Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
1280

Francuska sałatka

Francja przez co najmniej kilkanaście ostatnich lat była w Polsce niemodna i nawet legendarny Paryż przestał na lata elektryzować polską wyobraźnię. Jednak zawirowania polityczne obecnych czasów, kryzys imigracyjny, islamistyczne zamachy terrorystyczne 2015 roku, fiasko trzech kolejnych prezydentur, z którymi wiązano nadzieję na odrodzenie Francji (Sarkozy, Hollande i Macron), a od ponad ośmiu miesięcy protest „żółtych kamizelek”, spowodowały renesans zainteresowania tym krajem. Krytyczna refleksja nad Francją także w tym kraju nabrała w ostatnich latach rumieńców. Głośne książki: „Dusza Francji” Maxa Gallo, „Francja, która upada” Nicolasa Baverez, „Kiedy Francja się obudzi” Pascala Lamy, „Francuska tajemnica” Hervé Le Brasa i Emmanuela Todta czy skrajnie pesymistyczny esej Erica Zemmour „Samobójstwo francuskie”, stały się przedmiotem namiętnych sporów. Z polskiej strony zapotrzebowaniu na refleksję nad Francją wyszedł Marek Ostrowskich swoim „Francuskim snem”. Wieloletni korespondent we Francji i wyborny znawca tego kraju nie zagłębiał się w aż tak głębokie mroki jaźni francuskiej, bo w końcu Francuzem nie jest, za to świetnie przybliżył polskiemu czytelnikowi kluczowe problemy tego kraju, w formie lekkiej i przyjemnej w lekturze, a zatem jakby francuskim sposobem. Jest to może nie bigos (antyteza kuchni francuskiej), ale – powiedzmy – francuska sałatka składająca się z licznych ingrediencji, z poważnych  rozważań publicystycznych, analitycznych dotyczących francuskiej rzeczywistości w jej najważniejszych aspektach – imigracja, islamski terroryzm, gospodarka, edukacja, tożsamość, zagadnienia podziałów klasowych, laicyzm, podział na Paryż i prowincję, ale przetykanych anegdotami, retrospekcjami historycznymi od czasów Francji galijskiej po de Gaulle’a. Szczególnie dużo miejsca poświęcił Ostrowski trzem ostatnim prezydentom Francji, czyli Sarkozy’emu, Hollande’wi i aktualnemu Macronowi, a sięgnął tematycznie aż po temat najświeższy i nadal aktualny – protest „żółtych kamizelek”. Nie pominął też ważnego aspektu życia francuskiego jak zagadnienia natury miłosnej. Zwrócił też m.in. uwagę na to, że mimo pewnej amerykanizacji i tabloidyzacji, jakim podlega także kultura francuska, jest to społeczeństwo,  którym „snobizm wykształcenia i zdobycia kultury wyższej obejmuje większe niż gdzie indziej rzesze społeczeństwa” i że trudno o odpowiednik tego zjawiska w innych krajach”, od siebie dodam, że także bardzo wybitnie trudno w Polsce, w Polsce, gdzie moda czy choćby tylko snobizm na intelektualizm pojawiła się na krótko jedynie w pewnym okresie PRL. Książka Ostrowskiego skierowana jest raczej nie do czytelnika specjalizującego się w problematyce francuskiej, lecz stanowi formę przybliżenia jej czytelnikowi dopiero nią zainteresowanemu, ale to jej walor, tym bardziej, że opowiada o Francji nie za pomocą banalnych do bólu stereotypów turystycznych (wieża Eiffla, Luwr, kulinaria), ale podejmuje zagadnienia istotne. Ciekawie przy tym zwraca uwagę Ostrowski na kwestię imigracyjną w aspekcie doświadczeń historycznych Francji. Otóż imigracji afrykańsko-azjatyckiej do Francji, przy wszystkich jej poważnych i niebezpiecznych konsekwencjach nie sposób traktować w tym kraju bez kontekstu historycznego. Zarówno bowiem w I jak i II wojnie światowej ogromną daninę krwi złożyli francuscy żołnierze pochodzenia afrykańskiego głównie, z kolonii, czarnoskórzy i śniadzi, i to w Afryce, w Kongo, w Brazzaville, a nie w Londynie czy Waszyngtonie generał de Gaulle założył najważniejszy sztab swojej walki. W jednym nie w pełni zgadzam się z Ostrowskim: gdy mocno bagatelizuje skalę niebezpieczeństwa muzułmańskiego we Francji, uważając, że alarmistyczne ostrzeżenia są przesadne, na wyrost. Co  do mnie nie byłbym tak spokojny. Przy przyroście naturalnym społeczności muzułmańskiej we Francji i szybkiej dynamice przemian społecznych, ciągle relatywnie niewielki jej procent demograficzny w stosunku do rdzennej ludności francuskiej może szybciej niż nam się zdaje doprowadzić do tego, o czym w formie dystopii opowiada Houellebecq w swojej głośnej powieści „Uległość”. Ostrowski jest w tym kandydowskim optymizmie i dozie nonszalancji nader francuski, ale ja nie potrafię się wyzbyć obaw, że może nadejść czas, przy spełnieniu pewnych warunków, gdy dotychczasowa mniejszość muzułmańska stanie się polityczną większością i narzuci swoje reakcyjne, antyludzkie i antykobiece prawa ojczyźnie wolności, równości i braterstwa, ojczyźnie lewicy. Nie lekceważyłbym tej groźby. Oby Francuzi nie obudzili się z „francuskiego snu” w rzeczywistości, o której dziś nie chcą myśleć, od której odwracają wzrok i której nie chcą się nawet obawiać. Już dziś nie są do końca gospodarzami we własnym kraju. Wystarczy wybrać się choćby do wschodnich dzielnic Paryża, by się o tym przekonać.

