Janusz M. Paluch – Najważniejszy na  świecie Pawełek…

0
94

Najnowsza książka Pawła Daniela Zalewskiego, anglisty, pisarza, podróżnika i fotografika, na pewno zaskoczy czytelników. Po trzech opasłych tomach „Album Zalewskich” – w których doskonale udokumentowane zostały, nie tylko fotograficznie, dzieje ekspatriowanej ze Lwowa do Krakowa rodziny Zalewskich, ale i Macedońskich, ukazała się autobiograficzna opowieść „Muka” (Wydawnictwo Astra, Kraków 2024). Nie będę tłumaczył skąd się wziął tytuł, bo chyba wszyscy sięgający po książkę mieli wątpliwą przyjemność być wkręconymi w tę głupawą zabawę… A jeśli ktoś nie wie, to może ma szczęście i po lekturze książki zostanie uświadomiony, na czym polega „muka” i inne tego typu zabawy – choćby: „Ty jesteś fajne chłopisko…”, jakimi nękali w szkole starsi uczniowie słabszych i młodszych. Autor zabiera nas do swego świata, który – dzięki doskonałej pamięci – odtwarza obrazowo, opisuje pełne dramatyzmu wydarzenia, przytacza dialogi. Czasem trudno stwierdzić, czy mamy do czynienia jeszcze ze wspomnieniami, czy już z fikcją literacką. Jeśli czytaliście jego powieść „Bez pamięci”, w którą wplecione zostały dramatyczne wątki biograficzne Zalewskich, przekonaliście się, że autor jest specjalistą w przyrządzaniu takiej mikstury.

Pamiętacie książkę Antoniego Libery „Madame”? Niezwykle wzruszające wspomnienia czasów formowania się młodego człowieka, jego fascynacji i wielkiej miłości do profesorki nazywanej przez uczniów Madame. Podobny klimat znajdziecie w książce Pawła Zalewskiego. „Muka” jest bardzo osobistą książką. Autor na jej stronach dokonuje bezwzględnej wiwisekcji samego siebie, swojej rodziny, ale i znajomych, jakich napotyka na swej życiowej drodze. Nie ma litości! Wszak jest jedynakiem, któremu wszystko buło wolno. Pochodzi z rodziny artystów. Jego podwórkowi koledzy mawiali, że ma „dzikich rodziców”. Mama, to znana artystka malarka – Wanda Macedońska, siostra poety i rysownika związanego z tygodnikiem „Przekrój”, opozycjonisty – Adama Macedońskiego, który jest Honorowym Obywatelem Miasta Krakowa. Ojciec – prof. Władysław Zalewski, syn legendarnego lwowskiego cukiernika, znany konserwator zabytków, od studiów do emerytury związany z krakowską Akademią Sztuk Pięknych. Co ciekawe – obydwie rodziny to ekspatrianci, wyrzuceni ze Lwowa, zmuszeni od zera zaczynać życie w nowych, niezwykle trudnych warunkach w Krakowie. Poznali się jako studenci krakowskiej ASP, a Paweł był owocem ich miłości. To była trudna miłość, ale dotrwali do później starości.

Jak wspominałem, autor „Muki” był jedynakiem. Przyszedł na świat w okresie, kiedy panował trend hartowania dzieci – także uczuciowego. Lekarka, która przyszła obejrzeć niemowlaka miała powiedzieć jego mamie: „Obowiązuje nowy trend wychowywania niemowlaków. Nie wie pani? Zimny chów!… Nie, to nie zwykła moda. Są wytyczne wprost, zarządzenie – kontynuowała ostro – aby dzieci nie przytulać. Nie całować. Tak się teraz robi. Mają sobie radzić same, hartować się, być silne. Koniec z noszeniem na rękach, tuleniem, całowaniem. Mama posłuchała. Była karna i do tego ufała medycynie.” Nie był więc dopieszczany, nie był przytulany. Czy później jako jedynak był rozpuszczany? Chyba nie – miał za to dużo wolności, rozsądku jedynaka i wyrozumiałych rodziców. Dlatego, gdy podczas seansu bioenergoterapeutycznego, nie mogąc pozbyć się w 2015 roku przez kilka miesięcy choroby gardła, tkwiąc w półśnie, usłyszał szeptem wypowiedziane słowa: „Jesteś dla mnie najważniejszy na świecie, synku”. I wtedy stało się coś niewiarygodnego… „W jednej chwili łzy napłynęły mi do oczu i trysnęły fontannami (…) Płynęły, gdy skończył się seans, gdy wracałem autem do domu i nadal wieczorem, gdy wróciła Asia. (…) Tymczasem coś się otworzyło i wychodziło ze mnie. (…) W ciągu kolejnych paru dni moje dolegliwości związane z głosem i gardłem przeminęły. Odrzuciłem tabletki (…). Tej nocy zapisałem tę złotą myśl na opakowaniu pastylek strepsils, bo taki kawałek papieru miałem wówczas pod ręką. Żeby nigdy nie zapomnieć tych słów – dla mnie najważniejszych. To moja relikwia. Po raz pierwszy w życiu usłyszałem zapewnienie o bezwarunkowej miłości. Rodzicielskiej. Miałem wtedy pięćdziesiąt sześć lat. Mamo, Tato, nie dało się wcześniej?”.

Choroby towarzyszą autorowi przez całe życie. Chorowity był w dzieciństwie, ocierając się już wtedy o ostateczność. Cudem uszedł z życiem w dojrzałym wieku. Ciężka operacja. Trudne rokowania. Wtedy podjął dość radykalną decyzję o odstawieniu lekarzy i zmianie trybu życia. Pewnie wtedy narodził się też podróżnik zwiedzający nieoczywiste miejsca na świecie. Z jednej strony te podróże mają być ucieczką przed śmiercią. Z drugiej – prowokują ją… Sięgnijcie do jego albumów fotograficznych, gdzie opowiada głównie obrazami, ograniczając słowo do minimum… „W Nepalu mógłbym nie zauważyć własnej śmierci, przegapić ją. Nad rzeką, podobnie jak nad Gangesem i wieloma innymi rzekami kultury hindu, życie i śmierć to jedno. Płynne przejście jednego stanu w drugi. Śmierci można nie zauważyć.” – zwierza się nam. A w finale swej opowieści, nie ukrywa, że ma zamiar zwiedzić jeszcze kawał świata i chciałby „zasnąć na zawsze podczas jednej z takich zapierających dech podróży. Gdyby nie „świadomość wyprzedzająca” właściwa człowiekowi, śmierci można by się nie bać. Życie okazuje się bezcelowym procesem. Dlatego biegnę goniąc chwilę która właśnie mija”…

Obserwujemy dzieciństwo i dojrzewanie młodego człowieka. Pierwsze lata spędzone w mało komfortowych warunkach przy ul. Katarzyny, potem w mieszkaniu spółdzielczym przy ul. Wieczysta, gdzie nieopodal jest szkoła podstawowa. W końcu V Liceum Ogólnokształcące im. Witkowskiego, a w finale studia w Uniwersytecie Jagiellońskim, kierunek – wymarzona filologia języka angielskiego. Niezwykłe zainteresowania rozbudzają ciekawość i ambicje młodego człowieka, a brak rodzeństwa i wyobcowanie jedynaka w szkole – śmiałość w stosunku do znajomych i przyjaciół rodziców, uprawiających niezwykłe przecież zawody. Są wśród nich plastycy, konserwatorzy, pisarze, nawet politycy… W końcu Władysław Zalewski kończył najlepsze krakowskie liceum im. Nowodworskiego! Niezwykłe zainteresowania Pawła, choćby prezydentami USA, których życiorysy znał na przestrzał, idące za tym lektury książek „indiańskich”, podejmowanie prób pisania powieści od wczesnych lat dzieciństwa, prowadzenie dzienników… „Dlaczego już wtedy przekonywałem wszystkich, że będę pisał?” – Czytamy w książce. – „Dlaczego od siódmego roku życia niezmordowanie składałem koślawe litery w słowa, słowa w pokraczne zdania, a zdania łączyłem linią naiwnej nieudolnej fabuły, zapełniając tymi najważniejszymi na świecie gryzmołami całe zeszyty o niebieskich okładkach? Spełniałem warunek podstawowy. Byłem wyalienowanym jedynakiem: bliżej siebie niż grona rówieśników.” A w latach późniejszych wsłuchiwanie się w muzykę nadawaną przez Radio Luxemburg (ach, któż w naszym wieku tego radia nie słuchał!), fascynacje radiową „Trójką”, nagrywanie muzyki na magnetofon, prowadzenie własnych list przebojów, pasja fotograficzna! Zakochiwał się, marzył… A babcia Zalewska mawiała: „Niech jak najdłużej będzie dzieckiem”. I był… „Jeszcze w trzeciej czy czwartej klasie wierzyłem w Świętego Mikołaja, jeszcze w szóstej nie zadałem sobie pytania, skąd się biorą dzieci, a w ósmej nie byłem pewien czy mam testosteron. Łudziłem się, że jestem doskonały i kochany za sam fakt istnienia. Nagle okazało się, że aby wejść w grupę trzeba sprostać wyzwaniom. (…) Dotąd chodziłem bez maski i bez ukrywania jaki jestem. Dopiero w liceum dowiedziałem się, że można i trzeba inaczej: stwarzać pozory, maskować się, grać role, zgrywać się, zwodzić i oszukiwać. Nie znałem tego. Wkładanie innej twarzy? Na tym właśnie polega dojrzewanie, a potem dorosłość?” – pisze.

Książkę czytałem z zapartym tchem, wszak to wspólne lata! No dobrze – jest autor kilka lat ode mnie młodszy. Ale jego Kraków lat szkoły średniej i studiów, był też już moim Krakowem. Byłem zafascynowany Wiślicą, którą odkrywałem na stronach książki Pawła Jasienicy „Słowiański rodowód”, a Marek Eminowicz ( o którym z taką atencją, jako jednym z niewielu prawdziwych nauczycieli, dla których miał poważanie, pisze Paweł Zalewski w książce) był też moim nauczycielem historii, układającym i szlifującym mą wiedzę przed egzaminami wstępnymi na archeologię. Może nie prowadziłem tak bujnego „imprezowego” życia, ale też „świętoszkiem” nie byłem… Jak więc nie zachwycać się „Muką?! Oddając się lekturze, niemal od pierwszej strony, wciśnięty w fotel, marzyłem, by ta książka za szybko się nie skończyła. Szczęśliwie, to prawie sześćset stron opowieści wzruszających i poruszających! Pięknych, czasem zabawnych – choć opisujących okrucieństwo szkolnych dzieciaków. Wspomnień z różnych stron i czasów – bo z dzieciństwa wakacje w Koninkach, czy w Wiślicy, pierwszy pobyt nad morzem… I te późniejsze, kiedy autor dociera do miejsc tak egzotycznych i nieoczywistych. I radość i duma z pierwszego samochodu! Tej euforii i szczęścia dzisiaj – kiedy w domach bywa po kilka samochodów – nikt już chyba nie jest w stanie zrozumieć i zaznać.

Janusz M. Paluch

Paweł Daniel Zalewski, „Muka”, Wydawnictwo Astra, Kraków 2024

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko