Leszek Żuliński – Wspomnienia weterana (37)

0
291


Praca przy komputerze

         Stałem się zakładnikiem komputera. Włączam go codziennie o 7.00 rano, a wyłączam o godzinie 21-pierwszej. Oczywiście w tak zwanym „międzyczasie” mam inne zajęcia. A to zakupy, a to wyskok do ZLP, a to odwiedziny przyjaciół… I co najważniejsze, to bywanie w moim drugim, rodzinnym domu. Mieszkam osobno, lecz z rodziną jestem mocno związany. Nasz ogród (sporej wielkości) jest pełen wielkich i pięknych drzew.
         Odwiedza nas bardzo często rodzina mojego syna. Dorobił się już dla niej dwóch córek. Oni przyjeżdżają do nas co najmniej raz w tygodniu, a często i dwa razy.
         Zainstalowałem tam „sklepik”, w którym króluje starsza wnuczka Natalka, a także kupiliśmy takie wielkie bandżo, po którym można skakać i wyczyniać różne wygibasy.
         Jednym słowem mamy tam „disneyland”.
         Oczywiście jest też spory garaż na dwa samochody i komórka, w której mamy bajzel niebywały.
         W tej komórce są narzędzia, grabie, kosiarka i cała masa rzeczy, z której można by było połowę wywalić. Ale po co? Sami wiecie, że w takiej komórce zawsze coś może się przydać.
         Tak więc mamy trzy domy: ten główny, ten syna i synowej oraz „moje biuro”.
         Ono to typowa kawalerka. Tu mam swoje ukochane biurko, tu mam lawinę książek. I przede wszystkim niezawodny komputer.
Doszło do tego, że od czasu do czasu zapraszam antykwariuszy i za friko daję im książki mniej dla mnie ważne. Biorą jak leci, a ja na jakiś czas mam większy oddech w tej „księgarni”. Ale za rok znowu będę wzywać księgarzy. I tak latka lecą.
Nieźle się urządziłem; co?
Ostatnio miałem spore kłopoty. Nasz piesek Feluś zaczął utykać na prawą nogę, a niedawno miał udar mózgu. Myśleliśmy, że to już koniec. Jakoś się z tego wykałapućkał – ale na jak długo?
Obaj się uwielbiamy. Kiedy przyjeżdżam ze swojego biura do domu, to Feluś wyprawia piruety i tańce. Podejrzewam, że  to jest jego cwaniactwo, bowiem nigdy nie przyjeżdżam z pustymi rękami. Kupuję mu takie „patyczki” w sklepie zoologicznym, a on wyprawia piruety zadowolenia.
Hmm, zastanawiam się, czy powinienem pisać to, co powyżej? Z jednej strony nieustanna praca przy komputerze zmniejsza moją „codzienność rodzinną”, a z drugiej strony jestem już przyspawany do klikania w klawiaturę.
I jeszcze jedno: cała moja rodzina żyje czym innym. Oni nie mają zapędów do literatury.
Mam jeszcze „drugi dom”. To jest Związek Literatów Polskich. Teraz on powoli wraca do normy, bo od wiosny był „zamurowany”. Na szczęście zaczyna się ta sytuacja polepszać, co zawdzięczamy niezawodnemu Markowi Wawrzkiewiczowi, prezesowi ZLP.
Nie wiem, czy to dobrze, ale „się nieźle” to wszystko ułożyło. Jedno mnie mocno boli: są domniemania, że pandemia może szaleć jeszcze przez dwa, trzy lata. Jeśli tak, to szlag by to trafił.
I tyle na dzisiaj mojej porozrzucanej gadaniny…

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko