Mikołaj Melanowicz – GRUDZIEŃ W TOKIO. Przypomnienie z przeszłości. Tokio w literaturze

0
554

Tokio jest nie tylko centrum politycznym Japonii, lecz również kulturalnym. To oczywiste.  Nic więc dziwnego, że przestrzeń tokijską zamieszkuje tysiące bohaterów literackich ożywionych w setkach powieści i opowiadań, których akcja dzieje się w Tokio. Lista utworów – nawet najwybitniejszych pisarzy – byłaby bardzo długa, więc wspomnę przynajmniej tylko kilka tytułów na trwałe wpisanych do kanonu japońskiej literatury współczesnej i nowoczesnej. Są to m.in. Ukigumo (Ulotne chmury, 1889) Futabateia Shimeia,  Sedno rzeczy Natsume Sōsekiego, Ude kurabe (Rywalizacja, 1916) Nagaia Kafū,  Asakusa kurenaidan (Dziewczęta z Asakusy, 1929) Kawabaty Yasunariego, Sprawa osobista (1964) Ōe Kenzaburō, Dziennik szalonego starca (1962)Tanizakiego Jun’ichirō, Kronika ptaka nakręcacza (1995) Murakamiego Harukiego.

   Tokio jak Feniks

   Tokio jest miastem osnutym legendą Feniksa odradzającego się z popiołów. Gdy było siedzibą sioguna pod nazwą Edo, wielokrotnie pochłaniały je wielkie pożary, więc dzielni Edokko na pocieszenie mawiali, że „pożary to kwiaty Edo” (Kaji wa Edo no hana). Po utracie mieszkań nie poddawali się rozpaczy, tylko natychmiast przystępowali do budowy nowych – jak poprzednie – drewnianych domów. Natomiast kompletnie zniszczone podczas trzęsienia ziemi w 1923 roku Tokio również odbudowano – właściwie przebudowano – stosunkowo szybko, Później w 1945 roku z pośpiechem – może trwało to dekadę – przywrócono do życia centralne dzielnice, zrównane z ziemią przez zmasowane bombardowania amerykańskie. Ale urodę wielkomiejską Tokio zyskało dopiero przed olimpiadą w 1964 roku. A teraz znowu zmienia się i pięknieje, przygotowując się na powitanie sportowców drugiej olimpiady tokijskiej w 2020 roku.

                                                                                                12.12.2018

   Grudzień w Tokio

  Już na parę tygodni przed Bożym Narodzeniem w kawiarniach, sklepach i na niektórych ulicach tokijskich pojawiają się choinki. Dziesięciomilionowe miasto przyobleka się mgiełką nastroju świątecznego. Wystawy rozjaśniają dziesiątki migających ogni, w kawiarniach programy muzyczne wzbogacają się o Jingle Bells i inne tradycyjnie ze świętem związane melodie. Brudne chmury ciężko wiszą nad zdyszanym od pośpiechu miastem. Przez długie jeszcze tygodnie śnieg nie rozjaśni szarych dachów ani uliczek. Jeśli nawet spadnie pod koniec grudnia czy w początkach stycznia, to na krótko. Zniknie, nim na dobre zdąży przykryć ziemię. Widok dostojnie ośnieżonych drzew w ogrodach czy parkach tokijskich jest więc rzadkością i sprawia niemałą radość. Święta jednak najczęściej są bez śniegu, a nastrój tego zimowego święta wytwarza człowiek. Choć 25 grudnia nie jest tu oficjalnym świętem, to jednak wiele zwyczajów z nim związanych przeniknęło do życia miejskiego w Japonii. Umacnia je przede wszystkim handel, gastronomia. Większość restauracji przygotowuje specjalne, uroczyste kolacje przy świecach, choinkach z prezentami. Kawiarnie także nie pozostają w tyle i proponują gościom całe świąteczne zestawy po odpowiednio odświętnych cenach. Ale trzeba przyznać, że taka wieczerza — świetnie zorganizowana — może pozostawić niezapomniane wrażenie „uduchowionej” uczty Epikura.

   Dla mnie osobiście jeden z takich wieczorów świątecznych był bardzo przykry. Gdy około godziny 21 zacząłem w centrum Tokio, w dzielnicy Ginza, szukać miejsca, gdzie mógłbym szybko i tanio coś przekąsić — lecz za każdymi restauracyjnymi drzwiami ukazywało się bajkowe wnętrze zapełnione świętującymi „epikurami”. I owszem, świąteczną kolację za 3—5 tysięcy jenów mogę (lub nie mogę, bo komplet) jeszcze dostać, a tak po prostu zjeść, niestety (bardzo nam przykro etc.) nie. Po godzinnej wędrówce z roztrzęsionymi nerwami — przecież to także moje święto, tam gdzieś naście tysięcy kilometrów w rodzinnym gronie przy domowym ognisku, a ja tu wyobcowany pukam do drzwi i odchodzę, wędruję po opustoszałych ulicach wielkiego miasta samotnie ze swoimi dwustu jenami na kolację (świąteczną) — natrafiłem na ulicznego sprzedawcę oden i z nim zawarłem dozgonną przyjaźń, rozgrzany ćwiartką sake drugiego gatunku. Prosta, tania, ale ciepła i czysto japońska potrawa w ten chłodny wieczór przyniosła mi ulgę po niepowodzeniach wieczoru. Dobroduszny dziadek opowiedział mi przy okazji historię swego życia. …Po pół godziny zebrała się gromadka dziennikarzy z nocnej zmiany. Gdy odchodziłem, dziadek dziękował mi za dobrą rękę. Byłem jego pierwszym klientem tej nocy. Przed nim jeszcze długie godziny nocnego spaceru po dzielnicy i nawoływanie za pomocą fujarki. Głos takiego ulicznego sprzedawcy bliski sercu Japończyka, gdy spędza noc nad książką czy za kierownicą, czy też w redakcji, gdy usłyszy charakterystyczny ton lub wołanie „oden-oden-oden…” czy „yakisoba” (przysmażony po chińsku makaron); wychodzi często z pomieszczenia, by za kilkadziesiąt jenów ogrzać się i pokrzepić w grudniową noc. Zimno jest bowiem w tradycyjnych japońskich drewnianych domkach, choć trzaskających mrozów Tokio nie zna.

   Gdy następnego roku jesienią byłem w Kioto i usłyszałem smętny ton fletu, przypomniałem sobie tamten grudniowy wieczór, zapragnąłem miski gorącego makaronu z jarzynkami w sosie po chińsku (yakisoba). I nie odmówiłem sobie tej przyjemności. Zresztą wtedy byłem w towarzystwie dostojnych gości w luksusowym japońskim hoteliku w pobliżu drzemiącej wśród zieleni sosen świątyni Nanzenji.

   Głodny nie byłem, ale tu także smakowało mi bardziej niż w luksusowej restauracji. Może to atawistyczny wstręt do luksusu, sztywnych kołnierzyków i kłaniających się w pas kelnerów? A może ten ton fletu rozbudzał we mnie tęsknotę do tego, co w Japonii nie tknięte przez Europę?

   Kurisumasu-keeiki (Christmas cake) reklamują wszystkie sklepy spożywcze. To idealny prezent dla bliskich i rodziny. Pamiętam popołudnie wigilijne. Poważni panowie, którzy rzadko wstępują do sklepów spożywczych — tym zajmują się kobiety — ustawiają się w kolejkę po „ciasto świąteczne”. Zaopatrzeni w parę takich pakunków śpieszą do domów, by sprawić radość dzieciom, które przedkładają słodkie, europejskie ciastka, żółte sery na śniadanie nad tradycyjne japońskie przysmaki. Dzieci i młodzież mają znacznie bardziej europejskie upodobania od starszych. Ale ten — nawet bardzo zapalony europofil — staje się w podeszłym wieku narodowym tradycjonalistą. Dochodzi do wniosku, że znacznie bardziej odpowiadają mu japońskie potrawy, rozrywki, formy zachowania się. To, co dziadowie zostawili w spadku, okazuje się — jak mógł za młodu sądzić — nie czymś złym, przestarzałym w porównaniu z europejskim czy amerykańskim, a esencją dobrego smaku, wdzięku, subtelności czy funkcjonalności.

   Życie jednak toczy się szybkim rytmem, w którym tradycyjnie rodzime formy współżyją z nowymi i obcymi. Dlatego jest bogate, niezwykle skomplikowane, jak rzadko w którym kraju. I chociaż w przeciągu stu lat od początków europeizacji wiele rodzimych i tradycyjnych form zanikło czy zmieniło znaczenie, to jednak warstwy rodzime zachowują zdumiewającą trwałość we współczesnej kulturze japońskiej.

*

   Prezenty, prezenty… Cały rok jest nieskończoną okazją do składania i przyjmowania prezentów. Z okazji Nowego Roku, zakończenia starego roku, Christmas, odwiedzin, powrotu z podróży, urodzin… Europejskie zwyczaje wikłają się z rodzimymi. Do najbardziej tradycyjnych należą prezenty z okazji tzw. CHUŪGEN (w połowie roku, lipiec) i OSEIBO (koniec roku, grudzień). Jest to stara forma podziękowania dla tych, którzy obdarzali nas szczególnymi względami. Dawniej składali je uczniowie i czeladnicy mistrzom, służba gospodarzom, niżej postawieni urzędnicy kierownikom itp. Dobre obyczaje wymagały i wymagają odwzajemnienia się prezentem na miarę pozycji ekonomicznej i społecznej. W ostatnich latach szereg organizacji rozpoczęło ruch społeczny przeciwko takiej, czysto formalnej wymianie prezentów, ze względu na to, że mogą one prowadzić do korupcji. Ten dawniej bardzo miły obyczaj rzeczywiście w wielu wypadkach przekształcił się w oficjalną formę przekupstwa, zabiegania o względy u ludzi znajdujących się na wyższych stanowiskach. Ale przeciwnikiem tego ruchu jest handel. Wielkie domy towarowe robią na tym dobry interes. W okresie, gdy pracownicy różnych firm otrzymują premie czy tzw. trzynaste pensje, z większą swobodą mogą wydać część na prezenty. Handel nie zaniedbuje żadnych ułatwień dla potencjalnych klientów. Dlatego też w lipcu — i zwłaszcza w grudniu — rozgrywa się wielkie szaleństwo rozsyłania alkoholi, owoców i innych artykułów codziennego użytku na zamówienie firm do ich stałych klientów czy dobroczyńców, w tym także działaczy politycznych, członków parlamentu, w ten sposób dając znak, by pamiętali, że są do jego (ich) usług.

Znajoma moja — Sachiko Yamatoya — ucząca się z zapałem polskiego i interesująca się szczególnie dramatem polskim, któregoś popołudnia grudniowego, po lekcji polskiego, zapytała mnie, czy piję. Zdziwiony niedyskretnym pytaniem, odpowiedziałem, że tak. A czy lubię japońską whisky? Dlaczego nie. Okazuje się, że jej rodzina otrzymała od różnych firm i znajomych sporą ilość pięknie opakowanych butelek. Ponieważ w domu rzadko się pije, jedną chętnie mi podaruje, bym poznał także smak japońskiej whisky. Napój ten Japończycy zaczęli produkować pod koniec lat trzydziestych, ale popularność zyskał on w latach pięćdziesiątych i obok sake i piwa jest najbardziej popularnym napojem alkoholowym w Japonii. Dotąd whisky w zasadzie nie piłem, wjęc butelka (Suntory Whisky) stała w szafie przez parę tygodni obok nierozpoczętej jeszcze White Horse. Nadeszły jednak bezsenne noce, gdy nostalgia dokuczać zaczęła dotkliwie. Wtedy nocne rozmowy z kolegami, młodymi japonistami z Italii, USA, Kanady, Szwecji stały się częstsze. Po północy, po ułożeniu książek na półkę w moim małym, ale sympatycznym pokoiku w Domu Studentów Zagranicznych w Komabie, gdzie mieszkałem przez dwa lata, toczyły się dyskusje, ożywały wspomnienia. Mój amerykański przyjaciel T. nie szczędził słów rozgoryczenia pod adresem polityki swego rządu. Potem opowiadaliśmy o swoich miastach rodzinnych. Tęsknota rozpalała wyobraźnię, pobudzała do długich opowieści o kraju. Jakaś dolina w kanadyjskich Górach Skalistych, której nazwy już nie pamiętam, New Delhi, New York, Neapol, Manila czy Warszawa — dla każdego z nas studiujących tu w Tokio były słowami-zaklęciami. Widziałem ich zainteresowanie Polską. Miesięcznik „Poland” budził powszechne uznanie za szatę graficzną, za poziom artykułów. Miałem wśród nich stałe grono regularnych czytelników „Polski”. Sprawiało mi to niewątpliwą przyjemność. Zwłaszcza że wszyscy tu byliśmy bardzo zajęci swoimi studiami, przeżywaliśmy po swojemu pasjonujące, ale męczące dni w Tokio — na zajęciach uczelnianych, w spotkaniach z twórcami japońskimi, w teatrach i kinach, w muzeach, bibliotekach i księgarniach. Po swojemu ocenialiśmy życie i obyczaje japońskie.

Wróćmy do Tokio.

Pod koniec grudnia życie tu nabiera bezlitośnie szybkiego tempa. Zwielokrotnione zakupy — domy towarowe proponują interes po zniżonych cenach. Wszyscy zresztą wkładają maksimum wysiłku, by stary rok zakończyć z saldem dodatnim, bez żadnych długów. A to przecież niełatwe. Ale obyczaj obyczajem. Lepiej żyć z nim w zgodzie i mieć poczucie dobrze spełnionego obowiązku wobec bliźnich i… kooperantów.

   Uniwersytety japońskie rozpoczynają ferie zimowe w połowie grudnia, szkoły średnie i licea ok. 20, a podstawowe — 25 grudnia. Dla studentów i starszych uczniów okres ten jest doskonalą okazją do zarobkowania. Pomoc w sklepach i domach towarowych, które ze swym stałym personelem nie są w stanie wykonać zamówień, na poczcie przy sortowaniu milionów kart z życzeniami, świątecznymi i noworocznymi. I nie tylko tu. Grudzień to miesiąc zdwojonych wysiłków i wszędzie potrzebna jest pomoc. Zamiejscowi studenci zaś wypełniają autobusy specjalne i pociągi i udają się do furusato, czyli swoich stron rodzinnych. Jedni na Hokkaido, drudzy na Shikoku i Kyushu. często do miejsc odległych o tysiąc kilometrów. Zatłoczone pociągi, zatłoczone sklepy, pośpiech na ulicach.

   W drugiej połowie grudnia rozpoczynają się uroczystości żegnaia starego roku. Po japońsku bōnenkai — zebranie towarzyskie zapomnienia trudów mijającego roku — bo tak można wyjasnić tę nazwę. W okresie tym więc można częściej ujrzeć na ulicy rozbawione, podniecone alkoholem i śpiewające gromadki ludzi. Choć Tokio jest rajem dla szukających rozrywki, to jednak pijacy nie rzucają się zbyt często w oczy. Tylko w dzielnicach rozrywkowych i pociągach miejskich po godzinie 23 można spotkać pijanych, którzy po rozkoszach w atrakcyjnych barach wracają na łono rodziny. Najczęściej drzemią na ławkach jak łagodne baranki. Awantury pijackie należą do rzadkości. Częściej można je ujrzeć na ekranach kin japońskich niż w rzeczywistości. Często gdy wychodziłem z kina po porządnej dawce gwałtu, bałem się przejść ulicą. Dyskretnie oglądałem się za siebie, czy ktoś nie zamierza mnie porwać czy obrabować. Wszyscy mężczyźni ubrani swobodniej wydawali mi się podobni do bohaterów oglądanych na szmirowatych filmach gangsterskich. Doświadczałem na sobie oddziaływania szmiry pokazywanej w dziesiątkach kin tokijskich. Ale z jakąż satysfakcją oglądało się arcydzieła twórców niezależnych i ambitnych. Stare filmy Kurosawy, nowe Kobayashiego, Teshigawary, Kinoshity i dziesiątków innych.

   A co się ogląda w grudniu? Jest taka sztuka, która rokrocznie pojawia się w nowych wersjach filmowych lub w nowym wykonaniu na scenie Teatru Kabuki. Jest nią CHŪSHINGURA — jeden z najbardziej popularnych dramatów z połowy XVIII w. Przedstawia historię 47 roninów (rōnin — samuraj pozbawiony swego pana, samuraj bezrobotny), którzy pomścili śmierć swego pana. To wydarzenie historyczne wzbudziło zainteresowanie i współczucie u mieszkańców Edo (dawna nazwa Tokio); stało się też jednym z najpopularniejszych tematów sztuk teatralnych, CHUŪSHINGURA łączy w harmonijną całość wersje różnych sztuk z tamtego okresu i uchodzi za najbardziej reprezentatywny dramat na ów temat.

  Zdumiewające jest przywiązanie Japończyków do tej sztuki, której akcja — jak i problemy — są tak dalekie od współczesnego życia. Oglądałem zarówno film produkcji Daiei, jak i inscenizację w Kabukiza. Nawet ambitny film staje się komiksem, szmirowato-sentymentalną historyjką o nieszczęśliwym panu i jego wiernych poddanych. Zaś to co się dzieje na scenie Teatru Kabuki, jest nie do opisania, fascynującym misterium w wykonaniu najwyższej klasy aktorów. Przedstawienie rozpoczyna się o godz. 11.30. Do 16.15 rozgrywają się 4 akty. Pozostałe 6 aktów i zakończenie od 16.30. W dawnych czasach oglądało się całość jednego dnia. Dziś tak odpornych znajdzie się chyba niewielu. Oglada się więc jednego dnia przedpołudniowe, drugiego dnia popołudniowe przedstawienie. Sala wypełniona po brzegi. Procentowo znacznie więcej starszego pokolenia, tak jak na sztukach współczesnych w stylu teatru europejskiego — więcej młodzieży. W średnim i starszym wieku panie w kimonach najczęściej znają tę sztukę z młodości. Przychodzą tu, by podziwiać czy krytykować nowe przedstawienie, grę aktorów w nowej roli. W Teatrze Kabuki nie sztuka jest centrum zainteresowania, a aktor. Dramat jest często traktowany jako pretekst, okazja dla popisu aktora.

   Gdy w Teatrze Kabuki odbywa się tajemnicze misterium śmierci, w domach japońskich trwają przygotowania do rozpoczęcia nowego życia w Nowym Roku. Zachowało się jeszcze — zwłaszcza na wsi — szereg ciekawych zwyczajów nadających temu okresowi porachunku ze starym i przysposabiania się do nowego — szczególny nastrój. Do niektórych zwyczajów Japończycy są bardzo przywiązani. Chociaż współczesne życie nie zostawia zbyt wiele czasu na wypełnianie tradycyjnych obrzędów z całym namaszczeniem, to jednak większość rodzin nie rezygnuje z nich całkowicie. Co więcej, można zaobserwować pewne próby nadania nowego blasku starym świętom czy festynom.

   Ponieważ Nowy Rok jest wielkim świętem, właściwie cały grudzień jest bogaty w różne uroczystości tradycyjne, odbywające się głównie na terenie świątyń buddyjskich i sintoistycznych. Do takich należy toshi-no ichi (tosi-no ici), czyli „targi (końca) roku”, z których najsłynniejszy w Tokio jest targ w Asakusa, rozrywkowej dzielnicy, w której także znajduje się często odwiedzana świątynia buddyjska Sensōji (Sensoodzi).

   W ostatnim tygodniu grudnia pozostaje jeszcze bardzo wiele do zrobienia. Przede wszystkim nie można zapomnieć o tradycyjnych ozdobach noworocznych. Pojawiają się one w Tokio przed wszystkimi restauracjami. Przed wielu kawiarniami, firmami i oczywiście domami prywatnymi. Nie zawsze okazałe i od razu rzucające się w oczy. Niemniej jednak są. Podstawą ozdoby noworocznej jest sosna i bambus, które umieszcza się przed wejściem do domu. Jest to kadomatsu — tzw. sosna bramy. Nad wejściem zawiesza się shimenawa, czyli rodzaj festonu. Zaś wewnątrz domu najważniejsze  jest „ozdobne ciasto” (kazarimochi) zwane kagamimochi (ciasto-zwierciadło),w kształcie starożytnego zwierciadła,  ofiarowane bóstwom. Wszystko nacechowane jest znaczeniem symbolicznym i ma zapewnić szczęście i wszelkie pomyślności w Nowym Roku.

   Zwyczajową czynnością w ostatnich dniach grudnia jest susuharai — (dosł. wymiatanie kurzu) — rodzaj porządków domowych. Nie należy tego rozumieć, że Japończycy nie sprzątają przez miesiące, a odkładają tę przyjemność na koniec roku. W izbie japońskiej jest zazwyczaj bardzo schludnie, czysto — panuje ład i porządek. Susuharai jest czymś więcej niż sprzątaniem pomieszczenia mieszkalnego. Dotyczy przede wszystkim przejrzenia i oczyszczenia z kurzu skarbów i pamiątek rodzinnych, przedmiotów używanych tylko przy specjalnych okazjach. Zgodnie z tradycją w tym dniu (zazwyczaj 28 grudnia) wymieniają papier w shōji (sioodzi), czyli w przesuwanych, ruchomych ściankach, przypominających dużą, drewnianą lekką kratę, której okienka zaklejone są białym papierem. Czyste shōji jest dodatkowo dużą ozdobą mieszkania i decyduje o tym, że mieszkanie japońskie wygląda lekko i estetycznie. I bardzo nowocześnie. Susuharai zapoczątkowane przed 700 laty miało charakter egzorcyzmu oczyszczenia będącego przygotowaniem na przyjęcie bogów w Nowym Roku. Obecnie utraciło ściśle obrzędowy charakter w mieście i pozostaje zwyczajem o znaczeniu praktycznym i racjonalnym.

   Jedną z najbardziej radosnych — zwłaszcza dla dzieci — czynności pod koniec grudnia jest mochitsuki (mocicuki) tj. dosłownie „ubijanie”, robienie ciasta i placków z ryżu. Dla Japończyka mochi (ciastka, placki ryżowe) są niezbędnym dodatkiem do potraw noworocznych i w ogóle świątecznych. Tradycyjni Japończycy wierzą, że ci, którzy jedzą mochi, będą silni i odważni. Prawdopodobnie pochodzi to stąd, że przygotowanie tego specyficznego ciasta z ryżu wymaga dużo siły. Dlatego też w mieście kobiety często zaopatrują się w nie w sklepach, żeby oszczędzić sobie ciężkiej pracy. Na wsi jednak mochi przygotowują na każdą niemal uroczystość.   Przechodząc przez wieś w końcu grudnia można usłyszeć głuche uderzenie moździerzy — to właśnie zmiękczony nad parą ryż ubijany jest w drewnianym moździerzu lub na kamieniu, aż powstanie z tego ciasto spoiste j ciągliwe jak kauczuk. Pracą tą zajmuje się mąż z żoną. Dopiero gdy ciasto jest już gotowe, dzieci robią z niego małe placuszki i rozkładają w innym pokoju. Mama zaś obrywa duży kawał tego ciasta i czyni z niego coś w rodzaju dwu różnej wielkości bochenków i układa jeden na drugim na ołtarzyku rodzinnym jako ofiarę bogom. Jest to kazarimochi. Po 7 dniach można je zdjąć, połamać na kawałki i zjeść (nie psuje się). Mochi można wrzucić do specjalnej japońskiej zupy — powstaje pyszna świąteczna potrawa ozōni, która obowiązkowo w każdym domu pojawia się na Nowy Rok. Można je podpalać (podsmażać bez tłuszczu) na płycie i zjadać na sucho jak placki. Najlepiej smakuje mochi domowej roboty. To tak jakby na wsi polskiej — zamiast piec ciasto i chleb na święta — przywieziono gotowe z miasta. Ani zapachu pieczonego chleba, ani podniecenia zniecierpliwionych dzieciaków oczekujących na wyciągnięcie z pieca.

  Japonki w ostatnie dni grudnia muszą przygotować potrawy na 3—4 dni stycznia, tzn. na okres, gdy są całkowicie zwolnione z wszelkich robót kuchennych i domowych. (Obecnie w mieście bardzo często kupuje się zestawy potraw noworocznych i w ten sposób zyskuje się na czasie). I kiedy już 31 grudnia te wszystkie skomplikowane prace i obowiązki są spełnione, można wyruszyć do świątyni i pokłonić się bóstwom — dziękować za stary rok i prosić o łaski w nowym.

Ja także wybieram sie wraz z grupą moich japońskich przyjaciół do Asakusy wieczorem. Z radością, z lekkim, prawie świątecznym podnieceniem mijamy bramę świątyni. Zanurzamy się w bajecznie kolorową alejkę straganów pod dachem pokrywającym blisko stumetrową ulicę. Przyglądamy się rozmaitościom towarów i ozdobom noworocznym, wśród których dominuje sylwetka konia — znak roku 1966. Przeciskając się przez tłum przypatruję się dyskretnie twarzom i staram się odczytać ich uczucia i myśli. Jedni obojętnie przebiegają wzrokiem barwne stragany i znużeni, leniwym krokiem, odchodzą w kierunku świątyni. Znam tę drogę. Chwilę postoją przed posągiem bogini buddyjskiej Kannon, wrzucą drobną monetę i przyspieszonym krokiem odejdą na lewo, w kierunku zatopionych w neonach kinoteatrów, rewii. Ale i te dziś miną obojętnie, by dopiero zatrzymać się w jednej z knajpek czy restauracyjek, zamawiając swoją ulubioną potrawę. Widzę w tej chwili jeszcze kupujących kimono. Na jutro. W dniu tym wszystkie Japonki zamieniają się w wielobarwne kwiaty. I obnosić będą po szarych jeszcze w ciągu dnia ulicach dumę swoich rzemieślników i artystów.

  Zostało jeszcze kilka godzin do wzruszającej chwili, gdy dzwony buddyjskich świątyń wybiją 108 razy obwieszczając Nowy Rok — wybijając rytm ludzkiego przemijania, na którego przejawy wydają się Japończycy być szczególnie uczuleni. Potrafią też cieszyć się nim. Potrafią jeszcze świętować Nowy Rok — już tak bardzo zagrożony pośpiechem naszych czasów.

          Konfrontacje japońskie. Grudzień w Tokio,  „Kierunki”, 25.XII.1966.                                               

Przypis:Tokio dzisiaj

  Spójrzmy jeszcze na internetowe strony poświecone Metropolii Tokijskiej, by zaspokoić zwykłą ciekawość człowieka pragnącego się dowiedzieć, jak Japończycy rozpoczynają wstępną prezentację stołecznego miasta. Okazuje się, że czynią to następująco. A mianowicie informują, że:

     –  Tokio-to (to – metropolia) liczy dziś ponad trzynaście milionów osiemset tysięcy mieszkańców.

      – Obejmuje 23 dzielnice administracyjne, 26 miast, 5 miasteczek i 8 wiosek.

      – Do metropolii zajmującej dużą część równiny Kantō należy kilka najbliżej położonych wysp lub grup wysp. Są to:

        Ogasawara (Bonin) – wyspy położone na Pacyfiku, oddalone ok.1000 od Tokio na południowy wschód.

       Hachijō (Hachijōjima, Hachijō machi) należąca do grupy wysp Izu.

       Miyake (Miyakejima) – również jedna z wysp Izu

       i Ōshima  (Ōshima machi), również należy do grupy Izu.

       Dowiadujemy się również, że oprócz herbu symbolami Tokio są drzewo ichō (ginko), ptak yurikamome (mewa, Larus ridibundus) i kwiat someiyoshino (odmiana wiśni / sakury). Należy wspomnieć, że zgodnie z japońskim zwyczajem wszystkie prefektury, metropolie, miasta (to-do-fu-ken) przyjęły jako swe symbole ulubione drzewa, kwiaty lub ptaki. W mniejszym zakresie takie symbole dobierane są również spośród zwierząt lub ryb).

   Jest też Dzień Tokijczyka, przypadający na 1 października. W tym dniu można zwiedzać muzea i galerie bezpłatnie.

                                                                           12.12.2018

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko