Janusz Szot zwierzył mi się, że ten tomik jest w jego zamierzeniu na tyle samoswój, iż nie ma istotnych odniesień do własnych wcześniejszych poetyckich dokonań. Trzeba zatem widzieć go jako integralne novum, mające dlań znaczenie specjalne. Przyznał, że pracował nad nim, odkrywając niepożytkowane dotąd wrażliwe przemyślenia. Przemawiałby za tym liryk Rozbłysk:
Codziennie zaciążam
dziewicze słowa
niech rodzą
kolejne
Takie „pierworództwo od słowa do słowa” wydaje się być czymś właściwym przede wszystkim poetom od zawsze. Ich niejako słowo-kreatorskim powołaniem. Są poeci bowiem, jak mawiał często Julian Przyboś, „słowiarzami”. Zatem uświadomienie sobie tej ich słowiarskiej powinności nakazuje czytelnikom zwracać baczniejszą uwagę na leksykalne tworzywo poezji, które wcale nie musi być jako przekaźnik wyłącznie „semantycznie przeźroczyste”, otwarte na treść – za czym obstawał Zbigniew Herbert, upatrujący sens poetyckiej wypowiedzi w jej znaczeniach, zwłaszcza przesłaniach etycznych. Wszczął się po wystąpieniu autora Pana Cogito w dyskusji kilku odważnych spór (jakiego osobiście byłem świadkiem na sympozjum podczas Kłodzkiej Wiosny Poetyckiej w 1971 r., kiedy to starli się adwersarze, o czym wspominam w mojej Metafizyce tworzenia).
Słowno-wyrazowe tworzywo (w całej gamie walorów brzmieniowych i wizualnych) jest nie tylko środkiem, lecz i niekiedy, obok treści, współtematem poetyckiej wypowiedzi, jak np. u poetów lingwistów: Tymoteusza Karpowicza czy Mirona Białoszewskiego. Bądź, jeszcze inaczej, treść widziana jest przez filtr silnie wyeksponowanych form językowych (pomysłowych, łamiących sztampę utartych zwrotów i wyrażeń, popisów słowotwórczych, eksperymentów gramatycznych czy składniowych), które prócz semantycznej funkcji dla przesłania całego utworu, mają też znaczenie same dla siebie.
Cieszę się, że Janusz Szot jest – wedle mojego nastawienia – smakoszem słowa, jego wspaniałej kontekstowej homonimiczności, jego elektryzujących niuansów wydobywanych ze styku zapisu i brzmienia, kiedy właściwości graficzne „igrają” ciekawie z fonicznymi (w czytaniu głośnym). Tak to jest – w pewnym przybliżeniu – u Janusza Szota. Oto w wierszu Ogłoszenie odnajdujemy „codziennie/ w promocji// sentencje wielkich/ w koszyku na zakupy” [tj. np. wiktuały z książkami klasyków]; w wierszu Muzykant Homer spod Biedronki „gra// – na odciskach”; w wierszu Niepokorni „Plakatowi/ prorocy/ jednego słowa/ chcieli/ kreować rzeczywistość// a tłum/ jak rzeka/ miał swoje meandry”.
Janusz Szot, którego poetyckich songów, wykonywanych w ciekawie zgranym instrumentalnie i głosowo duecie z żoną poetką Joanną, z emocją nieraz długo słucham, gdy odkłada gitarę, w skupieniu nad kartką bardzo jest w słowach oszczędny. Dąży do wyrażenia swoich myśloobrazów zapisem skrótowym. Czasami niemal szyfrem wymagającym od czytelnika współpracy przy dociekaniu inspiracji, zamiaru i znaczenia puenty. I, przyznaję, opłaca się ten wysiłek koncentracji, bowiem nagradzany jest nie tylko rozpoznaniem sensu, ale i wzruszeniem. Dla przykładu przytoczę wiersz Żniwa:
Skosimy chaszcze
odkryjemy ścierniska
epitafiów
wypowiemy
niewypowiedziane
macewy
uniosą głowy
zrzucając
mech
zapomnienia
Toż to zapis dramatu wstrząsającego odkrycia, kiedy podczas prac polowych niespodzianym „plonem” żniw okazuje się bolesny widok zapomnianych pozostałości po żydowskim kirkucie. Musimy nagle zmierzyć się z czymś „niewypowiedzianym”, niedającym się ogarnąć w drastyczności możliwych skojarzeń („ścierniskach epitafiów”) na wołających o pamięć („unoszących głowy”) macewach. Sielski obrazek, jaki mógłby nasuwać z zasugerowanych tytułem tak częstych w poezji opisów żniw zaskakuje porażającym pokłosiem dopominającej się ujawnienia przeszłości. Przeszłości, która zakrada się w teraźniejszość, jak choćby ujawnia bardzo swoiście, bo jakby na przekór chęci przywoływania w wierszu Miraż, w którym „Weekendowe krematoria”, co „mają się dobrze”, czyli jakby wciąż istniejące, obecne w „jałowych rozmowach”, że, zapewne, dawno mamy je za sobą, „wylewają się [smrodliwą] czarną pianą/ w kolorowe ulice”.
Do maksymalnej zwięzłości autor dochodzi w wierszach, jakie nazwałbym poetyckimi sentencjami. W tym kunszcie zwięzłości perełkami są zapisy z cyklu Odkrycia: „Ile przemierzymy/ w którym miejscu będziemy// odległość piekła/ do nieba taka sama” (Odkrycie X), „Wierni/ rozumowi// jesteśmy prawdziwi” (Odkrycie XI).
Wreszcie, przymilą się oku i sercu Czytelnika erotyki Janusza Szota. Wiersz Bibliofil kończy się słowami: „czytam cię/ jak bestseller// i tonę w tobie”, a Bibliofil II aż prosi się, by przytoczyć go tu w całości:
Znalazłem
kroplę
z twoich oczu
na kartkach książek
zaczęła drążyć
we mnie
nie wiedziałem
że czekałem
na nią
Poeta z Nowego Sącza, gdzie i w poetyckich autobusach – jak nigdzie w Polsce – deklamuje się wiersze i śpiewa je dla odbiorców-pasażerów – zdobywa liczne grono fanów. Z przyjemnością im ten jego najnowszy tom – po wcześniejszych: Ścieżki nocy (Warszawa 2992), Kuszenie licha (Stary Sącz 2014), Bez sztucznej pozy (Kraków 2017) – polecam.
Stanisław Nyczaj
Janusz Szot: W każdej chwili nowy tomik. Kielce 2020, Oficyna Wydawnicza „STON 2”, s. 72.
przy “dziewiczych słowach” westchnęłam, ‘Bogurodzico dziewico Maryjo’, a przy koszeniu chaszczy zaniepokoiłam się, że malinowy chruśniak też pod nóż poszedł. 😉
Staszek Nyczaj – pozdrowienia !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! słów naukowych tak wiele “nieprzeźroczystych” zapętlonych mądrych uczonych i Freuda pytam co poeta i recenzent chcieli powiedzieć.