Spotkanie z litewską pisarką, mieszkającą od blisko dwóch dekad w Londynie, KRISTINĄ SABALIAUSKAITE zaliczam do najbardziej znaczących, wyjątkowych wydarzeń roku 2019. Poprzedziły je dwa „spotkania” z epicką powieścią „Silva rerum” (I tom ukazał się na Litwie w roku 2009, w Polsce – w 2015, II – u nas w 2018). Na kolejne tomy polski czytelnik czeka z niecierpliwością (podobnie jak pisząca te słowa, z przyczyn ważniejszych niż uniwersalne).
Niewielu jest współczesnych pisarzy, których książki potrafią spowodować tak ogromne emocjonalne poruszenie wśród gremiów intelektualnych kilku krajów, jak to ma miejsce z dziełem – tak można mówić o „Silva rerum” – Kristiny Sabaliauskaite. Chodzi o kraje nadbałtyckie, a zwłaszcza o Litwę, gdzie pojawienie się już pierwszej części tetralogii, a potem następnych, ożywiło środowisko badaczy dziejów, literatów i wszystkich tych, dla których historyczno-polityczne uwarunkowania tego kraju, tak nierozerwalnie związanego z dziedzictwem polskim, są ważne do dzisiaj. Skrajne, bo i takie reakcje się zdarzają w mieście nad Wilią, nie zaważyły na ocenie obiektywnej: władze uhonorowały autorkę nagrodą Świętego Krzysztofa – patrona Wilna.
Z podobnym zainteresowaniem spotkała się powieść tej litewskiej pisarki o polskich korzeniach także u nas (w przekładzie Izabeli Korybut–Daszkiewicz), co znalazło swoje odbicie w rozlicznych wywiadach i recenzjach obydwu wydanych dotąd części w oficynach krakowskich (pierwsza ukazała się w Wydawnictwie ZNAK, druga – w Wydawnictwie Literackim), oraz w oczekiwaniu licznych entuzjastów na publikację dwóch pozostałych.
Należy zaznaczyć, że zmiana edytora nie wpłynęła na szatę graficzną książki: obydwa dotąd wydane tomy łączy na obwolucie identyczna czcionka, akcenty fotograficzne z detalami barokowych wnętrz wileńskiego kościoła Piotra i Pawła na Antokolu, ale też – promujące autorkę oceny Olgi Tokarczuk, dotąd cenionej pisarki o międzynarodowym uznaniu, dzisiaj – Noblistki, której słowo zyskuje jeszcze większą rangę. „Świetnie napisana, marquezowska powieść, która dzieje się w siedemnastowiecznej Litwie i przypomina mimochodem, że historia Europy Środkowej jest wspólną opowieścią”. To – o części pierwszej „Silva rerum”. O drugiej: „Kristina Sabaliauskaite należy do najmocniejszych i najbardziej wyrazistych głosów powieści historycznej w Europie”. Nie sądzę, żeby ktokolwiek mógł polemizować z tą oceną…
Dla czytelników w Polsce, wywodzących swoje korzenie z tzw. Kresów Wschodnich (mówię także w swoim imieniu) jest darem szczególnym. To wspaniała, barokowa proza o niewiarygodnie bogatych, skomplikowanych losach litewskiego, polskojęzycznego rodu Narwojszów, uwikłanego w nieuchronność wydarzeń historycznych XVII i XVIII wieku Rzeczypospolitej obojga Narodów, rozpiętych terytorialnie pomiędzy północno-zachodnimi peryferiami Litwy, więc Żmudzią a stołecznym Wilnem. Dla pasjonatów zgłębiania dziejów tego czasu, i tych przestrzeni, literackie wzbogacenie wiedzy, do której dostęp ułatwiły w ostatnich kilku dziesięcioleciach przeróżne publikacje, w tym – wznowienia przedwojennych edycji źródłowych.
* * *
„Kresy… Osobliwe słowo – pisze w swojej książce „Kresy” z 1995 r. prof. Jacek Kolbuszewski. – Ewokuje wizje przeszłości zarówno w jej wymiarze narodowym, jak i prywatnym, rodzinnym. Bywa niezwykle często synonimem „małej ojczyzny” Polaków, którzy po II wojnie światowej poddani zostali tak zwanej repatriacji”. Ich Wilno, poszukiwane gdziekolwiek to możliwe… Odnalezione m.in. w „Powieści bez tytułu” Józefa Ignacego Kraszewskiego. Oto księgarz i poeta, idąc „…ku ognisku miasta, pod mury uniwersyteckie” rozprawiają o mistrzach sztuki słowa. „…ludzie wielcy, którzy się obżerają faktami… Ich głowy mieszczą w sobie ogrom ładunku jak wielkie kupieckie okręty, a często samo zestawienie tego mnóstwa danych obok siebie, z porównania ich między sobą, daje coś nowego i niespodzianego”. Jakże przystaje to stwierdzenie do pracy twórczej urodzonej w Wilnie litewskiej pisarki, wnuczki „koroniarza”… Kristina Sabaliauskaite przypomni to słowo podczas jednego z licznych spotkań autorskich w Polsce, „tego” właśnie – w Książnicy Podlaskiej w Białymstoku (gdzie dbałość o wspólną pamięć trwa, i gdzie przed trzydziestu laty wydano reprint przywołującego wzruszenia przewodnika Juljusza Kłosa).
Repatrianci, i nie tylko oni, kiedy stało się to możliwe, zaczęli gromadzić na swoich półkach przedwojenne reprinty, przywracające pamięć potomków kresowiaków, edukujące zainteresowanych. „Wilno. Przewodnik Krajobrazowy” prof. Juljusza Kłosa z 1923 roku, prowadzący czytelnika poprzez Litwę pogańską, okres Jagielloński, a potem – wieki XVII i XVIII aż po wyzwolenie w 1919 roku. „Wilno” Jerzego Remera, wydane „w 15-tą rocznicę odzyskania…”, więc z roku 1934, wznowione w Polsce także w roku 1990. To na łamach tej malowniczej publikacji odnalazłam – w trakcie lektury pierwszej części „Silva rerum” – nazwisko jej głównych bohaterów. Pisząc o, założonym w początkach XIX wieku na wysokiej skarpie nad rzeką Wilenką, cmentarzu Bernardyńskim, autor opisuje groby „…wielu wybitnych i zasłużonych, głównie profesorów Uniwersytetu Wileńskiego”, a wśród nich „…matematyków Zacharjasza Niemczewskiego i Franciszka Narwojsza”. I na dalszych stronach, przypominając: wcześniejsze lata uczelni: „…rola jej zdolniejszych profesorów była niemała, oni bowiem łamali pierwsze lody, wpływając talentem nauczania, jak matematyk Narwojsz, fizyk Mickiewicz…”.
Kiedy już nadarzy się okazja do osobistego spotkania z Kristiną Sabaliauskaite, wybiorę się na nie z zestawem kilku pytań, także o tę intrygującą postać z rodu Narwojszów.
* * *
Ale najpierw o antenatach matematyka – jeżeli to oni (bo przecież dotąd można tylko domyślać się paraleli, łączących postacie poprzez wieki). Jakżeż ten ród Narwojszów i ich czasy, i przypisane im wydarzenia, dramaty i tragedie nieuniknione, bo zawinione przez historię, zostały malowniczo opisane przez autorkę. Czy zastanawialiśmy się kiedykolwiek, jak bogaty literacko jest język litewski, którego z wielkim talentem i wyobraźnią używa pisarka – doktor historii sztuki? I jak rzetelnie, i z ogromnym profesjonalizmem przenosi każdą subtelność tego trudnego dla nas języka na grunt polski tłumaczka – Izabela Korybut–Daszkiewicz?
Czytałam tom pierwszy i drugi nie mogąc oderwać się od dynamicznej, pełnej niespodzianek i zwrotów akcji. Jej zapis jest, przewrotnie, z pozoru monotonny, bezdialogowy, z ledwie zauważalnymi akapitami, zbudowany ze zdań wielokrotnie złożonych – i to właśnie jest jedno z zaskoczeń prozy Kristiny Sabaliauskaite. Inne – to nieprawdopodobne nagromadzenie informacji źródłowych, wyprowadzonych z zapomnianych dokumentów – jak te przechowane w archiwach do dzisiaj „sylvy” rodowe, z których pisarka czerpie jak ze skarbca.
Wśród własnych archiwaliów, związanych z rodowodem, odnajduję skserowane strony (brak informacji źródłowej) o właścicielach istniejącego od XVI w. dworu Dobrowlany na wschodzie Wileńszczyzny (miejscu urodzenia ojca, którego nazwisko brzmiało jak nazwa jednej z ulic i bram w wileńskich murach: Subocz). Zapis szczególnie odnosi się do światłych i postępowych dziedziców z początku XIX w. – Adama i Aleksandry Konstancji z Tyzenhauzów Guntherów, a objaśnia, czym były tzw. „Teki Gunthera”. Otóż… „…16 albumów z napisem „Silva rerum”, do których wklejono obok najrozmaitszych drobnostek w rodzaju nalepek do zamykania listów zamiast pieczątek, karnecików balowych, obrazków świętych, sztychowanych przez rytowników litewskich etc., także rysunki i ryciny Norblina (…) i wielu innych. Znalazły się w albumach również ciekawe listy Tomasza Zana, exlibrisy, mapy (…), bogate materiały do historii teatru i muzyki w Wilnie i w Warszawie, do historii Liceum Krzemienieckiego, kościołów i klasztorów Wileńszczyzny…”. Wszystko to spłonęło ze zbiorami Przeździeckich podczas Powstania Warszawskiego. O tej „sylvie” – dla objaśnienia. Kristina Sabaliauskaite dotarła do wielu zachowanych…
* * *
„Silva rerum”, tom I. Oto losy Elżbiety i Jana Macieja Narwojszów oraz ich bliźniąt – Urszuli i Kazimierza. Oto druga połowa XVII wieku i koszmar wszelkich klęsk, jakich doświadczają, każdy na swój sposób w tej malowniczej krainie Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a konkretnie topograficznie – w żmudzkim majątku Milkonty oraz w Wilnie. Tu właśnie, gdy rodzice zdecydują się przywieźć nastolatków do miasta, nie tak dawno zmasakrowanego przez najazd kozacki, rozegrają się wydarzenia (w klasztornych murach, gdzie piękna Urszula zamierza zostać świętą, i poza nimi, pośród zaułków i niezliczonych świątyń, gdzie jej brat będzie zdobywał własne doświadczenia, zgoła nie oczekiwane przez rodziców, za to pod skrzydłami wpływowego studenta Jana Kirdeja Bironta, który wywrze nieodwracalny wpływ na oboje rodzeństwa).
„Silva rerum”, tom II. Początek wieku XVIII. Litwę, dźwigającą się z trudem z kolejnych tragedii, splądrowaną i wyniszczoną przez szwedzki „potop”, doświadcza klęska niewyobrażalna: tysiące ludzi zabija dżuma. W Milkontach, niegdyś wspaniale zagospodarowanych przez Elżbietę Narwojszową, teraz zapuszczonych i zaniedbanych będzie gospodarować Anna Katarzyna. Jej małżonek, rotmistrz Jan Izydor Narwojsz daleko od domu zajmie się męskimi sprawami, podczas gdy jego miejsce zajmie… no, cóż…kto by przypuszczał… Spod skrzydeł rozszalałej dżumy, napatrzywszy się na śmierć w Wilnie, wyrwie się i powróci do Milkontów… starsza pani, Urszula Birontowa. Skąd znamy to nazwisko? Finału nie zdradzę.
Wszystko, co w obydwu częściach książki to wspaniały, panoramiczny film. Oby powstał… Byłby zapewne w zupełnie odmiennej konwencji niż wspaniale zobrazowana przez Tadeusza Konwickiego w 1982 r. „Dolina Issy” Czesława Miłosza, wcześniejszego polskiego Noblisty, który zawarł w powieści liczne wątki autobiograficzne, związane z okresem młodości na Litwie. Czy nie warto byłoby obejrzeć sfilmowanej książki Tadeusza Konwickiego pt. „Bohiń”, będącej „autokreacją jego przeszłości rodzinnej, próbą domniemania losów nieznanej pisarzowi babki, Heleny Konwickiej, zagubionej w mająteczku Bohiń na Wileńszczyźnie”? Wciąż Wileńszczyzna. Wciąż Litwa. Mickiewiczowska „…ojczyzna moja”. I moja… „…z epoki embrionu”. Dlatego tyle emocji… Dlatego na regale, gdzie stoją „vilniana”, przybywa książek. Dlatego od deski do deski jest przeczytana, analizująca wielokulturowość dzisiejszej stolicy Litwy książka Tomasa Venclowy „Opisać Wilno”. Z tym tomem wędruję na spotkanie z panią doktor historii sztuki, Kristiną Sabaliauskaite.
* * *
– Pani nazwisko w polskiej wersji brzmi: Sobolewska – pytam, kiedy już mogę, na spotkaniu w Książnicy Podlaskiej. – Jest takie nazwisko utrwalone w związku z postacią Adama Mickiewicza. Jednym z jego kolegów – Filomatów, uwięzionych w celi Klasztoru Bazylianów, był Jan Sobolewski. To jemu, umarłemu na zesłaniu carskim, i innym kolegom – zesłańcom Mickiewicz zadedykował III część swoich „Dziadów”. Rody polskie na Litwie były bardzo rozgałęzione (podobnie jak i moje), ale – czy miałby dla Pani znaczenie fakt, że wśród przodków mógł być właśnie ten Jan Sobolewski z kręgu Filomatów?
I małe, zupełnie niepotrzebne, rozczarowanie:
– Ród nie ma nic wspólnego z Janem Sobolewskim. To bardzo popularne nazwisko na Litwie. W książce telefonicznej jest pięć stron nazwiska Sabaliauskis. Sądzę, że przodkowie ojca w XVIII wieku byli zapisywani jako Sobolewski. Rodzice byli Litwinami, ale mówili po polsku. Mama i babcia, żeby poplotkować, przechodziły na język polski.
Zapisuję własne i cudze pytania. Moje. Tomas Venclova w 2007 roku, po wydaniu polskim swojej znakomitej książki pt. „Opisać Wilno” mówił, że w kolejnej książce pt. „Imiona wileńskie” także zajmuje się wielokulturowością Wilna. Odnosząc się do czasu po upadku totalitaryzmu zwracał uwagę, że obecny do niedawna „…duch protestu znikł i zaczęła się pewna prowincjonalizacja. Literaci piszą opowieści komercyjne o nic innego im nie chodzi. W poezji jest kryzys”. I nagle – pojawiają się tomy „Silva rerum”. Jak Pani twórczość została przyjęta przez litewskie środowisko literackie? Jako konkurencja? Wsparcie intelektualne? Czy przemilczano ją?
– Nie ma środowiska. Niektórzy mnie nienawidzą. Dla niektórych jestem konkurentką. Ale Tomas Venclova obdarzył mnie wieloma komplementami. Jest różnie. Taka jest natura ludzka.
Na Litwie istnieje zainteresowanie tą literaturą. Teraz jest rozmaitość gatunków, nazwisk. Od dziesięciu lat.
– Jedna z największych powieści litewskich, o Stuthoffie, ma tytuł „Las bogów”. Więc ja zrobiłam „Las rzeczy”. Tekst był inaczej odczytany w Polsce, inaczej na Litwie, gdzie było to jako podróż do świata, który był niepoznany. Bo ludzie nie mieli żadnej wiedzy. A polski czytelnik wiedział więcej.
Relacje polsko – litewskie.
– Ważne jest to, że sztuka, kultura, teatr są miejscami spotkania, a nie polem walki. Musimy więcej współpracować, tłumaczyć więcej książek. Moją misją jest pisać jak najlepiej. Uważam, że ważna jest bezlitosna autoryzacja. Musi pozostać tylko to, co jest ważne dla narracji literackiej.
Rozmawiamy o archaizmach i polonizmach w powieści. Kristina Sabaliauskaite wspomina, że na Litwie nawet specjalna komisja językowa zatroskała się o ich obecność. Rzeczywiście, czytałam w jednym z wywiadów, że obiecano „wyczyścić” litewski tekst z tych naleciałości…
Pierwsza myśl – idea książki.
– W Archiwum Akt Dawnych w Warszawie, czytając dawne dokumenty z XVII wieku pomyślałam, że ktoś powinien napisać powieść historyczną. Byłam rozpieszczona zbyt dobrym życiem, pracując i żyjąc w Londynie. Teatry, spotkania towarzyskie, trochę to mnie zepsuło. Odnalazłam w kronikach klasztornych epizod o porwaniu mniszki. Jeżeli chodzi o zarazę – opierałam się o źródła historyczne. Ta dżuma fascynowała mnie od czasu, kiedy byłam nastolatką. W kościele Dominikanów w podziemiach miałam okazję widzieć mumie ofiar zarazy. Ten temat jest bardzo silny w pieśniach, opowieściach. Odkryłam historię anonimowego rohity, który pochował w Wilnie około 50 tysięcy ofiar.
– Ile ofiar?!
– Epidemia była tak straszna, że nikt nie obliczał. Zmieniła się demografia. Wsie wokół były puste. Pojawili się wtedy Rusini.
Ktoś z sali przytacza stwierdzenie z tygodnika „Wprost”, że Sienkiewicz teraz pisałby jak Sabaliauskaite.
– Z mojej strony nie było żadnej inspiracji Sienkiewiczem – mówi pisarka. – Ja wymieniłabym „Faraona” Prusa. Po lekturze sięgnęłam po tomy Michałowskiego.
XVII wiek był tematem mojego doktoratu. Badania naukowe na ten temat były już bardzo rozwinięte na Litwie.
– Czy sprawiało Pani trudności opisywanie życia intymnego?
– Szukałam w źródłach. Poezja Morsztyna czy listy Sobieskich, niewiele tego. Dopiero później pojawia się erotyzm. Sięgałam po źródła wizualne – jakie obrazy wisiały w ich domach, w sypialniach. Czytałam Księgi sądowe – bo tam i o bigamii itd.
– Czy bohaterowie mają swoje pierwowzory?
– Nie lubię o tym mówić, bo to jak z zabawką mechaniczną, którą rozbierasz i ona przestaje działać. W III części są sami historyczni bohaterowie. Jest tam pięciu braci, w tym Czesław Narwojsz. Ma żonę Juratę. To para tancerzy, bardzo znanych, teraz po 80-tce.
Nie zdążę już zapytać o Franciszka Ksawerego Narwojsza, jezuity, matematyka, hydrologa (w biogramie internetowym podano: hydraulika). Urodził się w 1742 roku w Hoduciszkach. To powiat święciański, nasz, rodzinny. Dotąd bohaterowie wracali do Milkontów na zachodzie, na Żmudzi. Ale… Franciszek Ksawery nosił przydomek Milkont, a odrobinę na południe od Hoduciszek znajdowała się wieś… Milkonty. Dzisiaj obydwie nazwy rozdziela granica: Litwa – Białoruś. Fascynujące losy kolejnego Narwojsza nosiły go daleko od wileńskiej Alma Mater, po krajach europejskich. Te losy – to już wiem z innych publikacji – obejmie tom IV „Silva rerum”…
Na finał – historia Wilna w powieści.
– Zafascynowała mnie. To moje dna. Jest najpiękniejsze na świecie. Wnętrze kościoła Piotra i Pawła… Wszystko co piękne, było z przeszłości Wilna w moich latach szkolnych. Reszta to szarość.
Krystyna Konecka