyś posiadł w domu schadzek. Teraz, w tym sądzie hrabia inaczej widzi prostytutkę, zakochuje się w niej i proponuje ślub. Ku zaskoczeniu spotyka się z odmową. A ta tylko pogłębiła miłość hrabiego Dymitra. On jest gotowy zrobić wiele, by „wyciągnąć coraz piękniejszą i ciągle młodą” kobietę z wiezienia, ze słynnej Pietropawłowskiej Twierdzy w Petersburgu. Katiusza Masłowa została skazana na „ciężkie roboty” na Syberii. Hrabia opłaca adwokata, by ją ratował. Nie pomogła nawet rozprawa apelacyjna. Byłej prostytutce przypisano jeszcze przestępstwo polityczne, co nie było trudne w kraju „ pod carami” z panującym, ciągłym stanem wojennym. Hrabiego, ławnika przysięgłego – trapią dwie zmory: beznadziejna, niespełniona miłość do kobiety, którą kiedyś zgwałcił , oraz osobista nuda; dziś byśmy określili – głęboka depresja. Zauważmy: hrabia Niechludow i jego przeżycia bardzo przypominają osobę hrabiego Tołstoja. Dlatego w nocnym czytaniu Biblii główny bohater szukał ratunku dla siebie.
Czy go znalazł? Chyba nie tak szybko. Jednak rozważał to – co mu podsunął autor Zmartwychwstania analizując fragmenty PISMA według ewangelisty, św. Mateusza. Tołstoj napisał w punktach między innymi: że „człowiek nie tylko nie będzie zabijał, ale nie będzie gniewał się na brata, nie będzie nikim pogardzał… Że człowiek nie tylko nie będzie cudzołożył, ale będzie unikał rozkoszowania się urodą innej niż żona kobiety… Że człowiek nie tylko nie będzie odpłacał „oko za oko”, lecz będzie nadstawiał drugi policzek… Że człowiek nie tylko nie będzie nienawidził wrogów, ani z nimi wojował, ale będzie ich kochał i im pomagał…”
Niechludow odłożył nocną lekturę, zgasił lampę i „zastygł w bezruchu”. Ale nie na długo. Nagle poczuł w sobie: „uspokojenie, radość i marzenie o życiu w wolności”. Dlatego znowu czytelnikowi przychodzi myśl o wolności, jakiej zapragnął hrabia Tołstoj w ostatnich, jak się okazało, dniach swego ziemskiego losu. Teraz on jakby wziął przykład z życia swego bohatera powieściowego, którego wykreował jakiś czas temu w Zmartwychwstaniu. Teraz on postanowił zażyć wolności , więc napisawszy po kryjomu testament, w pobliskim lesie przy Jasnej Polanie , zostawił rodzinę w pałacu, sam uciekł „w siną dal”. Jednak dość szybko został odnaleziony. Niedługo potem, w bezsile zakończył żywot.
Dużo wcześniej, gdy ocierał się nawet o ateizm, pisał jako publicysta: ‘’ Bóg jest istotą, dążymy do niej, ale nie możemy jej pojąć” . Pisał o Kościele: „ On w celu pokonania wrogów, nie dysponując innym orężem, zaczął skazywać na śmierć i palić na stosie…”. I to pisał: „Kościoły dążąc prawie wyłącznie do zysku, są podporą państwa w wyzysku, ucisku, i terrorze ludu…”
*
Czy wolno mi tak podsumować z pokorą? – Skąd my to znamy i gdzie słyszymy w naszych czasach?
Trudno kochać tajemnicę
Szukam w ojczystej literaturze odpowiednich westchnień do Stwórcy, który jednak w milczeniu raczej przygląda się światu i ludziom, niż ingeruje w ich zachowania i dokonania. Znalazłem te westchnienia w książkach polskiego kandydata do Nobla, ale tylko kandydata. W powieści Ciemności kryją ziemię (1957 rok) czytam Jerzego Andrzejewskiego: „…Boże wielki i miłosierny, który jesteś w niebiesiech, miej litość nad gwałcicielami sprawiedliwości, wybacz wiele świadomym kłamcom, zdradzieckim oskarżycielom, fałszywym sędziom…” Podobnych westchnień Andrzejewskiego czytamy bardzo dużo w jego prozie. W debiutanckiej powieści Ład serca (1937 – 1938 rok) głównym bohaterem uczynił księdza Siechenia, proboszcza odległej parafii, na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej. Tam ksiądz był słuchany w niedziele i dni powszednie z „ taką szczerością, że nikt poza ludem nie umiałby tak uchwycić snującej się poprzez melodię szerokiej, spokojnej tęsknoty białoruskich pól i łąk”. Miasteczko Krechelniki i sąsiednia wieś Sedelniki, niby niczym szczególnym się nie wyróżniały, bo wszędzie i w każdy czas można spotkać wieloletniego przestępcę, który zamordował dziecko, innego lekkoducha, który kombinował jak uśmiercić policjanta , karczmarza, stręczyciela, który w knajpie prowadził ukryty dom publiczny, a w nim nawet „pracowała” prostytutka. W Sedelnikach, na ogół spokojnych, proboszcz szukał jeszcze większego spokoju i ładu serca, bo nurtowały go sprawy wiary. Wyznawał przed sobą podczas przeważnie źle przesypianych nocy , że nawet w Bogu nie może zaleźć ukojenia. Nie potrafił pogodzić się z tym, że jego czternastoletni wychowanek, niby potulny Michaś powoli traci wiarę i jego serce, które „nie należy już tylko do księdza wychowawcy”(Dziś czuć tu zapach pedofilii – WŁ) . A jeszcze bardziej „rozdrażniało” go: „…Jak nędzny jest plon minionych lat. Cóż uczynił dla ludzi, których mu Bóg powierzył. Nigdy nie umiał znaleźć drogi do człowieka. A za to – jak często i w jak wielu okolicznościach czuł się intruzem…” Przyznał słowami narratora: „… Bolesny i upokarzający mur odgradzał go od ludzi, a najbardziej wtedy, kiedy chciał im siebie ofiarować…” Teraz ja opiniuję: wysłannik Boga stacza się na dno poniżenia. Cytuję księdza: „…Najlichszym z lichych jestem Panie. Tamci (bohaterowie powieści – WŁ) i nie znają Cię, dlatego błądzą, Ale mnie ukazałeś się jak wicher wstrząsnąłeś mną… Dałeś wszystko, a cóż ja daję?…” Moja puenta: Totalna samotność.
*
I jeszcze Andrzejewski z powieści Bramy raju – utworu nowatorskiego w formie: narracja jednozdaniowa + krótkie, końcowe zdanie !
Bardzo młodzi bohaterowie z tak zwanej krucjaty dziecięcej do Ziemi Świętej (1212 rok) są mniej samotni w życiu niż ksiądz z Ładu serca . Tyle wieków temu z okolic południowo- wschodniej Francji i z Niemiec wyruszyły tysiące nastolatków, by wyzwolić grób Jesusa z niewoli muzułmańskiej. Młodymi poruszyła jakaś tajemnicza siła – pisze średniowieczny, niemiecki kronikarz Albert. Z tą siłą nie poradzili sobie nawet rodzice pątników, choć przeważnie byli przeciwni wyprawie. Natomiast ówczesny papież, Innocenty III miał skrajnie inną opinię: „Dzieci udzieliły nam napomnienia, podczas, gdy my śpimy, one wyruszyły wyzwalać …” Wyprawy nikt z dorosłych nie organizował. Wyprawa miała za przewodnika starego zakonnika- franciszkanina. Jerzy Andrzejewski pisze o ogromnym harmidrze , jaki panował w tej czeredzie tajemniczo nawiedzonych nastolatków. Oni nie czuli się samotni, bo mieli siebie, pielgrzymów za braci i siostry. Z tego tłumu powieściopisarz „wyłowił” kilkoro młodych obydwu płaci. Mieli siebie i – tu Andrzejewski z przedwiekowych opisów – „Boga Wszechmogącego, który się objawił Jakubowi z Cloyes, zwanemu też Jakubowi Pięknemu i zesłał łaskę młodym, by oni wobec bezdusznej ślepoty królów, książąt i rycerzy, okazali miłosierdzie dla miasta Jerozolimy, która jest w rękach pogańskich Turków…” Ci wyłowieni z tłumu przez pisarza – powtarzam za nim – nie czuli się samotni także z drugiego powodu. Nazwani z imienia i z nazwiska kochali się wzajemnie i namiętnie. Jedni się w drugich, albo na odwrót. Często czytelnik traci orientację – kto z kim. Myli miłość z pożądaniem.( A „bałagan” z powodu tego jednego, długiego zdania. WŁ). Mieli po lat czternaście, więc podobno byli już dojrzałymi mężczyznami i kobietami. Odczuwali głównie chucie. Autor opowieści nie skąpi szczegółów pożądań dwupłciowych oraz jednopłciowych, realizowanych w różnych konfiguracjach przy pełnej nagości ciał. Tylko czasami w tym pielgrzymowaniu błyśnie jakaś „boska” iskierka. Zakonnik – franciszkanin podczas spowiedzi powie jednemu z penitentów: „Mój synu, przecież nie wierzy się na zawsze, wierzy się ciągle na nowo. Tu gesty niczego nie uratują. Ani nawet słowa, ani nawet czyny, bo mogą kłamać. Jeśli stoi się wobec Boga, trzeba odrzucić wszelkie kłamstwo. To jest właśnie najtrudniejsze…” A któryś z wędrujących nastolatków „pogoni” dziewczynę do franciszkanina – do spowiedzi: „ :.. Zatłukę cię jak sukę, jeżeli się nie wyspowiadasz i nie dostaniesz rozgrzeszenia. Kłam, ale bądź jak wszyscy…”
I tym młodym, z których większość padła martwa na pustyni i tam pozostała jako pokarm dla dziczy (o tym mówią archiwalia) nie usłyszała słowa od tajemniczego Stwórcy. Za to Jerzy Andrzejewski przemówił do czytelników awangardowej formalnie powieści: „…Jeżeli drugi człowiek jest tylko tajemnicą, trudno go pokochać, ale jeżeli nie ma w nim nic za tajemnicy, również kochać go niepodobna”. Warto zapamiętać.