Antologia Poetów Polskich 2018 – Justyna Anna Koronkiewicz, Ewa Kosim, Elżbieta Kowalczyk, Tomasz Kowalczyk

0
862

Justyna Anna Koronkiewicz

Justyna Anna Koronkiewicz, poetka, mieszkanka małej wsi u stóp Gór Stołowych (Studzienno – gmina Szczytna). Urodziła się w 1971 r. na zachodnich granicach Polski. Ukończyła filologię polską w Zielonej Górze i podyplomowe studia public relations w Poznaniu.  Za pracę magisterską otrzymała nagrodę rektora Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Zielonej Górze.  Pisze od kilku lat. Zadebiutowała w 2016 r. tomem poetyckim Szamanka.  Książka została nagrodzona przez kapitułę Literackich Wawrzynów Lubuskich  Srebrnym Sokolim Piórem za najlepszy debiut. Justyna Koronkiewicz otrzymała nagrody i wyróżnienia w ogólnopolskich konkursach poetyckich oraz turniejach jednego wiersza (w ramach np. Festiwalu Literatury Wielorzecze w Elblągu, Ogólnopolskiego Festiwalu Poetyckiego im. Wandy Karczewskiej w Kaliszu, podczas ogłoszenia wyników Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego „O Granitową Strzałę”). Jest laureatką lokalnego konkursu poetyckiego odbywającego się w Polanicy-Zdroju  w ramach Międzynarodowego Festiwalu  Poezji „Poeci bez granic”. W 2017 r. zajęła w nim I miejsce. W listopadzie 2018 r. została laureatką Ogólnopolskiego Konkursu  na „Metafizyczny tekst poetycki”. Nagrodzona statuetką autorstwa  Wojciecha Dzienniaka. Publikowała w „Gazecie Kulturalnej”, „Szafie”, „Pro Libris”, „Dzikim życiu”, „Inter”, „Krajobrazach Kultury”, „Okolicy Poetów” oraz na poetyckich stronach internetowych. Recenzję jej debiutanckiego tomu Szamanka można przeczytać w grudniowym numerze miesięcznika społeczno-kulturalnego „Odra”. Prowadzi poetyckiego bloga „Moja dusza ma zapach cynamonu”, gdzie wierszom towarzyszą obrazy malowane przez Renatę Brzozowską – malarkę z Bytomia Odrzańskiego. Jest członkiem Ogólnopolskiej Grupy Literycznej Na Krechę oraz Klubu Literackiego Helikon z Polanicy-Zdroju.
W 2019 r. wydała drugą książkę poetycką Naturalna kolej rzeczy.
Projekt jej książki A jednak boli zwyciężył w konkursie dla autorów pogranicza polsko-czeskiego „Słowem i Obrazem”. Został wydany w czerwcu 2019 r. (nagrodą jest wydanie książki w dwu językach).


Wybrane publikacje
• Koronkiewicz, Justyna Anna. Szamanka. Poznań: Fundacja Centrum Rozwoju Kultury i Edukacji, 2016.
• Koronkiewicz, Justyna Anna. Naturalna kolej rzeczy. Zielona Góra: Pro Libris, 2019.
• Koronkiewicz, Justyna Anna. A jednak boli. Świdnica: Miejska Biblioteka Publiczna im. Cypirana K. Norwida w Świdnicy, 2019.


Nocne cienie

Las buduje noc z trzasków i szmerów.
Z oczu saren lśniących ponad linią ścierniska.
Są też cienie cicho przemykające między 
drzewami – podszewka nocy, zza której wystają 
pazurki i skrzydła. O świcie dziki moszczą leża, 
pająki tkają sieci. Na srebrnych nitkach skrapla się mgła. 
Nigdy nie widziałam piękniejszych klejnotów.

Kiedy gasną gwiazdy, z mroku wychodzą sny. Szumią jak wiatr
wiejący od strony gór. Przynoszą zapach spoconej sierści zwierząt.
Śnią mi się stada dzikich koni galopujących po zielonych dolinach, 
wędrówki lisów po okolicznych kurnikach.

Budzi mnie chrobot na strychu, delikatne pukanie w okno.
Zwabione światłem przylatują ćmy. Masowo forsują szybę. 
Gdy dopala się świeca, składają skrzydła. Niczym szare anioły 
czuwają nad przemijaniem chwil.

Studzienno, sierpień 2018


Palenie ognisk

Za dnia wyganiamy zimę. Przypalamy rzęsy.
Ogień powraca w snach. Nasze ciała pachną dymem i żywicą.
Ogień powraca w snach. Nasze ciała pachną dymem i żywicą.
Płomienie zbiegają się w jednym punkcie.
Nadgryzają podbrzusza.

Porzucamy ubrania, pościel w kwiaty. Wybiegamy
nago przed dom.

Ze śmiechu plączemy języki, palce, ścieżki.
Wygrzebujemy ziemniaki z żaru. Parzą.
Kiedy dotykasz moich piersi zostawiasz ciemne ślady. 
Popiół na udach.

Zimno ci? – pytasz. Zaprzeczam.
Myślę raczej o lodzie. Chłodnym winie.
Studzeniu warg.

Studzienno, marzec 2018


Punkt wyjścia

Rozmywa się biel, zapach zimy. 
Zeszłoroczna trawa – jeszcze w śniegu, mówi o przesileniu,
bólu ziemi rodzącej młode pędy. Przebudzone ze snu odkrywają
swoją misję, prostą drogę ku niebu. Pod butwiejącym
sianem zieleń drąży tunele, przeczy jałowości, wypełnia puste miejsca kolorami.
Na palcach wspinam się do słońca. Łapię ciepło prawym policzkiem.
Z lewej zimny wiatr. Ptaki noszą źdźbła, grudki gliny,
doskonalą technikę budowania gniazd. Nadchodzi czas lęgu,
głośnych śpiewów pod oknem.

Przekopuję ziemię, wydeptuję ścieżki. Wkładam ręce w miękką, parującą
glebę. Jest w tym coś niezwykłego. Jak w operacjach bez użycia noża.
Kiedy byłam dzieckiem zakopywałam w ziemi skarby. Pod kolorowymi
szkiełkami ukrywałam  płatki kwiatów, koraliki, cekiny oderwane z bluzki mamy.
To, co najcenniejsze mieściło się w dłoni. 

Teraz zakopuję cebulki kwiatów,  sadzę zioła. Zasuszam liście mięty.
Mam ulubione kamienie, muszle znad oceanu. Kuferki pełne listów.
Tajne szufladki  z tyłu głowy. Na wspomnienia, sny,
wszystkie ważne końce i początki.

Studzienno, marzec 2018


Sploty słoneczne

Słońce rozbiera nas z czarnych myśli, snów, ażurowych mgieł.
Kiedy dotykasz moich ud, jest w tobie pulsująca krew. Na zmianę przybywa
i ubywa źrenic. Układamy ciała w łagodne łuki, przymykamy oczy.
Pod palcami wybuchają supernowe. Życie ma zapach nagiej skóry,
cierpkich wiśni, letniej burzy.

Taka pora roku. Rozebrana do rosołu. Bezwstydna. Lepka.
Noszę jasne sukienki. Jasną bliznę na brzuchu. Wycinam w niebie
dziury sekatorem. Modlę się o więcej słońca dla piersi i bioder. 
Kiedy światło wchodzi pod skórę, śpiewam. Bliska ptakom 
o dźwięk wyrwany z trzewi. Bliska rybom o wodę w brzuchu,
z której wypływają noworodki.

Studzienno, sierpień 2018


Tkanki miękkie

Wszystko trafia do wewnątrz: obrazy, zapachy, dźwięki. 
Chaotyczny lot ptaków. Ślady saren odciśnięte w miękkiej ziemi.
Wiele razy chowałam głowę pod poduszkę, mocno zaciskałam zęby.
Ostry świst przecinał niebo. Potem długo bolała cisza.
Krwawiły trawy.

Czerwony ślad ciągnął się od lasu do drogi. Płakałam
nad poszarpanym strzępkiem sierści. Oderwanym skrzydłem.
Ciepłem ulatującym z tkanek. Przeklinałam
własną bezradność, krwawe rytuały łowców. Beznamiętne liczenie ciał.

W listopadowe noce jestem bardziej czujna. Niespokojnie krążę po domu.
Częściej wyglądam przez okno w stronę lasu.
Nasłuchuję.
Są dźwięki, których boją się nie tylko ludzie.

Studzienno, listopad 2018


Ewa Kosim

Ewa Kosim – pseudonim Zingara – urodziła się w Warszawie. Wiersze publikuje na Fb oraz na licznych portalach poetyckich. Z zamiłowania jest projektantką wnętrz i ogrodów, miłośniczką muzyki klasycznej i poezji. Ewa Kosim nie unika łączenia w poezji piękna z brzydotą; w mroczne, egzystencjalne klimaty wplata światłocień i całą gamę  pełnych ekspresji, kobiecych barw. 
Dzięki temu w jej twórczości znajdujemy dualizm, który paradoksalnie buduje harmonię kobiece­go świata wrażeń i emocji, który jawi się jako harmonijny a jednocze­śnie dynamiczny. Ów dualizm magnetyzuje, kusi, by wejść w głąb te­go poetyckiego obrazu świata, w bogactwo doznań; aby otworzyć za­mkniętą w słowach twórczość kobiety wrażliwej; by móc uczestniczyć w misterium jej specyficznej, obrazowej twórczości.
Ewa Kosim nie boi się podejmowania tematów trudnych, kon­trowersyjnych, w jej twórczości przeważają wiersze skomplikowane i niezrozumiałe dla pewnej grupy odbiorców, choć wnikliwy czytelnik poradzi sobie z właściwym odczytaniem jej utworów i wydobyciem z nich kla­rownych prawd i przesłań.


Wybrane publikacje
• Kosim, Ewa. Inny wymiar świadomości. Wrocław: Astrum, 2017.
• Kosim, Ewa. Estuarim. Ridero, 2017.
• Antologia Poetów Polskich 2017. Warszawa: Wydawnictwo Pisarze.pl, 2017.
• Zaduma. Warszawa: Wydawnictwo Diecezjalne i Drukarnia, 2019.
• Kobieta zmienną jest. Antologia poetów współczesnych. Wrocław: Astrum, 2017.
• Miłość niejedno ma imięAntologia poetów współczesnych. Wrocław: Astrum, 2017.
• Wiersze sercem pisaneAntologia poetów współczesnych. Wrocław: Astrum, 2017.


strzęp
spalmy los, niech pozostanie tylko 
lękiem który nie pachnie 
krwią i nie jest wiecznością 
zamazanego krajobrazu

wciąga mnie w siebie. jest pełen kruków. krążą, 
a ja nie wiem czy należą do mnie czy do ciebie

więc, spalmy los, bo wchodzę w noc.
czuję jej przychylność, chciałaby wskazać 
drogę pośród zamkniętej chwili 
– majaczę przez moment

czyżbym była szalona? 
czy naznaczona stygmatyzacją. nie wiem.


ewopeja

nie chcę wchodzić do twojego świata
na oślep, bazgrać czerwienią po ścianach
gdy witam solą i chlebem każdy prześwit

ustawiam stoły. dwanaście talerzy bez dna,
wychodzą z nich twarze. spojrzenia
z których wypełza lęk (zmarłych dusz)
pochłania przecinając żyły

a ja nieśmiało uśmiecham się do grzechu, 
do pokuty – dziesięciu przykazań, 
szukam resztek tatuaży na twoim ciele
i wznoszę toast za zgorzel w ustach. płonie 

nie ma szans na zmartwychwstanie


Aneksja

myśl, słowo powoli zamienia się w nic.
cicho, cichusieńko huczy w moich zwojach. zastygam jak srebro i złoto, 
a dzikie mustangi każą mi uciekać 

nie potknij się – mówią wszyscy; 
bo przez zabrudzone szyby widzisz aurę 
która zamienia się w przekwitłe kasztany 

różowe czy białe – są żałosne 


wciąż pachnę nocą

Dla Roberta

zmieniam się i nic nie jest ważne 
poza szykiem zdań których nie sposób wypełnić płynem, jaki by nie był. 
słony czy słodki, zalewa powieki 

– uśmiecham się z grymasem, czuję jak parch rośnie mi na ustach.
dotykam językiem jest szorstki

sączy się z niego ropa. cofa i zalewa myśli, 
popadam w konwulsje, płoną w nich kwiaty
i rozkwitają w duszącym dymie

wciąż pachną nocą 

nie drepcz w miejscu: mówi do mnie 
ten w którego kiedyś wierzyłam. 
wypełnij swój kielich
popiołem i stwórz z niego nowy 

synonim 


Dzikie ognie

jestem gwiazdą a zarazem księżycem 
zasłoniętym przez chmury 
– kwiecistą łąką i bagnem 
w którym wiją się zaskrońce

polują na ćmy odbijając swój blask,
wchłaniają w siebie graniaste obłoki,
pokrywają moczary i rzeźbią nasze ciała. 
tańczą. pożądają świeżej krwi, świtu

promieni słońca, które w ekstazie 
wbijają się w nas aż do trzewi 
gdy ich kolce promienieją 
we mnie i w tobie, sieją zniszczenie.

zmiatają z powierzchni ziemi mgłę i ciszę,
wtedy słabniemy oboje. stajemy się nadzy,
splątani dziwną metaforą zrodzoną z wrzasku 
i z ciszy.


Elżbieta Kowalczyk

Elżbieta Kowalczyk – urodzona w grudniu – mieszkanka Dolnego Śląska, miłośniczka  poezji i jezior. Związana z internetowymi grupami poetyckimi „Ogród poetów”, „Pisz i czytaj wiersze”, „W deszczu metafory”. Jej wiersze można znaleźć w wydanych antologiach, a także w dolnośląskim dodatku kulturalnym gazety „Rzeczpospolita”. Urodzona optymistka – wierzy w dobroć i mądrość człowieka.


Wybrane publikacje
• Antologia poezji miłosnej. Pogubieni w stosach serduszek. Pieszych: Wydawnictwo Ryszard Mierzejewski, 2015.
• Antologia Wiosenna Grupy Poetyckiej Ogród poetów, seria  Z szuflady poety XVI. Brodziszów: Usługi badawcze i wydawnicze dr Rafał Brzeziński, 2016.
• Antologia Letnia Grupy Poetyckiej Ogród poetów, seria Z szuflady poety XVIII. Brodziszów: Usługi badawcze i wydawnicze dr Rafał Brzeziński, 2016.


lustro

Lustro czekające na odbicie ludzkiej twarzy, tak
zawsze niepewnej swojego wyrazu.
Julia Hartwig, „Zeszyty Literackie” nr 78, 2002

robię zdjęcia odbiciom w lustrach
po jednej stronie świat rzeczywisty
zaścielone łóżko kot zwinięty w kłębek
czyjaś głowa ramiona nogi
świat tak obojętny na wyraz twarzy
że nie traci czasu na przemijanie
po prostu trwa

kiedy proszę zwierciadło poznania
o jaśniejsze światło 
wyraźniejszy kontrast
milczy jak głaz
a pamięć jak czarna materia
nie dopuszcza światła
spływa jak rwący potok
ale nie wygładza kamieni


ostatni seans

myślałam jakie to proste 
jestem w zasięgu 
sieci 
rąk 
na zawsze 
na wyłączność

wystarczył
krótki film o zabijaniu
załącznik okazał się niedostępny
obrażenia pierwszego stopnia
stopień obrazy 
niezidentyfikowany

tak zakończył się 
krótki film o miłości
właśnie spływa z elektrołącza
ostatnie dobranoc


poranność

nie wiesz kiedy
a nawet jak
mrokiem wycięty kobierzec
stłumi kroki
wyjętych spod gwiazd

słów zdań niepojętych
co obedrą 
ze wszystkiego
stoisz nagi
rzeki ciemne
ocierają się o nogi

marzysz
by ludzie
witali się słowami
nieciętymi jak miecz


ps.

przekornie nie stosuję
interpunkcji by nie
stawiać kropki na końcu zdania

wiem – teraz się uśmiechasz
niedorzeczność rośnie
nam u ramion

a ja śnię twoje palce
tak niepewne jutra


noc

powłóczysty płaszcz
lśniący
jak czarna perła
ciągnęła za sobą
otuliła tęsknotą
promienie księżycowe
błądzące sennie
po oceanach ciemności
powracających jak ona
na swoje miejsce
a księżyc maleje i blednie


Tomasz Kowalczyk

Tomasz Kowalczyk, urodzony w 1965 r., pochodzi z Płońska, od lat studenckich związany z Lublinem; współtwórca i właściciel Forum Literackiego „Ogród Ciszy”. Jest pracownikiem lubelskiej Fundacji Kulturalno-Artystycznej „Testudo”; publikował w almanachach poetyckich, m.in. w Ogrodowych portretach (2009), Ogrodowych pejzażach (2010), Ogrodowych fantazjach (2011), Ogrodowych iluzjach (2016) i Ogrodowych spojrzeniach (2018), których był współredaktorem i wydawcą oraz w licznych antologiach pokonkursowych. Autor tomików: Myśli jak niedokończone pacierze (2011), Poza granicą perswazji (2013), Portfolio mitochondrialnej Ewy (2015), Obsesje wokół koronkowego stanika (2017). Członek Związku Literatów Polskich.


Wybrane publikacje
• Kowalczyk, Tomasz. Myśli jak niedokończone pacierze. Lublin 2011.
• Kowalczyk, Tomasz. Poza granicą perswazji. Lublin 2013.
• Kowalczyk, Tomasz. Portfolio mitochondrialnej Ewy. Lublin 2015.
• Kowalczyk, Tomasz. Obsesje wokół koronkowego stanika. Lublin 2017.


***

Łatwo pokonuje się czas w systemie uświęconym
przez tradycję. Tu nie ma przypadkowych spotkań;
każde zdarzenie jest zaplanowane i skwapliwie
odnotowane w księgach, a pamięć bez przeszkód
dociera do najbardziej zapomnianych pokoleń.
Nieustannie trwa wznoszenie nowych kondygnacji,

chociaż nigdy nie da się przewidzieć skutków.
Niedawno rozkwitłe rośliny same siebie wpychają
w niepewność; ich kod genetyczny nie informuje
o tym, co przyniosą najbliższe godziny. Mogą co
najwyżej piąć się po ścianach. Kwiaty szukają

oparcia w powietrzu, podlegając prawu samosiejki,
której nie wolno patrzeć w przeszłość. Jednak to
właśnie oni potrafią stworzyć świat w siedem dni.
Czasami nie wiadomo, jak utrzymać powstały układ.

Wtedy zawsze istnieje możliwość dokonania aktu
samozagłady, aby następnie znowu skinąć ręką
z nadzieją, że i tym razem stanie się światło.


***

Wzruszasz ramionami na moją prośbę, abyś nie wyciągała
dłoni ku przestrzeniom zawieszonym w przyszłości. Zanim
nadejdzie opamiętanie, przekroczenie granicy uruchomi
ryzyko wplątania się w nierozwiązywalne równania ze zbyt
wieloma niewiadomymi. Bezpieczniej patrzeć na plątaninę
nieprzyjaznych algorytmów z perspektywy żaby. Tu i teraz
 
nie pozwalają na gonitwę poza naszkicowanym czasem,
chociaż dopuszczają pokusy wychodzące poza złudzenia.
W ich objęciach jestem zawsze spóźniony, a każda próba
nadrobienia dystansu kończy się zadyszką i utratą pewności.
Mimo porażek nie rezygnuję z przyjmowania codziennych
 
wyzwań. Kiedyś spojrzenie zaniepokoi wydostaniem się poza
kontrolowany teren. Bez prawa powrotu. Ale Ty bądź spokojna:
przecież kocham Cię bardziej niż wczoraj. Jutro zalśni echem
dzisiejszych chwil zamienionych w twarze o tak mglistych
 
kształtach, że nie zostaną zapamiętane. A my pozostaniemy
między krawędziami świadomości, zapatrzeni w kolejny
wymiar, który właśnie wręczył Tobie kod dostępu.


***

Przez nasze ręce wielokrotnie przechodziły wszystkie
pory roku, ale ja najbardziej zapamiętałem oczekiwanie
pierwszej jesieni. Motyle do dziś przypominają, od jakiej
nuty rozpoczynaliśmy preludium oraz wariacje niedbale
porozrzucane wokół kalendarza. Ostatnie akordy uwalniały
tęsknotę, która powracała na początek. Za każdym razem

muzyka płynęła innym tempem, za każdym razem inaczej
lepiły się do siebie spocone dłonie. Nie wiem, jakim cudem
cofaliśmy czas: zbrązowiałe liście nabierały zieleni, a rozkwitłe
kwiaty zamieniały się w pąki, aby ponownie rozchylić płatki.
Ilekroć zamykałem oczy, Ty, otulona światłem, rozlewałaś

się we mnie, uwalniając płomienie. Zanim zgasły iskry, wiatr
zdążył jeszcze raz przelecieć po klawiaturze. Błyszczące
źrenice przeniosły jasność w zdyszane milczenie. Z nastaniem
ciszy zaiskrzyła niepewność, czy burza nie powiedziała

ostatniego słowa. Łagodniejemy, wstrzymując oddech,
aż powietrze stanie się przeźroczyste.


***

Warto przywrócić dawne znaczenie przestrzeni między
kolacją a śniadaniem. Prześcieradło rozgrzewało się wtedy
od laptopa, a słodyczy dostarczały tabliczki czekolady.
Dobre książki przysparzały niezapomnianych wrażeń,
serce zaś nagle przyspieszało po drapaniu kota w drzwi.
Zza ściany podniesione głosy sąsiadów; jeszcze niedawno
 
wywoływały irytację, dziś sprawiają, że nie czuję się sam.
Zadzieram głowę: spojrzenie z dna przepaści pokazuje
prawdziwe skutki upadku. Po powrocie na szczyt znowu
otwieram nocą okna i długo czytam. Nikogo nie drażnią
już moje opery. Oddycham z ulgą: dotyka mnie cisza,
 
której ufam bezgranicznie. Tak bardzo nie byłem sobą, że
poświęciłem nawet szczęście kota, dla którego nie starczało
miejsca w sypialni. Jednak bez odprawienia egzorcyzmów
nie położę się do łóżka. Ciągle jest mi nieswojo, szczególnie,
 
kiedy dotykam leżącą obok poduszkę. Dojrzewa myśl, aby
pościel wrzucić do pralki. Twój zapach zniknie bezpowrotnie.


***

„Proces zapominania włącza się automatycznie po upływie
przynajmniej miesiąca od ostatniego telefonu” – tyle
uśrednione dane zbierane w ciągu kilkunastu lat. Najpierw
z pamięci ulatują barwa głosu, później ulubione słowa,
wrzucane do prawie każdego kontekstu. Z rozmów zostają

strzępy przenoszące coraz mniej znaczeń; wkrótce do głosu
dojdzie jedynie niespokojne milczenie. Po usunięciu numeru
z książki telefonicznej smartfona znikną esemesy i szansa na
pomyłkę. Resztki echa powstałego gdzieś podczas wspólnych
nawoływań błądzą po głowie, ale ich natężenie nieodwołalnie

gaśnie. Kiedy przestanie brakować skasowanych plików
z fotografiami, można bez przeszkód budować samotność. Po
pospiesznym odbyciu rekonwalescencji nadchodzi czas śmielszego
rozglądania się za kobietami, a nawet rejestracji na portalach

randkowych. Stąd tylko krok do pierwszych spotkań i rozmów
telefonicznych. Jednak nigdy nie wiadomo, która z nich będzie
ostatnia.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko