Wiersze tygodnia – Waldemar Michalski

0
116
Bogumiła Wrocławska
Bogumiła Wrocławska

Dom

Dom mój ciągle w budowie
zbieram kamienie prostuję ściany
ostatnie krokwie
z kogutem na świętych pojednanie
Bobola pokazuje rany
Popiełuszko zakatowany
Jan Paweł patrzy z góry…
dom na wyjście i powroty
z solą i chlebem na progu
w kalendarz wpisany –
wzywam świętych na pojednanie.


Czy to co jest, już tylko było?

W księdze proroków napisano
że jestem tu i teraz
wędruję pod sufit dotykam ściany
z nicości zaczyna się istnienie
czyli mam swoją całość.
Współczesny diabeł przemawia
językiem tolerancji
współczesny Herod morduje
tysiące dzieci palestyńskich
wojna która się toczy obok
nie ma swojego zwycięzcy
ani przegranego
tak ból jest znakiem ciała
nadzieja mieści się w duszy
samolot odbija się od powietrza
człowiek od ściany.
Czy to co jest już tylko było
a może niezmiennie nam się wydaje
że jesteśmy mocarzami tego świata?


Arche znaczy początek

Mówimy o końcu zapominamy że był początek
pytania niepokoją
cóż jest początek
co jest prawda
czy bezkres ma swoje granice
wszystkie drogi prowadzą do Rzymu
poezja odbiera chleb filozofom –
język prowadzi też  do Kijowa
a w Jerozolimie ciągle to samo.

Z Rzymu przywożę papieski różaniec
z Kijowa wiarę że wszystko może się jeszcze wydarzyć
z Jerozolimy gałązkę palmy na pół przełamaną.
Jest przecież koniec i początek
ze Stróżewskim od rana mi po drodze
więc istnienie i sens przedkładam
nad śniadanie i nie ma mnie w domu nikomu
ostatecznie pozostaje problem z Norwida
jakie odpowiednie rzeczy dać słowo?

I tak wszystko pozostaje tajemnicą bogów.


Lerktura na co dzień

„Twórczość” mam pod poduszką
w plecaku i w redakcji
(tak było za Iwaszkiewicza
i tak jest za Zadury)
czytam przy każdej okazji
szczególnie poezję i  kronikarskie wieści.
Może dożyję czasu
kiedy politycy przestaną nas karmić wilczą jagodą
i pospolitym szalejem
a pan Mitzner znowu opowie
historię o Czapskim i polskich wierszach wojennych
czytanych w Czelabińsku 1942 roku
(historia lubi się powtarzać)
także o tym jak Anna Achmatowa
tłumacząc Balińskiego Kolendę warszawską 1939
płakała.
„Twórczość” – przynajmniej dla mnie – to coś więcej
niż literatura.

(Po lekturze „Twórczości” , nr 4 z 2020 r.)


Kondrakiewicze z Boru

Andrzej z Mariuszem ciągle w stanie wolnym
dziewczyny  na szklanym obrazku
telefon zasięgu tu nie ma
przy piwie pomarzyć można –
niezmiennie kawalerowie
jak sienkiewiczowscy Kiemlicze
las im bramą i domem
dzień w dzień dziki podchodzą na rzut kamieniem
w kurniku lis w gościach  przesiaduje
przestali wierzyć w kwiat paproci
ale biblijne żebro Adama
ciągle pozostaje nadzieją
las nie kłamie –  mówią                   
wilga skrzeczy na deszcz
kukułka zapowiada długie lata
– na miłość nigdy za późno
i niech tak będzie!


Wiosna we Lwowie 

Na wspomnienie Janusza M.

Przed  operą zakwitły forsycje
młodzi jak to we Lwowie
zakochani zapatrzeni przytuleni.
Janusz zapalił świeczkę przed Mickiewiczem
chce żeby mu zrobić zdjęcie z widokiem na operę
(na luzie, w rozpiętej kurtce, z pogodnym spojrzeniem)
grają Nabucco Verdiego ale biletów już nie ma
nie pomoże nawet siła obcej waluty
więc tramwajem skok na wysoki zamek –
miasto z bajki z koroną tysiąca wież
nie urodził się tu a  chce do Lwowa
może to magia Natalki
a jednak nie było im dane popłynąć
kajakiem po Dniestrze
pozostało zdjęcie z operą w tle
i Lwów – który jest a jakby go nie było.


Na Grodzkiej w Lublinie

Z okien kwartalnika „Akcent”
na wysokim poddaszu
jak na paryskim Montmartre
lub rzymskim forum
gołębie koty i artyści
– świat z arki Noego
i budowniczych wieży Babel
tylko patrzeć
jak duchy z wczorajszego getta
znowu pojawią się na schodach
drewnianej klatki schodowej
szalom alejkum – słyszę i wołam
kamienne bramy
odpowiadają echem:
Byłem-Jestem – Będę!


Białe święta w Warszawie

Ala i Danuta przy jednym stole
nie bliźniaczki choć obie
spod znaku panny
wokół gwarno i słodko
wszak święto od rana
raz na całe życie –
różne bywają miejsca
i różne adresy
strzeliste świątynie
sięgają nieba
a my ramię przy ramieniu
niby zamknięci w kamiennym forcie
a jednak z wyboru
bramy otwarte
serca gotowe
tylko droga jakby pod górę.


Rany pamięci

W życiu najważniejsze jest życie –
mówił ksiądz Jan Twardowski
czołgi samoloty rakiety
widły siekiery noże
wszystko dobre
co służy woli zabijania
jest Bucza i był Poryck
jest Ługańsk i była Janowa Dolina
jest Donieck i był Wołyń
wypłakały oczy matki
dzieci nie zobaczą ojców
czasy się zmieniają
tylko rany pamięci.
pozostają.

Przy okazji przypomnienie
z Wesela Wyspiańskiego:
Mego dziadka piłą rżnęli
myśmy wszystko zapomnieli!


Z Włodawy

Renesans ma swoje uroki
jeszcze bardziej bo lubelski
u wejścia krucyfiks z epoki
twarz skrzywiona od bólu
i wytarte do kości kolana.
Krucyfiks drugi w bocznej nawie
niby wielki bo sięga sufitu
te same rany
i gwoździe te same.
Jest także krucyfiks trzeci
z tym na golgotę iść choćby razem
miłość za miłość
życie za życie.
Obok w dolinie milczący Bug 
po drugiej stronie rzeki Wołyń
czas w miejscu stoi
zapomnieć  czy wierzyć
czas leczy rany?


Znajomi ze starej fotografii

Julia Hartwig z Anką Kamieńską
odważnym krokiem maszerują ulicami Lublina
nie mu tu jeszcze Czechowicza
ani niemieckiej bomby
jest młodość nadzieja i są pierwsze wiersze
pisane  i czytane w czasie wielkiego niepokoju
w domku za wieżą ciśnień
(przy Racławickich Alejach)
jest też początkujący prozaik
Jerzy Krzyżanowski – syn profesora od Zamoya
jeszcze nie wie że czeka go leśna konspiracja
(a później ratunkowa emigracja).
Anna pisze: W słowie rodzimy się co chwila
w słowie nie mija miłość…
Julia czyta: Miasto rodzinne pod niebem
jak zatopione na dnie jeziora
oto zapadam znowu w wieczność…  
Natalia Zienkiewicz  przyjechała z Wołynia
chce się spotkać z Czechowiczem 
był jej nauczycielem.
W bursztynowej kropli wszystko żywe
i ciepłe – czas zatrzymany
jak w dziewczęcym pamiętniku
z rysunkiem serca przebitym strzałą.


Zuzanna w kąpieli

Zuzanna w porannej kąpieli
jej pulchne ciało
wypełnia całą miednicę
mówi:
– zobacz tam gdzieś kleszcz
mi dokucza
– to nie kleszcz
to mały pieprzyk
stworzony do całowania

i kąpiel staje się boską rozkoszą
we dwoje.


Wieża z widokiem

Wieża jest z kamienia
żelazem spięta
drewnem wyłożona
wdrapujemy się na szczyt
do nieba daleko
do ziemi jeden krok
za lasem Lwów i wojna
u nas jeszcze wieś spokojna
lato
plaża dzieci rzeka
aż tu słychać ich świergot
to świat motyli i gwiazdki z nieba
nasza wieża
z dnia na dzień z uporem budowana
to wieża Babel
tylko dzieci szkoda…

Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko