Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
1173

Ogórkowa na sznurku i kiełbasie czyli  długa rozprawa między Jurkiem a Ogórkiem

Kto złakniony jest superinteligentnej, błyskotliwej, dowcipnej, a zarazem pouczającej rozmowy na rozmaite tematy, ten powinien sięgnąć po zapis dialogu pig-ponga między wybitnym językoznawcą, profesorem Jerzym Bralczykiem i wybornym felietonistą oraz finezyjnym prześmiewcą Michałem Ogórkiem. Co tu dużo mówić, co tu strzępić ozór po próżnicy – i Bralczyk i Ogórek to wyśmienite firmy, „każdy to wie”. Rzecz jasna każdy, kto wiedzieć chce. Można nazwać tę rozmowę – rozmową o „prawie wszystkim”, bo Bralczyk i Ogórek odnotowują i komentują przemiany, społeczne, kulturowe,  obyczajowe, ekonomiczne, językowe i wszelakie, zachodzące głównie w Polsce, choć rozmówcy momentami wychylają się ku zewnętrznemu światu. Wojciech Młynarski, który jeszcze zdążył zapoznać się z pierwszym (2012) wydaniem „Sznurka i ogórka”, określił tę książkę jako „przecudownie rozrzuconą kartotekę przemian obyczajów, losów ludzi, losów kraju”, Te przemiany śledzą rozmówcy przede wszystkim poprzez przemiany w języku potocznym i jego frazeologii. Sygnalizują to w pierwszej, wstępnej, bardzo zabawnej rozmowie o konotacjach związanych z ich własnymi nazwiskami i imionami (a właściwie imieniem, bo akurat imię Ogórka jest w tym kontekście „bezobjawowe”) wychodząc od brzmienia oraz sensu-nonsensu niezapomnianego dziecięcego powiedzonka: „Jurek, ogórek, kiełbasa i sznurek”. Dokonują drobiazgowego rozbioru najrozmaitszych składników, konotacji i kontekstów tej absurdalnej frazy, czyniąc z tego popis finezji, dowcipu i przenikliwości. Przy okazji, mimochodem, nawiązują do słynnej nonsensownej dziecięcej wyliczanki „ene, due, like, fake…” Po czym, zgodnie z brzmieniem innej popularnej frazy, „poszły konie bo betonie” – Bralczyk i Ogórek kontynuują rozmowę, dialogując (kolejna fraza) „o czym dusza zapragnie”. Rozmawiają więc o „genesis” czyli o pochodzeniu, przede wszystkim własnym, o inteligencji, wierze, opowieści, czasie, kobiecie, seksie, słowie, przy czym te lakonicznie brzmiące, jednowyrazowe hasła zawierają takie bogactwo znaczeń, kontekstów, konotacji, filiacji, podanych tak finezyjnie, tak inteligentnie, przy użyciu tak kolosalnej wiedzy i wybornej, bogatej pamięci, że aż zapiera dech. Warto przy tym zaznaczyć, z myślą o młodym czytelniku, że obaj panowie bynajmniej nie są „młodzieniaszkami”, mają swoje lata i ich pamięć sięga bardzo głęboko i szeroko. Gdybym miał maksymalnie obrazowo, tak marketingowo, określić klimat, styl tych rozmów, to wpisałbym je także w kontekst komediowy, w tworzywo humoreski, bo czytając ten dialog można od czasu do czasu, jeśli kto potrafi, wybuchać śmiechem. Podkreślają to dodatkowo wyborne rysunki mistrza Jacka Gawłowskiego. Bo to jest taki trochę stand up, tyle że nie solowy, lecz w duecie. Warto też podkreślić dodatkowy walor tej książki. Otóż autorzy i edytor nie poszli po najmniejszej linii oporu i nie poprzestali na ponownym, mechanicznym wydaniu książki w jej kształcie sprzed siedmiu lat (szmat czasu w naszych czasach), na jej zwykłym powieleniu, lecz uzupełnili ją o dialog-posłowie uwzględniające to, co do materii ich rozmów dodały lata 2012-2019. Nie zacytuję żadnej z zabawnych kwestii ani żadnego z zwischenruffow, bon-motów którymi obaj rozmówcy sypią jak z rękawa, by nie odebrać czytelnikom ani grama przyjemności. Zresztą cytować ich uwagi, alko komentować ich dowcipne kwestie, to tak jakby „własnymi słowami” przedstawić dźwięk pracy silnika w aucie syrenka („brum, brum, bruuuum”). Sami poczytajcie, sięgnąwszy po „Kiełbasę i sznurek” Bralczyka i Ogórka.

Jerzy Bralczyk, Michał Ogórek – „…Kiełbasa i sznurek”, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2019, str. 455, ISBN 978-83-268-2951-2


Historia w filmowych lustrach

W piśmiennictwie poświęconym filmowi problematyka związana z tematyka historyczną należy do najczęściej podejmowanych. Dzieje się tak, choć liczba filmów historycznych w skali całej produkcji filmowej w ciągu minionych dziesięcioleci wyraźnie zmalała, a duże produkcje typu „rekonstrukcyjnego” zdarzają się szczególnie rzadko. Z prac syntetyzujących pamiętam z dawnych lat pracę Rafała Marszałka „Pophistoria filmowa”. Kilkanaście lat temu ukazała się antologia „Film i historia” pod redakcją Iwony Kurz. Zbiór, o którym teraz będzie mowa otwiera nową serię tematyczną „Historia w mediach”, przygotowany został przez naukowców z różnych uczelni i instytucji kulturalnych, a odznacza się tym, że choć dotyczy filmu nie został przygotowany przez filmoznawców, co zawsze w pewien sposób ustawia perspektywę patrzenia na podejmowaną problematykę. Ten zbiór uporządkowany jest chronologicznie w tym sensie, że otwierają go teksty dotyczące filmów poświęconych starożytności („Opowieść o złym władcy-filmowe wizerunki cesarza Kommodusa” Wojciecha Pietruszki) i średniowieczu („Krwawy spektakl bez mitologizacji? O przedstawieniu historii dokumentalnej w serii „Chorwaccy królowie” Wawrzyńca Kowalskiego). Teksty następnego rozdziału obejmują zakres historii nowożytnej (XVI-XVIII wiek) i zawiera teksty: „Obraz medycyny nowożytnej w filmie „Paracelsus” (1943)” Anny Drozd, „Rzeź Chéreau i rzeź Dumasa. Przedstawienie nocy św. Bartłomieja w filmie królowa Margot i jego literackim pierwowzorze” Piotra Kulczyckiego, „Prawda historyczna wizerunku Iwana IV Groźnego w kinematografii rosyjskiej w filmach „Iwan Groźny” Siergieja Eisensteina oraz „Car” Pawła Langina” Ewy Szeląg, „Kmicic w trój wymiarze. O „Potopie” Jerzego Hoffmana jako adaptacji powieści historycznej” Sebastiana Drzewińskiego, „Matka Joanna od Aniołów. Film a historia” Marcina Musiała, czy „Metafizyczny wymiar filmu „Rękopis znaleziony w Saragossie” Wojciecha Jerzego Hasa”. Część trzecia obejmuje okres historii najnowszej i zawiera dwa teksty – „Lekcja tworzenia wspólnoty. Jugosłowiański film partyzancki a oficjalna polityka pamięci” Tomasza Rawskiego oraz „Filmowe przedstawienia robotnika w kinie PRL”  Doroty Skotarczak. Czwarta i ostatnia część zbioru nosi tytuł „Konteksty” i obejmuje zagadnienia bardziej szczegółowe, z zakresu zarówno historii dawnej („Filmowość biografii podporucznik Joanny Żubrowej (1782-1852)” Małgorzaty Ewy Kowalczyk), jak i historii najnowszej („Wybrane premiery czechosłowackich filmów historycznych i wojennych w dzienniku „Rude Pravo” w latach 1948-1989” Pawła Szafrańskiego. Są również teksty wykraczające poza tematykę stricte historyczną, n.p. wchodzący w zagadnienia historii obyczajów  tekst „Rozkosz na ekranie. Od erotyzmu do ekstremum” Natalii Fabiszewskiej-Domke czy na pole ekranizacji literackiej („Konteksty filmowych portretów Pana Twardowskiego” Viktorii Vitkowskiej). Wymieniłem enumeratywnie większość tekstów pomieszczonych w zbiorze, by pokazać różnorodność tematyczną zbioru i rozmach w podejmowaniu zagadnień. Analizy filmów czy tematycznych zbiorów filmowych podjęte zostały na gruncie takich dyscyplin naukowych, jak historia, kulturoznawstwo, dydaktyka, także filmoznawstwo. Wyrównany i wysoki poziom merytoryczny wspomnianych tekstów nie skłania do wyróżniania któregokolwiek, acz formuła indywidualnej rekomendacji stanowiąca punkt wyjścia niniejszego teksy pozwala mi na wskazanie kilku tekstów, które szczególnie mnie zainteresowały. Jest to n.p. tekst o „Rękopisie znalezionym  Saragossie”, na pozór będący tylko rekapitulacją podstawowych wątków i czynników składających się na ten film jest unikalnym w swojej klarowności i syntetyczności przekazem o istocie tego dzieła.   Wspomnę także o interesującym tekście porównującym obraz rzezi nocy św. Bartłomieja w lustrze powieści Dumasa i filmie francuskiego reżysera. Ciekawe jest też pokazanie filmu „Potop” w trzech (model trójkąta) ujęciach perspektywicznych – usytuowana w siedemnastym wieku akcja, XIX-wieczna perspektywa Henryka Sienkiewicza i późniejsza o ponad siedemdziesiąt lat XX-wieczna perspektywa reżysera ekranizacji. Dodam do tego tekst o kontekstach politycznych filmów o tematyce historycznej (m.in. „Jan Hus” Otakara Vavry, 1954) w świetle tekstów z „Rudego Prava”, organu Komunistycznej Partii Czechosłowacji. 

„Film a historia. Szkice z dziejów wizualnych”, pod red. Małgorzaty Ewy Kowalczyk i Jacka Szymali, wyd. Księgarnia Akademicka, Kraków 2019, str. 309, ISBN 978-83-8138-061-4


Historia miłości toksycznej

Gdyby nie pesymistyczna, a nawet drastyczna wymowa tej powieści, nazwałbym ją stylową. Szilárd Rubin (1927-2010) snuje bowiem swoją opowieść, w znakomitym literacko przekładzie Klary Anny Marciniak (przekładu w aspekcie filologicznym z języka węgierskiego najzwyczajniej ocenić nie potrafię)  w sposób znamionujący wybitny talent i kapitalne wyczucie psychologiczne. Bo to powieść którą można określić raczej jako studium psychologiczne patologicznego, toksycznego związku między mężczyzną a kobietą, niż jako powieść miłosną, bo w powieściach miłosnych miłość na ogół rozkwita,  a nie jest źródłem cierpień. Narratorem w osobie pierwszej „Gry w cykora” jest Attila, nieszczęśliwy kochanek i mąż kobiety imieniem Urszula. Nieszczęśliwy, bo to on intensywnie, namiętnie kocha i oczekuje miłości, lecz nie jest w stanie wzbudzić wzajemności. Urszula, chłodna, okrutna psychicznie i wyrachowana, właściwie gra z nim w kotka i myszkę, podczas gdy Attila z tej nieodwzajemnionej, a zaborczej, destrukcyjnej miłości do niej szaleje z rozpaczy i to nie tylko w swoim sercu i w głowie. Szilárd Rubin rejestruje, analizuje, można by rzec – drobiazgowo, rozpaczliwy, desperacki stan ducha swojego bohatera (będącego jakoby, przynajmniej do pewnego stopnia, postacią opartą na jego własnych, realnych doświadczeniach). Pisarz dokonuje rzeczy bardzo kunsztownej i trudnej, wymagającej dużego talentu: łączy swoiście poetycki nastrój powieści, finezyjne pasaże z niemal naturalistycznym aspektem dramatu dwojga ludzi, z dodatkiem ciekawego realizmu węgierskiej codzienności. Powieść Szilárda Rubina ukazała się w 1963 roku i stała się wtedy głośnym wydarzeniem literackim. Szokowała bowiem szczerością, drastycznością, koncentracją na losie jednostki (ciemna strona „ja”), a nie zbiorowości socjalistycznego kraju, którą kontrastowała z większością ówczesnej prozy wydawanej oficjalnie w kadarowskich Węgrzech. Jeden z krytyków określił bohatera i narratora „Gry w cykora” „współczesnym Werterem”. Rezonans jaki wzbudziła i zainteresowanie z jakim do dziś się ją czyta wynika wszakże również z faktu, że wielu z nas, może więcej niż może nam się wydawać, doświadczyła, czy doświadcza podobnych, choć niekoniecznie aż tak drastycznych, przeżyć. Relacje między kobietą a mężczyzną są bowiem, wbrew utartym, idealistycznym kliszom były, są i będą trudne, czasem bardzo trudne i może nawet większość nas ma na swoim koncie co najmniej jeden trudny, nieudany związek. Statystyka rozwodów i rozstań mówi sama za siebie, a też i powstało o tym wiele dzieł sztuki (choćby filmy Ingmara Bergmana). Ci, którym los oszczędził podobnych doświadczeń (niekoniecznie krańcowo drastycznych) mogą uznać się za wyjątki od reguły i szczęściarzy. Reasumując powyższe uwagi: lekturę „Gry w cykora” trudno uznać za przyjemną w aspekcie egzystencjalnym, jako że dotyka bolesnego aspektu życia i to w sposób bardzo ekspresyjny, za to jej lektura w wymiarze artystycznym przynosi prawdziwą satysfakcję literacką, estetyczną.

Szilárd Rubin – „Gra w cykora”, przekł. Klara Anna Marciniak, wyd. Studio Emka,  Warszawa 2019, str. 219, ISBN 978-83-66142-22-0


Pożądanie w chińskiej fabryce

„To książka o pożądaniu” – tak brzmi pierwsze zdanie kilkuzdaniowego, lakonicznego wstępu, jakim poprzedził swoją powieść Wang Xiaboo (1952-1997), syn inteligenckiej, profesorskiej rodziny pekińskiej, który mocno na własnej skórze doświadczył „rewolucji kulturalnej”. Zgodnie z założeniem przyjętym przy pisaniu „Miłości w czasach rewolucji” nie od razu to pożądanie, ta erotyka objawia się wprost. „Ludzie naprawdę potrafią wszystko wyrazić zawoalowanymi aluzjami i dotyczy to również pożądania. Dlatego jego źródłem mogą być najmniej godne zaufania rzeczy”. I dlatego właśnie mniej więcej pierwsza połowa powieści opowiada o żmudnym życiu bohatera w fabryce tofu. Jest to opis nie tylko realistyczny, ale dużymi pasmami naturalistyczny, pokazujące spartańskie warunki życia robotników, chińskiego świata pracy, skrępowanych przez represyjny system. To życie ciężkie fizycznie w najdosłowniejszym tego słowa sensie, w zdegradowanym otoczeniu, pełne zagrożeń, stresów, odarte często z elementarnej godności, wyzbyte intymności, polegające głównie na prostym przetrwaniu. No i gdzie w tym wszystkim miejsce na zwykłe nawet pożądanie, bo o miłości w cieniu „kwiatów śliwy w złotym wazonie” (tytuł erotycznych opowiadań chińskich z XVII wieku) niepodobna w tej rzeczywistości nawet mówić. Jak w przywołanym wstępie zasygnalizował sam Wang Xianboo, to pożądanie, ta erotyka wyraża się przez „zawoalowane aluzje”? Ano n.p. w wątku Starej Lu, czterdziestosześcioletniej, pulchnej kobiety z  czerwonymi policzkami, bezceremonialnej, gniewnej i plującej szefowej fabryki i przewodniczącej komitetu rewolucyjnego. Przez znaczącą część powieści przewija się jak leitmotyw, jak refren wątek ścigania, próby „dopadnięcia” bohatera przez Starą Lu. Powodem tego ścigania jest malowanie jej porno-wizerunku w różnych miejscach, głównie w ustępach i chęć Starej Lu, by przyłapać niesfornego „rysownika”. Idąc wszakże za sugestią pisarza, wypada uznać ten watek za zastępczą figurę, kryptonim pożądania wzajemnego, „rysownika” i Starej Lu, pożądania które tylko tak potrafiono wyrazić. Bowiem i Stara Lu, na pozór „odkobiecona” , fanatyczna funkcjonariuszka partii, nie przestaje być jednak kobietą, która odczuwa pożądanie i pragnie miłości. W drugiej części powieści Wan Xiaboo już nie stosuje aluzji i kryptonimów i przetwarza się ona w powieść otwartą erotycznie, pełną realistycznych opisów pieszczot i stosunków seksualnych. Poza tym, że jest powieścią o pożądaniu, o miłości fizycznej. „Miłość w czasach rewolucji” jest, jak wskazuje tytuł, także powieścią o Chinach, o Chińskiej Republice Ludowej ogarniętej płomieniem rewolucji kulturalnej. Znakomita powieść, o dynamicznej, pośpiesznej narracji, realistyczna, naturalistyczna, polityczna, ze szczyptą gorzkiego poczucia humoru, ironii i dystansu.

Wang Xiaobo – „Miłość w czasach rewolucji”, przekł. Katarzyna Sarek, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2019, str. 237, ISBN 978-83-66272-92-7


Dobra zmiana od A do Z

Może nie tyle świata, jak sugeruje tytuł, dotyczy wspólna praca dwojga polonistów i językoznawców, Katarzyny Kłosińskiej i Michała Rusinka, bo dotyczy Polski i to ostatnich czterech lat. W tytule została zasygnalizowana próbka zawartości i problematyki tego leksykonu, słownika, którym jest ta książka. „Dobra zmiana” to jedna z najgłośniejszych wiodących fraz, które stały się hasłami propagandowymi obecnej władzy. Autorzy stworzyli leksykon, od A do Z, od „Afery” po „Życie”, składający się z około 200 słów zawartych w 69 hasłach, słów zaczerpniętych z mediów elektronicznych, z przemówień, z prasy, z internetu. Każde z nich, tworzące w sumie całościową leksykę, przeanalizowali pod kątem frazeologicznym, kulturowym, funkcjonalnym, emocjonalnym (m.in. jako narzędzie przemocy werbalnej i piętnowania), definiując jego funkcjonowanie w języku oficjalnym i jego przenikanie w różnych kontekstach (na serio i prześmiewczych) do języka potocznego, do internetu, do humoru, etc. Wśród haseł, które znalazły się w słowniku są tak powszechnie znane jak tytułowa „dobra zmiana”, „bez żadnego trybu”, „Bruksela”, „damy radę”, „kasta”, „mordy zdradzieckie”, „Polska w ruinie”, „totalna opozycja” , „wstawanie z kolan”, czy mniej znane i mniej identyfikowalne, jak „astroturfing”, „mabena” czy „ojkofobia”. Są także takie słowa jak „pucz”, „antypolski”, „bojówki”, „suweren”, „układ”, znane i używane od dawien dawna, ale które za czasów „dobrej zmiany” nabrały nowych kontekstów. Ta analiza słowo- i frazo twórczej twórczości medialno-politycznej stanowi świetny punkt wyjścia do analizy jej anatomii, jej natury, ducha i sposobów działania. Warto tę książkę starannie przeczytać, choć materię, o której opowiada, chłoniemy  z mediów każdego dnia. Warto jednak gruntowniej poznać sens słów, które często przyjmujmy odruchowo, nawet bezrefleksyjnie. Warto też zachować tę książkę jako przyszłą pamiątkę po czasach na pewno ciekawych.

Katarzyna Kłosińska, Michał Rusinek – „Dobra zmiana, czyli jak rządzi się światem za pomocą słów”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2019, str. 380, ISBN 978-83-240-5925-6


Portret miasta w stanie gorączki

„Paryż 1938” to portret miasta w stanie gorączki. Nie znaczy to, że jedynie ostatni przedwojenny rok był gorączkowy, bo gorączka trwała i wcześniej i później, w roku 1939, nie tylko w Paryżu ale też w całej Europie. Jednak gorączka paryska była szczególna, bo szczególnie bujne było życie w stolicy Francji: artystyczne, intelektualne, towarzyskie, polityczne. To tam wybijała pokrywka od czajnika z gotującą się groźną cieczą. Nie da się tego porównać ani z relatywnie prowincjonalną i zanurzoną w polskiej niefrasobliwości Warszawą, ani z chłodnym Londynem, ani tym bardziej z zakutymi w totalitarne kajdany Berlinem czy Rzymem. A jako, że gorączkują ludzie, a nie mury, jest to portret Paryża 1938 pokazany przez pryzmat życia i działania pokaźnego grona wybitnych postaci głównie z kręgów artystycznych, które wycisnęły swój ślad na jego historii najnowszej. Paryskiej scenerii, obrazu jego sławnych ulic, placów, pałaców, parków, mostów, kościołów, restauracji, kawiarń i barów jest tu tylko tyle, ile potrzeba, aby topograficznie usytuować niektóre personalia i zdarzenia. Autor nie „oczarowuje” nas ową legendarną aurą Paryża, bo nie pisał przewodnika, lecz wszechstronne studium czasu i miejsca. Portret ów, niczym „Godzinki księcia de Berry”, podzielony jest kalendarzowo, od stycznia do grudnia, choć nie jest to suche kalendarium, lecz soczysta opowieść, przepełniona na każdej stronie dziesiątkami personaliów, szczegółów, anegdot, smaczków, etc. To portret miasta, mekki artystów, w którego życie, w rytm i klimat wyznaczany klimatem kawiarń, restauracji, barów, kabaretów, teatrów, kin, galerii sztuki wdziera się ze szczególną gwałtownością polityka z jej narastająca grozą. Wizualnym tego, upiornym niemal wyrazem jest słynna fotografia wykonana z placu Trocadero, z widokiem na wieżę Eiffla, ale także na ustawione na przeciw siebie pawilony targowe dwóch państw totalitarnych, hitlerowskiej III Rzeszy niemieckiej i stalinowskiego ZSRR. Wstępem do tej barwnie napisanej, potoczystej opowieści o Paryżu ‘38 jest 38-osobowa lista postaci, które są szczególnie dla niej ważne, które były znamienne dla Paryża tamtych lat, od Hannah Arendt i Josephine Baker, przez Samuela Becketta, Ferdynanda Céline, Ernsta Hemingwaya po Anäis Nin i Simone Weil. Zaplątali się na tej liście także Stefan Kisielewski czy Jan Lechoń, postacie w historii Paryża zupełnie nieistotne, ale tworzące swoistą nitkę między czasem paryskiej gorączki 1938, a ówczesnymi wątkami polskimi nad Sekwaną.  Rzecz jasna 38-osobowa lista „obecności” nie wyczerpuje całości ludzkiej zbiorowości, która tworzyła klimat tej epoki (bo przecież rok 1938 pełni w gruncie rzeczy rolę pars pro toto). Pełną – o ile to możliwe – listę postaci tworzących kosmos ludzki tamtego Paryża tworzy liczący setki pozycji indeks nazwisk. Piotr Szarota napisał już wcześnie portrety dwóch miast: „Wiedeń 1913” i „Londyn 1967”. Ma cenny dar interesującego i bogatego erudycyjnie opisywania ważnych dla Europy i świata miast w momentach przełomowych lub szczególnych. Ponieważ o Paryżu już napisał, więc przypuszczam, że raczej o Paryżu 1968 nie napisze, choć byłoby to cenne. Ale n.p. Rzym 1922 roku czy Nowy Jork 1968? To byłoby bardzo interesujące, podobnie jak będąca tematem niniejszego teksty, fascynująca opowieść o Paryżu 1938.

Piotr Szarota – „Paryż 1938”, „Iskry”, Warszawa 2019, str. 669, ISBN 978-83-244-1047-7

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko