ELŻBIETA MUSIAŁ – pogadać z krajobrazem Wołosewicza

0
780

Uspokajający rytuał myślenia


„Krajobraz spod zatrzymanych słońc” Andrzeja Wołosewicza
będzie, jak mniemam, tomikiem chętnie uczęszczanym przez czytelników. Powodów, by tak przypuszczać, jest co najmniej kilka. Obcowanie z mądrym przekazem i błyskotliwie prowadzoną poetycką narracją jest zawsze doświadczeniem ciekawym. 57 wierszy i w każdym znajdziemy owo „umocowanie” logiczne, strukturalne, percepcyjne i duchowe. Cztery filary wznoszące w górę stabilną konstrukcję ze słów. W równowadze pozostają myślenie i odczuwanie. Choć tak naprawdę myśl panuje nad wszystkim i daje poczucie poukładania rzeczy i spraw, nawet jeśli dotykają nieuniknionego. A dotykają.

nie potrzebowałem otwierać oczu
aby go dostrzec
jest on bowiem kimś
kogo widzisz bardzo wyraźnie
oczami twego serca
reagującymi nie na światło
ale na rodzaj dreszczu
przechodzącego przez sam rdzeń
twojego życia

(„Szpital, odwiedziny”, s.9)

Owa Obecność, nieomal namacalna, regularnie nawiedza wiersze Wołosewicza.

Oglądasz się na minione z niedowierzaniem
To już naprawdę tyle lat? Już więcej za niż przed?
I po co to wszystko? Tylko po to, by czas stał się
Utkaną z pamięci plasteliną starczej zabawy?

(„Nadzieja umiera ostatnia?”; s.37)

Uspokajający jest ten rytuał myślenia. Udzielił się i mnie. A przecież rzecz jest o dojmującej świadomości przemijania, o naszym przemijaniu. Ono wpisane jest w tarczę czasu, a czas związany jest z pamięcią, z przeszłością i przyszłością. W centrum zawsze stoi człowiek.

zanim ruszysz przez życie
pamiętaj o ptakach północnych gniazd
które są w tobie

(„Ptaki północnych gniazd”; s.51)

I w przypływie chwili skonstatujesz, jak ulatują z ciebie dzień po dniu te ptaki północnych gniazd, rok po roku, zostawiając z poczuciem opuszczania; „ucisza się dzień zaciskając kształty światła / zachowane już tylko pod powiekami”. Świat przenosi się z zewnątrz do w głąb, a pod zamkniętymi powiekami zbijają się w gromadki powidoki, toczą gry z pamięcią, która musi połączyć przeszłość z przyszłością. Świetlistych kształtów nabiera też przeczucie, gdy już „sprężysty krok jasnych słów” zamieniony zostaje „w poczłapywanie starych sandałów”. Czy wtedy pozostaje tylko godzenie się bez buntu z nieuchronnością?

Nad morzem u schyłku dnia
Nawet handlarz ryb nie myśli wtedy
o ławicach śledzi które gdzieś tam
zmierzają do jego chciwej kabzy
przeliczone już na złotówki i grosze

nawet on, nawet on dostrzega
złote i zielone łuski światła
grające w zielononiebieskim żywiole
doskonale imitującym nieskończoność

ucisza się dzień zaciskając kształty światła
zachowane już tylko pod powiekami
bryza od morza słabnie zamiera
łagodnieje nawet handlarz  ryb

(Nawet handlarz ryb; s. 53)

Obraz ukazany w wierszu (są też inne) jest wielką metaforą życia i zarazem odpowiedzią na zadane wcześniej pytanie. Więc pozostaje jeszcze „geografia cudów” i „złote i zielone łuski światła grające w zielononiebieskim żywiole doskonale imitującym nieskończoność”. Stapianie się z naturą, zawierzenie jej prawom i prawdom, skoro „Wiedza nie okazała się wcale tak radosna / Jak przekonywał uparcie ten niemiecki filozof / Który zwariował by dowieść prawdy swoich słów. / Czyżby i nam dawało to niejaką nadzieję?”(„Nadzieja umiera ostatnia”, s. 37). A pamiętacie tego mędrca z wiersza Staffa, który patykiem zgarniał z powierzchni wody rzęsę i odprowadzał do odpływu?

W wierszach Andrzeja czas zatacza kręgi, oddala się i powraca w nowych odsłonach. W jednej chwili minione potrafi połączyć się subtelnymi nićmi z przyszłością. Efekt taki jak w grafice, gdy nałożone zostaną na siebie zdjęcia doprowadzone wcześniej do transparentności. Wystarczy, że oko spocznie (oko przychylne coraz bardziej naturze) na wyjątkowo ciemne w tym roku kasztany, by wspomnieć babcię i jej wieszczenie wojny z koloru kasztanów. Czasem jest to świt po sierpniowej nocy na warszawskim Śródmieściu, gdy węch wyczuwa w powietrzu mocz, by spytać: „czym pachniałby na przykład taki Berlin / wciąż żywym swędem palonych ciał”. Innym razem przyczynkiem do rozważań staje się 49 maszyn do pisania potraktowanych jak złom, by nagle myśli przerzucona została przez granice materii ku metafizyce. Ona czai się tu wszędzie. Jest w domyśle, pod i pomiędzy słowami. A niby wszystko początek bierze z rzeczywistości, ze znanego, które zagapiło się na niepoznane.

ich czcionki to nie czcionki
to osobliwe światy Gutenberga

i nagle –
tylko pusty śmiech ekipy remontowej:
Panie, to tylko złom był nic więcej

więc zostanie tylko to
między opuszkami palców a czcionkami
których już nie możesz dotknąć?

tylko to?

(„49 maszyn do pisania”; s. 54)

Od wierszy spod zatrzymanych słońc nie odchodzi się tak szybko. I bynajmniej nie dlatego, że trzeba się wczytać, by wpaść na trop, ogarnąć i zrozumieć. Od pierwszego zetknięcia ze słowem, które podsuwa gotowe obrazy, mamy pewność miejsca i czasu. Nawet gdy Autor w owo naoczne i znane wpuszcza raz po raz „gołąbka niepokoju”, by pogłębiać przestrzeń – przekaz pozostaje oczywisty i uporządkowany. Panuje w nim spokój stoika. Przeczytać wiersz Andrzeja, to jakby połknąć tabletkę roztropności. Słowa budzą zaufanie. Przy takich łatwiej nawykać do niewyrażalnego i niepojętego, tak jak nawyka ten ktoś liryczny z wierszy. To nie on zerka za tamtą granicę, ale tamto nieodgadnione z nasilającą się powtarzalnością zagląda w niego. Co prawda zauważa, że jest już odmieniony nieco przez czas, jednakże wciąż udomowiony świat i zdobytą wiedzę ma za swoją ostoję i rację bytu.

facet który przychodził
przestał

na co ja teraz będę patrzył
o piątej rano z balkonu

bez tego patrzenia czuję się
jakby ziemia
usunęła się spod nóg

a to niebezpieczne
to przecież piąte piętro

patrzyłem codziennie
na faceta który przychodził
jak na zbawienie

a teraz boję się
spojrzeć w dół
skoro nie ma zbawienia

(„Bez zbawienia”, s.11)

Przytoczony w całości wiersz „Bez zbawienia” pochodzi z pięknego cyklu (3 utwory), który jest czystym głosem pozbawionym poetyckiego patosu, lecz mocno uwikłanym w poetyckość (koncept). Wiele tu takich w tomie. Świetnie się w nich podąża za precyzyjnie prowadzoną myślą, z którą chętnie podejmuje się dyskurs już na własny rachunek (rozrachunek?). Wielka to uczta.

Elżbieta Musiał   

Andrzej Wołosewicz, „Krajobraz spod zatrzymanych słońc”, Zaułek Wydawniczy Pomyłka, brak roku wydania, s. 64

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko