Andrzej Walter – Ars poetica

0
431

   Godziny przy piórze – one leczą rany. I chyba trudno ludziom piszącym nie zgodzić się z tym stwierdzeniem zaczerpniętym z fascynującego wiersza Stanisława Grochowiaka „Ars poetica” – byłby to chyba wiodący wiersz we wszelkich poważniejszych antologiach o doli artysty.

   Sztuka wyzwala, sztuka uwalnia, sztuka jest formą ucieczki od tego świata i współplemieńców, którzy tak, a nie inaczej go zorganizowali i popchnęli na zabójcze tory swego mieszczańskiego samounicestwienia. Sztuka pozwala wznieść się ponad to wszystko, pozwala niemal lecieć, tam gdzie nie da się już nawet chodzić, ale pozwala też i schodzić, zwłaszcza tam, gdzie bywać zakazano, gdzie schodzić nie uchodzi i gdzie przede wszystkim nie należy przekraczać już żadnych granic.

   Sztuka łagodzi: bunt, gniew, nieodpowiedzialność i anarchię. Koi zmysły i emocje, ale czasem, a nawet dość często prowadzi na manowce, prowadzi jednak ku zatraceniu. Sztuka jest (bywa) dziwnym narkotykiem. Silnie uzależniającym, przy jednoczesnych właściwościach terapeutycznych. Silnie pobudzającym, przy jednoczesnych, niejednokrotnie zbyt długich, lecz ze wszech miar możliwych stanach apatii. Silnie zniewala, przy tożsamym, nieograniczonym wręcz, złudzeniu wolności i wyzwolenia.

   Zagmatwane to wszystko, ale jakże dalece nęcące, zwłaszcza dla ludzi nie potrafiących nie tworzyć i nie oszukujmy się, że jest to tylko doświadczenie …
dla wybrańców.

   Konsekwencja wyboru tej drogi wcale nie należy do powszechnych. To raczej niełatwa konsekwencja. To ból, upokorzenia, pot i przykrość. Często nawet i pogarda.

   Ponieważ też jestem poetą i nic co ludzkie nie jest mi obce, trzymam oto znowu w dłoniach najnowszy tom Stefana Jurkowskiego, o którym pisałem już nie raz, a który to Stefan Jurkowski również zgrzeszył recenzją mojego najnowszego tomu i powie ktoś jadowicie „życzliwy”, ech, panowie kadzą sobie niemiłosiernie i nieelegancko, ja jemu, on mnie i jakoś to leci i jakoś się kręci, cóż za obrzydliwe kółko wzajemnej adoracji. Cóż z tego, niech mówią, każdy sobie śpiewać może, jeden lepiej drugi gorzej (papier wytrzyma wszystko) jednak sedno prawdy tkwi po prostu …
gdzie indziej.

   Leży ono w sercu samej poezji. W owym tajemnym ars poetica, czyli w wierszach, tak ważnych i doniosłych, że ciężko obok nich przejść obojętnie. I właśnie w to wchodzi Grochowiak mocno, acz dyskretnie, może zbyt dyskretnie

Godziny przy piórze – one leczą rany.
Nawet śmierć jest daleka, jak była w dzieciństwie.
Zwierzęta domowe śpią ufnie przy twoich stopach,
A płomień świecy
Nieruchomieje (…)

   Stefan Jurkowski w swym tomie zatytułowanym bezwzględnie i brutalnie „Obcy jestem” podejmuje się między innymi skomentowania (właśnie na miarę tych obcych czasów) ów piękny okruch refleksji Grochowiaka

bo
„nawet śmierć jest daleka jak była w dzieciństwie”

przecież o to nam chodzi
przez
całe
życie
           
   Otóż to, Całe Życie – duże, ogromne wręcz słowa. Słowa odważne, gdyż całe życie – to jakby wszystko i nic, to życie od początku, do Końca; i dziś już wiemy, że jak rzece filozof: nasze życie od kiedy się rodzimy jest (już od tamtej najważniejszej chwili) drogą ku śmierci – oto memento mori… i jak to się ma do nieokiełznanego hedonizmu naszych czasów, czasów, w których śmierci … nie ma?

   No to zacznijmy czytać Stefana Jurkowskiego, jeśli nas te sprawy choć elementarnie interesują, zajmują czy pochłaniają.

   Kochani – to nie jest recenzja Stefanowego tomu. To kilka przemyśleń na temat tych jakże ważnych wierszy, kilka zdań o poezji, o odczuciach o tym, „co poeta miał na myśli”, a może nawet i o tym czego nie miał… To wreszcie odpowiedź na pytanie czym jest poezja. Może jest byciem ku śmierci i jednocześnie wiarą w nieśmiertelność.

   Niech powie to Stefan, autor, poeta Obcy – oto trzeci wiersz tomu „Obcy jestem”, wiersz bez tytułu…
           
***                                                     

wszystko co już nie istnieje
żyje w nas rusza się uwiera
boli czasami cieszy: twarze usta które mówią to
czego nie powiedziały, a może powiedziały
zapamiętane łąki wierzby trawy szosy linie
przesyłowe kominy fabryk syreny
miasta które nacierają niczym buldożery

otwierają ziemię do płonącego wnętrza
usypują pagórki ryją
linie okopów między nami a nami

wychodzimy – ziemia z ziemi
mieszamy ją ze śliną uporczywie lepimy
figury – chcemy je
przywrócić urodzić wypluć z siebie –

w naszych lustrach ustawicznie
co znika – co było – co istnieje

miesza się

  O tak. Ta oto mikstura to … napar z „całego życia”. Poezja Stefana Jurkowskiego opisuje w każdym wierszu … całe życie. Całego życia stale dotyka.  Całe też życie, jak gdyby, zawiera, całego życia jak gdyby w każdym wierszu szuka. Te relacje współistnieją, nakładają się, tętnią, czasami są elementem, czasami częścią rozmyślań, a czasem całością. Waga bowiem całego życia jest jednak niemierzalna. To wartość absolutna, ponadwymiarowa, to ciężar właściwy – kwintesencja istnienia, choć „całe życie” jest pojęciem z kategorii abstrakcyjnych – a w zasadzie „bez-sens” tegoż życia podniesiony sztuką do potęgi człowieczeństwa, w zasadzie stanowi punkt odniesienia do dalszych pytań i rozważań.

   „Obcy jestem”. Nasz współczesny świat toczy się w takim kierunku, że każdy choć trochę ponadprzeciętnie wrażliwy człowiek na tym padole zostaje przezeń przetrawiony, wypluty, zmięty i osaczony; zutylizowany i zneutralizowany na etapie obróbki edukacyjnej, a później życiowej. Wielki Brat patrzy i działa, choć przecież Wielkiego Brata nie ma – jest tylko jego wytwór, straszak literacki, fantasmagoria i figura retoryczna literatury konserwatywnej, a dziś modna ta postępowa, tokarczukowska.

   Słowem …  jest normalnie. A my tylko jakoś tak coraz bardziej obcy. Wy też jesteście obcy. Każdy prawdziwy artysta jest dziś obcy. Sztuka jest obca. Ta doceniana (opłacana), ta sprzedawalna i ta nagradzana – nie jest obca. Jest w sam raz. Sklecona na miarę. Trąci komercją i snobizmem, zalatuje siarką piekła prostytucji i sprzedajnych dusz, capi ogromnym świństwem, podłożoną nogą i euforycznym podstępem. Najważniejszy staje się kontekst, drugie dno, kurtyna i kulisy. Staromodne pytanie lękliwych komunistów – a kto za tym stoi? No, kto za tym stoi? Jakaś lewacka lewizna? Ci panowie z tego kraju otoczonego … palestyńskim upałem? Sprzymierzeni bogacze? Deus ex machina? Zaplute karły reakcji? Czarni? Czerwoni? A może teraz to … zieloni?

   Odpowiem bondowską popkulturą (ponoć to też sztuka) – mam to w dupie –

    wolę lekturę Stefana Jurkowskiego. Dużo się po niej myśli. Człowiek trzeźwieje. A potem człowiek staje sam ze sobą i sam sobie kopie okopy, wchodzi tam, odbezpiecza broń, będzie strzelał, ale tylko w powietrze i będzie szukał: nieba, chmur, ptaków…  i będzie wypatrywał i wyjdzie z tych okopów z białą flagą, może w Wigilię 1914, a może w świat koronawirusa w lipcu 2024… to wszystko się miesza, powszednieje, zanika… omamia nas.

   Jesteśmy obcy. Coraz bardziej obcy sobie nawzajem i sami dla siebie. Jesteśmy obcy na łączach światłowodu – obcy w przysyłaniu coraz szybszego przekazu towaru jako informacji – transformowanego mentalnie jako nasz wpis z otchłani samotności do tych wszystkich śmietników: Instagramów, tłiterów i fejsboków. Jesteśmy obcy względem chaosu, który stał się naszą codziennością. Ta autonomia obcości przekształca się w nasz znak firmowy (logo) i przekleństwo. Syndrom czasów.
  
   I tylko ars poetica pozostaje realna, namacalna. Godziny przy piórze – one leczą rany. Zatem pogawędziliśmy sobie o Grochowiaku i Jurkowskim, o samotności i obcości i o nikomu niepotrzebnej poezji. Nawet o dupie (Maryni?), która jak zawsze zostaje z tyłu. Namawiam jednak szczerze na kolejny tom Stefana Jurkowskiego. To poetycka crème de la crème. Tom poezji, w którym każdy wiersz wymaga analizy, namysłu i powtórnego odczytania. Owej wytwornej delektacji. Nawet wiersze najbardziej oczywiste, łatwo odbieralne wymagają odkrywania coraz to nowych pokładów przemyśleń.

   Powie ktoś – po co jednak jeździć Ferrari, przecież takie auto nie nadaje się na nasze drogi. To prawda. Szkoda go na takie drogi. Tyle, że bycie poetą, albo też bycie czytelnikiem poezji – uszlachetnia, nobilituje i wytwarza stan potrzeby bycia koneserem, a koneser to ktoś, kto marzy by choć raz – gdziekolwiek, kiedykolwiek i jakkolwiek przejechać się czerwonym Ferrari – po obojętnie jakiej drodze, zwłaszcza, że to samochód, którego wersję limitowaną nie sprzedaje się każdemu, bez uprzedniego sprawdzenia, co ten ktoś sobą reprezentuje. Dziwna dygresja, ale zrozumiała do tych z wyobraźnią, dla których pęd powietrza to właśnie wolność i ekstaza.
           
   Czytanie poezji to też wolność i ekstaza. To postawienie na obcość. To alienacja, wyrafinowanie i ucieczka od zgiełku. Za wiele jak na zakuty łeb współczesnego analfabety dadaistycznie skoncentrowanego na jako takiej kilkusekundowej percepcji ze zrozumieniem. Uff, przepraszam grono profesorskie – wy potraficie czytać ze zrozumieniem o wiele więcej, szkoda, że jedynie ze swojej branży, działki czy dziedziny jak kto woli. Prawdą jednakże jest, że dziś wynaturzyło nam się już niemal wszystko. Logo czasów powinny zostać końskie klapy na oczy. I to dla wszystkich włącznie z tak zwanymi elitami. Świat do góry nogami? Ależ tak. A będzie jeszcze „weselej”… Będzie świat dla samego siebie.

   I szkoda mi już emocji, aby tę paplaninę kontynuować. Oddam zatem głos mistrzowi, w kolejnym wierszu bez tytułu, może to właśnie on najlepiej nada się… na koniec
           

***

Bądźcie podobni bogom i zwierzętom
Goethe

uczę się psiego i kociego
by zrozumieć
nieznane zakamarki świata

jestem wyżej od bogów
(by zobaczyć bogów
starczy mi zwykłe lustro)

aby wniknąć w zwierzę
przeglądam się w drzewach
doświadczam dramatu sianokosów i polowania
wznoszę się ponad wszelkie dekalogi biorę
w siebie mowę i wyobraźnię zwierząt

słucham hejnału wilków
homilii psów i kotów
staję się wyznawcą pierwotnego

Znaku

Gestu

Słowa

   Dobre, właściwe zakończenie… Tego wiersza i tego tekstu. Kolejną formą wolności stanie się wyznawanie … pierwotnego. Odwrót. Powrót. Do źródeł, do korzeni, wstecz, na odwrót, na przekór i … nasermater. Najlepiej dziś ukryć się w domu, zamknąć pokoje, drzwi i okna. Spojrzeć zwierzęciu prosto w oczy

Godziny przy piórze – one leczą rany.
Nawet śmierć jest daleka, jak była w dzieciństwie.
Zwierzęta domowe śpią ufnie przy twoich stopach,
A płomień świecy
Nieruchomieje (…)


Andrzej Walter

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko