Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
397

Dziś raczej nie zyskałaby miana nawet „różowej”

Mam wrażenie, że tę krótką powieść należałoby czytać od końca, od posłowia tłumaczki, Anny Zielińskiej-Elliott. Od historii pisania „Klucza”. Dlaczego? Bo z dzisiejszej perspektywy wydaje się czymś niezwykłym, że jeszcze sześćdziesiąt lat temu powieść z podtekstem erotycznym mogła budzić aż tak wielkie emocje. Że dla jej potępienia zabierali głos parlamentarzyści, że próbowano – i chyba skutecznie – ocenzurować ją, a w każdym razie złagodzić przynajmniej jej ostatnią część.

Historia literatury, to historia wielkich uczuć, ale to wiek XX stał się czasem, w którym przestano cielesność kryć za stylizacją, formą, uładzonym zdaniem. Erotyzm stał się czymś normalnym, oczekiwanym, pożądanym na kartach powieści, opowiadania, także eseju.

„Klucz” ma dwoje narratorów, małżeństwo. On, sześćdziesięciolatek, ona piętnaście lat młodsza. Dwie relacje, opowieści o pisaniu pamiętników. Ten sam czas, te same sytuacje. Schemat? Tak, wydaje się nic odkrywczego, ale… No właśnie jest „ale”.

Tanizaki miesza relacje. Początkowo mamy wrażenie, że każde z nich pogrążone jest w swoim świeci, choć też od początku, delikatnie sugeruje nam, że ten dziennik, i jego i jej, nie jest tajemnicą dla drugiej strony.

Ikuko, tradycyjnie wychowana, poddana woli męża, on, naukowiec, profesor, prowadzą swoistą grę. Między jej sporym, ponadprzeciętnym erotyzmem, a jego nietypowymi potrzebami. Fetyszami stóp, uszu, podglądactwa.

Gdyby tylko tyle… Pewnie wzbudziłoby to u czytelników emocje, ale…

Tak, to gra. Gra, do której od pierwszych stron dodani są inni uczestnicy. Pan Kimura, narzeczony ich córki, Toshiko. Tyle, że to matka jest obiektem jego umiejętnie podsycanych przez profesora, westchnień, a nie córka. Ta ostatnia, szukam odpowiedniego słowa, wchodzi w soją rolę. Rajfurki? A może raczej prowadzi własną grę, o której wiemy nie za dużo?

Ten erotyzm, przecież nie wulgarny, raczej według dzisiejszych standardów delikatny, jest osnową tej powieści. Dziejącej się trochę jakby w nierealnym świecie. W świecie powtarzalnym: upojenia alkoholowego Ikuko, kąpieli, omdlenia, przenoszenia do sypialni, podania lekarstwa, a potem pieszczot, podniet pana domu.

Tyle, że to też gra, w której, czego dowiadujemy się z kart pamiętników, oboje układają swoje historie. Profesora podnieca zazdrość o Kimurę, ten namawia go do robienia zdjęć żony, które sam wywołuje, żona wie, że udane życie erotyczne może mieć wyłącznie z kochankiem, co więcej, przecież jej omdlenia, sen nie całkiem, nie zawsze są prawdziwe, a wypowiadane za każdym razem imię kochanka… też ma swój cel.

Wszystkie puzzle niby pasują do siebie, a jednocześnie oboje przekonują, że… że to tylko gra, że nikt nie posuwa się w niej poza zakreślone ramy, granice. Że to tradycyjne wychowanie nie pozwala na ich przekroczenie. Choć przecież to córka organizuje im potajemne randki Ikuko i pana Kimuro. W których do niczego nie dochodzi.

Zapętlają się w niej, wydaje się, że czytając swoje tajemne, ukryte dzienniki, troszkę nawet je podsuwając partnerowi, sami się napędzają, budują erotyczną więź między sobą, coś co daje, wbrew wcześniejszym opiniom, satysfakcję obojgu.

Być może Tanizaki miał ochotę – tego się już nie dowiemy – napisać ostrą, znacznie ostrzejszą powieść niż „Klucz”, ale wydarzenia, o których napomknąłem na początku, kazały mu zmienić zakończenie. Długie zakończenie. Bo mniej więcej 1/3 tej powieści to już relacja wyłącznie kobiety. Relacja z umierania, odchodzenia męża. Trochę obca europejskiej kulturze. Bez płaczu, nawet udawanego. I bez zmiany zachowań. Pan Kimura nie znika, wciąż jest obecny. Za to we wciąż pisanym dzienniku następuje odmiana. Bo przecież, poza jedną chwilą, gdy sparaliżowany mąż, prosi o jej zapiski (bez wątpienia czytane mu wcześniej przez córkę), po jego śmierci, Ikuko nie musi już niczego kryć. Zdrady, pożądania, namiętności, potrzeb erotycznych. Tak, pojawiają się samooskarżenia, ale nie ma w tym niczego, co w oczach czytelnika, dzisiejszego czytelnika, skazywałoby kobietę na ostracyzm.

Wracam do punktu wyjścia. Ta powieść, po ponad pół wieku od napisania, w nikim nie wzbudzi już wcześniejszych emocji. Broni się, bo to świetna literatura, z pomysłem, z niezłą fabułą, ale dziś raczej nie zyskałaby miana nawet „różowej”, erotycznej. Mam zresztą wrażenie, że i wówczas pisano w świecie zachodnim książki znacznie odważniejsze. Skoro tak, warto sięgnąć po „Klucz” także jako po dokument epoki, zmiany postaw, naszego podejścia do seksu.

Jun’ichirō Tanizaki – Klucz, przekład Anna Zielińska-Elliott, PIW, Warszawa 2020, str. 176.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko