Doskonale rozumiem, że współcześnie książki służą głównie jako rozrywka, relaks, służą do „zabicia” czasu, do ucieczki przed nudą. Prawie tak samo jak telewizyjne teleturnieje, z których niczego się człowiek nie nauczy, ale może popaść w stan ogłupienia. We współczesnym świecie zapomina się o literaturze, która służyła i ciągle jeszcze służy, mimo że ukryta w niszy, jako literatura dająca do myślenia. Pobudzająca do refleksji, sprawiająca, że nie tylko nad własnym zachowaniem potrafimy się zadumać, ale krytycznie także spoglądamy na zachowanie innych. Zadaje ona jedno z wielu odwiecznych pytań dotyczących walki dobra ze złem. Kłamstwa z prawdą. Tchórzostwa z odwagą. Naciągaczy z uczciwością. Czarnego z białym.
Celowo odwróciłam „napastnika”. Zwykle mówimy, że prawda walczy z kłamstwem. Jednak współcześnie odnoszę wrażenie, że jest dokładnie tak, jak napisałam wyżej. Dyshonor walczy z honorem, okrucieństwo z empatią. Do tego obserwujemy metamorfozę zachowania podłego najpierw w pozytywne i pożądane, a z biegiem czasu zamieniane w kryształowe.
Dla mnie literatura była i jest ciągłym źródłem niepokoju, bo zadaje pytania trudne, nie zawsze na nie odpowiada, ale samo zadanie takiego pytania pozbawia człowieka pewności siebie i każe mu pomyśleć, każe mu zweryfikować własną postawę względem życia i człowieka. Ta literatura wysoka – choć termin niemodny i przez wielu zakrzyczany, to dla mnie ciągle aktualny – poprzez fabułę wskazywała to o czym nie należało mówić, a co było częścią życia i nie sposób było o tym nie myśleć.
Współcześnie rynek wydawniczy został zalany literaturą rozrywkową, bo ma być przyjemnie, wesoło a czytelnik pozostawiony w błogim nastroju niefrasobliwości. To „figura” skrajnie nieetyczna, według mnie, tak nieetyczna. Dlatego, że tak jak dziennikarz w pierwotnym źródle swojego zawodu miał informować o faktach. Nie ich interpretacji, nie wymyślonych zdarzeniach, a o faktach. Tak jak lekarz składał przysięgę Hipokratesa a od lat już nie składa. Tak pisarz nie miał być bawidamkiem, a osobą potrafiąca wyciągać wnioski. Zabawa jest nagrodą za pracę. Najpierw jest praca, a rozrywka, zabawa co jakiś czas. Jeżeli zamienimy swoje życie w wieczną zabawę, to przestaniemy z niej odczuwać przyjemność, ale równocześnie oduczymy się pracy. Już wielu z nas zapomina jak to jest się bawić bez używek. A cóż jest potrzebnego do zabawy? Radość. Nie otumanienie, a radość, której nie sposób udawać i sfałszować. Użyję teraz być może wyświechtanego zwrotu, który mi zaszczepiono jeszcze w szkole podstawowej, że człowiek o czystym sumieniu jest radosny i potrafi się cieszyć. Człowiek o lekkim sercu jest po prostu człowiekiem roześmianym, bo nie dźwiga na swoich barkach poczucia winy. I nie chodzi mi tutaj o uśmiech aktorski, fałszywy i do zdjęcia. Taka osoba jest naturalna i chętnie się uśmiecha bez wystudiowanych min. Mam wrażenie, że powoli zapominamy, co to jest naturalność, a zaczynamy wierzyć w falsyfikaty.
Czasem czytam książki komediowe, ale są to książki starsze ode mnie. Taka proza także jest potrzebna, ale nie powinna stanowić dziewięćdziesiąt procent publikowanych pozycji. Do tego grona wrzucam kryminały i książki obyczajowe.
Ursula Le Guin napisała między innymi dwie powieści, które we mnie zostały. Jest to Czarnoksiężnik z Archipelagu i Dary. Co się dzieje w tej prozie? Mimo, że mamy do czynienia ze światem w pewnym sensie nadprzyrodzonym, z fantazją, z czymś co teoretycznie nie istnieje, to jednak mimo możliwości do nadużywania prawideł tego świata, on posiada swoje zasady i żaden z bohaterów nie jest pozbawiony niepokoju. Nie jest, bo człowiek nie może zostać pozbawiony tegoż, bo wtedy zginie. Niepokój trzyma go w pionie. Sprawia, że jest czujny i nie da się zaskoczyć. Nie można ulegać słabości, którą tworzy w nas złudne poczucie bezgranicznej szczęśliwości. Kucie w sobie siły nigdy nie jest łatwe i nigdy nie przychodzi bez potu a czasem i łez.
W Czarnoksiężniku Duny pobiera nauki itp. To pomijam. Najistotniejszą sprawą jest to, że w pewnym momencie walczy ze złem, z cieniem. Którego sam dzięki swojej głupocie wypuszcza. Jednak najistotniejszą sprawą jest to, że zostaje ranny. Wygrywa, ale walka ze złem na zawsze go stygmatyzuje, bo nie sposób walczyć z tak potężną siłą i wyjść z tej walki bez szwanku. Dlatego powtarzanie czytelnikom, uparte powtarzanie, że świat jest piękny, że jesteśmy zdrowi, nawet jeśli nie jesteśmy, to jesteśmy, bo mamy żyć w ciągłej euforii i udawać, że nie ma rysy – jest zatrważające. Tym bardziej współcześnie nie należy nikogo utrzymywać w złudzeniu, że żyjemy w świecie miodem i mlekiem. A jednak wielu tak robi. Nie należy też straszyć, nie. Wystarczy publikować teksty i powieści rzeczowe. Nie bajkowe. Już bajka o Dzwoneczku miała więcej racjonalności niż współczesne publikacje. Żyjemy w przekonaniu, że jeśli nie wypowiemy na głos pewnych słów, to złe zdarzenia nie nadejdą. Według mnie należy się z niebezpieczeństwem, nawet jeśli odległe, skonfrontować i podjąć środki zapobiegawcze. Jeśli będziemy wierzyć, że nic się nie dzieje, a teksty literackie, które o tym ostrzegają, zamykać w szufladach, bo czytelnik powinien się czuć komfortowo czyli jak na wiecznych wakacjach pod palmą, to robimy źle. Tak, ulegamy wygodnictwu, ale jest to fatalny kierunek. W pewnym momencie i w niektórych kręgach odebrano literaturze prym w mówieniu o niebezpieczeństwach czyhających na świecie i wokół nas. Zlekceważono ją, sprowadzając do podnóżka, do skarlałego pieska cieszącego sztuczkami swojego właściciela. A literatura poza zabieraniem czytelnika w światy wyobraźni równocześnie sporo mu mówiła i nawet go w wielu kwestiach instruowała, cały czas pozostając literaturą niepopularną.
Co mamy w Darach Le Guin?
Ludzie są obdarzani darami. Przynoszą je na świat wraz z urodzeniem. Nie wiedzą tylko jak są silne i od nich zależy poznanie tej siły. Nie wszyscy jednak chcą zapanować na swoim darem, wielu nawet nie stara się okiełznać jego niszczycielskiej mocy. Bo dar nie oznacza od razu błogosławieństwa, taki dar potrafi zdziałać wiele złego. I od razu te kilka zdań bez opowiadania fabuły już budzi w czytelniku niepokój. Dar, brzmi wspaniale, ale wiemy, że każdy z nas przyniósł na świat jakieś uzdolnienia, może nie aż tak spektakularne jak u Le Guin, ale wymagające naszej pracy nad nimi. Tak, samo słowo dar, brzmi wspaniale. Jakby wróżki obsiadły kołyskę noworodka, ale pamiętajmy, że pośród tych wróżek jest jedna zła, którą ktoś powinien powstrzymać, ale wszyscy zatopieni w błogostanie szczęścia zapominają, że istnieje na świecie zło. Przecież noworodka nikt nie skrzywdzi.
Literatura jest dla mnie ciągłym źródłem niepokoju, ale ta literatura, której teraz trzeba szukać ze świecą.
Odnoszę wrażenie, że przestaliśmy dyskutować o książkach, bo często nie ma o czym. Fabuła zamyka się w jednym wątku. Nie ma dylematów, pytań, refleksji. Jakie były choćby w Myszach i ludziach. Jest tam dwie sceny, które mną wstrząsnęły. Pierwsza, kiedy mężczyzna wymusza na starszym człowieku zabicie swojego starego psa. Kiedy byłam w drugiej ciąży leciał w telewizji film i nie zniosłam tej sceny. Wyłączyłam telewizor. Mamy tutaj bez komentarza, bez nadinterpretacji przedstawione bestialstwo człowieka młodszego, ale nie tylko młodszego, człowieka każdego względem drugiego człowieka. Bestialstwo to nazywa się presją i wymuszaniem na innym zachowania, którego tamta osoba nie chce. Ulega w końcu z różnych względów, ale powinna takiego napastnika pogonić, bo to napastnik, któremu wara od innego człowieka. Dlaczego pies mu przeszkadzał? To jest dobre pytanie, na które w czasach mediów społecznościowych wielu z nas powinno sobie odpowiedzieć. Stary pies w tym momencie jest metaforą.
Druga scena to scena końcowa. Lenny miał maskotki z myszy i szczeniąt, a George miał maskotkę z Lennego. Zachowanie Gerga można rozpatrywać na wielu płaszczyznach. Zabił Lennego, bo chciał go ochronić przed zakładem psychiatrycznym, nie, raczej nie, zabił, bo przestał mu być już potrzebny, więcej było z nim kłopotów niż z niego pożytku, bo zmęczył się niańczeniem upośledzonego, sam chciał go zabić, nie pozwolił żeby zrobili to obcy. Analogia z psem. Stąd wniosek w jaki sposób George go traktował. Był jego towarzyszem, zupełnie jak pies jest towarzyszem człowieka i ten człowiek decyduje o jego życiu i śmierci. Co nie zmienia faktu, że George zdradził Lennego.
Przecież Lenny, mimo, że upośledzony był człowiekiem. Ciekawe, że nie dajemy mu głosu, jakby był niemową. Lenny czekał na Georga, bo ten tak mu kazał. Ufał mu bezgranicznie. Upośledzony mężczyzna nie zdawał sobie sprawy z tego, co zrobił, choć to go nie uniewinnia. On potraktował żonę gospodarza dokładnie tak samo, jak szczeniaka czy mysz. Niechcący skręcił jej kark.
Być może George czuł się odpowiedzialny, za to, co Lenny zrobił. W momencie, kiedy skłonność Lennego wyszła poza świat zwierzęcy, stał się on niebezpieczny, ludzie chcieli go zabić, bo im zagrażał. Nie miało znaczenia, że ma umysł dziecka, ważne było raczej to, że posiada siłę trzech dorosłych. George opiekował się nim do czasu, kiedy okazało się, że Lenny nie może żyć między ludźmi. Dziwiono się, że oni dwaj chodzą razem za robotą, bo przyjaźnie wówczas nie były w cenie. Między przyjaciółmi zwykle jest rywalizacja, ale George nie musiał mierzyć się z Lennym, wynik był oczywisty. Wygodnie było mieć kogoś, nawet niepełnosprawnego umysłowo, kogoś, kto jest obok, wierny niczym pies. Kiedy pies oszaleje idzie na odstrzał, tak się stało z Lennym, ale tak naprawdę należało się tego spodziewać. Należało przewidzieć, że w końcu Lenny zabije człowieka, a przewidującym powinien być George.
Jednak w tym galimatiasie emocji cały czas widnieje pytanie, czy George naprawdę zdradził Lennego?
Kolejną powieścią, którą lubię przytaczać jako opowieść złożoną z pytań bez odpowiedzi jest Łuk triumfalny, a zwłaszcza końcowa scena, kiedy Ravic podaje ukochanej zastrzyk. Paraliż postępuje więc on ratując ją przed męczarnią duszenia się, przyśpiesza jej śmierć. Nie jest to nazwane eutanazją. Wiemy, że Niemcy za chwilę wkroczą do Paryża, jest rozgardiasz i panika. Tymczasem Rvic, uciekający od dłuższego czasu banita bez dokumentów, uznaje że już uciekał nie będzie, bo nadchodzi granica ucieczki. Świat się tak bardzo skurczył, że już nie ma gdzie uciekać. Nie śpieszy się, ale czy dokonuje eutanazji? I tutaj jest kolejne miejsce do dyskusji na temat czym jest eutanazja, jak ją rozumiemy i jak do niej podchodzimy. Czym innym jest śmierć na życzenie – nie wiem czy prawdziwe są te opowieści – ale takimi nas od czasu do czasu raczy prasa. Jestem przeciwniczką takiego podejścia. A czym innym przyniesienie ulgi cierpiącemu człowiekowi, który nie może już zostać wyleczony. Jednak tutaj też jest „ale”. W przypadku kochanki Ravica paraliż postępował błyskawicznie więc nie było tutaj mowy o tym, że ona będzie żyć. Warto również wziąć pod uwagę, że Ravic podejmuje tę decyzję sam (jest lekarzem) kobieta go o to nie prosi. Ona nawet nie za bardzo zdaje sobie sprawę ze swojego stanu. Równocześnie, jak sądzę, on ni chce jej zostawić na pastwę Niemców. A zabrać jej ze sobą nie może. Nie zamierza już uciekać, ale wie, że trafi do obozu.
To są dylematy. To są sprawy, o których warto rozmawiać, z którymi warto się mierzyć i zadawać sobie pytania, jak my byśmy postąpili w podobnej sytuacji? I tutaj widzę rolę literatury i cały czas o tę rolę walczę, mimo że coraz więcej jest głosów negatywnych. Nie mam nic przeciwko literaturze popularnej, ale ona nie powinna wypierać z rynku literatury pięknej. Literatura wysoka nie jest tylko snobistycznym sformułowaniem, jak współcześnie wiele osób lubi mówić. Nie jest. Ona po prostu daje do myślenia i warsztatowo jest na wysokim poziomie jeśli chodzi o styl.
Jeżeli chodzi o rozmowę to sprostuję, że nie mam na myśli rozmów podobnych jakie prowadzą politycy. Czyli bicie piany. Nawiązuję do czasów, kiedy książki pobudzały do refleksji i dyskusji. Kiedy koleżanka, czy moja mama podczas lepienia pierogów zapytała mnie: co ty byś zrobiła na jego miejscu albo czy postąpił według ciebie dobrze?
Nie dość, że takie pytanie sprawia, że sami siebie sprawdzamy, to jeszcze zmuszamy się do tego, aby objąć jakieś stanowisko w tej kwestii. Wiadomo, że to nie jest prawdziwa sytuacja, ale sprawia, że lepiej siebie poznajemy. Dowiadujemy się, co byśmy zrobili, a czego nie. Co oczywiście jeszcze nie gwarantuje, że zachowamy się tak czy tak, jeśli mielibyśmy do czynienia z rzeczywistą, podobną sytuacją, ale sprawia, że część dylematu mamy już przemyślane.
Podobnie jest z Na wschód od edenu, jest to kopalnia pytań. Czy możliwe jest to, aby człowiek był całkowicie zły jak Katy? Czy ona naprawdę była do szpiku kości zła? Czy faktycznie nie potrafiła kochać? Czy nigdy nie odczuwała wyrzutów sumienia? Jeśli tak, to dlaczego, po wizycie syna wypija truciznę? I do tego jeszcze uruchamia w pamięci dawno czytaną jeszcze w czasach dzieciństwa Alicję w krainie czarów? „Wypij mnie”. Mówi trucizna ze szklanki a może szklanka tak mówi.
Tak rozumiem literaturę, tego od literatury oczekuję: mądrości. Pragnę aby literaturze zostawiono miejsce do podejmowania trudnych spraw, ale bez linii politycznej. Pragnę aby literatura miała swoje miejsce, w którym może czytelników pobudzać do intelektualnych wyzwań, pomijając kłótnie i agresję. Miejsce, w którym możemy podumać nad złożonością świata i nad tym jak sobie z tym radzić.
i żeby nie było, przeczytałem