Wszystkie reżimy literatury nie lubiły. Pisząc nie lubiły mam na myśli to, że starały się ją kontrolować i narzucać jej ten ścisły, konkretny, pożądany przez władzę rys. Rządy przede wszystkim pragnęły kontrolować życie obywateli, a w dawniejszych czasach, jeszcze tych przed Internetem literatura i słowo pisane oraz mówione miało największy wpływ na ludzi. Dlatego na to słowo wywierano presję. Współcześnie władza również stara się je kontrolować, ale większą kontrolę wywierają korporacje i ogromne firmy, których już nie interesuje pismo i myśl w nim zawarta a obraz i słowo mówione.
Kiedy literaturę poddawano dozorowi i tresurze cenzury to literaci i tak dobrze sobie z tymi ograniczenia radzili. Albo pisali to co chcieli przekazać między wierszami i tylko znający temat byli w stanie zrozumieć ich intencje. Czyli ich przekaz był kierowany do wybranych osób, do wtajemniczonych. I poprzez wymyślanie fikcji, bo w ten sposób poszerzali swoją wolność. Budowali świat, którego cenzura kontrolować nie była w stanie. A im więcej było w tym świecie fantastyki, tym mniej wydawał się władzy niebezpieczny.
Jacek Trznadel, kiedy szukał rozmówców do Hańby domowej, chciał z literatami rozmawiać właśnie o tym trudnym czasie, o tekstach, których być może później się wstydzili, bo ulegli naciskom władzy. Gdyż przecież i takie teksty powstawały, a być może powstawało ich nawet więcej niż tych buntowniczych.
Kiedy czytam o literaturze z PRL-u zastanawiam się nieraz czy byłabym w stanie pisać w tamtych czasach. Czy umiałabym się ugiąć i wypełniać postawione mi warunki, że mogę pisać, ale muszę o tym i o tym, w takim klimacie a nie innym. Na szybko odpowiadam, że tworzenie pod dyktando mija się z celem, jeśli to jest niezgodne z wewnętrzną istotą, która jest prowodyrem każdego twórcy. Wszak sam Llosa twierdził, że literatura tworzy się z buntu, z niezgody. Jest krzykiem sprzeciwu, wołaniem o pomstę do nieba, zaciśniętymi pięściami i zagryzionymi zębami.
A jednak wielu liberałów dwudziestolecia w komunizm uwierzyło, tak jakby nagle odkryto lekarstwo na śmierć. Jakby ktoś roztoczył przed nimi wizję wspaniałego świata. W tym miejscu zaznaczę, że nie chodzi mi o krytykę tych, którzy poddali się ułudzie. Nie mam prawa oceniać cudzego postępowania. Jak to mówią, załóż cudze buty i się w nich przespaceruj, a dopiero później krytykuj ich właściciela. Dlatego mimo tego, że jestem antykomunistą, nie zamierzam literatów z tamtego czasu krytykować. Nie pamiętam tamtych czasów. W roku 1980 miałam cztery lata, a wtedy było już dużo lżej. Jednak ciągnęło mnie zawsze do poznawania opowieści i wspomnień osób, które wówczas były dorosłe. Stąd moje zainteresowanie filmami, drastycznymi, które pozostają w człowieku na zawsze, reportażami, książkami Józefa Mackiewicza czy Jacka Trznadla. Przedstawienie Czarny sufit, bardzo dobre. Oparte na korespondencji Mackiewicza z Jerzym Giedroycem opowiada o fikcyjnym spotkaniu obu panów, które nigdy się nie odbyło i daje możliwość poznania ich opinii na temat historii i teraźniejszości Polski, które to opinie były skrajnie różne.
Kiedy Trznadel szukał autorów, aby przeprowadzić z nimi wywiady, to wielu mu odmówiło. Przykładowo: Kazimierz Brandys, Tadeusz Konwicki, Adam Ważyk. Komunizm był wyborem, zdaniem autora Hańby jeszcze większym klęski niż wszystkie dotychczasowe. Ale wielu omotał. Jak to możliwe? Trudno na to pytanie odpowiedzieć, bo trudno zrozumieć uzależnienie od cukru, kiedy się cukru nie je i nie potrzebuje. Warto tutaj wtrącić, że autorem tak mocnego sformułowania jak „hańba domowa” jest K.C. Norwid.
„Dlaczego postawy myślowe fałszywe i hańbiące, unicestwiające literaturę, stały się w pewnym momencie udziałem aż tylu osób z elity polskiej literatury?” Pyta Jacek Trznadel. W swoich wywiadach stara się odpowiedzieć na nie, jednak nie dostaje jednej odpowiedzi. Nie ma jednej odpowiedzi na to co wielu oburza. Nie ma. Tak robili, tak żyli, tak pracowali, jakie były warunki. A trzeba pamiętać, że absurd gonił absurd. Później większość chciała ten fragment swojego życia wyrzucić z pamięci. Jednak czy się da? Prędzej ze swojej się uda, ale trudniej cokolwiek wyrzucić z pamięci innych.
Są ludzie, którzy bardzo sobie cenią wolność. Nie znoszą zakazów, nakazów czy kogoś kto ich kontroluje i ciągle stoi nad głową. Są jednak również tacy, którzy pragną nadzoru. Chcą aby im wskazać kierunek, wyznaczyć cel, dać narzędzie do osiągnięcia tego celu. Dlatego reżimy zawsze będą u części społeczeństwa w cenie.
Rozmowy, które przeprowadził Trznadel obejmują czas, kiedy mnie jeszcze nie było na świecie. Ten czas, mam wrażenie, najtrudniejszy. Przepełniony obłuda i kłamstwem, cwaniactwem i zdradą, chamstwem i rozpaczą. Ludźmi z marmuru i żelaza.
Historii uczył mnie tato. O Katyniu też powiedział nam tato, ale z nakazem milczenia. Opowiadał o sprawach, o których nie mogli mówić nauczyciele. Słuchał Radia Wolna Europa, które krytykował Mackiewicz. Słuchał audycji na czarnym, maleńkim radyjku, które słabo odbierało. Podczas śnieżnych zamieci często brakowało prądu. Dlatego w każdym domu były świeczki i baterie.
„Opowiedzieć o tym później, napisać książkę, ominąć pokusę amnezji, wygodę zapomnienia, oto chyba chodziło.” To ostatnie zdanie Jacka Trznadla z posłowia napisanego w roku 1990 do książki Hańby.
Mnie z biegu zainteresowała rozmowa ze Zbigniewem Herbertem, przeprowadzona w lipcu roku 1985.
W pierwszym zdaniu poeta mówi tak: „Rozmowa ma dotyczyć tego okresu, o którym nie lubię mówić, którego nie lubię wspominać. Jestem w dość trudnej sytuacji – nie byłem aktorem tego zniewolenia literatury okresu stalinizmu” [J. Trznadel, „Hańba domowa”, s.181]
Trznadel odpowiada: „Ale to daje szansę szczególnego spojrzenia”.
Herbert: „Może. Czy tylko zadżumieni mają mówić o dżumie, czy postronny obserwator też może mówić o dżumie? Chciałbym – choć nie uniknę tego na pewno – wyłączyć jakieś elementy pychy, jakiegoś wywyższania się, to jest oczywiste. Mówmy więc, jeżeli to jest konieczne. (…)”
Okres powojenny dla Herberta jest obrzydliwym rozdziałem w dziejach literatury polskiej. Nie uważał się za specjalistę ani od pornografii, ani od historii gangów politycznych, ale tamten czas trącił mu właśnie pornografią i tymi gangami. Dodaje jeszcze, że ludzie w Polsce dzielili się na prawobrzeżnych i lewobrzeżnych. Zwracał uwagę na tych, który przeżyli okupację sowiecką we Lwowie czy Wilnie 39-41, bo oni mieli zdecydowane i jaśniejsze spojrzenie na „wyzwalających” i na ich system. Sam znał onych ze Lwowa tamtego czasu, dlatego sowieckiego zachowania po roku 45 nie uważał za żadne zwycięstwo a za kontynuację okupacji, która była wiele trudniejsza do przeżycia moralnego niż ta lwowska.
Tak, Herbert nazwał siebie Polakiem prawobrzeżnym, wschodnim, który wiedział o tym systemie już wszystko, po tygodniu od wkroczenia sowietów do Lwowa. Jego zdaniem społeczeństwo lwowskie również to wiedziało. Pamiętajmy, że urodził się we Lwowie, a w momencie wkroczenia „wojsk wyzwoleńczych” miał 16 lat. Czyli nie był już nic nie wiedzącym dzieciakiem. Nic nie rozumiejącym maluchem.
Warto też zwrócić uwagę, że w wypowiedziach Herberta prl jest tak właśnie pisany, czyli małymi literami.
Wywiad jest przeprowadzany w roku 85. Wtedy też Herbert mówi, że jest niewolnikiem, że nie stanowi o sobie, że nie wie czy dadzą mu dokończyć książkę, czy nie zniszczą jego rękopisów. A Trznadel dopowiada: „czy będzie mógł wyjść na spacer…” „I wyjść na spacer”, zgadza się z nim poeta. Mówił, że jest zakładnikiem tego systemu. Zakładnikiem, który nigdy nie został zaślepiony, jak wielu jemu współczesnych, papierowymi bohaterami czerwonego zniewolenia. Mimo to, jest zakładnikiem.
W tamtym niewolnictwie ludzie starali się jakoś urządzić. Chcieli oswoić potwora, bo ileż można walczyć, ginąć i cierpieć, a mimo tego ktoś zły właził na tron i jedną szkaradną decyzją przekreślał te wszystkie cierpienia.
Broniewski we Lwowie szalał. Pisze Trznadel w Kolaborantach, cały kipiał, chodził wściekły z zaciśniętymi zębami. Miał język niewyparzony i mimo zachwytu komunizmem aż się w nim gotowało, kiedy patrzył na to, co robili sowieci. Wszem i wobec głosił swój sprzeciw. Gdzie tylko mógł recytował swoje wiersze. „Żołnierz polski”, którego pewnie wielu z nas się uczyło w szkole na pamięć, według Janusza Kowalewskiego był głównym powodem aresztowania Broniewskiego i głównym punktem donosu wystosowanego w „Czerwonym Standarze” pt.: „Zdeptać gadzinę nacjonalistyczną” napisanym przez Kolskiego-Cukiera. Broniewski miał w sobie wewnętrzne pomieszanie z poplątaniem. To pragnął Polski radzieckiej, to złościł się na przyjaźń sowietów z Niemcami.
Gustaw Herling-Grudziński w Dzienniku pisanym nocą bardzo krytykuje Broniewskiego. Trochę z niego kpi, że po pijaku, już na emigracji, pluł na komunizm, a popełnił wiersz na cześć Stalina. Podobno długo w rozmowach samego Stalina bronił, choć Gustaw twierdzi, że bronił po prostu swojego słowa, swojej postawy, bo uległ nagminnej chorobie literatów, czyli próżności.
Teksty zawarte w antologii, dołączonej do książki, ułożone są alfabetycznie, dlatego mieszają się te komunistyczne z niekomunistycznymi. Jednak większość z nich zawiera komentarz autora Kolaborantów.
Z tej plątaniny wątków wyłania się Wacław Grubiński. W PRLu ocenzurowany. Aresztowany i skazany na śmierć za napisanie i opublikowanie sztuki o Leninie. Był już starszym człowiekiem, a sztukę napisał w roku 1921. Pod ekspertyzą znalazł pięć podpisów swoich kolegów po fachu. Myślę, że takie odkrycia są dla człowieka wstrząsające. Kiedy odczytano mu wyrok, jego twarz pozostała niezmieniona. Jeden z sowietów pytał go nawet kilka razy czy zrozumiał? Poniał, poniał? Odpowiedział, ale mu nie wierzyli. Z armią Andersa przedostał się do Iranu. Napisał wspomnienia Między młotem a sierpem.
Nie wiem czy współcześnie pisarze tak się trzymają z sobą, jak ci przed wojenni i wojenni. Każdy z nich wiedział, co u innego, nawet jeśli go nie lubił. Nie wiem, bo należę do osób trzymających się na uboczu choć dawno temu podobały mi się wszelkie bohemy. Ale się wyleczyłam.
Lwów wojenny roku 39-41 był przesycony polskimi pisarzami. Może dlatego, że uciekając przed Niemcami, wydawało się ludziom, że we Lwowie znajdą ostoję. Nie znaleźli. Wstrząsająco opisuje wywożenie „bieżeńców” ze Lwowa jedna z pisarek. Zima, jechali w głąb Rosji. Ludzie rzucali im na wozy co kto miał. Kurtki, swetry, szaliki, zawiniątko z jedzeniem. Nie myśleli nawet o tym, że za chwilę ta odzież im będzie potrzebna. Opowiada też o sytuacji młodej matki, która dwa dni wcześniej urodziła maluszka i ją na kocu żołnierze znieśli i wrzucili na wóz. Ludzie płakali, błagali, aby ją zostawili, przecież ona niczemu nie winna, ani tym bardziej to dzieciątko. Wiedzieli, że dziewczyna nie dożyje nawet do momentu załadowania ludzi do pociągów, a już nie mówiąc o noworodku.
Takie się działy potworności.
Jalu Kurek, którego stylem zachwycam się do dzisiaj, również gości na stronach Kolaborantów i to pod hasłem: kolaborant.
Literatura wielka zajmuje się wartościami ponad czasowymi, interesuje się kondycją człowieka. Stara się dostrzec zmiany jakie zachodzą w jego zachowaniu i charakterze, w jego dążeniu do celu i w postrzeganiu, co jest istotnym celem, robi to na przestrzeni pokoleń. Zauważa, jak się zmienia podejście człowieka do człowieka. Na ile i za co człowiek potrafi się poświecić. Czy jeszcze rozumie co to pomocna dłoń, czy widzi tylko własny nos. Czy rozumie w jaki sposób oddziałuje tłum na jednostkę i jak ważny jest indywidualizm, i co za tym idzie umiejętność samodzielnego myślenia.
O ile okupacja niemiecka doprowadziła do zniszczenia, często bardzo cennych książek, o tyle okupacja sowiecka doprowadziła do nadprodukcji książek propagandowych czyli bezwartościowych, bo są to książki o niczym. Tak, powstawały książki istotne, ale one funkcjonowały w podziemiu lub były publikowane za granicą.
Pani Agnieszka Czachor zna historię z literatury a ja z losów najbliższych, z ich działalności o której pisze między innymi we „Wspomnieniach wojennych” Karolina Lanckorońska. Nie tylko o Katyniu (jeden z Dziadków był na liście Starobielskiej, spoczywa w Charkowie) nie można było mówić i nie tylko nie można mówić w czasach dyktatury, reżimu. Zawsze obowiązuje narzucono przez kogoś poprawność polityczna i właśnie z nią ludzi pióra, ludzie myśli nie powinni się zgadzać.
Świetny, bardzo ciekawy artykuł. Dziękuję 🙂