—————————————————————————-
Trzeba się zgodzić z faktem, że jak dla Rzymu Kąty Rybackie to peryferie, tak dla Kątów Rybackich Rzym również…
Na plaży w Kątach Rybackich
… … … … …
bitewne wyprawy rzymskich legionów
ateńskie dysputy
w których z ogromną nieśmiałością
próbowałem uczestniczyć
jąkałem się wtedy z przejęcia
moje rmiona podrywały ostre wiatry
nadciągające od nieodległego przecież morza
wyobraźnia podpowiadała mi że do
sławy
wystarczy tylko krzesiwo
i świątynia Artemidy w Efezie
nie trzeba chodzić z kamykami
raniącymi
policzki i dziąsła
wzdłuż samotnych plaż Kątów Rybackich
… … …
Co te dwa geograficzne punkty
łączy? Najpierw morze, odwieczny szlak wędrówek narodów, pierwsza droga wypraw
wojenno-poszukiwawczych. Po drugie, kultura łacińska z jej językiem i rzymskim
prawodawstwem. Po trzecie, wspólna misja niesienia Chrystusa, a więc też
Dekalogu na kontynencie europejskim. W odniesieniu do poezji Bohdana
Wrocławskiego Rzym jako wzór cywilizacyjny jest sztafażem, bo tu
morze stanowi podstawowe tło pejzażowe dla autorskich refleksji.
Rozważania snują się równie szeroko jak morze, zgodnie z twierdzeniem, że morze
jest bramą dla wszystkich kultur i cywilizacji, wlewających się historycznymi
krokami na rozmaite lądy świata. Autor przelewa w swoje liryczne poematy swoje
dotychczasowe doświadczenia życia we wszelkich jego przejawach emocjonalnych i
intelektualnych, tworząc coś w rodzaju dziennika przenicowanego horyzontem
wiedzy historycznej, literackiej, muzykologicznej, geograficznej,
przyrodniczej…
Ten horyzont jest umiejętnie przesuwany w czasie i przestrzeni. Obejmuje zwrotne
momenty rozwoju (upadku?) cywilizacji łacińskiej, także autobiograficzne
sytuacje wyznaczające autorowi momenty artystycznego satori.
Na schodach rzymskiego Senatu
Odkąd zmyto krew ze schodów
rzymskiego senatu
Brutus stał się nieśmiertelny
cywilizacja bogatsza
nikt nie przypuszczał że w życiu
może być coś ważniejszego niż republika rzymska
świat nadal odwiedzali
uzurpatorzy
umierała miliony razy miłość
atakowali Germanowie
budowali nową cywilizację – każdy
chciał
być wodzem najnowszej demokracji
i wygrać wojnę w imię pokoju
tymczasem wieśniacy
niespokojnie spoglądali w niebo
kruszyli suchą ziemię w palcach
i kłaniali się niżej niż zachodzące słońce
to w ich zgiętych plecach poeci
odnajdowali natchnienie
a filozofowie spokój ciągle umykającego czasu
któregoś roku zbyt wcześnie
opadły liście kasztanów
wszystkim wydawało się
że to umiera niespokojna Europa
nikt wtedy nie odgadł drogi do
nowego lądu
nikt nie zbudował wieży w zamku fromborskim
z której Kopernik o twarzy ascetycznego anioła
patrzył w krążące dookoła słońca planety
i chociaż wieki mijają wolniej
niż stygnący na mrozie Syberii kubek gorącej wody
lub marznąca w tym samym czasie
krew zastrzelonego
to nam tworzącym siebie odejścia
wydają się zbyt szybkie
a śmierć bardziej spragniona niż nagrzane w południe
piaski Syberii
… … …
na krańcach Sycylii trwa sjesta
wieśniacy opadają
w głębokie krzesła w dłoniach trzymają kapelusze
chroniące przed słońcem ale i ono płaskie jak naleśnik
przylepiony do niebiańskiej patelni stanęło w miejscu
… … …
sczerwienieją norweskie fiordy jak błękitna krew
w czasie rewolucji francuskiej
morze stanie się zbyt chłodne i
zachłanne
wtedy staniesz z nim na łodzi
będziecie wyławiać wędką skaczące do nieba łososie
… … …
ale inni tańczą wzdłuż Półwyspu
Iberyjskiego muzyka
wrze jak krew spragnionego radości życia torreadora
krok taneczny jest zbyt hardy i śmiesznie mały
… … …
jest noc przez najsmutniejsze
zakamarki jej ciała
słychać niezbyt odległą kanonadę na Kaukazie
i na Bliskim Wschodzie
twoje dzieci śpią wśród
rozrzuconych krasnali
i pluszowych misiów
kiedy się obudzą
zaczniesz opowiadać im o schodach rzymskiego senatu
Świadomość streszczająca w jednym
wierszu jeden moment globalnej rzeczywistości ( Rzym – Syberia – Sycylia –
norweskie fiordy – Półwysep Iberyjski – Kaukaz – Bliski Wschód i własne
mieszkanie z dziećmi pośród swoich zabawek) jest zaprzeczeniem peryferyjności ,
chyba że zastosujemy odwzorowanie geometryczne, gdyż wówczas w tzw. globalnej
wiosce każde miejsce wobec każdego innego miejsca znajdzie się na peryferiach
(!!).
Introspekcja bohatera wierszy ( autora – narratora – podmiotu
literackiego) w zasadniczej warstwie opisowej mieści się w formule klerkizmu,
postawy nieco wycofanej, ale wszystkimi dostępnymi zmysłami uczestniczącej tak
w bezpośrednio doznawanej rzeczywistości teraźniejszej: …Na brzegu wygasa
ognisko/ chłód od wody rozchodzi się po całym ciele/ orzeźwia… jak i
zaangażowanego w zdarzenia dziejące się na peryferiach świata:
miejsce opuszczone przez miłość
Na placu Defilad
od kilku lat
pod latarnią stoi nadzieja
Ma w sobie powagę
woskowych figur
madame Tussauds
w oczach zdziwienie
którego nikt nie jest w stanie
zapamiętać
jej szept
zamazują
stukot maszyn drukarskich
błysk ekranów telewizyjnych
buńczucznie wykrzykiwane hasła
Wokół niej
niekończąca się parada
Jutro nad ranem
opakują ją w gazetowy papier
jak śledzie w czasach pogardy
Pod zgrubiałymi opuszkami palców
będziemy odczytywać brajlem
każdy smutek
jej ciała
zagubienie ulic
unerwienie ulic pełnych niepokoi
z których
zmuszeni jesteśmy emigrować
tak gubią się na barbarzyńskich
szlakach
westchnienia
pełne naszych pragnień
i wędrówki
do tych miejsc
które już dawno opuściła
miłość
Poetyckie ja wpisuje się zarówno w duchowe przeżywanie natury z całym jej dobrodziejstwem: Tej nocy mewy były nadzwyczaj niespokojne/ Ich krzyk obudził mnie/ Przełamując/ Rozdartą szlochem poświatę księżyca/ wiedziałem/ to w ich wodną przestrzeń/ wdarł się cień drapieżnika/ Tak i my mimo doświadczeń/ Najczęściej bezbronni/ Wykrzykujemy całą swoją świadomość/ Nawet wtedy kiedy nasz głos/ Jest przez nikogo niesłuchany…ale także uczestniczy paralelnie w bolesnych doświadczeniach najnowszej historii, budując swoistą alegorezę ( biblijne jabłko – symbol złamania boskich nakazów etycznych):
Zapach jabłek
Nic innego nie pozostało –
odgadywanie znaków czasu
które już nie istnieją
wcześniej wyobraźnia usunęła je z krwioobiegu
w cień zagubionych antykwariatów położonych
na zupełnych przedmieściach
między brudem ulic i natchnieniem starego malarza
błądzącego na peryferiach
najsilniejszych artystycznych uniesień
i mimo że rano budzi mnie cudowny
zapach jabłek
pozostawionych wieczorem na biedermeierowskim stoliku
w porcelanowej wazie
oplecionej wizerunkiem Ewy i węża – to przecież
nadal nie potrafię pozbyć się z pamięci dróg pełnych kurzu
pyłu oblepiającego każdy nerw
stukającego niczym dzięcioł
w próchniejący pień
to właśnie stamtąd powracająca
natrętna muzyka
pełna ciepła rozmawiających ze sobą instrumentów
na przewalonej taczce do
przewożenia trupów
siedzi esesman gryzie jabłko
miarowy chrzęst wydobywany z jego szczęk
przeciska się do mojej wyobraźni
jest tak natrętny że nie mogę go odrzucić
i jest silniejszy niż kilka szybkich strzałów
upadku ciał w błotniste podłoże
rozbryzgów wody
która chaotycznie uderza w moją głowę
pochyloną nad starą książką
W uniwersyteckiej bibliotece pani
pokasłuje
powoli wygaszając światła
rozumiem
powrót w zimowy chłód ulic jest nie do uniknięcia
mrok krąży w żyłach ale i uspokaja
niczym morfina dotykająca
każdego nerwu z osobna
już wiem że pamięć ma w sobie
pasję archeologa
jest nazbyt skromna wobec miejsc
do których musi powracać
dociera do niej wiara
że każdy poród oprócz triumfu niesie
ze sobą ból
i zdarzenia
których nigdy na progu domu w jego czerni korytarza
dostrzec nie potrafimy
tymczasem mimo chłodu zaczyna
padać deszcz
ulica pustoszeje
staram się szkicować jej smutek
jakieś zakamarki w które można się skryć
przed trwającą wiecznie obławą
czyjeś włosy
bielejące w ciągu kilkunastu minut pełnych napięcia i strachu
czyjś oszałamiający szloch
czyjś śmiech pełen radości
szept modlitwy
krzyk triumfu zwycięzców
ślady stóp na piasku
rozmazywane przez sypiący piaskiem wiatr
wzdłuż pustej jesiennej plaży w Kątach Rybackich
Dostrzegłem barkę
próbującą z ogromnym wysiłkiem wrócić do brzegu
zapewne to jedno dramatyczne
zdarzenie
z obrazu Ajwazowskiego
jest warte mszy
Bajkał zamierał
kilka barek wypełnionych ludźmi
tonęło w ogromnym spokoju
na brzegu
na przewróconej do góry dnem łodzi siedział człowiek
w błękitnym mundurze enkawudzisty
z lornetką przy oczach obserwował agonię setek
potem wziął jabłko wbił w jego miąższ złote zęby
i z wielką starannością
oczyścił je aż do ogryzka
Czułem pulsowanie każdego nerwu
roztrzaskiwanego przez złote zęby
każdą literkę samotność słów
które w tym momencie stawały się nieobecne
tak mogą umierać poematy i
gubić swoje kształty
obrazy namalowane ręką starych mistrzów
i mimo że stale chcę powrócić
do młodzieńczych szaleństw
odwiedzając kartka po kartce
wszystkie zapamiętane pory roku
to wiem
jesienie stają się chłodniejsze
pamięć coraz natrętniejsza
pełna wykrotów blizn słonego smaku krwi w ustach
dni suchych jak koraliki drewnianego różańca
i zapachu jabłek leżących w starej porcelanowej wazie
Poeta dystansu nieoczekiwanie okazuje się poetą zaangażowanym w najbliższą współczesność:
Smoleńska mgła
Mgła nad smoleńskim lotniskiem
nadal nie opada
staje się trwała jak instytucje państwowe
które odznacza się w dni świąteczne i tylko pogrzeby
wyzwalają nasze myśli wciąż jeszcze pozbawione wolności i wyobraźni
powoli przechodzimy wzdłuż ściany
płaczu
słychać łkanie małego dziecka
to my wiecznie głodni szukający
drogowskazów
my dzieci Szopenów Norwidów Fieldorfów
tych których pamięć śpi zasypana wieczną zmarzliną Syberii
i niedoskonałości
wolno przesuwający się wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia
aż po sam kraniec naszej samotności bólu
którego nie potrafimy jeszcze zrozumieć
ale który zawiązał nasze myśli na stałe
ogrzewam dłonie kubkiem z ciepłą
herbatą wlaną z termosu
jest słona jak wyłkana nasza samotność
łzy które pozbawione naszej obecności
zaczynają własne dorosłe już życie
tymczasem ktoś gra na skrzypcach
podnosisz oczy do góry
patrzysz skąd dobiega ten dźwięk
nie dostrzegasz nikogo kilka chmur dach Dziekanki szept modlitwy
ktoś otwiera ramiona szeroko
odgadujesz to Wisła zmęczona wędrówką
omija wyspę Sobieszewską i wpada do wiecznie głodnego morza
tak kończą się nasze niepokorne
sny
Nadzieje
Samotność
Ale teraz wiesz rozumiesz
dostrzegasz to
Obok ciebie są tacy sami jak ty
ci których ustawicznie pozbawiano sensu istnienia
Jesteście razem
Nareszcie razem
Blisko chmur zawiązujących muzykę skrzypiec delikatność westchnień
Widzisz małą rudą harcerkę
Odbiera od Ciebie kwiaty i światełko twojej nieobecności
Ustawia je wśród innych
dziesiątek setek tysięcy
jest tak wspaniała jak najczystsza pierwotna pieśń skalnych pieczar
W których płonęło ognisko
zakreślające krąg ciepła i bezpieczeństwa
To nasz dom
Dom człowieczej pamięci skromności i potęgi
Nadal patrzysz na harcerkę
kiedy uśmiechnięta odgarnia opadające włosy
Oświetlają ją płonące znicze
I najczystsze ludzkie spojrzenia
Przyznaj
Jesteś wzruszony
Wzruszony tym że nie było ciebie tu wczoraj i jeszcze wcześniej
A tylko twoja wyobraźnia otworzyła się przy tej natchnionej muzyce skrzypiec
Która już na stałe zamieszkała w tobie
Wiersze charakteryzują się
kompozycją otwartą. Wyznacznikami tematu jest bardziej lub mniej odległa
przeszłość, poprzez którą poeta analizuje swoją teraźniejszość. Element
temporalny gra naprzemiennie afirmacją i negacją, pesymizmem i optymizmem
zarówno w odniesieniu do wartości i idei wyławianych w trakcie poetyckiej
narracji jak i w stosunku do własnej sytuacji obserwatora szukającego
zgodnie z tytułem tomu dystansu i jak najszerszej perspektywy czasowej. Monolog
liryczny rodzi się z wielu wątków wyłuskanych z rzeczywistości, wiedzy
lekturowej i osobistych, niemal intymnych kwestii egzystencjalnych,
autobiograficznych.
Autor przyznaje:
List który nie ma adresata
… … … … … …
… … … … … …
Widzisz ten cień jeźdźca
kłusującego w bryzgach nadbrzeżnych fal
w ręku trzyma miecz
pewnie przetnie nim równowagę naszego świata
rozsupła wszystkie więzy
do których nigdy nie dotarła wyobraźnia
Przyznaj
zgubiliśmy ją w filozoficznych rozważaniach
poetyckiej narracji świata
Siedzimy na zwalonym pniu na
plaży w Kątach Rybackich
rozmawiamy o wszystkich chorobach naszego wieku
jemy chleb z wędzoną rybą
której kawałki wyrzucane w górę przez Demostenesa
z krzykiem wyłapują krążące nad nami mewy
Motywy statyczne i dynamiczne tworzące konstrukcję wierszy Wrocławskiego mają charakter kolażu tematycznego, w którym na czas teraźniejszy sielskich obrazów nakłada się historyczny przekaz o wymowie dramatycznej, podobnie jak to się dzieje w Weselu Wyspiańskiego ( na tle zabawy i dialogów bohaterów o butach pojawiają się ucięte głowy panów w rabacji galicyjskiej, pewnie też z powodu butów, których bosi chłopi zapragnęli dla siebie) :
But z Wołynia
W roku sześćdziesiątym trzecim
profesor B. dał mi fragment buta
kawałek nieoczyszczonej skóry której geografia
wytrzeszczała się do świata oderwaną zelówką
ze znakiem tak tajemnym że nie
mogły jej oświetlić
wszystkie dostępne wówczas podręczniki
i moja znikoma wiedza zagubiona w
najciemniejszych zaułkach
braku chęci poszukiwań
wątpliwości
tak żyją królowie stojąc przed
szafotem
i nie mają nic co mogłoby zastąpić wyobraźnię
pełen zdziwień odbierałem ten
prezent
odczytywałem na zelówce skaleczenie struktury
które
wyciągało dłonie w głąb mapy
pełnej blizn poznaczonej tysiącami wątpliwości
Jestem pewien jej krwioobieg
zatrzymał się na sekundy
a potem spiętrzony szalonym strumieniem
rozczesywał bolesną falą przysiółki wioski
fragmenty pól
już wiem zgaduję
że księżyc w tych dniach starał się zasłonić
swoje oczy wątłymi chmurami
i
oczekiwał rychłego nadejścia dnia
tak jakby chciał uciec z książki
której okładki drżące od strachu
zamykały jego wyobraźnię
na dziesiątki lat
Dziś wiem – każdy umiera sam
i ten którego serce pęka na
granicy wszechświata
i ta
która zasłania głowę dzieci przed uderzeniem siekiery
w ostatniej chwili odczytując wykrzywioną twarz rezuna
i nic nie znaczący przecież ból
jaki w ułamku sekundy przesunął się przez cały horyzont
niczym
kolorowe szkiełka w kalejdoskopie
nawet wtedy
kiedy jest lipiec z sadami pełnymi dojrzewających wiśni
których rozłupana na pół czerwień
plami swoją szlachetnością horyzont
tak trwają w nas niewygaszone
ognie
trzask polan
szkła pękającego pod wpływem temperatury
w fragmentach którego
potrafimy odczytać to co najbardziej bolesne wczoraj
milczymy zasłonięci murami miast
nowoczesności
ciągle jednak ci sami
milczymy zagubieni gdzieś na polnej drodze
gdzie jakiś krzyż opowieść otwierają szeroko drzwi
i wchodzimy do miejsc pełnych szaleństwa śmierci upokorzeń
wiemy zgadujemy nadal są w nas
fragmenty fundamentów porośnięte mchami
byt z literą Ł nad którym
siedział szewc z Łucka
przywieźli go furmanką do Przeobraża
razem z tym który już nigdy w nim nie będzie chodził
trafił do mnie w sześćdziesiątym
trzecim
z mapą pełną zakłóceń nieczytelności
Profesor B. powiedział mi
że tego dnia Święty Piotr polecił otworzyć
jak najszerzej bramy nieba
Można po lekturze stwierdzić, autor tomu SKAZANY NA PERYFERIE, szukający w Kątach Rybackich miejsca dla artystycznego rezonansu swoich przemyśleń nie rezygnuje ani z aksjologii ani z liryzmu ani z epiki, dając czytelnikowi w segmentach wierszy fabułę pogłębionej świadomości trwania, świadomości zwróconej i na doczesność egzystencji i na doświadczenia minionych pokoleń. Tkwi w tym ogromna potrzeba rozumienia wszelkich przejawów życia, tak w wymiarze historycznym jak i teraźniejszym, ogromna potrzeba scalenia pamięci z pragnieniami chwili jednostki.. To próba, dodajmy udana, stopienia się wiedzy o tym co ludzkie, przeżyte, doświadczone z podkreślaną stale w wierszach samotnością, obojętnością (wyobcowaniem) jednostki, która przyznaje się do bezradności, bezsilności własnej wyobraźni, która na przekór autorowi projektuje w wierszach barwną panoramę czasu i czasów, tworząc swoistą wizję peryferyjnego obserwatora. I na koniec:
Wracając do Kątów Rybackich
/Pamięci Jędrka Waśkiewicza/
Jesień dojrzewa
w poranionych przez liście miejscach
słone mgły ciągnące od morza
ogałacają nas z resztek światła
i jego dojrzałej świadomości
Wiesz Jędrek
byłem wczoraj w tym miejscu
w którym siedzieliśmy
na przyciągniętym przez sztormy
pniu dębowym
Pamiętasz
był węższy niż nasze marzenia
siedzieliśmy na nim w czterech
Z brzegu chudziutki
wyczesany wiatrem Gąsior
obok Jerzynka
którego uśmiech był szerszy
od nadbiegającej fali
a ruch dłoni miał wąziutki
niczym fraza w wierszach Śliwonika
W migawce utrwalonej przez pamięć
Romek stał odwrócony plecami
Rzucał w górę okruchy chleba
do rozkrzyczanych mew
ruch skrzydeł
spadanie fragmenty intensywnego życia
do dziś zaskakują mnie
mnie jedynego na zupełnym obrzeżu pnia
tuż obok ciebie
z twarzą wzniesioną do góry pełną zdziwienia
być może pytania
o rzeczy najodleglejsze
a może tak bliskie
że ich sens zginął poza kadrem
Kiedyś ktoś pytał mnie
dlaczego mówię do ciebie Jędrek
nie Andrzej
ty odpowiedziałeś za mnie
że Jędrek lepiej brzmi w chórze
a chór jest na górze
teraz wiem
powiedziała mi o tym Ania
twoja matka tak zwracała się do syna
i ten gest wynikający z rangi
słowa
wracający do źródła
nie wysycha
zawsze dotyka nas najczyściej
Jędrek
tego pnia
na którym jakiś malarz z pleneru
zapisał farbą nasze nazwiska – nie ma
Do naszego brzegu
przywiodły go przygodne sztormy
I one odebrały swoją własność
Wepchnęły na powrót w czarną
czeluść morza
jego najspokojniejszą otchłań
z której nie wychodzi żadne
światło
żadne słowo
fragment wiersza
Latem w tym miejscu dzieci
budowały zamki
szukały bursztynów
widziałem to
ta powieść nie ma jeszcze końca
tak jak nigdy nie miała swojego początku w nas
zupełnie przypadkowo
próbujących odgadnąć światło
w alfabecie nocy
zapisać go
wśród licznych ścieżek
którymi serce zawsze
odchodzi poza widnokrąg
W powyższym wierszu odczytujemy bez kłopotów jego bohaterów. Jędrek to nikt inny jak Andrzej K. Waśkiewicz, Gąsior to Krzysztof Gąsiorowski, Jerzynka to Zbigniew Jerzyna, Śliwonik to Roman Śliwonik. Wszystkie te osoby stanowiły swego czasu w warszawskim klubie Hybrydy grupę poetów pod nazwą Orientacja Poetycka Hybrydy ( wraz z Januszem Żernickim, Jerzym Leszinem). Grupa ta nie posiadała jednolitego programu, wspólnej wizji poezji, choć krytyka zauważyła wspólną dla wszystkich tendencję do klasycyzowania, antykizowania sztafażu literackiego, a zarzucała pułapkę metaforycznej rytualizacji i zjawisko to określała mianem formulizmu. No cóż, okres “małej stabilizacji” nie służył artykułowaniu ani otwartego buntu wobec politycznej rzeczywistości, stąd kostiumy i maski, ucieczka w prywatność. Co istotne, poetów tych, wraz z Bohdanem Wróblewskim łączy metryka urodzenia ( urodzeni tuż przed wojną, w trakcie i tuż po wojnie). Na tym tle poezja Bohdana Wrocławskiego okazuje się nadzwyczaj żywotna. But z Wołynia, jabłko, pień wyrzucony na plażę przez morze w myśl realizacji zasady od przedmiotu do podmiotu wraz z zastosowaniem “myślenia według wartości” (Tischner) pozwala czytelnikowi wraz z autorem pogodzić się z ułomnością własnej wyobraźni, nie pozwalającej do końca przeniknąć dziejów i naszego losu, pozwala zjednoczyć czytelnika z innymi czytelnikami:
Miejsce odwiedzin
… … … …
Stajemy
każdego popołudnia kołem
na rogu Wczorajszej i Przedwczorajszej
choć dobrze wiemy
nadto dobrze wiemy
że nikt nigdy
nie odwiedzi nas w tym miejscu
Wbrew pesymizmowi pointy samotność stojących w kołem stanowi punkt wyjścia by przyjrzeć się sobie, jest obietnicą wymiany marzeń, chwycenia się za ręce w poetyckim przesłaniu tomu wierszy pt. SKAZANY NA PERYFERIE.
/ Bohdan Wrocławski; SKAZANY NA PERYFERIE; Warszawa 2018 /
Jacek Sojan