To nie będzie wpis z tych, które się lekko czyta, to nawet nie będzie wpis miły dla czytelnika, popularny, czy choćby grzeczny. Będzie miał za nic miłość własną osób, o których napiszę, a które niewątpliwie są bardziej uczuciowe (tym samym łatwiej je zranić), nie będzie li tylko tezą, ale mocno zakotwiczony w rzeczywistości!
Któż to są te osoby, co to za środowisko tak podatne na zranienia?
Poeci! – odpowiecie sobie bez namysłu. Ale to nie całość prawdy. Pełnia prawdy brzmi znacznie ciekawiej: Poeci, a w szczególności ludzie, którzy się za poetów uważają!
Co to za herezja, jak to “w szczególności”? Czyżby osoby, które mają się za poetów charakteryzują się bardziej chimerycznym usposobieniem niż sami poeci?
Bezsprzecznie tak, bo poeta, pochłonięty “walką o normalność”, normalne funkcjonowanie w zwykłym świecie, będzie cały ciężar swoich działań dzielił między życie codzienne, a życie duchowe. W tym samym czasie, gdy poeta zajmuje się tworzeniem i życiem wewnętrznym – osoba, która za poetę się uważa odrobinę inaczej; ta szuka syndromów swej – wyższej niż przeciętna – duchowości i małpuje zachowania, które dostrzegła u znanych sobie artystów, w szczególności u poetów. Co jej to daje, skoro poeta nie zarobi na swojej twórczości, bo z definicji dobra poezja jest niszowa? ELITARNOŚĆ!
Osoba podszywająca się pod poetę robi to tylko i wyłącznie z potrzeby bycia wyjątkowym. A skoro piszących jest dziś więcej, niż czytających, gdzie tu wyjątkowość?
Położę na czytelnikach uspokajającą dłoń, choć będzie ona uzbrojona w pazury; piszących jest coraz więcej, ale poetów, tych nie udających natchnienie, poetów, piszących gdzie ich chwyci tak zwane natchnienie, choćby na workach po cemencie (znam osobiście takiego poetę), w nocy, byle zapisać i wyrzucić z siebie uwierającą ich myśl – takich jest wciąż tyle samo, czyli około 10 procent uprawiających poezję (choć w tym momencie w 90 procentach przypadków powinno się przestać mówić o poezji, a tylko o wierszach).
Jak można w takim razie rozpoznać który z was jest, a który nie jest poetą (a jeśli jest, to jak głębokie jest jego zaangażowanie)? Przecież nie istnieje żadna szkoła poetów, po ukończeniu której otrzymuje się odpowiedni certyfikat. Czy i w jakim procencie – najlepiej odpowiesz sobie sam/sama – drogi czytelniku – kiedy odpowiesz sobie (najlepiej przed przejściem do dalszego ciągu) na dwa pytania:
Czy poetą się jest, czy bywa?
Czy łatwo zrezygnował/a byś ze sposobu życia jakie dyktuje bycie poetą?
Te dwa – zdawało by się – niewinne i mało ważne pytania, niczym z cebuli zdejmą wszystkie warstwy ewentualnego zakłamania, jakiego się dopuszczałeś, przez lata (a najczęściej dziesiątki lat) wierząc święci że to, co bierzesz za oznaki ponadprzeciętnej inteligencji emocjonalnej jest oznaką tej iskry bożej, zwanej talentem.
Dziesięć procent. Tyle właśnie jest jednostek wybitnych w społeczeństwie i tyle procent jednostek wybitnych jest też w całym zbiorze ludzi uprawiających dany zawód. Myślenie, że mógłbyś to być ty – drogi czytelniku – jest pyszne, nieracjonalne i egocentryczne.
Co do pierwszego pytania: “Czy poetą się jest, czy bywa?”
Leszek Żuliński twierdzi, że BYWA poetą, ale nie przysłania to głównych aspektów jego literackiego życia. Andrzej Bursa (znany z miotania się między poezją, a rzeczywistością) w wierszu “Poeta” opisuje pewną fazowość tego dualizmu. Poeta tym wierszu również przechodzi “z kopyta” od spraw wzniosłych i ponadczasowych do przyziemnych i banalnych, by wkrótce znów powrócić do tematów nieprzemijających. Zatem czy niewątpliwie tak jest, że ludzie parający się poezją w stan poetycki się wprawiają (lub coś ich wprowadza), że nie jest to stan immanentny? Gdyby tak było, nie stałby na drugim biegunie Stachura, Wojaczek, czy Miłosz. Ten ostatni – choć zajęć miał i funkcji pełnił bez liku – uważał się przede wszystkim za poetę i (zgodnie z jego wolą) tylko taki tytuł widnieje na jego nagrobku obok nazwiska i dat 1911-2004: “Poeta”.Tym samym zapieczętował to, co powtarzał za życia; że bycie poetą nie tylko oznacza pisanie wierszy, to specyficzny rodzaj osobowości, której następstwem jest pisanie wierszy.
Skoro już przywołałem drugie nazwisko – Stachura, wyraził on pogląd, który może te dwa przeciwstawne stanowiska pogodzić;
“Kiedy jest poezja – poeci też są poezją. Prawdziwy poeta nie jest poetą. Prawdziwy poeta jest poezją”. Czyli można sądzić, że ten z kolei stał on na stanowisku bliższym romantykom: że przez prawdziwego poetę w stanie natchnienia przemawia coś znacznie większego i ważniejszego, niż jego wiedza o literaturze. Przez takiego artystę mówi wtedy coś, co później (i wcześniej) jest zaliczane do kanonów poezji.
Jeśli tak jest, to trochę inaczej trzeba spojrzeć na poetę; miałby on trochę ze starotestamentowego proroka, który ma mistyczną łączność z Bogiem i tylko nikt nie wiedział (nawet on sam) kiedy spadnie nań dar prorokowania. Jednym zdarzało się “bywać” w świętym transie, natomiast inni byli w łączności z Bogiem cały czas.
To tym bardziej trafne porównanie, że w czasach biblijnych fałszywych proroków tropiono i demaskowano z wielką starannością. Jeszcze całkiem niedawno, bo dwie dekady temu z podobną starannością jak dobrych poetów, wyłuskiwano z niebytu także ewidentnych grafomanów, by ich ośmieszyć i zniechęcić do pisania. Robili to nie tyle krytycy (bo ci od zawsze starali się zajmować literaturą głównego nurtu), co sami zainteresowani, czyli poeci.
Ten mechanizm kontroli społecznej (bo poeci to też jakaś społeczność) od pewnego czasu nie działa.
Nie działa z powodu ogromnej liczby publikacji, nie działa z powodu demokratycznych reguł panujących w internecie, gdzie wszyscy mogą wszystko. Nie działa także dlatego, że twórca – nawet kiepski i słabo znający warsztat poetycki – dziś już wie, to co N. Hartman sformułował dosyć trafnie:
“Wartości estetyczne są w rzeczywistości zawsze wartościami jednego jedynego przedmiotu, są więc na wskroś indywidualne. Trudno nie tylko je uogólniać: trudno je nawet porównywać ze sobą. To, co w nich typowe, nie należy do ich istoty”[1]
czyli – tłumacząc na argumenty owego, konkretnego twórcy (czy wręcz czasem wytwórcy):
“Jeśli się nie podoba, to trudno, poszukam odbiorcy, któremu się spodoba!”
Internet jest narzędziem, dzięki któremu można zbudować ogromną grupę zwolenników właściwie wszystkiego, więc czemu nie infantylnych rymowanek? A lawinowo rosnącą liczbę zwolenników łatwo pomylić z popularnością, ta ostatnia zaś dla wielu jest dowodem, iż coś jest dobre.
Jakże to doskonałe tłumaczy zachowania wcześniej wspomnianych grafomanów, który bez opamiętania utykają swoje utwory gdzie się tylko da. Chcą tym samym przyspieszyć powolny proces “samoistnego” rozpowszechniania rzeczy dobrych, które się same reklamują swoją jakością.
Jest tylko jeden, niezawodny sposób żeby się nie dać oszukać w ten sposób; polegać niewzruszenie na własnym poczuciu estetyki, które – jeśli nas nawet zawodzi – jest częścią ogromnej machiny, składającej się na poczucie estetyki całej ludzkości.
O ile odpowiedź na pierwsze pytanie “Czy poetą się jest, czy bywa?” wydawaje nam się już niezbyt trudna, czytelnikowi także nie powinna przysporzyć kłopotów, a samo pytanie w kontekście naszych rozważań jest jak najbardziej na miejscu, o tyle drugie pytanie może zawierać pewien haczyk. Tylko poeta wie, jak wiele go kosztuje otwarcie się na obrazy, wizje, uczucia i inne doznania towarzyszące tworzeniu wiersza, grofoman pozbawiony jest tych rozterek. Tylko poeta może powiedzieć jak Bronisław Kozieński (bardziej znany jako Bronek z Obidzy) że “nie ten poeta, kto wiersze pisze, ale ten, za którym wiersze chodzą”.
Dlatego jedynie rasowy poeta chętnie wyzbył by się tych katuszy, nie kojarząc “bycia poetą” z widownią, słuchaczami, czy byciem w centrum uwagi. Jedynie prawdziwy Artysta jest w matni tworzenia tak ciasnej, że bolesnej i na pytanie: “Czy łatwo zrezygnował byś ze sposobu życia jakie dyktuje bycie poetą?” odpowie bez wahania:
“Tak, ale z WSZYSTKICH jego aspektów!”
Reasumując; już wiesz – szanowny czytelniku – jakie są objawy, tej nieuleczalnej choroby, jak ją diagnozować.
Jeśli nie znajdujesz ich u siebie, ciesz się, jeśli
znajdujesz symptomy grafomanii, lub czegoś pośredniego, co L. Jakób nazwał
poectwem (i doskonale opisał w “Poradniku grafomana”[2])
– ciesz się, bo nie będziesz cierpiał przez całe życie, a tylko w momencie
czytania niniejszego tekstu, czy inwentatyzacji własnej twórczości.
[1] M. Gołka, “Socjologiczny obraz sztuki”, Poznań, Ars Nova, 1996, ISBN: 83-85409-31-9, str. 19
[2] http://latarnia-morska.eu/pl/felietony/967-poectwo (stan na dzień: 2019.05.12)