Marek Ostrowski – „Francuski sen”, Wydawnictwo Akademickie Dialog, Warszawa 2019, str. 232, ISBN 978-83-8002-7978

 Chateaubriand – kamienny reakcjonista, ale wielki pisarz

Satysfakcja z lektury François René deChateaubrianda (1768-1848), nawet w przekładzie, zawsze polega przede wszystkim na spotkaniu z najwyższym diapazonem języka, pełnym rozmachu formatem stylu i treści. Takimi pożytkami zaleca się przede wszystkim lektura jego fascynujących „Pamiętników zza grobu”, a także „Ducha chrześcijaństwa”. Kto chciałby na chwilę odetchnąć od trywialności języka współczesnych debat politycznych i skąpać się w języku górnym, monumentalnym, szlachetnym ten powinien sięgnąć po jego dzieło „O rewolucji, wolności i władzy”. Oto próbka stylu Chateaubrianda: „Istnieją dwa rodzaje rewolucjonistów. Jedni pragną rewolucji i wolności – jest ich niewielu. Drudzy pragną rewolucji i władzy – to oni stanowią olbrzymią większość. Żyjemy iluzją, w dobrej wierze wmawiając sobie, iż wolność jest naszym bożyszczem. Błąd. Równość i chwała to dwie rządze kierujące ojczyzną”. Brzmi to jednak jakoś znajomo i dość aktualnie, nieprawdaż? Świadomie opuściłem dwa ostatnie zdania tego cytatu: „Nasz geniusz to geniusz militarny. Francja jest żołnierzem” – bo te akurat nie mają nic wspólnego z rzeczywistością dzisiejszej Francji. Tak, wiem, to rozrywka czysto estetyczna, bezinteresowne ćwiczenie umysłowe, ale ostatecznie wybitna literatura jest sztuką i szkoda traktować ją wyłącznie utylitarnie, jako dostarczycielkę świeżej karmy. „O rewolucji, wolności i władzy” pisał Chateaubriand  w sposób taki, od jakiego nasza epoka oddalona jest o setki lat świetlnych, z uwzględnieniem wymiarów, które w naszych czasach są już tylko anachronizmem.  Z samego tylko Chateaubrianda uczyć się historii trudno, bo jej wykładnia w jego wydaniu jest bardzo subiektywna, stronnicza, jednostronna ideowo, wybiórcza. Niektórych może zniechęcić to, że Chateaubriand mniej jest historykiem niż moralistą i filozofem w przestrzeni historii. Jego pamflet „O Napoleonie i Burbonach”, stanowiący część omawianego dzieła, to jedno z najsurowszych i najcięższych oskarżeń pod adresem Korsykanina Buonaparte, który przez 16 lat (1799-1815) jako dyktator i cesarz Francuzów władał Francją. Chateaubriand rozbił w proch i w pył całą heroiczną legendę Napoleona (tak długo naiwnie żywą głównie w Polsce – to jest stary i powtarzalny los Polaków, naiwnie oddawać się w ręce, na łaskę i niełaskę bezdusznych szakali) i pokazał go jako niszczyciela, cynicznego, antypatycznego potwora, człowieka nikczemnego, a dowódcę bynajmniej nie wybitnego. Nie odmawia mu tylko jednego: żelaznej woli, ale ta wola, według Chateaubrianda, służyła wyłącznie złu. „Refleksje polityczne” poświęcił Chateaubriand kluczowym zagadnieniom swojej epoki, koncentrując się głównie na historii Francji, ale czyniąc też paralele do historii Anglii czasów Karola I Stuarta i jego pogromcy Cromwella. Część trzecia dzieła to już specjalistyczne, finezyjne, uczone studia z kręgu prawa państwowego, poświęcone systemowi monarchicznemu, w tym restauracji i monarchii elekcyjnej. Wszystko to niby już tylko zawartość historycznego lamusa, piramida anachronizmów, muzeum, strony pokryte grubą warstwą kurzu, a jednak warto czasem sięgnąć i po taką lekturę. Jest w niej bowiem coś rafinującego nasze dzisiejsze, bieżące myślenie, coś co daje chwilę odpoczynku od napierającej codzienności i naoczności, możliwość uświadomienia sobie, że wbrew temu co nam się coraz bardziej wydaje, nie żyjemy tylko w teraźniejszości, i że  w końcu to świadomość oraz poczucie istnienia za naszymi plecami przeszłości, odróżnia człowieka od zwierzęcia. A może raczej powinno odróżniać, bo nietrudno zauważyć, że tym życiem wyłącznie tu i teraz człowiek coraz bardziej powraca do swej zwierzęcej genealogii, od której oddaliła go ewolucja i cywilizacja. Historia, ta prawdziwa historia, jako nauka o przeszłości, coraz bardziej się oddala i niech nas nie zmyli moda na grupy rekonstrukcyjne i rozmaite polityki historyczne. To tylko gadżety i instrumenty politycznej propagandy. Przykład pierwszy z brzegu? To wypindrzone, plastikowe muzeum, które ma powstać na Westerplatte, będzie miało tyle wspólnego z rzeczywistością, treścią, duchem i nastrojem września 1939 roku, co jakaś komputerowa „gra o tron” z prawdziwym średniowieczem, tym zbadanym przez mediewistów. Prawdziwa przeszłość coraz bardziej się oddala. Zauważam to po stosunku młodych ludzi do starych książek, które zgodnie ze sympatyczną skądinąd modą, zalegają, w roli martwego „oldskulowego” rekwizytu, półki modnych kawiarń i barów. Dla mnie, gdy byłem w ich wieku, stare książki miały metrykę stuletnią z grubsza biorąc, no i zaglądałem do nich z zainteresowaniem. Dla dzisiejszych młodych ludzi zmacerowane, pokiereszowane, obdarte książki z lat siedemdziesiątych a nawet osiemdziesiątych ( o starszych nawet nie wspomnę) tworzą jakąś materię z zamierzchłej, kopalnej przeszłości, jakby ściany węgla. One właśnie tworzą tę oczekiwaną atmosferę „dawności”. Książki z lat osiemdziesiątych, które dla mnie były „przed chwilą”! Ale wróćmy do Chateaubrianda. Był ucieleśnieniem arystokratycznej reakcji, światłej, ale jednak reakcji,  a jego poglądy były kwintesencją, esencją reakcjonizmu, ale jakim ten czarny reakcjonista był pisarzem!

Francois-René de Chateaubriand – „O rewolucji, wolności i władzy. Wybór pism”, wybór i wstęp Jacek Kloczkowski, wyd. Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2017, str.404, ISBN 978-83-64753-39-8

Zbrodnia Mansona po półwieczu

Trzy lata po mordzie dokonanym 9 sierpnia 1969 roku przez bandę Charlesa Mansona w willi Romana Polańskiego w Kalifornii, ukazała się w Polsce niewielka książeczka Krzysztofa Kąkolewskiego poświęcona tej sprawie, zatytułowana „Jak umierają nieśmiertelni”. Kąkolewski zajął się nie tylko zbrodnią w wilii „Bela Air”, ale także osobą samego Polańskiego i jednemu z jego akolitów, też wtedy zamordowanym, Wojciechowi Frykowskiemu, w tym także sensacyjnym faktom z dziejów jego łódzkiej rodziny. Lektura, zwłaszcza jak na owe czasy, była fascynująca. Od tej pory ta mroczna historia sprzed pół wieku nigdy już nie wyszła poza orbitę mojego zainteresowania. Dlatego z prawdziwym zaciekawieniem sięgnąłem po obszerną rzecz autorstwa dziennikarzy O’Neilla i Piepenbringa. W porównaniu z nią niewielkie dziełko Kąkolewskiego to niewielka (acz smaczna) opowiastka w zestawieniu z prawdziwie gigantyczną opowieścią. Książka O’Neilla jest zapisem ponad 20 lat dziennikarskiego śledztwa, próbą stworzenia syntezy, która obszernością i głębokością ujęcia rywalizowałaby z kanoniczną książką „Helter Skelter” autorstwa prokuratora Vincentego Bugliosi, który przez wiele lat zajmował się sprawą. O’Neill prowadzi nas przez gęsty i ciemny bór, jaką jest sprawa mordów bandy Mansona, porusza setki wątków i personaliów, stawia liczne pytania i hipotezy. O’Neill podważa oficjalną wersję wydarzeń, acz – trzeba to zauważyć – sam nie formułuje niepodważalnych wniosków co do ich rzeczywistego przebiegu. „Z kim naprawdę zadawał się Manson i jak daleko posunęli się jego hollywoodzcy przyjaciele, żeby ukryć swoje powiązania? Dlaczego policja go nie powstrzymała, mając ku temu tak wiele okazji? I jak Manson zdołał przeistoczyć grupę dobrodusznych hipisów w bezlitosnych zabójców? Podążając tropem zagadek i zastanawiających zbiegów okoliczności, autor szuka odpowiedzi wśród gwiazd Hollywood i byłych agentów służb specjalnych, kreśli fascynujący obraz Kaliforni lat sześćdziesiątych XX wieku, kiedy szarlatani uchodzili za geniuszy, wolna miłość była tak samo realna jak pranie mózgu, a utopijne światy znajdowały się w zasięgu narkotykowego odlotu” – jak formułuje problematykę książki wydawnictwo. Jeśli jednak ktoś spodziewałby się, że O’Neill przekazał opinii publicznej i nam, czytelnikom jego książki, jakąś niepodważalną prawdę o tym mordzie ten będzie zawiedziony. Autorzy podsunęli nam wiele tropów, śladów, sugestii, ale żadnej ostatecznej prawdy  nie ogłosił. Ogrom, gąszcz informacji jakie zaserwował na ponad sześciuset stronach nie czyni tej lektury łatwą. Trzeba samemu oceniać fakty wiązać je z innymi. Nie jest to łatwe tym bardziej, że przecież zwykły czytelnik, pozbawiony profesjonalnych instrumentów oceny sprawy, nie jest w stanie dokonać miarodajnej oceny treści pomieszczonych w książce. Jednak mimo to, a może raczej właśnie dlatego, książka dziennikarskiego duetu jest prawdziwie zajmująca, a momentami fascynująca.

Tom O’Neill, Dan Piepenbring – Manson. CIA, mroczne tajemnice Hollywood”, przekł. Radosław Maciejewski, Wydawnictwo Akurat, Warszawa 2019, str. 635, ISBN 978-83287-1169-3

„Nie mamy pańskiego płaszcza..”

Gdyby ktoś wpadł na pomysł zrobienia rankingu najbardziej popularnych powiedzonek z filmów Stanisława Barei, to podejrzewam, że na pierwszym miejscu znalazłyby się ex equo dwa słynne: „Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi”, wypowiedziane w „Misiu” przez szatniarza granego przez Krzysztofa Świętochowskiego oraz „Jak jest zima, to musi być zimno”, które w telefonicznej rozmowie  kierowniczką z ADM wypowiada palacz z kotłowni w wykonaniu Andrzeja Stockingera. Rafał Dajbor nie jest pierwszym autorem, który zajął się fenomenem artystycznym i socjologicznym, jakim są filmy Barei. Podoba mi się to, że we wstępie do swojej książki autor dystansuje się nieco od obiegowej, uparcie powielanej frazy o „absurdach życia PRL” i podkreśla, że Bareja pokazywał raczej, generalnie, ludzkie przywary, a nie przypisane tylko jednemu ustrojowi. Zgadzam się z nim, bo wystarczy uczestniczyć i uważnie przypatrywać się naszej teraźniejszości w III RP by przekonać się, że i dziś absurdów nie brakuje, tyle że są one inne od tamtych sprzed lat. Dajbor pokazał filmy Barei przez pryzmat słynnych powiedzonek i poprzez portrety aktorów, którzy te powiedzonka na ekranie wypowiedzieli. Poza wspomnianymi Świętochowskim i Stockingerze, to także m.in. Jerzy Karaszkiewicz, Józef Nalberczak, Mariusz Gorczyński, Wojciech Zagórski, Ludwik Pak, Eugeniusz Robaczewski. Inni, jak Stanisław Tym, Stefan Śródka czy Jerzy Turek są tylko wzmiankowani, nie mają swoich osobnych portretów. Szkoda, że tylko dwie krótkie wzmianki poświęcone są Andrzejowi Fedorowiczowi, mechanikowi samochodowemu panu Jurkowi z „Bruneta wieczorową porą” z jego niezapomnianym: „Nie wiem, nie ma mnie, nie znam się, zarobiony jestem”. Brak też słynnego „wszystkie Ryśki to fajne chłopaki” Zenona Wiktorczyka, choć on sam jest wzmiankowany. Zapewne takich braków można by w książce znaleźć więcej, ale ostatecznie taki wybór jest zawsze subiektywny. Warto też zwrócić uwagę, że powiedzonka  z Barei dzielą się dwa rodzaje: na tych kilka czy może nawet kilkanaście, które jak wspomniane na wstępie, czy to o „prawdzie czasu i prawdzie ekranu” funkcjonują jako powiedzonka wykorzystywane w przestrzeni publicznej jako dowcipne „gotowce” i na liczne pozostałe, które dały się zapamiętać jako bardzo charakterystyczne, ale powiedzonkami potocznymi nie są, jak n.p. Stefana Śródki poważne zdanie o „tradycji” (jedyne chyba u Barei bez konotacji komediowej) czy to o „dziedzicu pruskim”, „moja żona…Zofia” Paka czy „Ja już widzę białe samochody” Karaszkiewicza. Uderza w książce Dajbora brak postaci kobiecych, a przecież one także są autorkami licznych, wspaniałych powiedzonek, jak choćby Hanna Skarżanka z jej „ten człowiek w życiu słowa prawdy nie powiedział”  czy Zofia Czerwińska ( „oczko się oderwało temu misiu”). A starsza pani (aktorka czy naturszczyczka?), która mówi, że „klient w krawacie jest mniej awanturujący się”? To powiedzenie też w pewnym stopniu weszło do obiegu potocznego. W wywiadzie dla jednej ze stacji radiowych autor obiecał, że kolejną książkę poświęci właśnie słynnym powiedzonkom kobiet z filmów Barei. Popieram i trzymam za słowo, ale też liczę na uzupełnienie części męskiej, bo Stanisławowi Tymowi, że tylko jego wymienię, odrębny portret na pewno się należy. Choćby za taką reakcję jego Ryszarda Ochódzkiego na pochlebne słowa Vogelwandera (Krzysztof Kowalewski) o swojej partnerce jako  „bardzo porządnej dziewczynie”: „Trudno. Co zrobić” – reaguje na to Ochódzki. Czy to  nie pyszne, jak dziesiątki innych „powiedzonek z Barei”? Gorąco rekomenduję tę książkę. Bardzo zabawna lektura, oczywiście tylko dla miłośników filmów Barei. Ale tych jest przecież legion.

Rafał Dajbor – „Jak u Barei czyli kto to powiedział”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2019, str. 318, ISBN 978-83-66232-24-2

Autorski portret Aleksandra Forda

Aleksander  Ford (1908-1980) był twórcą najbardziej kasowego filmu w dziejach polskiego kina – „Krzyżaków”. Film wszedł na ekrany kin 15 lipca 1960 roku, w 550 rocznicę bitwy pod Grunwaldem i od tej pory rozpoczął się jego wieloletni triumfalny pochód przez ekrany Polski i świata. Żaden polski film nie pobił już tego gigantycznego rekordu. Sam Ford był jedną z najciekawszych osobowości w dziejach kina. Nie tyle może w aspekcie artystycznym, bo uprawiał kino tradycyjne, klasyczne („Ulica Graniczna”, „Piątka z ulicy Barskiej”, „Pierwszy dzień wolności”), ale jako działacz polityczny i filmowy, przez kilka lat „cesarz” polskiej kinematografii, człowiek przez kilkanaście lat decydujący o jej kształcie. Formalnie był komunistą przybyłym do Polski w 1944 roku, jako pułkownik Ford, jeden z tych co przybyli „ze Wschodu”, z ZSRR „na radzieckich czołgach”, stał się „komunistycznym” dygnitarzem, ale wydaje się, że światopoglądowo raczej ideowym komunistą nie był. Jak krzykliwy paradoks brzmiało jego nazwisko – brzmiące jak nazwisko amerykańskiego kapitalisty, magnata automobilowego lub jak marka produkowanego przez niego auta. Opowieść czy biografia Aleksandra Forda może przyjąć – zasadniczo – jedną z dwóch postaci. Pierwsza, to portret jej bohatera na tle obszernego, opartego na bogatej dokumentacji, obrazu epoki i środowiska w którym działał. Druga to opowieść o człowieku, o artyście, portret jednostki. Autor pracy „Ford. Reżyser” Michał Danielewicz wybrał drugi wariant, w moim odczuciu ze szkodą dla wymowy całości. Ford był postacią mocno osadzoną w systemie politycznym PRL, tymczasem Danielewicz pokazuje go właściwie jako samodzielnego gracza, indywidualistę, który stacza samodzielną walkę o swoją indywidualną pozycję. Środowisko polityczne w którym Ford był osadzony, czyli najwyższe gremia PZPR,  a także środowisko filmowe w którym działał na co dzień, są tu właściwie zaledwie zamarkowane, a przecież postać reżysera trudno zrozumieć bez tego kontekstu. Być może to młody wiek autora sprawił, że nie mógł on czuć klimatu i mechanizmów tej kolektywistycznej epoki, jaką był okres 1948-1968. Nałożył na czasy odległe i całkiem inne niż dzisiejsze, własne wyobrażenia czerpane z teraźniejszości. W jego ujęciu Ford to niemal self-made-man, ktoś w rodzaju „Wielkiego Gatsby”, a to całkowicie zafałszowuje obraz czasów których książka dotyczy, to sprzeczne z realiami epoki.  Dlatego o ile czytelnik „Forda. Reżysera” może się z lektury sporo o Fordzie dowiedzieć, to o epoce, tle historycznym dowie się bardzo niewiele. Rezygnując z klasycznej pracy dokumentalnej Danielewicz postawił na nadmierne rozszerzenie składników z pogranicza prozy literackiej, sytuacji na pół wymyślonych czy w całości fikcyjnych, n.p. dotyczących wyobrażonych szczegółów życia rodzinnego Forda, momentami nie pozbawionych akcentów czułostkowych, sentymentalnych. Nie było to najszczęśliwsze rozwiązanie, bo rozszczepia percepcję czytelnika  w dwóch różnych kierunkach.  Narracja opowieści rozbita jest na cząstki, które mają często rysy impresji, uogólnionych refleksji, ale oddalają narrację od dyscypliny faktograficznej, dokumentalnej. Można by rzec, że w opowieści o starym Fordzie za dużo jest subiektywizmów młodego autora. W gruncie rzeczy nie sformułowałem tych uwag w trybie zarzutów, jako że sam autor niejako uprzedził czytelnika odnośnie przyjętej metody pisania opowieści o Fordzie: „Ta opowieść powstała na podstawie źródeł, ale nie jest ich bezpośrednim zapisem. Źródłowe wypowiedzi czasem przytaczane są słowo w słowo, częściej jednak poddane zostały obróbce: skrócone, skompilowane (na przykład niektóre recenzje filmowe są zlepkiem kilku) albo sparafrazowane tak, aby ich sens mógł lepiej  wybrzmieć w uszach współczesnych. Z tego samego powodu czyściłem je z ówczesnej nowomowy, żeby wydobyć to, co się za nią skrywało”. Otóż właśnie – w mojej ocenie na tym właśnie polega słabość tej książki. Człowiek będący produktem bardzo konkretnej epoki został opisany niejako abstrakcyjnie, wypreparowany z historycznego tła, także z ówczesnego języka, „nowomowy”, jako postać o rysach uniwersalnych, ponadczasowych. Nie ma natomiast w tej opowieści klimatu, nastroju, smaku czasów w których Fordowi wypadło żyć i działać. Wadą pracy jest także bardzo zdawkowe potraktowanie amerykańskiego okresu życia Forda, w tym tła jego samobójczej śmierci. Dlatego na pełną, opartą na maksymalnie rozległej i głębokiej kwerendzie biografię Aleksandra Forda przyjdzie nam jeszcze poczekać.

Michał Danielewicz – „Ford. Reżyser”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2019, str. 350, ISBN 978-83-66232-26-6

„Ciemna” strona Mickiewicza

Mickiewicz w „Mickiewiczu hermetycznym”, to inny Mickiewicz od tego, do którego przyzwyczaili nas jego egzegeci i biografowie. To nie „dziki” Litwin od „Ballad i romansów”, nie mistyczny poeta-wizjoner i namiętny publicysta narodowy z „Dziadów”, nie patriotyczny wajdelota z „Konrada Wallenroda” i „Grażyny”, nie wybujały bard narodowy z „Pana Tadeusza”, nie misjonarz oczarowany mesjanistycznymi koncepcjami Towiańskiego. Mickiewicz pokazany przez Zdzisława Kępińskiego (1911-1978) ekscentrycznego uczonego z Poznania. To Mickiewicz „hermetyczny” właśnie, w tym znaczeniu, że pogrążony w ezoteryce, alchemii, kabale, iluminacji, hierofantach, wiedzy tajemnej, magii, kosmogonii, filozofiach Wschodu, praktykach masońskich. Kępiński przeanalizował pod tym kątem kilka utworów poety, na ogół fragmentarycznie, więc jego praca nie ma waloru kompletnej syntezy. To raczej autorska próba pokazania Mickiewicza innego niż ten „poćciwy” wizerunek „prostego” wieszcza, śpiewaka litewskiego, bogobojnego (choć często nieortodoksyjnie) i przesądnego. Kępiński odkrył w twórczości Mickiewicza nowe pokłady znaczeń, na ogół nieznane bądź zapoznane. Mimo, że pierwsze wydanie „Mickiewicza hermetycznego” ukazało się w 1980 (dwa lata po zgonie autora) roku, nurt badań i analiz zapoczątkowany nowatorsko przez Kępińskiego nie był kontynuowany. Dobrze więc że PIW wydał je ponownie po blisko czterdziestoletniej przerwie, bo dzięki temu znów możemy spojrzeć na twórczość Mickiewicza świeżym okiem nowatora.

Zdzisław Kępiński – „Mickiewicz hermetyczny”, przedmowa i posłowie Andrzej Fabianowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2019, str. 557, ISBN 978-83-06-03534-6

Dwaj mesjaniści – Polak i Moskal

„Pragnienie królestwa” jest obiektywną prezentacją historyczną ważnego fragmentu dziejów mesjanizmu, a zarazem dobitnym i liczącym się głosem w żywej światopoglądowej debacie toczącej się dzisiaj w Polsce. Czytelnik książki otrzymuje porcję rzetelnej wiedzy o twórczości dwóch wybitnych myślicieli – Augusta Cieszkowskiego, polskiego filozofa doby romantyzmu i znanego przedstawiciela rosyjskiego renesansu religijno-filozoficznego Mikołaja Bierdiajewa – a zarazem zostaje wprowadzony w samo centrum „walki o światopogląd” prowadzonej aktualnie przez polskich neomesjanistów” – tak, mocno „aktualizująco”, przedstawił studium Tomasza Herbicha profesor Stanisław Pieróg, wybitny znawca myśli filozoficznej i politycznej XIX wieku. Nie na aktualizacjach jednak warto koncentrować się przy tej lekturze, lecz na sensach i urodzie tej myśli, która uwodzi czytelnika niezależnie od tego, jaki światopogląd jest jego udziałem. Cieszkowski, polski filozof romantyczny i mesjanistyczny, przyjaciel i do pewnego stopnia preceptor Zygmunta Krasińskiego, skonfrontowany jest z odrodzicielem religijnej myśli rosyjskiej Bierdiajewem. Zanurzenie się w tej lekturze nie jest aktem łatwym. Wysokie, bardzo „abstrakcyjne”, kunsztowne rejestry myślowe, w których poruszali się obaj filozofowie  nie są łatwe w „konsumpcji”, ale tym większa jest satysfakcja czytelnicza, gdy wyjdzie się z tej „kipieli” bogatszym o coś może nie bardzo określonego, ale na pewno fascynującego. Piszący te słowa bardzo daleki jest od jakiegokolwiek światopoglądu religijnego i od wszelkiego „religijnego czucia”, ale to nie umniejszało jego satysfakcji przy lekturze o tym, jak niesyci duchowych pokarmów filozofowie poszukują, czasem po omacku, upragnionego Królestwa. Królestwa Boga i wiary rzecz jasna. I nawet jeśli to Królestwo jest tylko fantasmagorią, to trudno odmówić piękna fenomenowi i trudowi jego poszukiwania. 

Tomasz Herbich – „Pragnienie Królestwa. August Cieszkowski, Mikołaj Bierdiajew i dwa oblicza mesjanizmu”, Teologia Polityczna, Warszawa 2019, str. 336, ISBN 978-83-62884-07-1

„Wiry”, czyli Sienkiewicz nie aż takim reakcjonistą, jak go malują

Przyjęło się uważać w kręgach lewicowo i liberalnie nastawionej krytyki, że „Wiry” (1910) Henryka Sienkiewicza, to najbardziej jaskrawy i najbardziej „kompromitujący” dowód na jego reakcyjne, wsteczne, konserwatywne poglądy „apologety czterech ścian polskiego, szlacheckiego dworku”. Z tego powodu w Polsce Ludowej „Wiry” wydano tylko raz i to w ramach zbiorowej edycji dzieł zebranych. Z drugiej strony kolei wydawnictwa katolickie, właśnie z tych samych powodów, tylko motywowane przeciwnym znakiem ideowym, sięgają po nią coraz chętniej, a katoliccy, prawicowi, konserwatywni krytycy i publicyści chętnie się na nią powołują. „Wiry” to powieść z drugiego, a może nawet trzeciego rzędu rang spuścizny wielkiego pisarza. Nie tylko nie ma ona legendy, popularności ani klasy nie tylko „Trylogii” czy „Krzyżaków”, ale nie jest umieszczana w jednym szeregu nawet z takimi powieściami jak „Rodzina Połanieckich” czy „Bez dogmatu”, też należących do mniej popularnych, choć szczególnie ta druga jest utworem wybitnym. Przez kilka dziesięcioleci PRL zdarzało się, że „Wiry” nie były nawet wymieniane wśród tytułów w encyklopedycznych czy słownikowych notkach o Sienkiewiczu. A jeśli były wymieniane, to właśnie jako najbardziej radykalny wyraz reakcyjnych, konserwatywnych poglądów pisarza, a przede wszystkim jako wyraz potępienia przez niego pionierów polskiego socjalizmu i rewolucji 1905 roku. I wydaje się, że w podstawowej warstwie narracyjnej taką wymowę tej powieści należy oczywiście uwzględnić. Jest tam n.p. krytyczny portret PPS-owskiego, radykalnego aktywisty rewolucyjnego, „terrorysty właściwie (Laskowicz) przeciwstawionego cnotom patriotycznego, konserwatywnego i katolickiego „białego dworku”, a „zrewoltowany motłoch” pokazany jest jako ślepy, śmiercionośny żywioł, wrogi wszelkiej cywilizacji. Jeśli jednak staranniej wmyśleć się w treść lektury „Wirów”, to ów schematyczny obraz zaczyna się komplikować. O ile stara pani, matka rodu Krzyckich nosi w sobie tradycjonalne cnoty, o tyle jej syn, Władysław Krzycki zostaje zdemaskowany jako cyniczny panicz, który wykorzystywał seksualnie dziewczynę z ludu (którą nota bene autor wprowadza na scenę akcji w trybie qui pro quo jako starszą o lat kilkanaście kobietę, reemigrantkę z Anglii, obiekt miłości Krzyckiego, początkowo nie rozpoznany przez niego jako jego była ofiara seksualna). Mamy tu więc do czynienia z demaskacją przez Sienkiewicza obłudy i egoizmu klasowego szlachty oraz procederu, który zresztą był powszechną, zbrodniczą praktyką od wieków uprawianą prawem kaduka przez męską część szlachty na poddanych, na ogół nieletnich chłopkach. Pisarz dotknął to jednego z przejawów jednej z historycznych polskich „hańb domowych”. Główną jednak postacią uczynił Sienkiewicz postać Grońskiego, będącego do pewnego stopnia jego alter ego. Groński to człowiek kultury, umiarkowany sceptyk, erudyta, koneser, mędrzec, można by rzec: konserwatywny, umiarkowany liberał, który odnosi się krytycznie do PPS i akcji bezpośredniej polskich socjalistów, ale w jego ocenach daje się też zauważyć delikatny sceptycyzm wobec drugiej strony. Poza szablonową, dość, typową dla prozy XIX wieku postacią łowcy posagów, pojawia się tam jednak także intrygująca postać Świdwickiego. To nieco perwersyjny, inteligentny cynik i utracjusz, a zarazem człowiek sceptyczny, pogardliwie a nawet wrogo odnoszący się do polskiego patriotyzmu, idei narodowej i polskości jako takiej. Z tego powodu trochę przypomina wyobcowanego duchowo „renegata patriotyzmu”, Witolda Korczyńskiego z „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej. Za dowód „reakcyjności” i „konserwatyzmu” Sienkiewicza służył też krytykom wątek zbrojnego napadu „socjalistycznej bojówki” na Krzyckiego oraz brutalny mord na poczciwej szlachcianeczce, skrzypaczce, współczującej losowi ludu, która szykowała się właśnie do koncertu dobroczynnego na rzecz ubogich. Wydaje się jednak, że trudno po doświadczonym pisarzu spodziewać się, że tak naiwnie ustawioną opozycję „wartości” potraktował on całkiem serio, jeden do jednego, jako pochwałę filantropii jako lekarstwa na schorzenia społeczne, niesprawiedliwość klasową etc. Co do mnie, to odbieram tę powieść jednak nie jako jednoznaczną i bezwzględną apologię konserwatywnej szlachetczyzny i totalne potępienie idei socjalizmu oraz społecznego postępu, lecz – mimo wszystko – jako, niekonsekwentną co prawda – próbę zrelatywizowanego portretu społeczeństwa polskiego w roku 1905. Innymi słowy, choć Sienkiewicz na pewno nie był socjalistą czy tym bardziej rewolucjonistą, a na pewno bliższe mu były generalnie kulturowo konserwatywne tradycje szlacheckie, to w moim przekonaniu traktowanie przekazu ideowego „Wirów” w trybie „jeden do jednego”, publicystycznie, dosłownie i jako formy bezpośredniej ekspresji poglądów pisarza, byłby dość daleko idącym nadużyciem interpretacyjnym. Sienkiewicz był społecznym konserwatystą, ale nie zakamieniałym, zapiekłym, ciasnym reakcjonistą, a przeprowadzone w ostatnich latach nowe badania nad jego twórczością (Jolanta Sztachelska, Ryszard Koziołek) zdają się wskazywać, że rzekomy konserwatyzm społeczny Sienkiewicza był „teatralną” maską, jaką przyjmował świadom poglądów znacznej części swoich szlachecko-inteligenckich czytelników, odpowiadając na ich zapotrzebowanie. I że był pisarzem mocno kontestującym tradycyjne formy polskości, nie wolnym od obrazoburstwa obyczajowego, a także bynajmniej nie tak „kościółkowym” jak wielu uważa. Podobny los interpretacyjny spotkał wspomnianą „Rodzinę Połanieckich” i „Bez dogmatu”. Ta pierwsza uznana została za apologię szlachetczyzny świetnie asymilującej się w świecie rodzącego się dorobkiewiczostwa („połaniecczyzny”), podczas gdy wnikliwe wczytanie się w tę powieść może prowadzić też do innych wniosków interpretacyjnych – że Sienkiewicz „połaniecczyznę” raczej kąśliwie, sportretował przy użyciu swego finezyjnego poczucia humoru i delikatnej satyry aniżeli stworzył jej wizerunek pochwalny. Podobny los spotkał „Bez dogmatu”, powieść wybitną, silne echo modernizmu, którą podobnie uznano niemal za manifest katolicko-konserwatynych poglądów pisarza, podczas gdy n.p. tropy nowego odczytania dokonane przez Jolantę Sztachelską prowadzą ku poważnej hipotezie iż główny, „negatywny” bohater powieści, „nihilista” Leon Płoszowski, to do pewnego stopnia alter ego samego Sienkiewicza, który w istocie swoich prywatnych poglądów był pełnym wątpliwości i sceptycyzmu wobec „tradycyjnych wartości” liberalno-konserwatywnym inteligentem, a nie szlachcicem o mentalności ciasnego „hreczkosieja”. Nie oddawajmy Sienkiewicza reakcji społecznej tak łatwo.

 Henryk Sienkiewicz – „Wiry”, Wydawnictwo „Polihymnia”, Lublin 2018, str. 378, ISBN 978-83-7847-604-7

Podbicie do „Wirów”

Praca profesora Lecha Ludorowskiego, jednego z kilkorga (obok Tadeusza Bujnickiego i w ostatnich czasach – Jolanty Sztachelskiej i Ryszarda Koziołka) najważniejszych „sienkiewiczologów”, to lektura komplementarna do „Wirów”. Zawiera ona historię radomskich korzeni rodziny Sienkiewiczów i wszelkich jej paranteli oraz perypetii oraz dwa szkice: jeden poświęcony „Wirom”, a drugi innej drugoplanowej powieści Sienkiewicza, „Na polu chwały”.

Lech Ludorowski – „Radomskie” powieści Henryka Sienkiewicza”, wyd. Polihymnia, Lublin 2016, str. 202, ISBN 978-83-7847-240-7 (27 06)

Przygody Marty Mirskiej

Wiele starszych osób, które pamiętają przebój z dawnych lat „Pamiętam pierwszy siwy włos…” kojarzy go z wykonaniem Mieczysława Fogga, ale to Marta Mirska (1918 – 1991) była pierwszą wykonawczynią tej piosenki. Historię życia Mirskiej opartą na bogatej dokumentacji, relacjach własnych bohaterki oraz relacjach osób którzy ją znali, przygotowali dwaj autorzy: Janusz Świąder, lubelski dziennikarz zajmujący się kulturą i artysta plastyk oraz kolekcjoner Tadeusz Stolarski. Losy osobiste popularnej niegdyś piosenkarki połączone z historią jej kariery, ale także z obrazem jej niełatwego życia w późnej starości, są jednocześnie portretem świata kultury popularnej w pewnej epoce, dziś już zamierzchłej, ale pamiętanej do dziś przez wielu ludzi ciągle żyjących. „Oldskulowy” temat niełatwy do „sprzedania” współczesnej publiczności ujęli autorzy w sposób naprawdę bardzo zajmujący, bynajmniej nie hagiograficznie, lecz z uwzględnieniem cieni jej kariery, a także momentów kontrowersyjnych czy nawet wstydliwych. Opowieść bynajmniej nie jest lukrowaną laurką poświęconą czy to Mirskiej, czy to środowisku artystycznemu, jak to często zdarza się w przypadku tego rodzaju edycji. Wystarczy tylko zacytować jedno jej zdanie przywołane przez autorów, by dać się skusić do tej lektury. „To banda neurastenicznych, popierdolonych i zawistnych ludzi”. Warto sięgnąć po tę interesującą historię a przy okazji posłuchać piosenek Marty Mirskiej z płyty dołączonej do egzemplarza.

Janusz Świąder, Tadeusz Stolarski – „Marta Mirska. Gloria i gehenna. Prawdziwa historia życia królowej polskiej piosenki”, Wydawnictwo Muzyczne Polihymnia, Lublin 2011, str. 314, ISBN 978-83-7270-924-0

Sierow story

Jednym z wątków niewielkiej powieści Czesława Miłosza „Zdobycie władzy” jest rozmowa niejakiego Michała Kamieńskiego, aresztowanego młodego dowódcy jednej z polskich formacji zbrojnych z niejakim generałem Wolinem. Rozmowa odbywa się w celi więzienia na Zamku w Lublinie w 1945 roku. Pod mianem Michała Kamieńskiego Miłosz ukrył postać Bolesława Piaseckiego, 30-letniego wtedy dowódcy nacjonalistycznej Konfederacji Narodu, przyszłego przewodniczącego Stowarzyszenia PAX w PRL i wiceprzewodniczącego Rady Państwa, a Wolin, to generał NKWD Iwan Aleksandrowicz Sierow, naówczas namiestnik tej politycznej policji radzieckiej na Polskę. Budując rozbudowaną scenę tej rozmowy Miłosz oparł się na pogłosce, zgodnie z którą doszło do rozmowy, w której wszechwładny generał NKWD (a później pierwszy szef KGB) jako partnera do rozmowy potraktował młodego więźnia, dowódcę marginalnej (w stosunku do AK) polskiej organizacji militarno-ideologicznej. Kto rozpowszechniał tę wersję – nie wiem, a może nie pamiętam. Może czynili to wrogowie Piaseckiego traktując ją jako świadectwo jego agenturalnej roli w PRL, a może źródłem tej opowieści był on sam, traktując ją jako źródło własnego splendoru historycznego. W każdym razie lekturę dzienników pierwszego szefa KGB, obejmujących okres 1939-1963, zacząłem od zajrzenia na te strony, które o wspomnianym okresie traktują. Jednak nie znalazłem tam ani jednej wzmianki o Piaseckim. Biorąc pod uwagę, że Sierow był bardzo skrupulatnym kronikarzem, nasuwa się podejrzenie, że cała ta historia „szczytu Piasecki-Sierow” była legendą, humbugiem, efektem wielkościowej mitomanii tego pierwszego. Nie mogę oczywiście tego wątku rozstrzygnąć, ale poszlaki wskazujące na mitomanię „Bola” nabrały mocy, tym bardziej, że Sierow nie miał doprawdy najmniejszego powodu, aby taki fakt ukrywać. „Bolo” miał zresztą skłonność do megalomańskiej mitomanii. Po spotkaniu, w roli lidera (nazwijmy to tak ogólnie) ONR z szefem Obozu Zjednoczenia Narodowego, pułkownikiem Adamem Kocem, które miało miejsce w 1937 roku, młodziutki 22-letni wtedy Piasecki rozpuścił w przestrzeń publiczną zdanie, które po spotkaniu  z nim miał wypowiedzieć Koc: „Ten młody człowiek będzie kiedyś rządził Polską”. Ale zostawmy Piaseckiego, tym bardziej że go w dziennikach Sierowa nie ma i zwróćmy się ku treści zapisków radzieckiego generała. To pasjonująca lektura, ciekawy przyczynek do najnowszej historii, przede wszystkim ZSRR, źródło niezliczonych frapujących szczegółów i wątków, w tym n.p. tak ciekawych jak sprawa generała Leopolda Okulickiego. Czy dzienniki Sierowa są w pełni rzetelne (subiektywizm ocen to osobna kwestia), tego ja orzec nie potrafię, to rola specjalistów okresu historycznego. W każdym razie pada w tych dziennikach zdanie: „Pomogliśmy Bierutowi wygrać wybory w Polsce”. Pewne światło na wartość dzienników rzucają dwie przedmowy poprzedzające tekst: Aleksandra Hinsztejna. Członka Centralnej Rady Rosyjskiego Towarzystwa Wojskowo-Historycznego oraz córki autora dzienników, Wiery Sierowej. Tak czy inaczej, że dzienniki są pasjonujące, ręczę bez wahania.   Dodatkowym, fascynującym, nie pozbawionym przy tym szczypty groteski, pobocznym wątkiem jest historia konspiracyjnych działań Sierowa związanych z pisaniem i ukrywaniem dzienników. Była to prawdziwa jednoosobowa akcja konspiracyjna ex-szefa radzieckich służb specjalnych. Ostatnia akcja jego życia.

„Tajemnice walizki generała Sierowa. Dzienniki pierwszego szefa KGB 1939-1963”, przekł. Aleksander Janowski, Jan Cichocki, Wydawnictwo Rea-SJ, Warszawa 2019, str.863, ISBN 978-83-7993-413-3

Asymetria

Asymetria Lisy Halliday to kolejna historia amerykańska, historia młodej kobiety i starszego mężczyzny z kręgu nowojorskiej inteligencji, o ile można w tym przypadku użyć tego typowo polskiego słowa. A raczej dwie historie, które się wzajemnie ze sobą przecinają. Na pewno nie jest to natomiast kolejna wersja mitu „Lolity”. Ceniona pisarka amerykańska Zadie Smith tak napisała o „Symetrii”: „Elegancka, zabawna, pomysłowa, wnikliwa i szalenie satysfakcjonująca. Kocham tę powieść, podziwiam ją i jej zazdroszczę”. „Wall Street Journal” napisał, że to „błyskotliwa i wielowymiarowa refleksja nad dynamiką władzy w miłości i na wojnie”, „The New York Times Book Review”, że to „transgresyjna powieść z kluczem, powieść idei i politycznie zaangażowane dzieło metafikcyjne”, a „The Los Angeles Rview of Books” i „Guardian” napisały o „olśniewającym talencie narracyjnym” i „elektryzującej treści”. Czy po takich rekomendacjach można nie sięgnąć po „Asymetrię” Lisy Halliday?

Lisa Halliday – „Asymetria”, przekł. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie Kraków 2019, str. 380, ISBN 978-83-08-06877-9

Akademicki worek z dowcipami

Jak na uczonego z krwi i kości przystało, autor antologii najpierw we wstępie definiuje naukowo i obszernie pojęcia „antologia”, „anegdota” i „akademicka”. W trzech wstępach do trzech kolejnych rozszerzonych wydań opisał profesor Roman Tokarczyk (bo o nim mowa), jak powstawała antologia dowcipu, którego przestrzenią jest akademia czy uniwersytet, a bohaterami nauczyciele akademiccy z profesorami na czele oraz drugi żywioł uczelniany, czyli studenci. Profesorowie, studenci, wykłady, egzaminy, a także to, co nazywa autor antologii „obocznościami” czyli to co dzieje się z profesorami i studentami poza przestrzenia akademii czy uniwersytetu – to właśnie obszar tego zbioru. Roman Tokarczyk zwraca też uwagę na to, że obok waloru ludycznego, rozrywkowego, anegdota (nie tylko akademicka) ma walor edukacyjny, bo w bardzo zwięzłej formie wiele opowiada o sprawach o których traktują grube księgi, po które mało kto sięga. Większość, a co najmniej znacząca część setek anegdot z tej antologii dotyczy macierzystego wydziału profesora Tokarczyka, czyli Wydziału Prawa i Administracji UMCS w Lublinie. Kto żył w Lublinie w latach 70-tych, ten wie, jak liczne i barwne anegdoty o ludziach tego wydziału krążyły po mieście, niektóre nader niecenzuralne. I kiedy już czytelnik przebrnie przez naukowe i poważne wstępy, może spokojnie zabrać się do lektury anegdot, by śmiać się swobodnie, a jest z czego. Wyborna lektura.

Roman Tokarczyk – „Antologia anegdoty akademickiej”, wyd. Polihymnia, Lublin 2015, str.510, ISBN 978-83-7847-250-6

Z pasji do tenisa

Z namiętnej pasji do tenisa powstał ten bogato ilustrowany fotografiami zbiór wywiadów z legendarnymi gwiazdami tej dyscypliny sportu. Dla amatorów tej dyscypliny sportu lektura naprawdę może być interesująca i pożyteczna. Na dokładkę o Bohdanie Tomaszewskim, legendarnym dziennikarzu sportowym, który tenisem pasjonował się szczególnie i potrafił malowniczo o nim opowiadać i do mikrofonu i w druku. Ja niewiele mogę o tenisie powiedzieć, jako że moja jedyna i jednorazowa w życiu próba kontaktu z tym sportem trwała jedną, słownie: jedną godzinę, ale przejrzałem ten tom z zaciekawieniem.

Cezary Gurjew – „Tańczące dźwięki. Wywiady z gwiazdami tenisa”, wyd. Polihymnia, Lublin 2017, str. 158, ISBN 978-83-7847-432-6

„… bieleje włos”

To trzecia już część obszernego zbioru świadectw polskich z rzezi ludności polskiej na Wołyniu,  w tym tej najstraszniejszej, z lata 1943. Tu nie ma co deliberować: świadectwa te są takie, jakie zwykło się określać słowem: wstrząsające. Zbiór można potraktować jako uzupełnienie głośnego, monumentalnego dzieła Ewy i Władysława Siemaszków „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”.

„Świadkowie oskarżają. W hołdzie Polakom ofiarom ludobójstwa OUN-UPA na Wołyniu ”, opr. Leon Karłowicz, Leon Popek, przedmowa Włodzimierz Osadczy, wyd. Polihymnia, Lublin 2013, str. 599, ISBN 978-83-7847-117-2

Rozmowa polska

Anna Pawełczyńska była socjologiem i zajmowała się m.in. przestępczością młodzieży. Jednak ten aspekt stanowi tylko mniejszą część obszernej rozmowy z uczoną, osobą wychowaną w II Rzeczypospolitej. Ponadto profesor Pawełczyńska, osoba o światopoglądzie tradycyjnej, konserwatywnej patriotki, acz wolnej od ideologicznego fanatyzmu, opowiada o swoich doświadczeniach życiowych i naukowych na przestrzeni kilkudziesięciu lat historii Polski. Całkiem interesujące, w tym sporo opinii i obserwacji prawdziwie oryginalnych.

Ryszard Surmacz – Rozmowy o Polsce Z prof. Anną Pawełczyńską”, wyd. Polihymnia, Lublin 2015, str. 226, ISBN 978-83-7847-243-3

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko