Bohdan Wrocławski – jeden wiersz

0
666
Bohdan Wrocławski

Przed świtaniem

Nie każcie mi umierać przed świtaniem
Dzień który nadejdzie będzie
Jak małe dzieci zgromadzone wokół cyrkowej areny

Niepewne niczym kromka
Zwiniętego do nagości chleba

Wędrują wtedy nad nami przypadkowe mgły
O zwiniętych skrzydłach
Atakującego sokoła

Czujesz zapach horyzontu
Upodlony drżący ze wstydu
Niczym zgwałcona kobieta

W taki poranek na progach domów siadają starcy
Prostują pogarbione światłem plecy

Podejdź do nich bliżej
W wyciągniętych dłoniach
Tańczą ich posiwiałe włosy

Jesteście nazbyt blisko siebie
Tak właśnie można spłonąć
Zanim noc zegnie się w kolanach
A purpurowy świt
Oddzieli nas swoim oddechem

Dlatego ciągle milczą w nas drogi
O nierozpoznawalnym smaku

Ze ściany spadają stare kalendarze
W jednym z nich jest twoja miłość

Zapewne przez zwykłe przeoczenie
Nie zdążyłeś nadać jej imienia

Przed odejściem mroku umierają nocne ptaki
Zabija je mój i twój szept

Odstawiam do kąta wystrzępione sandały
Zaczynam pisać wiersz
Gdzieś natrętnie gra trąbka
Słyszę zachrypnięty głos Louisa Armstronga

I znów biegnę przez las kalecząc sobie stopy
Jak wtedy
Kiedy nie mogłem sam siebie dogonić

Na tej ścieżce o której nikt nigdy mi nie powiedział
Przed świtaniem

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko