Wiersze rytmiczne i rymowane wciąż
mają się dobrze. Jednak straciły wszechwładzę. Stało się to w dwudziestoleciu
międzywojennym i od tamtego czasu tzw. wiersz biały zaczął ostro konkurować z
wierszem rymowanym.
Zmierzyć i zważyć się tego nie
da, jednak na pewno obecnie większość poetów do rymowania nie jest skłonna. A
przecież wiersze rymowane, sylabotoniczne nieustannie potrafią być cymesem.
Przypomnę wam znany wiersz Norwida: Nad Kapuletich i Montekich domem, / Spłukane deszczem,
poruszone gromem, / Łagodne oko błękitu. // Patrzy na gruzy nieprzyjaznych
grodów, / Na rozwalone bramy do ogrodów — / I gwiazdę zrzuca ze szczytu; //
Cyprysy mówią, że to dla Julietty, / Że dla Romea — ta łza znad planety /
Spada… i groby przecieka; // A ludzie mówią, i mówią uczenie, / Że to nie łzy
są, ale że kamienie, / I — że nikt na nie… nie czeka!
Cudny jest; no nie?
Dla mnie – w obecnym czasie –
mistrzem wiersza rymowanego był Tadeusz Nowak. On nie żyje już od 1991 roku,
ale wciąż go czytam. Ja sam wydałem w roku 2010 tomik pt. Rymowanki. Po co? Ano po to, aby dać sobie upust tamtej dykcji.
Wciąż zresztą mi się zdarza napisać coś „rymowanego” – „to lubię”, jak
powiedział klasyk. Mój najnowszy tomik wierszy pt. Wiersze z lamusa co najmniej w połowie jest rymowany.
Tak czy owak poezja biała,
nierymowana zalewa nas. No i dobrze – każda epoka literacka ma swoje
preferencje. Ciekawi mnie tylko, czy da się jeszcze wymyślić zupełnie nowy
format poezji. To raczej nie będzie łatwe, ponieważ coś zupełnie nowego wydaje
mi się niemożliwe. Poezja to poezja – i basta! Rym i rytm, cały ten
sylabotonizm, zeszły na drugi plan, ale czy można zejść jeszcze dalej?
Nie mam pojęcia, ale się nie
martwię. Skoro Safonę można by uznać za mamuśkę poezji, to jej dzieci będą
rodziły się bez przerwy – jak do tej pory.
Dzisiejsza awangarda
nierymotwórcza ma argument: Ni do rymu,
ni do taktu, wsadź se palec do kontaktu. A jednak rym i takt nadal potrafią
być przecudne.
Ech, to wszystko przez tych
„przybosiów”! Ale tamtejsza awangarda, wnosząc nową poezję, nie zapędziła w róg
tradycyjnego wiersza. I w sumie stało się dobrze. Mamy dziś rozmaite „moduły
poetyckie” i ten róg obfitości uważam za cenny.
Niemniej najważniejsza jest
osobowość i oryginalność. Stada poetów przemierzają prerie literatury, ale w
czołówce biegną autorzy oryginalni, osobliwi, wyróżniający się z peletonu. Komu
to się uda, ten przejdzie do literatury.
Obecnie mamy problem z tzw.
rogiem obfitości. Piszący już nie są skazani na wydawców; coraz częściej wydają
tomki własnym sumptem. My, krytycy i komentatorzy, nie jesteśmy w stanie tego
wszystkiego ogarnąć. Nie da się!
Już tu chyba wcześniej
pisałem, że gdy ja debiutowałem w 1975 roku, to mieliśmy zaledwie 35 debiutów.
Ile mamy teraz, zapewne nikt nie wie. Ale przecież nikomu to nie szkodzi –
zawsze dobre talenty wypłyną ponad przeciętność. Lecz czy na pewno?; czy są i
takie, którym się nie uda, a powinno?
Pamiętacie nowelkę Sienkiewicz
pt. Janko Muzykant? Są i zapewne
Jankowie Literaci, o których nigdy się nie dowiemy.
Stare powiedzonko mówi: od nadmiaru głowa nie boli. I słusznie!
Boli od czego innego: od tego, że w obecnych czasach literatura traci
czytelników książek ambitnych i ciekawych. Zalewają nas „czytadła” i obawiam
się, że ta tendencja będzie narastać. Wy, którzy to czytacie, postawcie się
okoniem!