Zacznijmy od cytatu: Otóż musimy sobie zdawać sprawę, że przez większość czasu, kiedy ludzkość istnieje na ziemi, faktycznemu rozwojowi kultury towarzyszyło zupełnie inne przeświadczenie o wartościach. Banalne, prawda? A jednak wciąż nagminne jest ahistoryczne podejście współczesnych wobec przodków, co szczególnie widoczne bywa przy okazji dyskusji o tekstach pisanych, czy to literackich, czy innych. Czytając o niewolniczym systemie społecznym w starożytności mamy naturalną tendencję zżymania się, oburzania, no bo jak to?! Co za barbarzyńcy! Zapominamy przy tym, że ustrój niewolniczy był wówczas inaczej rozumiany, inaczej wartościowany i na pewno nie był tym, co dzisiaj pod tym pojęciem potocznie się rozumie. Czyli całkowite nieporozumienie.
Obserwuję, choćby w publicystyce, coraz szersze kręgi kompletnego braku nawet cienia próby zrozumienia odmienności sposobu myślenia, co przejawia się najbardziej właśnie w języku. Współczesny punkt wyjścia, że my wiemy lepiej, trąci pychą i ignorancją.
Zacznijmy od tego, że to, co dzisiaj powszechnie jest wartościowane pozytywnie, a więc nowość, nowoczesność, innowacje, POSTĘP, przez całe tysiąclecia (sic!) nie miało aż takiego znaczenia, po prostu tego nie ceniono, gdyż obowiązywał inny paradygmat: trwałości, solidności, niezmienności, stabilności i tradycji. Chyba dopiero od XVIII wieku można mówić o powolnym przewartościowywaniu tego stanu rzeczy, a dopiero wiek XIX poprzez industrialny i urbanistyczny rozwój coraz większy nacisk kładł na pozytywne aspekty tak zwanej postępowości. Tak więc nasz system wartości jest w gruncie rzeczy bardzo młody. Dwieście, trzysta lat w porównaniu do tysięcy poprzednich. Jaką daje to gwarancję, że to MY mamy rację?
Przez całe wieki kultury i cywilizacje ludzkości zwrócone były w przeszłość, ich trwanie i rozwój gwarantowały solidne podstawy osiągnięć przodków. Przodków należało naśladować, chcąc im dorównać, dlatego Rzymianie naśladowali choćby Greków, a ustna forma przekazu występująca we wszystkich kulturach pierwotnych utrwalała dawne wzorce i wartości. Ten sposób utrwalania (i trwania) kultury wykształcił tradycyjny, znany nam model edukacji: uczymy się tego, co jest zdobyczą minionych pokoleń. Paradoksalnie, wyniesienie na piedestał postępowości stoi w sprzeczności z wartościowaniem uczenia się, gdyż uczyć się – to znaczy godzić się, że ktoś wie lepiej. Tymczasem dzisiaj uważa się, że lepsze jest tylko to, co nowe, a nie zastane. Człowiek nowoczesny nie uczy się ani nie poddaje procesowi wychowana, gdyż nowatorstwo i postępowość wykluczają dostosowywanie się do jakichkolwiek reguł. Idea postępu prowadzi do prowizorki i tymczasowości, gdyż niczego nie utrwala, cokolwiek powstanie nowego już w momencie powstania staje się anachroniczne i trzeba to zburzyć, wprowadzić nowe. I tak bez końca.
Smutne te w gruncie rzeczy konstatacje pojawiają się na marginesie eseju Jacka Bocheńskiego „Rzeczy stare i nowe”, będącym próbą odpowiedzi na pytanie, jak badacz starożytności radzi sobie z trudnościami odczytywania i przekładania historycznego sposobu myślenia i wartościowania na język zrozumiały dla współczesnego odbiorcy. Przykładem może być próba wyjaśnienia znaczenia wożenia kurnika przez armie rzymskie i wróżenia przed bitwą z zachowania kur dziobiących ziarno. Człowiek współczesny wychowany w pogardzie dla zabobonów (pozornie, zresztą, ale to temat na osobne, całkiem niemałe rozważania), automatycznie z pozycji wyższości wzrusza ramionami i prycha z dezaprobatą na ciemnotę i nieracjonalność takiego zachowania. Bocheński jednak znajduje wyjaśnienie inne, przywołując choćby współczesne obrzędy mszy polowej. W obu przypadkach: rzymskiego kurnika i współczesnego obrzędu wcale nie chodzi o zapewnienie sobie pomyślnego wyniku bitwy, tylko o podniesienie ducha żołnierzy przed walką, o wzmocnienie hartu, budowanie pewności siebie i poczucia zjednoczenia. Jeśli Rzymianie byli nieracjonalni, to my też jesteśmy, tylko współczesne formy myślenia magicznego oraz – dzisiejszym językiem mówiąc – techniki socjologiczne nie są dla nas aż tak rażące.
Tak więc choć autor znajduje sposób tłumaczenia dawnego na nasze w zastosowaniu analogii, przekładaniu historycznego zachowania na współczesne struktury myślowe wyobrażone w języku, mam wrażenie, że jest to działanie z biegiem czasu coraz bardziej skazane na niepowodzenie. Powszechna niechęć do poznawania dorobku tradycji, w jakiejkolwiek dziedzinie, a już szczególnie nauk humanistycznych, święci tryumfy w oficjalnym nastawieniu instytucji odpowiedzialnych za kształcenie młodych pokoleń oraz bombarduje nas codziennie z łamów publicystyki. Z wielkim trudem daje się wytłumaczyć, że opis Wiedźm w Makbecie, które są „niby kobiety,/ choć brody każą wątpić w to” – nie jest Szekspirowskim rozważaniem o niejednoznaczności płciowej ani zapowiedzią współczesnego gender, tylko prostą obserwacją sceniczną elżbietańskiego teatru, w którym postacie kobiet grali młodzi chłopcy, a role starych jędzowatych wiedźm powierzano dorosłym brodatym mężczyznom.
Podobnie jakakolwiek rozmowa o filozoficznych podstawach myślenia starożytnych mija się z sensem, gdy współczesny nafaszerowany ekologicznymi hasłami człowiek ma trudności w zrozumieniu, że kiedy Seneka pisze: „najwyższe dobro to życie zgodne z naturą”, to nie chodzi mu wcale o uprawianie ekologicznego gospodarstwa, przywiązywanie się łańcuchem do drzewa, protestowanie przeciw zabijaniu wielorybów i bieganie boso po trawie. Albowiem „należy zawsze pamiętać o tym, czym jest natura świata, a czym moja. (…) Z trzech części się składasz: z ciała, tchu i rozumu. Z tych dwie pierwsze są twymi tak długo, jak długo się o nie starać musisz, a jedynie trzecia jest twoją bezwzględnie” – wtóruje Senece Marek Aureliusz. I dalej Seneka: „natura stworzyła nas do tego oto: do kontemplacji i do działania. (…) Gdyż natura obdarzyła nas umysłem chciwym wiedzy”.
W świetle jednak powyższych rozważań może należałoby definicję człowieka zweryfikować? Nie jest on chciwy wiedzy, lecz pożąda nowości, zmienności, nowoczesności, chce burzyć (nawet, a może przede wszystkim to, czego nie zna i nie rozumie?), łamać, rozbijać w proch i pył. Nie jest już Homo sapiens, lecz Homo novans, jak pisze Jacek Bocheński. Bo przecież uczyć się oznacza uznać czyjąś nad sobą wyższość, a tego współczesny człowiek nie znosi.
Mimo to nadal dziwnie aktualnie brzmią słowa filozofa: „wielu ludzi osiągnęłoby mądrość, gdyby nie sądzili, że już ją osiągnęli”. (Seneka)