Zakopane. lata sześćdziesiąte, zima, późny wieczór tonący w zadymce. W osiedlu pod skocznią, na ulicy Żeromskiego, w willi “Lońka” należącej do Uniwersytetu Jagiellońskiego siedzi nad arkuszem kalki kreślarskiej Wojciech Niedziałek. Krzepki cztedziestolatek, przewodnik tatrzański, ratownik górski, doktor socjologii. Rysuje projekt przebudowy ścieżki do Dolinki za Mnichem. Deska, na której rysuje, jest dzięki przemyślnej konstrukcji częścią łóżka, podobnie jak zydel, na którym siedzi rysujący. Skoro przepis stanowi, że komornik nie ma prawa zabrać łóżka, Wojtek wszystko uczynił łóżkiem. Od lat mieszka nie płacąc kwesturze uczelni, zalega na duże sumy. Nie daje się eksmitować, zna prawo lepiej niż urzędnicy, radcy prawni i cały Wydział Prawa. Jego niezliczone podania i odwołania są przykładami pieniaczego kunsztu – i surrealistycznego poczucia humoru. Drwi sobie z pań urzędniczek, ale jednocześnie rozśmiesza je i uwodzi. Straci mieszkanie w “Lońce” dopiero w późnych latach siedemdziesiątych.
Na razie – tamta zima. Jest sezon narciarski, więc Wojtek ma robotę przewodnicką i instruktorską w górach. Jego płot dyskusyjny ożywa dość rzadko. Milicja czuwa, kartony znikają z płotu na Krupówkach błyskawicznie. Wielki sezon płotu w roku 1956 tkwi jeszcze w pamięci Zakopanego, a drugi wielki sezon nadejdzie dopiero w latach osiemdziesiątych. Na razie nie do pomyślenia, nie do wyobrażenia.
Coś tam jednak tego wieczoru zawisło. Bo dzielncowy tupie na schodach, otrząsa śnieg z płaszcza. Stuka i od razu wchodzi. I od drzwi – Panie Wojtku, pan pójdzie ze mną.
– Już idę – mów Wojtek wyzwalając się z płaszcza kąpielowego. Wchodzi za parawan i zatapia spodnie turystyczno-naraciarsko-wizytowe w przygotowanej misce mydlin. Składa parawan i odwraca się do milicjanta.
– Panie sierżancie, najmocniej przepraszam, ale widzi pan. Jedyne spodnie mam właśnie w praniu. Co tam, nie szkodzi, pójdę w gatkach. Ciemno, późno, nikt nie zauważy, że idzie pan przez Krupówki i Kościuszki z Niedziałkiem bez spodni.
Przedstawiciel władzy robi krok w stronę drzwi.
– To ja lepiej pójdę, powiem, że nie zastałem.
Wojtek wraca do pracy, sierżant znika w zadymce. Plakat Wojtka wisiał dość długo, aby całe Zakopane znało już jego treść. PRECZ Z DYKTATURĄ CZEROWNYCH WIERCHÓW, PRECZ Z CIEMNIAKIEM, PRZYWÓDCĄ CZERWONYCH WIERCHÓW.
Niedziałka długo nie wyrzucano z Willi “Lońka”, bo upominali sie o niego koledzy-socjolodzy. Wojtek był specjalistą od socjologii turystyki, ale znał się na wszystkim, był zwołanym polemistą, wirtuozem erystyki. Kiedy ktoś chciał niesympatycznemu koledze z wydziału zrobić okrutny kawał, fundował Wojtkowi bilet do Krakowa i zapraszał go na otwarty wykład habilitacyjny, obronę pracy doktorskiej czy podobną okoliczność. Pytania, jakie zadawał Wojtek z sali, były pułapkami, doprowadzały do dyskusji, w której nieszczęsny prelegent pocił się chrypnął, ale i tak wychodził na nieuka i gapę. Wojtek pokazywał, czego prelegent nie czytał, obnażał to, że nie rozumiał tego, co przeczytał, a przede wszystkm nie umie posługiwać się logiką i nie ma pojęcia o metodologii. Przypomnijmy, socjologia była wtedy dyscypliną walki ideologicznej, była pierwszą linią starcia rewizjonistów i betonu.
Ostatecznie w “Lońce” zaczął przeciekać dach. Obiekt musiał iść do remontu, a Niedziałek był nie do ruszenia. Zgodził się w końcu, aby Uniwersytet kupił mu mieszkanie. Długo przebierał w propozycjach, w końcu wybrał kawalerkę w nowym ładnym bloku na ulicy Kasprusie. Przeprowadzka jednak opóźniała się, bo miasto i uczelnia otrzymały pisma, w których przyszły lokator żądał usunięcia czterdziestu dwu usterek murarskich i instalatorskich.
Odmówił, kiedy zwrócono się od niego, aby wskazał te usterki. Napisał w odpowiedzi, że bezprawnie żąda się od niego, aby bez wynagrodznia wykonał pracę komisji usterkowej. Dodał propozycję wykonania ekspertyzy za słoną zapłatą. W końcu mieszkanie wypieszczono mu tak, że sąsiedzi odwiedzali go, aby podziwiać.
Musiałem napisać o Wojtku Niedziałku, znałem wielu ludzi wybiitnych, czterech z nich ma już swoje ulice w Warszawie. Znałem i znam wielu świętych. Ale proroka znałem jednego tylko. I to był on. Początki przyjaźni były trudne, ja byłem z “Europejskiej”, on z “Kmicica”. Ale potem – tak, to była przygoda stawiająca wysokie wymagania. Kiedy więc z bałaganu mojego archiwum wypłynął mi na spotkanie wycinek prasowy z tytułem “Zmarł Najmądrzejszy Człowiek Świata”, zacząłem o nim myśleć. Jego życia miało wiele wątków. Żył samotnie, ale kochał kobiety, był kochankiem sentymentalnym. O jego romansach nie wiem nic – był skrupulatnie dyskretny. Podobnie niewiele wiem o jego karcie konspiracyjnej – ale to, co wiem, jest charakterystczne. Wstępując do oddziału – nie na Podhalu a gdzieś za Myślenicami, przyjął pseudonim Judasz.
Był prorokiem w sensie socjologicznej mocy przewidywania. Szedł szlakiem “Buntu mas” Ortegi y Gasseta, część koncepcji Wojtka pojawiła się o dekadę później w “Społeczeństwie spektaklu” Guy Deborda. Niedziałkowe myślenie o socjologii czasu wolnego, o ekologii, o Parkach Narodowych, wyprzedzało epokę o pół wieku. Jego koncepcja jednostki ludzkiej była subtelną konstrukcją łączącą amerykański utylitaryzm z polskim romantyzmem. Był pesymistą w socjologii i optymistą w psychologii. Powtarzał, że jeśli ludzie mają się wspomagać w pracy, nie mogą sobie wzajem przeszkadzać w wypoczywaniu. To było punktem wyjścią do pionierskiej koncepcji mierzenia chłonności turystycznej krajobrazu. Na tej osnowie teoretycznej budował Wojtek swoje koncepcje zagospodarowania Tatr i Podhala, rozbudowy Zakopanego. Pisywał memoriały, występował na zebraniach, rzucał hasła na swój płot dyskusyjny, perorował w “Kmicicu”. Ściągał na siebie niechęć zakopiańczyków, górali, partii, urzędników, ludzi Parku, a jednocześnie cenili go wszyscy, lubili, chcieli mieć go po swojej stronie. Bawił ich. A do tego bali się jego ciętych ripost, powiedzonek trafiających w sedno. Nigdy nie był wesołkiem, nawet gdy wybierał rolę błazna. To było to błaznowanie na poziomie Stańczyka. I jeszcze jedno – myśmy wiedzieli, że na dalszą metę racja będzie po jego stronie. I jest. To, co się dzieje w Tatrach, w Zakopanym i na Podhalu – i to co się będzie tam działo – to haniebny węzeł absurdu. Tam, pod burą czapą smogu, stale rosną mury między człowiekiem a tradycją miejsca, między człowiekiem, a pięknem gór, między człowiekiem a ideą wypoczynku w przyrodzie. Kolejki stoją do wejścia na Giewont, na Rysy, na Zawrat. Grzbiet Gubałówki i dolina Kościeliska natężeniem ruchu pieszego przegoniły chodniki metropolii. Prawa rynku i bezprawie mafii deweloperskiej paraliżują próby powstrzymania degradacji.
A Wojtek Niedziałek upierał się – od Myślenic, w stronę Nowego Targu i Tatr powinna powstać filtrująca ruch bariera relaksu. Psychologowie powinni ustawić ją tak, aby zatrzymać idące owczym pędem tłumy. Chciał, aby w Tatry dolin i wierchów trafiali tylko ci, którym istotnie potrzebny jest kontakt z wysokimi górami o charkaterze alpejskim. Powtarzał też zawsze – trzeba zatrzymać proces wrastania miasta w góry. To góry powinny wrastać w miasto.
Nie wiem, czy przechowały się jakieś prace socjologiczne Wojciecha Niedziałka. Zaginęły jego rzeźby w drewnie. Spuścizna literacka jest rozproszona. Wspominałem o artykule “Zmarł Najmądrzejszy Człowiek Świata” – artykuł ukazał się w roku śmierci Wojtka, w lutym 1997 roku, w piśmie “Arkusz”. Autorem artykułu jest Paweł Zawadzki, jeden z ostatnich “pretorianów zakopiańskich”, który już od lat przylgnął do warszawskich środowisk literackich. W artykule podaje on, że teksty poetyckie Wojciecha Niedziałka drukowała “Wspólczesność” i warszawska “Kultura”. Wiem, że było tych publikacji trochę więcej. Ukazały sie w miesięczniku “Ty i Ja” utwory, które wydarłem Wojtkowi i przekazałem redakcji, za pośrednictwem matki Agnieszki Holland, Ireny Rybczyńskiej.
W sumie – kurz zapomnienia. To bardzo smutne, że Wojtek trwa w pamięci głównie dzięki swojemu wyczynowi taternickiemu. We Wrocławiu, daleko od Tatr, w październiku 1948 roku wspiął się razem ze Zbigniewem Jaworowskim na iglicę przy Hali Ludowej, po trwającej całą dobę wspinaczce. Trzeba było to zrobić, bo wichura obluzowała zawieszony tam system luster, groziły, że spadną i kogoś zabiją.
Marzy mi się rzetelnie i dowcipnie napisana biografia Niedziałka. Jest w tym życiorysie niejedna zagadka – na przykład dzieje przyjaźni z generałem Mieczysławem Borutą Spiechowiczem. Są z pewnością w IPN dokumenty z trwającego latami inwiligowania niepokornego zakopiańczyka. Żyje jeszcze garstka ludzi pamiętających Wojtka. Tylu ludzi piszących, zainteresowanych historią mieszka pod Tatrami, są środowiska związane z Muzeum Tatrzańskim, z Galerią Dom Doktora. Może się już tam pisze księga o proroku z willi Lońka.