Krzysztof Kamil Baczyński wszedł w moje życie nieoczekiwanie, kiedy miałam naście lat. Jednak o tym później.
„Szklane ptaki” Katarzyny Zyskowskiej to opowieść, którą trudno wpisać w jakiś gatunek literacki. Mnie najbardziej w tej prozie razi brak bibliografii. Kilka przypisów na książkę liczącą 414 stron to mało – według mnie. Na początku opowieści „widzimy” Baśkę (żonę Krzysztofa), która się o niego dopytuje, trwa powstanie. Co chwilę pyta różnych ludzi o „Krzysia”.
Dla czytelnika nie znającego biografii Baczyńskiego, może to być zwykły odruch zakochanej żony, która zdrabnia jego imię. Dlatego tak bardzo nie lubię opowieści bez bibliografii i pseudo powieści.
„Krzyś” to pseudonim Baczyńskiego jaki przyjął, kiedy objął stanowisko zastępcy dowódcy w batalionie Parasol. I wszystko jasne mogłoby by być od razu, a nie czytelnik czuje zdziwienie, że o młodego, ale dorosłego mężczyznę żona pyta obcych ludzi zdrabniając jego imię.
Zresztą pseudonimów poeta miał więcej. Między innymi Jan Bugaj, którym nas raczy pani Eliza Kiepura w swoim artykule, nie zaznaczając wcześniej, że to był właśnie jego pseudonim, pod którym wydał swój debiutancki tom wierszy. [ „Na ukos kaszlu i śmierci” – choroba ciała a więzy ducha]
W takim wypadku należy zapytać do kogo kierowane są te teksty? Czyżby do znawców tematu? Jeśli tak to po co? Oni to wszystko wiedzą. Zdawać by się mogło, że ktoś chce zainteresować postacią poety i powstańca szerszą publiczność, ale zaraz tej publiczności czytelniczej zatrzaskuje przed twarzą drzwi. Przeźroczyste co prawda, ale tworzące przegrodę i wprowadzające najpierw dyskomfort a później chaos.
Katarzyna Zyskowska, autorka Szklanych ptaków pisząc swoją opowieść zapewne korzystała ze wspomnień, które w tej chwili leżą przede mną. Chodzi o Wspomnienia o K.K. Baczyńskim wydane przez Wydawnictwo Literackie w roku 1967. Piszę „zapewne”, dlatego że można w jej tekście odnaleźć całe frazy przypominające wypowiedzi poszczególnych osób, których wspomnienia znalazły się w tym zbiorze.
Jerzy Pelc (filozof, semiotyk, logik, uczestnik powstania warszawskiego pseudonim: „Warecki”, kolega Baczyńskiego) wspomina, że poznali się z Krzysztofem za sprawą ich matek, które były koleżankami. W takiej sytuacji dzieci zwykle również się przyjaźnią. Profesor urodził się w 1924 roku a zmarł w 2017 w wieku 93 lat. Wspominam o tym, bo nie sposób nie zastanowić się nad tym, „co komu jest pisane”. Tym bardziej, że wiemy iż Baczyński poległ podczas powstania. Poległ jako młodziutki człowiek. Nie sposób nie zastanowić się nad tym ile życia stracił. Ile mógłby jeszcze żyć i jak różnie plotą się ludzkie losy, na które człowiek ma tylko pozorny wpływ.
Jerzy Pelc wspomina, że po raz pierwszy musieli się spotkać około roku 1927/8 czyli nie będzie przesadą stwierdzenie, że znali się niemalże od kołyski. Był jeszcze trzeci chłopiec Antek (Andrzej) Gruszczyński, syn trzeciej z przyjaciółek, który należał do ich paczki, jednak on rzadko się z nimi bawił, bo często chorował. Mimo tego Jerzy i Krzysztof uważali, że dopiero we trzech stanowią grupę. Jego nieobecność podczas zabaw nie była przeszkodą, chłopcy nie zapominali o nim, cały czas obok nich było dla niego miejsce.
Takie przyjaźnie „dziedziczone” po rodzicach wielu z nas doskonale zna. Nie mieliśmy wyboru, ale bywa, że te znajomości trwają całe życie i przechodzą na nasze dzieci. Jest w tym coś fascynującego, ale też odnoszącego się do klimatu Warszawy z przed wojny. Takich przyjaźni było więcej, podwórko w podwórko, kamienica w kamienicę. Jednak to co cieszy i fascynuje, równocześnie przeraża, że ci chłopcy i dziewczyny, tak samo jak się bawili wspólnie, później ramię w ramię już jako dorośli, chociaż ciągle bardzo młodzi ludzie, poszli do powstania i ich losy były różne.
Myślałam o tym jeszcze jako nastolatka, kiedy pani od historii w liceum zaproponowała, abym wzięła udział w konkursie na temat Powstania Warszawskiego a może tylko wspomniała, że jest taki konkurs, nie pamiętam dokładnie. W tamtym czasie czytałam tom poezji Baczyńskiego, wypożyczony z biblioteki. Znałam już jego życiorys i problemy zdrowotne, a jako chorowite dziecko od razu się z nim utożsamiłam. Tak jakbym spotkała bratnią duszę, bo jego astma przypominała moją i doskonale wiedziałam, co oznacza brak powietrza czy walka o to powietrze podczas duszności. Wzięłam udział w tym konkursie, tyle tylko, że jak się później okazało napisałam pracę literacką a nie historyczną, bo pisałam na podstawie wierszy Baczyńskiego. Dlatego została jeszcze zaangażowana pani polonistka, zredagowała, dała kilka wskazówek. Praca nie mogła wygrać, bo nie o taką pracę chodziło organizatorom (to był konkurs ogólnopolski), mogłam mieć szesnaście lat i miałam możliwość wypowiedzenia się, opisania emocji, jakie pobudziły we mnie wiersze Baczyńskiego i jego życiorys. Bo nie miałam z kim o nich porozmawiać. Nikt z otoczenia nie czytywał wierszy, a tym bardziej wierszy powstańca. Dlatego udział w tym konkursie traktuję jako sukces osobisty, mimo że nie szkolny. Możliwe, że nauczycielka była zawiedziona, chociaż nigdy mi tego nie dała do zrozumienia. Od tamtego czasu postać Baczyńskiego jest obecna w mojej głowie.
Jerzy Pelec dokładnie opisuje mieszkanie Baczyńskich i mieszkańców. To był czas, kiedy Krzysztof mieszkał z matką swoją Stefą, babką i ciotką Helą, która nie zabraniała dzieciakom zajadać się słodyczami przed obiadem czy kolacją. Taką osobę, rzecz jasna wszystkie dzieci uwielbiają. Mimo że była starą panną, zaniedbaną i nieładną to poczciwą i dobrą kobietą.
Pelec zwraca również uwagę na charakter matki Krzysztofa. Warto o niej wspomnieć w kontekście opowieści Zyskowskiej, w której pani Stefa nie zyskuje, a traci z każdą kolejną stroną. Była atrakcyjniejsza niż jej siostra czyli Hela, może dlatego, że bardziej zadbana? Bardziej pewna siebie. Usposobienie miała żywe, zwracała na siebie uwagę otoczenia z powodu nadużywania gestów teatralnych i zmiennej mimiki twarzy. Jerzy twierdzi, że lubiła audytorium, dobrze się czuła, kiedy miała widownię. Miała duże poczucie humoru. Był to, zdaniem profesora, dowcip błyskotliwy, nierzadko złośliwy. Lubiła dzieci, potrafiła z nimi rozmawiać i postępować, miała talent pedagogiczny.
Od kilku dni po sieci krąży jedno ze świadectw Krzysztofa Baczyńskiego. Kto je widział, ten wie, że przeważały trójki.
A tak o jego systemie nauki pisze Pelec: „(…) wnioskuję, że należał do uczniów, którzy wysiłek swój dozowali w ten sposób, aby z jednej strony nie narażać się na repetowanie roku, a z drugiej zaś nie przekraczać „bez potrzeby” granicy wyznaczonej oceną dostateczną”. Zgodnie w wypowiedzią Pelca nauczyciele zdawali sobie sprawę z inteligencji Krzysztofa i mieli pretensje, że stać go na więcej, a on pilnuje jedynie, żeby nie przekraczać koniecznego minimum.
Studia wyższe, podziemną polonistykę warszawską przerwał po kilku pierwszych miesiącach, tłumacząc się Pelecowi, że przeszkadzają mu w pisaniu, bo zaczyna analizować własny proces twórczy, co wytrąca mu pióro z ręki. Ta swoista autorefleksja stawała się elementem destrukcyjnym dla jego twórczości.
Młodzi Baczyńscy potrafili się oburzać na urzędników i nie było „zmiłuj się”, ignorowano ich między innymi z powodu ich młodego wieku, ale też z powodu ich pewności siebie. Lubię czytać czy słuchać o ludziach, którzy byli pewni siebie. To zaleta, nie wada. Od kiedy pamiętam to młodych ludzi kastrowało się z pewności siebie. Nie jestem pedagogiem, ale jestem przeciwniczką takiego postępowania. Nie mówię o zarozumiałości, a o pewności siebie, która pozwala iść w świat. Pewności siebie o słowach, które są dobre na start. Nikt nie rodzi się gwiazdą, każdy z nas ma czas zwątpienia.
Jak już wspominałam, mnie nie chwalono, ale ganiono z ochotą, bo miało mi to na dobre wyjść. Nie wyszło. Nadal nie lubię sprzątać, chociaż sprzątam, bo trzeba.
A co z pewnością siebie? Hm…nie ma.
A u Baczyńskiego?
Była, bo mamusia wszystko i ten teges.
Zwróćcie uwagę. On astma-ja astma. Ja 76 on 21. Sporo nas dzieli i nie chodzi tylko o czas. Jednak jesteśmy jak bracia. Rzecz jasna ja tak mówię, możliwe, że on czy Baśka mieliby inne zdanie. Możliwe. Baśka chuchała, na ile mogła. Na szanownego. On tego nie chciał, nie dziwię się.
Kiedy się tak na człowieka chucha. Z dobrego serca rzecz jasna. Nie ma w tym stwierdzeniu sarkazmu. Człowiek czuje się winny, że tego chuchania potrzebuje. Żadne „honor” itp.
Jestem za powstańcami.
To nie były szklane ptaki. To byli ludzie, których podziwiam.